Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2017, 01:08   #6
MTM
 
MTM's Avatar
 
Reputacja: 1 MTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputacjęMTM ma wspaniałą reputację

Miesiąc wcześniej. Gujana Francuska

Cytat:
“Bracie,

Mam nadzieję, że ten list zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Minęło tak wiele miesięcy od naszej ostatniej korespondencji i równie dużo mam Ci do opowiedzenia. Żałuję, że…”
Erick gwałtownie uniósł spojrzenie i skierował je na wprost. Przeraźliwy ni to krzyk, ni to pisk urwał się, zanim zdążył na dobre wybrzmieć, zostawiając po sobie monotonny szmer deszczu. Głucha ulewa przytłaczała i stawała się nieustającym białym szumem, który strumieniami wpływał do uszu, bez przerwy pobudzając biologiczny analizator widma do pracy.
Żołnierz Legii Cudzoziemskiej bywał już w lasach tropikalnych, jednak nadal nie potrafił przywyknąć do ich hałasu. Dla kogoś w jego zawodzie wszelkie poruszenie, każdy dźwięk zwiastował zagrożenie. Żaden żołnierz, który cenił swoje życie, nie przechodził obok takich sygnałów obojętnie. Część jedynie nauczyła się je ignorować na tyle, by móc spać w nocy i nie zrywać się do broni co pięć minut.

Mężczyzna odchylił głowę i westchnął przeciągle. Nie przepadał za dżunglą. Ulewa nie przygasała nawet na moment. Wszędzie wilgoć, zaduch i upierdliwe insekty. Ubiór lepił się do skóry, nie pozostawiając na sobie suchej nitki. Oczywiście już dawno temu nauczył się, by nie wyrażać tych żali na głos. Po pierwsze Legionista nigdy na poważnie nie narzekał na warunki pogodowe. Nie, jeśli szanował swoje fikcyjne imię. Po drugie prędzej czy później i tak akceptował swój los, a przeklinanie otoczenia było tylko sposobem na to, by nie oszaleć.

Flanigan zamrugał kilkakrotnie i starł pot z czoła. Jego kryjówka chroniła go przed bezpośrednim kontaktem z deszczem, nawet jeśli ten spływał mu pod pośladkami. Przez ostatnie dwadzieścia kilometrów Erick oraz jego drużyna przedzierała się przez florę Gujany Francuskiej. Mordęga zdawała się nie mieć końca i dopiero dwóch Legionistów musiało zasłabnąć, by dowódca zlitował się nad ich nędznymi duszami i zarządził kwadrans odpoczynku. Większość padła tak jak stała, nie bacząc na “soczki anielic”. Erick natomiast zachował w sobie tyle determinacji, że pierwsze trzy minuty poświęcił na poszukiwania. I tak odnalazł skromną jaskinię, płytką i niewygodnie niską, która być może w przeszłości służyła jako leże jakiegoś mniejszego drapieżnika. Oczywiście nim Legionista do niej wpełzł, upewnił się, że nie zastał żadnego jadowitego lokatora, a następnie zablokował wejście porcją szerokich liści, tak by zapewnić sobie odrobinę prywatności.

Erick zwykle nie stronił od ludzi, ale w tej chwili potrzebował czasu, by pobyć ze sobą. Zerknął na trzymane w dłoniach wodoszczelne opakowanie, w którym przechowywał dobrze znaną mu kartkę papieru. Tekst, który czytał średnio kilka razy w tygodniu, jeśli miał ku temu okazję. Pamiętał już każde słowo, ba, kształt każdej litery. Ten fakt nie przeszkadzał mu jednak w tym, by lektura za każdym razem pochłaniała go na nowo.

