Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-12-2017, 15:07   #58
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
U jej stóp leżał zaś zwierz, któremu Gveir przyniósł jedzenie. Nie ruszał się. Kobieta spojrzała na wychodzących. Uśmiechnęła się.

- A więc przybyli świadkowie. Czas zacząć osąd.

Gveir zmarszczył brwi.

- Znam tego tam - rzekł, wskazując brodą w stronę włochatej istoty u stóp kobiety o czarnych włosach. - Był tutaj wczoraj. Gadał coś o tym, że zadarł z Paniami Lasu… Ciekawe, czy to jedna z nich.

Rycerz wystąpił do przodu uważnie obserwując nie kobietę lecz wilki. Dłoń ułożył na głowicy miecza.
- Cóż to za sprawa i cóż to za osąd? - rzucił zaskakująco (jak na niego) wyraźnie - Czyżbyście byli we władaniu tych ziem?
“Panie lasu”... po głowie Hektora kołatało się to sformułowanie dość żywo. Usłyszał o nich zeszłego wieczora, przy stoliku i kuflu. Była to jednak piwna bajka, co to czas miała umilić.

Opuszczający karczmę Esmond spojrzał na otoczoną wilkami kobietę i pokręcił lekko głową.
- Sprawdzę co z Dizim - mruknął do Ristoffa, kierując się w stronę stajni.

Wilki powiodły wzrokiem za odchodzącym Esmondem. Żaden się jednak nie ruszył. Czarnowłosa uśmiechnęła się.
- We władaniu… tych ziem na pewno. Ten tu jest mi oddany rycerzu. A ty, najemniku mylisz się. Ten tu nie zadarł ze mną. Przed nim ostatnia próba, a wy będziecie świadkami.

- Czy próba to być może pojedynek? - ożywił się Gveir. - Jeśli tak, to będzie musiał się nieźle napracować, żeby mnie zaskoczyć. Widziałem wielu, którzy walczyli niby panienki udzielne i umierali tak samo. Na czym będzie polegała jego próba?

Czarnowłosa spojrzała na najemnika niczym na dziecko nie zmieniając uśmiechu na swej twarzy.
- Jego próbą, jest próba przejścia. Czy odrzuci resztki swego człowieczeństwa, czy będzie się ich kurczowo trzymać… - kobieta przyklękła i wyciągnęła rękę do leżącego lecz go nie dotknęła.
- To jego ostatnia szansa aby dołączyć do stada, przejrzeć na oczy… no i pozbyć się tych wszystkich pcheł.
Pani skrzywiła się lekko z niesmakiem.
- Łowca i mag nie zlitowali się nad nim, rycerz nawet nie zauważył… zostałeś ty Gveirze Iskallu. Jedyny, który wyciągnął dłoń do potrzebującego, choć ten musiał ci wejść w drogę. Co mi powiesz o godności tego tu?

W tym czasie Esmond wszedł do stajni. Było w niej dość ciemno i chłodno. Nie trudno było jednak nie zauważyć dwa jataki przytulone do siebie z małym człowieczkiem śpiącym pomiędzy nimi. Ze wszystkich osób jemu musiało być najcieplej i najwygodniej ze wszystkich.

'Co tu się…’ - pomyślał Hektor nie zdejmując dłoni z rękojeści miecza.
- Dlaczego poddajesz go próbie? - Hektor nie zamierzał przyglądać się temu w milczeniu. Bądź co bądź wyglądało to na samosąd dokonywany na nieszczęśniku przez kogoś kto nie chciał się nawet przedstawić. Nie wiedział kim jest leżący mężczyzna, ani czym sobie na to wszystko zasłużył ale utopiec zamierzał się dowiedzieć.

- Niewiele wiem o godności lub honorze - rzekł Gveir. - Podobnie, nie ulitowałem się nad nim. Po prostu, zrządzeniem bogów było, że spotkaliśmy się w tym miejscu i w tym czasie, a on trafił na mój odpowiednio dobry nastrój. Jeśli z tego skorzystał, tym lepiej dla niego. Wyglądał… Jak jeszcze jeden wędrowiec na ścieżce. Pełno ich tutaj. Kto dał ci prawo, by go osądzać?

