Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-12-2017, 23:48   #171
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację

Udanie się do "kwater" kapłanki potwierdzało jej akta, z którymi Zahary Durra ówcześnie się zapoznał. W całej kolonii nie było tak gorąco i duszno jak w szklarni, której część zamieszkiwała Ama Ala. Dwumetrowy wykop rozkładał się na całkiem spory obszar. Przykryte płachty różnego pochodzenia przyjmowały na siebie światło rozpraszając je równolegle po całości. Co jakiś czas na samym środku sterczały ociosane pale, podtrzymujące zadaszenie. Gdziekolwiek nie rzuciło się okiem - nigdzie nie było widać znaku, że jest to twór ludzi przybyłych z kosmosu. Jedynym, co nie było naturalne to położone w grządkach zraszacze. W tej szklarni był to jedyny przejaw technologii. Natomiast to, co było już naturalne wypełniało niemal każdy zakątek. Wszędzie było zielono od przeróżnego rodzaju upraw, które tylko sporadycznie były przecinane wąskimi ubitymi ścieżkami. Zieleń wzbogacała zapach o jedyny pozytywny charakter ziemnej dusznej wonii. Dla nie wprawionych samo stanie w takich warunkach było męczące. Aż dziw, że realizowane były tam konkretne prace, mające oddalić kolonie od kanibalizmu i wymarcia z głodu.


Zahary Durra nie był zapowiedzianym gościem, co więcej był zdecydowanie niespodziewanym odwiedzającym.

- Świętobliwa Amo? Czy tak powinienem się przywitać?

Mężczyzna utrzymywał na twarzy lekki uśmiech, który mógł sugerować, że nie należy traktować jego słów całkiem poważnie. Gdy Ama Ala odwróciła się w jego stronę, przedstawiciel Konsorcjum obracał w ręku niewielką, podłużną, pasiastą fasolkę.

- Zahary Durra... - odrzekła ochrypłym głosem wnikliwie przyglądając się mężczyźnie. - Sprawy musiały stać się poważne, skoro zaszliście aż tutaj... - oceniła uznając, że rozmowa będzie miała rangę bardziej poważną niż wycieczka krajoznawcza. - Episképtis sto spiti... Póserón... sto spiti...1

Kobieta zwróciła się do innych pracujących i poleciła im zajęcie się fauną kolonii. Spojrzała na przedstawiciela dając mu znak, by udał się za nią. Zahary roześmiał się i puścił strączek, pozostawiając go na krzaku niezerwanym. Odczekał, aż koloniści ominą go w ciasnym przejściu, po czym wąskimi ścieżkami udali się do drugiego końca szklarni. Tam w jednym z rogów niewielki odcinek przysłaniały płachty, gdzie za nimi wykop stawał się większy. Trzy ziemiste schodki niżej ujawniły niewielkie pomieszczenie, które było zasadną komnatą kapłanki. Warunki były spartańskie, jak na standard kolonii. Jednak nie było żadnego robactwa, oddychało się nieco lepiej, acz wysoka temperatura i zawiesistość piachu w powietrzu pozostała. Wiele materiałów układało się z wychodzącymi półkami piachu, jak i wchodzącymi. Na jednej ścianie znajdowało się wpuszczone w ziemię posłanie, na drugiej występy składające się na dwa siedziska wraz ze stolikiem, na trzeciej wpuszczone w ziemię symbole hellańskie, czwarta zaś była poświęcona schowkom.

Kapłanka wskazała jedno z siedzisk, a następnie oddała się czynności oczyszczenia rąk z pracy w szklarni.

- Słyszałem, że nie będziemy prowadzili zbyt zróżnicowanej diety. Zwłaszcza pod koniec zimy. Natomiast załoga Argos dysponuje zapasami wystarczającymi dla nich, aż do początku lata... Gubernator oraz mój szacowny przyjaciel Benjamin Taro nie widzą potrzeby, by do nich sięgnąć, a jak uważa przełożona działu żywieniowego?

- Jak sami widzicie, szklarnia może jest w pełni zielona, jednak na całą kolonię jest to kropla w morzu potrzeb. Sięganie po pomoc Argosa politycznie może oznaczać, że kolonia słabo radzi sobie sama. Argos też nie ma obowiązku nam pomagać, gdyż ich misja jest inna... W praktyce zaś wszyscy jesteśmy na jednej planecie, a ich zasoby w końcu się skończą, i to kolonia będzie musiała ich wyżywić. Chcemy, czy nie - jesteśmy na jednej łodzi.

- W praktyce Carl Cabbage jest dumnym człowiekiem. Dla niego zdolność wyżywienia swoich ludzi to sprawa honoru – ciągnął dalej Zahary trochę ignorując to, co powiedziała Ama, choć zaraz do tego wrócił. – Nie jest prawdą, że Argos pozostanie tu na zawsze, a przynajmniej oficjalnie. Mają eskortować nas, ludzi Fundacji i zapewnić bezpieczeństwo, aż do wyjaśnienia co stało się z Excaliburem lub do czasu przybycia naszego, kolejnego statku.