Legionista zamrugał ponownie, a następnie znużony potarł oczy. Miał kwadrans, mógł przez ten czas się zdrzemnąć. Jeszcze przed Legią opanował sztukę zasypania w kilka sekund. Piętnaście minut snu pozwoliłoby mu wypocząć, odzyskać chociaż kwant utraconych sił. Mięśnie piekły niemiłosiernie, a kończyny odmawiały posłuszeństwa. Dwadzieścia kilometrów nie było dużym dystansem. Nie w umiarkowanym terenie, gdzie każdy krok nie musiał być okupowany machnięciami maczetą i walką z komarami, dźwigając do tego trzydzieści kilogramów sprzętu.
Tak, był zmęczony i krótka drzemka mogła zdziałać cuda. Zamiast tego wolał wpełzać tutaj, schować się przed światem. I pogrążyć się w sentymentach. Po co? Brakowało mu fizycznej męczarni, że musiał jeszcze katować się psychicznie? Sam by się nie zgodził z tym stwierdzeniem. Potrzebował tych sentymentów. Potrzebował tych wspomnień. Przeszłość, nawet jeśli zostawił ją za sobą, kiedy wstępował w szeregi Legii Cudzoziemskiej, ukształtowała go na takiego człowieka, jakim był teraz. Nikt nie mógł się tak po prostu od niej odciąć. Erick widział to w innych, nawet jeśli w jego jednostce nie rozmawiano o życiu przed Legią. Potrzebowali chociaż części tej przeszłości. Bo kim bez niej byli?


Sprawdził zegarek. Czas biegł nieubłaganie. Za osiem minut będzie musiał opuścić swoją “bazę” i kontynuować marsz. Przetrwa. Dobrze to wiedział. Znał swoje możliwości, nawet jeśli w oddziale żartowano ze sprawności kaprali. Nie posłali by go tutaj, gdyby wiedzieli, że nie jest zdolny przez to przejść. O dziwo Legii nie zależało na śmierci swoich Legionistów, nawet jeśli niektórzy uważali inaczej.
Prychnął i wyjął zza wojskowej kamizelki kolejne plastikowe opakowanie. Te tym razem skrywało w wodoszczelnym zamknięciu nie list a zdjęcie.


- Zupełnie jak w Wietnamie, co nie, staruszku? - mruknął Flanigan, przyglądając się postaci.
Mężczyzna na zdjęciu miał na imię Edward i był najsilniejszym węzłem trzymającym Ericka w przeszłości. To on nauczył go wszystkiego. Swego czasu bał się go, teraz już tylko podziwiał. Surowy ale nie brutalny. Bezwzględny ale opiekuńczy. Bohater ale przecież zwykły człowiek. Kiedyś go nienawidził, teraz skrycie pragnął znów się z nim zobaczyć. Ostatni raz, nim starość mu go zabierze.

Legionista pokiwał głową i schował zdjęcie ojca, wracając do listu.

Cytat:
“Bracie,

Mam nadzieję, że ten list zastanie Cię w dobrym zdrowiu. Minęło tak wiele miesięcy od naszej ostatniej korespondencji i równie dużo mam Ci do opowiedzenia. Żałuję, że nie możemy porozmawiać w cztery oczy. Stęskniłem się za Tobą. Wszyscy tęsknimy.

Byłem ostatnio u rodziców. Uwierzysz, że nadal nie pozwalają ruszyć Twojego pokoju? Kiedy tam wszedłem, miałem wrażenie, że zastanę Cię na łóżku ze słuchawkami na uszach i zagapionego w te Twoje plakaty z Cadillacami.

Mama przeszła w końcu na emeryturę, czy raczej szpital wykopał ją na siłę. Broniła się jak mogła, by jeszcze rok popracować z pacjentami, ale stawy w końcu odmówiły posłuszeństwa. I dobrze, przynajmniej będzie mogła posuszyć głowę staremu. Teraz siedzi w domu i piecze ciastka. Co zabawne, ciągle przyłapuję ją na tym, że myli nasze imiona.

Ojciec jak to ojciec, wybiera się czasem na polowania jak za dawnych lat. Co prawda oko już go zwodzi, ale równie uparcie co mama nie chce złożyć karabinu. Wiesz, próbowałem z nim porozmawiać. O Tobie. Chyba nadal Ci nie wybaczył. Może po prostu wszystkiego nie rozumie, podobnie jak ja. Nie martw się, w końcu mu przejdzie.

