Wątek: Strefa Junty
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2017, 11:24   #23
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację
Zaczekali na nią ukryci na wąskiej, zarośniętej dróżce. Veha właśnie przeglądał mapę, kiedy wsiadła do wozu.
- Mamy do wyboru trzy drogi. W zasadzie dwie. Ta na wschód moim zdaniem odpada, tam będzie wojsko. Na północny wschód docieramy do drogi pośredniej. Kieruje okrężną drogą albo na północ, albo na wschód. No i jest przejazd bezpośrednio na północ, przecina jednak trochę miejscowości, ale oddala nas od frontu.
- Pojedźmy bezpośrednią drogą. - Zaproponowała zwiadowczyni po wysłuchaniu słów przewodnika i obejrzeniu mapy. - Już i tak dużo czasu zajmuje nam ten przejazd, a oddalenie się od frontu jest zdecydowanie korzystne, bo powinno tam być mniej patroli. Jeśli trzeba będzie odpowiadać na pytania udajemy dalej reporterów. Fakt, że przejeżdżamy przez zamieszkałe tereny, bardziej uwiarygadnia naszą bajeczkę.

Poszło zaskakująco łatwo. Lloytz zaraz po zjeździe z polnej drogi skręcił w lewo i niedługo wjechali między ustawione tuż przy drodze domy. Minęli dwie, może trzy wsie czy jak nazywano tu podobne osady i nie zatrzymywani przez nikogo wyjechali na otwartą przestrzeń. Noc nie pozwalała dostrzec co tam jest, mapa wskazywała na łąki lub pola. Ciągnęło się to dobrych dwadzieścia kilometrów, po których nagle otoczyła ich z obu stron ściana drzew i zarośli. Musieli zwolnić, bo przejezdność drogi była dyskusyjna i co chwilę musieli omijać leżące na dziurawym asfalcie gałęzie, a nawet całe drzewa, zepchnięte jedynie na skraj jezdni. Po kilku następnych kilometrach siedzący z tyłu Veha wskazał na tylną szybę.
- Mamy towarzystwo, światła, z kilometr od nas.
Crack przyspieszył, ale wtedy skończyły się drzewa i wjechali do jakiejś wsi. Ludzie uciekali im spod kół, chowając po domach. Od razu też zobaczyli co ich z nich wywabiło: przed nimi płonęła następna wieś, Tomring, stanowiący tutejsze rozdroże. Na północ, wschód i południe od niego była już tylko dżungla, na zachód zaś zamieszkane tereny. Teraz pół centrum zdawało się palić, wszędzie biegały małe sylwetki ludzi i poruszały się pojazdy.
- Zbombardowano ich - mruknął Lloytz.
Droga była oczywiście tylko jedna i nie za bardzo dało się zjechać dalej w bok, nawet terenowym wozem. A ci z tyłu zbliżali się nieubłaganie.
- Zwolnij Desmond. Musimy wypatrzyć jakieś miejsce do skręcenia i ukrycia się. Przy tej prędkości ciężko będzie coś zlokalizować. - Odezwała się zwiadowczyni opanowanym głosem. - Pozwólmy przejechać tym co jadą za nami, a potem ruszymy wolno za nimi.
Jednocześnie z uwagą wpatrywała się w pobocze drogi by znaleźć najdogodniejsze miejsce do ukrycia.
Nie było zbyt wielu miejsc do wyboru, szczególnie w ciemnościach, mając do dyspozycji tylko noktowizor. Lloytz korzystając z faktu braku ogrodzeń, wjechał na podwórko jednego z gospodarstw i ustawił się za rozpadającym się budynkiem z krzywych desek. Pewnie stodołą, rzeczą rzadko spotykaną w cywilizowanych krajach. Po drugiej stronie podwórza stał drewniany dom mieszkalny, gdzie schroniła się właśnie dwójka ludzi. Korzystając z ciemności wyglądali na obcych, pewnie myśląc, że nie są widziani.