Durra zrobił pauzę w swej wypowiedzi, by obejrzeć dokładnie komnatę prorokini. Kontynuował.

- To prawda, ich misja nie zakłada pomocy w wyżywieniu. Kapitan oddając nam część swoich zapasów musiałby skrócić misję, ale gdyby, powtarzam gdyby, zaistniała taka konieczność to przecież nie pozwolą nam pomrzeć z głodu i chorób chroniących honor naszego gubernatora. Pamiętaj proszę o tym.

- Może i Argos nie zostanie tu na zawsze... Ale też nie odleci do końca następnego lata - odpowiedziała ochryple bardziej wpatrzona w rozpalony ołtarzyk na przeciwległej ścianie komnaty.

- Ciekawe spostrzeżenie, które nie jest mi zupełnie obce - przyznał Zahary. - Muszę jednak spytać o jego pochodzenie.

Kobieta dopiero po chwili oderwała wzrok z symboli i spojrzała na mężczyznę nieco bardziej krytycznie, choć zachowawczo.

- Tytuły, których użyliście, mimo że są dla was bez znaczenia, nie biorą się znikąd. To, czy człowiek wierzy, czy nie wierzy, nie zmienia tego, że żyjemy na tych samych gwiazdach, co nasi przodkowie. Oni widzieli znacznie więcej od nas. Czasem też czymś się podzielą... - odpowiedziała wstrzymując religijny wywód. Zdecydowała się na sięgnięcie do dzbanka i rozlanie dwóch kubków wody. - Nie oczekuję od was zrozumienia, czy nawet próby zrozumienia. Właściwie muszę zakładać, że takie słowa będą was irytowały... Więc... Uznajmy, że "z doświadczenia mam takie przeczucie" - odpowiedziała biorąc łyk najpyszniejszej cieczy znanej ludzkości - wody.

Zahary uniósł brew w wyrazie zdziwienia, nie był to jednak drwiący gest.

- Argonauci? O nich mówisz - spróbował odgadnąć znaczenie słów kapłanki. - Zapewne słyszałaś już o odkryciu starożytnego miasta na południu.

- Owszem, słyszałam - potwierdziła, skupiając uwagę na Zaharym.

- Avalon... - przedstawiciel Konsorcjum wypowiedział to słowo z dużym bagażem zmęczenia. - ...to wymagająca planeta w czasach Imperium, które boi się, całkiem słusznie zresztą, psioniki. Carl Cabbage to idealny kandydat do rządzenia każdą planetą, każdą tylko nie taką jak ta. Masz doświadczenie w zarządzaniu. - Zahary podsunął dalszy temat do rozmowy, po czym sięgnął po, jak mniemał swój kubek pełen jakże przepysznej wody.

- Hmm... - westchnęła uśmiechając się nieco kwaśno - W świecie rządzonym przez imperium, gdzie wiara została zepchnięta w kąt, gdzie wszystkie jednostki powodujące strach są represjonowane... Wielkim ryzykiem jest obejmowanie takiego stanowiska, jak i proponowanie takiego stanowiska. Powiedz mi... Szukasz sprzymierzeńców, czy ściągasz z wierzchołka swoich wrogów...? - zmieniła tok rozmowy na nieco inny tor.

Zahary uśmiechnął się, choć był to gorzki uśmiech.

- Zależy mi na dobru kolonii, jak powinno zależeć przedstawicielu organizacji, która włożyła w jej istnienie poważne środki. Nie sposób negować istnienia pewnych zjawisk, kiedy co krok trafia się na ich ślad. Proponuję objęcie stanowiska gubernatora osobie, która jak uważam poradzi sobie lepiej w tak specyficznych warunkach. W efekcie otrzymamy Avalon bliższy twoim przekonaniom. Oczywiście niezawisłe prawa Imperium będą musiały obowiązywać.

- Zarządca, któremu dobro kolonii jest prawdziwie bliskie, wiedziałby że... Otrzymanie ryby nie rozwiąże żadnego problemu. Kolonia potrzebuje wędki - zatem Argos miast przekazywania swoich zapasów powinien wspomóc kolonię w budowie plantacji, by ta była zdolna do wykarmienia dwukrotności obecnej populacji. To... Będzie potrzebne. Ponad to zarządca wiedziałby, że ludzi nie odsuwa się od wykonywania tego, co robią dobrze. Pomimo różnic jakie mam z gubernatorem, to w większości się z nim zgadzam. Jego wybory w jego obszarze są słuszne. Odsuwanie go ze stanowiska byłoby zmarnowaniem jego umiejętności. Nie mówiąc już o implikacjach takiej decyzji. Są jednak obszary, nad którymi nie ma wystarczającego... poznania... przez co kolonia może stracić. Rozsądny zarządca zaproponowałby dwupodział władzy. Takie rozwiązanie pozwoliłoby kolonii czerpać korzyści z każdej ze stron.