Z Sophie spodziewamy się drugiego syna. Dostałem się do nowej kliniki i przeprowadziliśmy się pod Berlin. Pensja znacznie większa, w końcu zapewnię rodzinie dobre warunki. Poza tym wspieram staruszków jak mogę. Nie uwierzysz, ale Mike nie może się doczekać, by poznać swojego wujka. Opowiadałem mu o Tobie. Ciągle powtarza, że chce zostać żołnierzem - chyba wziął Ciebie za swój wzór.

Słuchaj, rozumiem, że masz swoje powody, by robić, to co robisz. Zawsze podążałeś swoimi ścieżkami. Chcę, żebyś wiedział, że dla mnie zawsze będziesz moim starszym bratem i nigdy się od Ciebie nie odwrócę. Proszę Cię tylko o to, byś odezwał się czasem i dał znać, że żyjesz. Cokolwiek się nie wydarzy, kimkolwiek się nie staniesz, nadal pozostajemy rodziną.

Niech Bóg ma Cię w swojej opiece.

Joseph,

Falkensee 10.1.2014”
- Hej, Erick! - głos z zewnątrz sprowadził go na ziemię. Speszony, szybko schował list oraz zdjęcie. - Jak już skończysz robić sobie dobrze, to wyłaź z tej dziury. Dowódca zarządził wymarsz.

***



Dzień wcześniej. Gdzieś pod Paryżem

Ostrze obcinarki trzasnęły, otwierając cygaro. Erick obrócił nim w palcach i przytknął leniwie do ust, sprawdzając ciąg. Zadowolony, zacmokał jeszcze kilkakrotnie, po czym sięgnął do kieszeni, wyjmując zapalniczkę gazową. Trzymając cygaro pod kątem, przez kilka dłuższych chwil opalał je równomiernie, przyglądając mu się z pełną uwagą. Legionista zdawał się nie zauważać otoczenia, jakby przedmiot nałogu stał się dla niego całym światem. Dopiero kiedy końcówka zaczęła się intensywnie jarzyć, przedmuchał dwukrotnie, a następnie wciągnął w usta pierwszą porcję dymu.

Czuł, jak spływał na niego błogi spokój. Jakby ktoś ułożył go do ciepłego i miękkiego łóżka. Wypuścił dym i zmrużył oczy. Dla pełni szczęścia sięgnął jeszcze po szklankę whiskey z lodem i przepłukał nim gardło.

Wreszcie miesiąc spędzony w dżungli zaczął z niego wychodzić.


Dopiero teraz Flanigan powiódł spojrzeniem po sali. W cywilu i bez broni u pasa czuł się nagi. Uspokajała go natomiast myśl, że nie pierwszy raz spędzał czas w tym pubie. Zawsze tu wpadał na przepustce, z kilku powodów. Po pierwsze było to na tyle blisko Paryża, by w razie czego szybko się tam przetransportować, ale też na tyle daleko, by poczuć się swobodnie. Po drugie w barze mógł zamówić swoje ulubione trunki. I po trzecie właściciel lokalu był wiernym fanem starego amerykańskiego rocka, przez co klienci mieli okazję nacieszyć nim uszy. Jak dotąd Erick nie znalazł drugiego takiego miejsca we Francji, więc postanowił się tutaj zadomowić.

Zaciągnął się jeszcze kilkakrotnie, pozwalając, by myśli krążyły nieskrępowanie. Siedział sam przy stoliku w rogu lokalu. Pomimo względnej beztroski, miał oko na całe pomieszczenie i podświadomie obserwował wszystko, co się tam działo. Do tej miejscowości przyjechał z jeszcze jednym Legionistą, ale tamten ponad cygaro, whisky i amerykański rock przedkładał wizyty w burdelu. Erick nie miał mu tego za złe, przynajmniej miał więcej czasu dla siebie, co w każdym wojsku było prawdziwym rarytasem.