Czarnowłosa parsknęła, krótkim śmiechem.
- Jakich ty wędrowców spotkałeś, że owłosiony ponad miarę i ledwo ubrany człowiek siedzący na śniegu nie zwrócił twojej uwagi? - głos pani ociekał sarkazmem. Nie czekała jednak na odpowiedź.
- Skoro zaczął mi służyć, to mam prawo go osądzić. Skoro zaś nie uderzyła was jego zwierzęcość, znaczy że nie poświęcił się swoim przekonaniom. Słyszysz? - kobieta sięgnęła do leżącego i bez wysiłku podniosła go za szyję.
- Jesteś kundlem. Jesteś niczym więcej jak ludzkim pomiotem.
Zwierz drgnął pokazując, że jeszcze żyje. Jegonogi słabo machnęły, a z jego ust wydobył się pojedynczy stęk.

‘Silna dziołcha…’ - pomyślał Utopiec i natychmiast się zganił w duchu.
- Ostawcie go pani. Czym wam zawinił? - postąpił krok do przodu nie spuszczając z oczu wilków. - Dobrze rozumiem, że nie zapomniał jak to być człowiekiem? To przestępstwo dla ciebie?

Gveir pozwolił utopcowi rozmówić się z Panią Lasu - jeśli rzeczywiście nią była, oczywiście. W każdym razie wyglądał na to, że gładka gadka wychodziła mu lepiej, niż jemu. Sam Gveir znacznie lepiej rozumiał ścieżkę miecza, a nie rozmowy. Do którego jego ręka poczęła z wolna grawitować. Ciekawe, co też powie, pomyślał.

***

- Dizi. Wstawaj, niedługo ruszamy - Esmond potrząsnął ramieniem śpiącego - pomogę Ci przygotować wóz.
Karzeł chrapnął raptownie rozbudzony.
- C-co? Esmond? Wóz. Dobra, już, już. Coś się stało? - mały człowiek zaczął się wygrzebywać spomiędzy zwierząt, które zawtórowały mu pomukiwaniem.
- Ale je trzeba najpierw nakarmić… no i ja jestem głodny jak gryfik.
- Lepiej chwile wstrzymaj sie z jedzeniem - odparł łowca, podchodząc do wozu i wyciągając z niego kusze, wraz z kilkoma beltami- przed zjazdem odbywa się właśnie scena jakiegoś osąd i jeszcze nie jestem pewien co z tego wyniknie.
Esmond naciagnal kusze i, oparłszy ja o ścianę, wyjrzał przez maleńkie okno.
Dizi otrzepał się z sierści słuchając co mówi mu Esmond.
- Osąd? Co? - karzeł podreptał do okna i wytrzeszczył oczy.
- Ojoj niedobrze, niedobrze! Pani zimy! - karzeł zamiast posłuchać się. Wybiegł ze stajni.

***
Słowa utopca zyskały odzew lecz u zwierza. Charknął i szarpnął się sprawiając, że kobieta uśmiechnęła się nieprzyjemnie. Wilki wokół skierowały swe spojrzenia na szamoczącego się. Zaczęły wszystkie dyszeć puszczając parę z pyska. Nagle ze stodoły wypadł Dizi. Karzeł pospiesznie podbiegł zatrzymując się przed całą sceną.
- Tak! - zakrzyknęła czarnowłosa. Jej wzrok nie spoczywał na rycerzu, a na tym którego trzymała.
- Hektor..! - Dizi szepnął ciągnąc rycerza za rękę.

- Więc przestępstwo to żadne… - odrzekł rycerz przewracając oczami i przenosząc spojrzenie na Diziego. - O cóż ci chodzi Dizy?

Gveir poniechał miecza - póki co. Także zwrócił wzrok na Diziego.

Po chwili do zebranych dołączył również Esmond. Po reakcji Diziego postanowił zostawić kuszę w stajni.

- To, że nie zapomniał, jak to być człowiekiem nie znaczy, że to jego wina - zawyrokował najemnik. - Być może dane jest mu być człowiekiem… A nie wilkiem. W każdym razie powinien zadecydować ostatecznie, jaką ścieżką chce podążać: wilk czy człowiek? - zapytał do kulącego się u nóg Pani Zimy zwierza.