Na drodze po kilku chwilach pojawiły się pojazdy, łącznie cztery. Jeden tylko wyglądał na wojskowy pojazd terenowy, drugim był zwykły osobowy, a trzeci i czwarty stanowiły rozpadające się, odkryte ciężarówki. Przy czym na nich siedzieli ludzie z bronią. Minęli pozycję najemników i gospodarstwo, pewnie nawet nie rozglądając się uważniej. Minęli też samą wieś, niestety nie wszyscy. Jedna z ciężarówek zatrzymała się u wylotu miejscowości, gdzie łączyły się dwie lokalne dróżki i żołnierze czy jak ich nazwać, zaczęli zeskakiwać na ziemię.
- Z tego co pamiętam jeśli zawrócimy i pojedziemy drogą równoległa do tej, będzie tam boczna odnoga na wschód, a potem wąskie ścieżki na północ. Możemy tamtędy spróbować przedrzeć się przez blokadę. - Powiedziała Valerie starając się w pamięci odtworzyć topografię terenu. W takich chwilach żałowała, że niem ma procesora pamięci w mózgu albo pamięci fotograficznej jak jej kuzynka Ann. Pamięcią nie została obdarzona przez naturę, a posiadanie wszczepów w mózgu, mogło być bardzo niebezpieczne, gdy w pobliżu wybuchał granat EMP. Musiała więc radzić sobie tylko z tym co posiadała. Na szczęście jako zwiadowca wyrobiła w sobie w miarę dobrą umiejętność zapamiętywania map i wyłapywania punktów charakterystycznych terenu. Veha przytaknął temu.
- Możemy spróbować. Im większymi bezdrożami pojedziemy, tym większa szansa na uniknięcie zgrupowań wojska. I mniej informacji do zdobycia.
Ruszyli szybko, zanim żołnierze zdążyli się rozejść zbyt daleko. Nie zobaczyli też co za zadanie tu mają, objeżdżając wieś i wybierając boczną ścieżkę zaprojektowaną co najwyżej dla rowerów lub wózków ciągniętych przez osła. Lloytz musiał jechać naprawdę wolno bez używania świateł.
- Gdybyśmy zdobyli przewodnika po okolicy, moglibyśmy ominąć zamieszanie polami, jak poprzednio - zasugerował Samay. - Wtedy skorzystalibyśmy z drogi na wschód i dopiero później na północ.
- Masz pomysł jak to zrobić w nocy, jeżdżąc w tej okolicy po ciemku, bez wzbudzania w tych ludziach jeszcze większego strachu? - Odpowiedziała mu pytaniem Valerie - Ta miejscowość paląca się niedaleko, nikogo nie nastroi przychylnie do obcych.
- Powiemy im, że zabierzemy stąd i nie dość, że unikną właśnie prowadzonej tu łapanki, to jeszcze dostaną kasę - Veha bez namysłu podał odpowiedź.
Najemniczka zastanowiła się:
- Wolałabym by nikt się nie dowiedział że tutaj byliśmy. Może to ty powinieneś pójść znaleźć chętnego na przewodnika. Nietrudno cię pomylić z tubylcami. Tylko nie daj się złapać żołnierzom. Co o tym myślisz Desmond?
- W międzyczasie zmyjemy się na wschód - Lloytz skinął głową, zwalniając prawie do zera. - Zaczekamy w krzakach. Jak nie będą współpracować to nie ryzykuj, pojedziemy klasycznie.
Samay skinął głową i wyskoczył kiedy wóz był ciągle w ruchu. Shade musiała zatrzasnąć za nim drzwi, kiedy Crack przyspieszył i skręcił w pierwszą odnogę w prawo, na ledwo widoczną ścieżkę między dwoma polami.
- Niezły syf ta Kambodża, z tutejszą siecią dróg łatwiej byłoby na piechotę.
- Zmieniłbyś zdanie po przejściu pierwszych dwudziestu kilometrów. - Kobieta uśmiechnęła się lekko. - Jak do tej pory idzie nam całkiem nieźle. Cały czas posuwamy się w dobrym kierunku, no i jest ciepło. Ostatnio kiedy musiałam dotrzeć do celu, miałam do dyspozycji zamiast samochodu narty, a temperatura zbliżała się do minus pięćdziesięciu stopni.