Od niechcenia podniósł wzrok na telewizor umieszczony przy barze. Francuska telewizja transmitowała na żywo obraz helikoptera. Widok Wrót zdołał już wrosnąć w wizerunek mediów na dobre. Po kilku tygodniach przestały robić tak wielkie wrażenie.

Po powrocie z Gujany Francuskiej słyszał na jednostce, że jego przełożony, chorąży Arthur Higginson przez ostatni miesiąc prowadził szkolenia dla cywilów, którzy mieli zostać wysłani na drugą stronę. Może ciężko w to uwierzyć, ale Erick cieszył się z transferu do dżungli. Wolał moknąć i dać sobie pogryźć tyłek pająkom wielkości kota, niż użerać się z cywilami, a do tego brać udział w całym tym projekcie GATE-Paris. Kapral Flanigan wbrew powszechnej opinii nie był tak zafascynowany Wrotami, jak reszta. Elfy, orki, latające wiwerny? Dla Ericka była to jakaś dziecinada. W młodości nigdy nie interesował się fantastyką. Rock&Roll, stare samochody oraz okazjonalne bójki wypełniały jego młodzieńcze hobby w całości.

Afganistan to była prawdziwa wojna. Terroryści i ich okrucieństwo - z tym powinni walczyć. Nie z jakimiś zmutowanymi oszołomami w średniowiecznych pancerzach i z łukami. Chcieli tam posyłać badaczy? Proszę bardzo, jemu się nigdzie nie śpieszyło. Współczuł Legionistom z pierwszego zwiadu i liczył na to, że Legia nie pośle tam już więcej swoich.

- Paranoja - mruknął, upijając whiskey.


- Cześć, jestem Amy. Mogę się przysiąść?

Erick odłożył szklankę i przyjrzał się dziewczynie pochylającej się nad jego stolikiem z niedopitym drinkiem w ręce. Jej Francuski był perfekcyjny. Legioniście ciężko było określić wiek nieznajomej, ale mógł bez omyłki stwierdzić, że nie był to jej pierwszy drink tego wieczora. Uśmiechała się do niego przyjaźnie i przeskakiwała spojrzeniem z jego twarzy na ramiona oraz trzymane w dłoni cygaro. Nie była jeszcze pijana, co najwyżej wstawiona.

Flanigan był niczego sobie, nie mógł temu zaprzeczyć. Sylwetka Legionisty w połączeniu z choćby przeciętną urodą dawały piorunujący efekt, a Erickowi tego drugiego nie brakowało. Kapral nie miał problemu z kobietami, chociaż jego związki nie były ani liczne, ani specjalnie treściwe. Nie wspominając już o tym, że małżeństwo w jego zawodzie było problematyczne.

Legionista przygryzł cygaro i zaciągnął się, nie spuszczając z dziewczyny spojrzenia.
- Nie stać mnie na ciebie - odparł, wypuszczając kłębek dymu.

Dziewczyna w odpowiedzi zamrugała i wyprostowała się lekko. Zdawała się zbita z tropu.
- Słucham? - zapytała, jakby się przesłyszała.
- Nie stać mnie na ciebie - powtórzył beznamiętnie i oparł cygaro o popielniczkę, jednocześnie kołysząc lekko głową w rytm muzyki.

Amy zmarszczyła czoło i skrzywiła się nieprzyjemnie, jakby coś do niej docierało.
- Nie jestem… nie jestem prostytutką! - burknęła, urażona. Legionista wzruszył na to ramionami i zaciągnął się raz jeszcze.
Po pięciu sekundach namysłu niedopity drink dziewczyny wylądował na twarzy Ericka.
- Dupek! - warknęła, odwracając się i ruszając w kierunku wyjścia.

Flanigan zmrużył oczy i przetarł oblicze dłonią. W tym samym momencie, kiedy oburzona Amy opuszczała lokal, przez drzwi wejściowe wślizgnął się mężczyzna w mundurze Legii Cudzoziemskiej.


Na jego widok Erick westchnął przeciągle i spróbował zaciągnąć się cygarem, ale ten musiał zgasnąć, zamoczony w niespodziewanym drinku. Mężczyzna natomiast rzucił krótkim spojrzeniem po sali, momentalnie namierzając nim Ericka, jakby ten miał jakiś identyfikator lewitujący nad głową.