- Ojej… - mruknął Dizi słysząc najemnika. Zwierz zawarczał szarpiąc się jeszcze mocniej pod zaciskającą się dłonią Pani. Jej twarz wykrzywiła się w potwornym uśmiechu.
- On już wybrał! A teraz niech spełni swoje przeznaczenie! Powstań albo sczeźnij czarny wilku! - Pani skrzeknęła wręcz wypowiadając te słowa. Dizi się cofnął z przerażoną twarzą. Pospiesznie wypluwając słowa.
- N-nie interweniujcie p-proszę. Jeśli przerwiemy osąd pozabija nas wszystkich! Jesteśmy tylko świadkami. A on dostał ostatnią szansę aby wypełnić swoją ścieżkę.
Jak na zawołanie reszta stada wilków zaczęła wyć upiornie zagłuszając każde słowa i dźwięki.

Hektor odruchowo obnażył ostrze do połowy stając bokiem do wilków i kobiety. Został jednak na miejscu. Może gdyby nie Dizzy nie zastanawiałby się nad powstrzymaniem tego samosądu. Z drugiej strony karzeł wydawał się wyjątkowo przesądny...
Rycerz krzyknął coś, lecz nie sposób było go usłyszeć przez wycie.

Gveir patrzył na to przedstawienie raczej ukontentowany. Jeśli wcześniej wybrał bycie zwierzem, to teraz nadeszła wreszcie jego próba. Wycie jednak nie podobało mu się. Z podejrzliwością poglądał na pozostałe wilki, mając miecz w pogotowiu. Rycerz coś krzyczał, jednak nie mógł go usłyszeć.

Esmond z zaciekawieniem przyglądał się scenie. Jako że gdy był w stodole ominęła go spora część konwersacji, postanowił posłuchać Diziego. Karzeł zdawał się posiadać zadziwiająca duża wiedze na temat tego typu zjawisk. Mimo wszystko dłoń odruchowo przesunęła się do rękojeści długiego noża myśliwskiego.

Ogłuszające wycie dudniło wszystkim w uszach gdy człowiek trzymany przez Panią przestał przypominać człowieka. Wcześniej był już owłosiony lecz teraz jego ciało całe było pokryte siwo-czarnym futrem. Nie było nóg, czy rąk a łapy, które wierzgnęły w powietrzu. Kobieta puściła swoją ofiarę z satysfakcją na twarzy. Oto stał przed nią największy z wilków o szaro czarnym futrze i złotymi ślepiami. Sfora przestała wyć, a ich spojrzenia skierowały się na Panią. Ta śmiała się głośno.


- Tak! Przyjmuję cię do sfory samcze alfa! - zakrzyknęła wyciągając ręce do góry. A jej forma również się zmieniła - całe piękno zniknęło na rzecz dzikości i piór. Jej głos przestał być melodyjny, a zmienił się na skrzeczący. Zbędne odzienie zostało zdarte za pomocą jej własnych szponów.


- A teraz czas, zapolować gdy moja sfora stała się kompletna. Niech wygra prawo silniejszego! A wy… tak szykujący się do walki, zostaliście moimi świadkami! Tak! Ieee! Ty! - wskazała swym szponiastym palcem na Gveira - Jak znudzą ci się zapuszkowane zgniłe ryby i słabi widzący wezwij mnie, a zapewnię ci godnego przeciwnika! Me imię Marza! Raaa! Naprzód moja sforo, naprzód! Auuu!

Biała Pani zatrzepotała skrzydłami wzbijając tumany śniegu i siebie w powietrze. Wilki zawyły krótko i zaczęły wybiegać jeden za drugim w stronę lasu. Dizi drżał mamrocząc pod nosem.
- Och bogowie, wybaczcie nam nasze przewinienia. Odwróćcie swe spojrzenie, my niegodni waszej uwagi…
- … my nie winni jej. Przyjmiemy śmierć jeśli na nas ją ześlesz Władco Toni, lecz zlituj się nad naszymi życiami i pozwól im trwać póki nasz czas nie nadejdzie - zakończył za karła kapłan, który dopiero teraz wyszedł na zewnątrz.