- Coś wspominałaś - skinął głową, zwalniając i wjeżdżając w krzaki. Samochód się zatrzymał. - Problem w tym, że ciągle mam wrażenie, że zapędzą nas nawet przypadkiem w kozi róg. Rzadko przypadała mi rola kierowcy - wzruszył ramionami, spoglądając w ciemności na Shade. - Kilometry w nogach nigdy natomiast mi nie przeszkadzały. Samay jest bardzo pewny siebie - nagle zmienił temat.
- To chyba wynika z jego charakteru. Osobiście wolę takiego przewodnika, niż kogoś kto przy najmniejszym niebezpieczeństwie czmycha do mysiej dziury jak królik, albo wyciąga broń i bez żadnego powodu zaczyna strzelać do ludzi. - Przy ostatnich słowach kobieta zacisnęła wargi jak gdyby przez jej głowę przebiegło jakieś niezbyt miłe wspomnienie. - Zawsze możemy ruszyć dalej na piechotę, ale mamy spory teren do spenetrowania, więc im dłużej uda nam się zachować lepszy środek transportu, tym lepiej.
- Lepiej taki, niż pracujący dla którejś ze stron - Crack skinął głową, ale wyglądało na to, że ta możliwość mocno siedzi mu w głowie.

Czekali jakieś dziesięć minut, zanim na ścieżce pojawiły się dwie pochylone postaci. Jedną był Samay, drugą jakiś mężczyzna w kapeluszu i z tradycyjną tu chustą wokół szyi. Wsiedli na tylne siedzenia.
- Ruszaj - powiedział od razu przewodnik. - Na razie przed siebie, tą ścieżką jak najdalej na wschód - polecił. - Ten tu każe mówić na siebie Chris i twierdzi, że w dużej mierze jest odpowiedzialny za te ładne płomienie w okolicy. Lepszego nie znalazłem!
- Witaj Chris. - Odpowiedziała najemniczka kiwając ręką w kierunku mężczyzny. - To ciebie w takim razie szukają żołnierze?
Lloytz ruszył, nie próbując dalej kusić losu. Na razie trzymał się też wskazówek od Samaya. Ten, którego przewodnik przyprowadził, wydawał się nie mówić po angielsku i Shade musiała użyć tłumacza, aby odpowiedział.
- Oni nie wiedzą, czego szukają. Ale powinni szukać mnie - odparł, kiwając potwierdzająco głową. - Sukinsyny.
- Rozumiem, że zaleźli ci za skórę. - Zwiadowczyni pokiwała głową rozmawiając z mężczyzną za pomocą tłumacza. - Co takiego zrobili? No i czemu podpaliłeś tamtą osadę, przecież żyją w niej niewinni ludzie.
Zastanawiała się czy mężczyzna rzeczywiście miał coś wspólnego z podpaleniami i w taki sposób mścił się na wrogach za zło, które mu uczynili, czy był świrem i jeszcze będą mieli przez niego spore kłopoty.
- Niewinni, może niektórzy - wzruszył ramionami Chris. - Nic nie podpalałem. Dałem koordynaty na rebeliancką dywizję zmotoryzowaną. Burzą trudny porządek, aby grabić dla siebie. Za dużo już tego widziałem.
- Rozumiem. - Shade pokiwała głową. - Czyli pomagasz nam dla idei czy dostaniesz jakąś konkretną zapłatę? - Zapytała ostrożnie, zastanawiając się jaką wersję prawdy o nich przedstawił mężczyźnie przewodnik. Na wszelki wypadek wolała nie powiedzieć za wiele lub tego, czego nie należało.
- Macie samochód, a ja znam drogę - odpowiedział prosto Chris. - Jedziecie w dżunglę, to mi pasuje. Im dalej mnie wysadzicie, tym lepiej.
- Doskonale. - Zwiadowczynię w miarę usatysfakcjonowało takie wyjaśnienie. - Zależy nam na jak najszybszym oddaleniu się od linii frontu.
 
Sekal jest offline