- Nieudana randka? - zapytał, podchodząc do stolika i przyglądając się kapralowi.
- Czołem, sierżancie Task. Przysiądziecie się? - odparł z wymuszoną grzecznością. Jednocześnie ponownie dobył zapalniczki i z oślą upartością spróbował odpalić cygaro.
- Może innym razem, Konował. Nie przyszedłem tutaj w celach towarzyskich. - Ton starszego stopniem Legionisty był chłodny, acz nie przebijała się w nim wrogość, po prostu profesjonalizm. Mimo to skorzystał z okazji i usiadł naprzeciwko Ericka, kładąc swój karabin na stole.

Flaniganowi udało się w końcu odpalić cygaro. Trzymając go w zębach, dolał sobie whiskey. Wzrok sierżanta przewiercał go na wylot, ale najwidoczniej nie śpieszyło mu się z oznajmieniem celu wizyty.

- No więc? - mruknął zniecierpliwiony Erick.
- Zostaliście oddelegowani za Wrota.

Legionista parsknął trzymaną w ustach whiskey, przez co opluł stolik, przy którym siedzieli, karabin sierżanta i samego sierżanta. Na koniec dostał ataku kaszlu.
- Jaja sobie robicie? - zapytał z nadzieją, kiedy już doszedł do siebie.
- To jest rozkaz, kapralu Flanigan. Jeszcze dzisiaj wracacie do paryża - ton Taska nie zmienił się nawet o jotę. Erick nienawidził go za to, ale musiał przyznać, że Legionista wraz z głosem posiadał stalowe nerwy i nigdy nie panikował na polu bitwy.
- Mój oddział został oddelegowany do tego zadania?
- Tylko chorąży Higginson i ty, kapralu. Będziecie zabezpieczać grupę ekspedycyjną.

Erick wsparł się na łokciu i przeczesał włosy, pozbawiony już wszelkiej nadziei. Rozkaz był święty. W Legii nie istniało takie stwierdzenie, jak odmowa wykonania rozkazu, choćby miałoby to skutkować śmiercią wykonującego.
Jego los został już przesądzony. Nie miał ochoty, ani właściwie potrzeby się spierać. Zrobi, co będzie do niego należało.

- Dasz mi chociaż dopalić? - westchnął, przygryzając cygaro.
- Poczekam w jeepie na zewnątrz - skinął sierżant, wstając z miejsca i zabierając karabin. Posłał ostatnie spojrzenie kapralowi, po czym sztywnym krokiem opuścił lokal.

- Moje zasrane szczęście - mruknął Flanigan.

W głośnikach nad barem zmienił się kawałek.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=40JmEj0_aVM&[/media]

***

Teraźniejszość. Paryż

Zaraz po powrocie do jednostki, Erick został szczegółowo wprowadzony w sytuację. Dowiedział się, co mu wolno, a czego powinien unikać oraz jaki jest zakres jego obowiązków.
W międzyczasie zdołał napisać list zaadresowany do brata. Zostawił go jednemu z Legionistów, by wysłał go po jego odjeździe. Miał jakieś dziwne wrażenie, że może to być ostatnia okazja na odezwanie się do rodziny. Dlatego napisał. O wszystkim.

Na koniec został odesłany do kwatermistrza, gdzie pobrał swój ekwipunek. Zdjęcie ojca oraz list od Josepha schował w bucie. Te przedmioty były dla niego zbyt ważne, by mógł się z nimi rozstać.

Kiedy wszystko zostało już zapięte na ostatni guzik, wsiadł do autobusu.

***

Chociaż nie przepadał za anomaliami związanymi z Wrotami, nadal odczuwał do nich pewien respekt. Były potężne i pełne tajemnicy. Stojąc pod nimi, człowiek miał wrażenie bezbronności. Czym te cholerstwa były i jak należało z nimi walczyć? Cóż, tego chyba mieli się dowiedzieć, przynajmniej taką Erick miał nadzieję.