Diplomat: 2d6=2! +1+1 = 4 oblany!

Mężczyzna rzucił okiem na hallańskie symbole, które zdobiły skromne pomieszczenie.

- Dwupodział władzy? Na czym miałoby to polegać? - Zahary wyglądał jakby nagle stracił zainteresowanie. - Wspomniana ryba wystarczyłaby by kolonia odbudowała i na własnych siłach swoje zapasy, choć to oczywiście pozostaje w sferze ostatecznej i do oceny działu żywienia. Imperialne wojsko z całą pewnością nie zacznie budować nam plantacji, to dość, proszę wybaczyć... śmieszny pomysł. Prawda, że wiele z dotychczasowych decyzji Carla Cabbage było słusznymi decyzjami, nie nalegam by odsunąć go całkowicie. Zaś aktualna umowa Fundacja-Gubernator wcale nie wprowadza żadnych implikacji. Gubernator Carl Cabbage z pełną świadomością zgodził się piastować ten urząd na terenie aktualnej kolonii do czasu przybycia Morgany. Wraz ze zmianą położenia kolonii umowa traci moc, czego gubernator jest w pełni świadom.

- Doskonały plan A. Przewidujecie plan B? A co gdy będzie potrzeba wprowadzenia planu C? Widzicie, panie Durra, zarządzanie kolonią wygląda inaczej ze strony fundacji z siedzibą daleko stąd, a inaczej ze strony osoby, dla której kolonia jest nowym domem. Jeśli dziwią pana moje słowa, proszę rozmówić się z samym gubernatorem. Zapewne przyzna mi racje. Będzie miał oczywiście obiekcje, co do przeprowadzania niektórych spraw nie po jego myśli, jednak w końcu dotrze do niego, że jest to rozsądne. Sami też wspomnieliście, że należy dostosować się do zmian, które mają już miejsce. Jednak jest to wciąż wasz plan A. W prowadzeniu kolonii nie jest ważny - jak to w swoim zwyczaju określacie - biznesplan. W mojej rodzimej planecie mówiło się "jeśli świeci słońce, szykuj się na burzę".

Persuade: 2d6=6! +1+1 = 8 zdany!

- Dlatego nie proponuję swojej osoby na to stanowisko. Proszę przemyśleć czy to faktycznie najlepsze rozwiązanie. Sam muszę uczynić to samo. W dogodnym czasie proszę przygotować główne założenia owego… dwupodziału władzy. Nie przekreślam tego pomysłu, choć nie przeczę - nie wydaje mi się on trafiony.

- Czy mam traktować tę propozycję jako oficjalne stanowisko Fundacji, czy pana osobiste?

- Osobiste. Na razie... Oficjalne stanie się w momencie wygaśnięcia umowy pana Gubernatora.

- Dobrze. Zatem przemyślę sprawę. Proszę pamiętać, że Avalon jest dla pana jednym z wielu przydzielonych zadań. Dla nas jest domem.

Zahary znów uśmiechnął się, jednak nic nie odpowiedział na te słowa.

- I dýnami tis anankaiótitas einai aittiti...2 - rzekła ochryple powstając z siedziska.

Po wypowiedzeniu tych słów, mężczyzna czas jakiś obserwował kapłankę. Wydawało się, że musiał wyrwać się z jakiegoś zamyślenia, gdy odłożył kubek z nie do końca wypitą wodą.

- Dziękuję za to spotkanie. Pójdę już. - Zahary ukłonił lekko, patrząc w oczy Amy Ali.

- Proszę chwilę zaczekać - odparła zmieniając plany.

Skierowała się najpierw do ściany ze schowkami, gdzie trochę pogrzebała, a następnie do ołtarzyka. Po wszystkim przed oczami Zaharego pojawiło się materiałowe zawiniątko z czarnym kruszcem na malutkiej podstawce.

- Kadzidło kwiatowe. Pomaga w zadumie i radzi sobie z migrenami. Avalońskie. Z waszego tymczasowego domu.

- Każda planeta posiada swoje skarby, o które warto dbać. - Zahary z lekkim ukłonem przyjął podarunek i bez dalszych słów odwrócił się by wyjść z dusznej szklarni. Dla Amy natomiast koniec krótkiej przerwy na rozmówienie się oznaczał powrót do pracy i obowiązków.

______________________________
1 - [Hellański] Gość w domu... Poseron... w domu...
2 - [Hellański] Siła konieczności jest niezwyciężona...
 
Proxy jest offline