Hektor patrzył za odlatującym stworem-kobietą osłaniając dłonią oczy przed wzburzonymi okruchami śniegu.
- Ciekawym czy na zawsze zmienił postać - mruknął pod nosem.
Ze zgrzytem stali wcisnął miecz z powrotem do pochwy i skrzywił się na myśl, że trzeba będzie nasmarować tłuszczem. Po prawdzie to jednak próbował skoncentrować się na sprawach przyziemnych. Może i był utopcem, ale chodził wśród “zwyklaków”. Nie należał do świata dziwów.
- Mam nadzieję, że nigdy nasze drogi się nie przetną - dodał. - Urodziwa z niej panna była… do czasu.

- Przeciwnie, sądzę, że zyskała na urodzie, porzuciwszy to nudne przebranie człowieka - rzekł najemnik, także sadzając swój miecz w pochwę.

Pogładził brodę.

- Chętnie wybiorę się na jedno z takich polowań razem z nią, kiedy tylko dopełnię sprawunki tutaj. Zdaje się, że ten, co mu podałem zupę, wybrał swoją ścieżkę. Jakakolwiek by nie była. Jeśli to, o czym mówiła, jest prawdą, to wywołam jej imię… Z czasem. Jej szpony zdawały się całkiem ostre. Zanim to zrobię, mój miecz będzie musiał przeciąć jeszcze parę karków… Ha!

Gveir spojrzał w stronę stajni.

- Muszę sprawdzić, co z Karhu - rzekł, nagle przypomniawszy sobie o niedźwiedzicy. - Zapewne wyruszymy wkrótce.

Esmond odwrócił wzrok od punktu w ktorym zniknęły wilki.
- Idź zjeść, ja zajmę się przygotowaniem wozu - zwrócił się do Diziego.

Karzeł otrząsnął się i pokiwał głową oddalając się do wnętrza karczmy. Esmond i Gveir udali się do stajni zastając ją w niezmienionym stanie. Karhu wystawiła łeb ze swojego boksu przerzucając znużone spojrzenie po obu panach i ziewnęła.
- Dobry.

Przed karczmą zostali rycerz, kapłan i mag.
- Jak się czujesz ojcze natrafiając na inną siłę niż boską?
- Moja wiara w boski porządek jest tym spotkaniem tylko utwierdzona. A ty rycerzu? Jak ten, który nie kroczy tajemną ścieżką czuje się w obliczu tak jawnej obecności istot nadludzkich?

- Dobry - Gveir odparł krótko i począł oporządzać swojego wierzchowca. - Wyruszamy wkrótce. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej, Karhu. To parę zadrapań, które zarobiłaś przez bandytów to pryszcz. Niedługo będziesz zagryzać drani tak samo dobrze, jak zawsze!

Gveir spędził pozostałe chwile w stajniach, doglądając niedźwiedzia. Ostatecznie, mieli wyruszyć lada chwila - dobrze się było przygotować. Po dopilnowaniu, że Karhu ma się dobrze, poszedł do karczmy, zabrać resztę swojego ekwipunku.

- Jeśli mam być szczeghrry… - zagulgotał. - Niepewnie. Jednakże z jedną wiedźmą przyszło mi już walczyć i zagry… khm… zaszlachtować - poprawił się. - To mnie tylko upewnia w przekonaniu, że nic na tym świecie nie jest przesądzone prócz ścieżki którą podążamy.
Dopiero teraz spojrzał na kapłana, bedąc pewien że wilki i ich pani nie wracają.
- Nie zmieniliście zapewne zdania od wczoraj?

Kapłan pokręcił głową.
- Tylko niepewni zmieniają zdanie bez usłyszenia przekonujących argumentów rycerzu. Nie jestem wodorostem aby giąć się z każdą zmianą nurtu. Jeśli jednak ty uważasz, że możesz coś dodać do swojej argumentacji z wczoraj, będę czekać w środku. - po tych słowach kapłan zniknął zamykając za sobą drzwi. Ristoff westchnął ciężko. Patrzył w dal gdzie zniknęła wataha ze swoją Panią. Wydawał się zmartwiony.
- Oby tylko Gveir nie przyzwał jej zbyt wcześnie. Naprawdę chciałbym dojechać na miejsce - z tymi słowami udał się do stodoły. Wszedł do niej jak mrukliwa niedźwiedzica mruczała z aprobatą gdy Gveir drapał ją za uchem, a Esmond wrzucał tobołki do wozu.
- Zamienię cię. Idź obudzić Izabelę. O ile już nie wstała, niech się pospieszy. - powiedział klepiąc Esmonda po ramieniu.