Jeszcze jadąc autokarem, Flanigan rozglądał się ukradkiem po swoich przyszłych towarzyszach. Bądź co bądź jego zadaniem było zapewnienie im bezpieczeństwa, a Legionista podchodził do swojej pracy na poważnie. Koniec końców był sanitariuszem, co zresztą mogło przełożyć się na wybranie jego kandydatury na tę misję.

Opiekowanie się taką liczną grupą wprawiało go w pewien niepokój. Chociaż jeśli wierzyć temu, co mówiono, chorąży Higginson dał im wyczerpujące szkolenie. I znając Arthura, zapewne znowu pozwolił ponieść się swojej fantazji. W takim razie Flanigan mógł być pewien, że każdy z członków wyprawy będzie potrafił w pewnym stopniu zadbać o siebie, co znacznie ułatwi mu pracę.

***

Erick stał z boku, obserwując, jak pierwsza szóstka zbliżała się do Wrót i zapalił cygaro. Mając znajomości, udało mu się przemycić w ekwipunku całą ich paczkę hermetycznie zapakowanych. Powinno wystarczyć na tydzień, góra dwa.

Chorąży Arthur Higginson był na czele pochodu. Z jego zadowolonej miny Erick bez trudu wywnioskował, że facet pakuje się dokładnie w to miejsce, w którym pragnął być. Jednak kiedy długowłosy Legionista zniknął w otchłaniach Wrót, Flanigana przebiegły ciarki.

Sam nie wyrywał się do przechodzenia przez Wrota, dopalajac cygaro. Załapał się zamiast tego do drugiej szóstki, co bardziej mu odpowiadało.

Jego uwagę zwróciła białowłosa kobieta, ustawiająca się tuż obok niego. Erick posłał jej spojrzenie, przygryzając cygaro w zębach. Kolejna z tych “niezależnych” i “przemądrzałych”, westchnął w myślach, wyłapując jej zimny wzrok.

Na przywitania nie było jednak czasu, bo zaraz też dostali polecenie wyruszać.
Przeszli.

***

Znajdując się już po drugiej stronie, Erick wyjął cygaro z ust i zaczerpnął powietrza. Poczuł się… doskonale! Jakby ktoś wtłoczył do jego żył energetyk. Jego percepcja chwilowo się polepszyła, podobnie samopoczucie. Zbił go natomiast z tropu widok innych ludzi, którzy albo krwawili z nosa, albo słabli na nogach. Z tego, co spostrzegł, tylko dwójka innych mężczyzn, którzy przekroczyli Wrota, zachowywała się podobnie do niego. O co w tym chodziło? Nie miał pojęcia.

Zaklął pod nosem, zauważając, że jego cygaro zgasło. Zimno towarzyszące przechodzeniu musiał zdusić tlący się tytoń. Oczywiście jak najszybciej odpalił je ponownie.

Flanigan przywitał się ze znajomymi Legionistami i zameldował się do Arthura. Chorąży był jego dowódcą, więc służył bezpośrednio pod nim. Widok Pierwszego Inżynieryjnego pocieszał go. Musiał w końcu przyznać rację, że Francja dobrze zrobiła, wysyłając do tego zadupia swoich najlepszych. Jeśli coś miało się spieprzyć, Legia Cudzoziemska była na to najlepiej przygotowana.

Dostali czas na odpoczynek, jednak Erick go nie potrzebował. Dlatego pierwsze godziny poświęcił na zapoznanie się z Bazą Zero i jej personelem. Następnie zażądał map terenu, a przynajmniej dokładnego opisania drogi do Bazy Jeden. Na koniec sprawdził wyposażenie i zaszył się wśród swoich, wyłapując miejscowe plotki, posilając się i ewentualnie ucinając drzemkę.


Niechętnie musiał przyznać, że powoli zaczynał odczuwać ekscytację tą wyprawą. Oby tylko wszyscy wrócili do domu...
 
__________________
"Pulvis et umbra sumus"
MTM jest offline