Łowca skinął głową bez słowa i po rozładowania i spakowaniu kuszy opuścił stodole i skierował się w stronę pokoju Iluzjonistki.

Gveir, oporządziwszy niedźwiedzia, stanął przy wozie, z ukontentowaniem gładząc brodę. Wyglądał, jakby był z czegoś zadowolony. Czekał, aż Ristoff da znak odjazdu.

Do Gveira i Ristoffa wkrótce dołączył rycerz, na którego widok podniósł się tuman kurzu od rozradowanego Rybożera.
- Byłem ciiichoo. Tak ciiicho. Żadna dziewka nie wie, że mówię, Żadna! Dobry byłem! A jakie dobre jedzenie dały. Świńską kość! No i trochę jej mięsa, ale kość! Mniaam! - zaniuchał w powietrzu. - Słyszałem wilki, ale czuje pierze. Pani! Pani odwiedziła. Nie przywitałem się! Pani miła była? Ona zawsze taka miła jest. Tak jak jej siostry. Oooch zawsze podrapią po uszku i pchełek się pozbędą jak się im kłaniać. Miłe panie!
- Och weź już stul swój pysk. Ileż można?- poirytowała się niedżwiedzica fukając.
- Jak ja się cieszę, że te dwa nie były na tyle blisko aby nauczyć się mówić…- sapnął mag a propo jataków chowając twarz w dłoniach. W odpowiedzi jeden z nich muknął z cicha.

Z jakiegoś powodu Gveir czuł, że charakter, jaki przejawiał niedźwiedź mówiąc był odpowiedni dla niego. To znaczy, w gruncie rzeczy wiedział, że Karhu taka jest naprawdę. W końcu, spędzili nieco czasu ze sobą. To, że zaczęła mówić było tylko potwierdzeniem jej charakteru.

Sam sapał z niecierpliwością. Miał ochotę wyruszyć w podróż.

- Mógłbym przepatrzeć szlak - rzekł to do niedźwiedzia, to do Ristoffa. - Lepsze to niż stanie i marznięcie.

- Czemu nie, jeszcze chwilę zajmie nim się wszyscy zbiorą. - mag się zgodził.

Hektor poklepał Rybożera po karku. Uśmiechnął się, szczerząc zęby.
- Bardzo dobrze żeś milczał. Skąd… - zawahał się nie wiedząc jak ułożyć pytanie. - Skąd wiesz o Pani?

- Pani pachnie pierzem. Trochę spalonymi piórami, trochę krwią. To się wie. Wszyscy z nas wiedzą panie rybo. Czuje się. Futro się jeży, tak jak wtedy kiedy się spotka silniejszego drapieżnika. Chce się położyć na grzbiecie i oblać moczem by wiedziała, że się jest uległym. Mimo to nie krzywdzą. Pcheł czasem pomogą się pozbyć jeśli się jest dobrym. Pierwotnym. Tak - jak zwykle z pyska Rybożera posypała się masa słów.

- Aha - rzekł rycerz mimo że tak nie czuł. - Gotowy do dalszej podróży?
Postanowił zmienić temat i nie wracać do niego bez potrzeby - tak jak do spotkania z Panią.

Wskoczywszy na niedźwiedzia, Gveir pokłusował w kierunku, w którym miała pojechać reszta karawany, żądny nowych widoków.

Hektor przez chwilę się zastanawiał patrząc na Rybożera, po czym skinął głową.
- No dobgrha… czas rozruszać kości - mówiąc to zaczął siodłać warga, by ruszyć za Gveirem.
 

Ostatnio edytowane przez Santorine : 22-12-2017 o 20:30.
Santorine jest offline