Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-12-2017, 20:17   #64
Highlander
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
This principle is old, but true as fate,
Kings may love treason, but the traitor hate.


― Thomas Dekker

- Plecy mnie bolą. Jakby ktoś wbijał mi igły między kręgi. Kurewsko wielkie, krawieckie szpile – powiedział do swojego sąsiada chłopak. Miał nosowy, ciągnący się akcent kogoś z dalekiego południa. Chodzący stereotyp teksańskiego wieśniaka.
- Tobie zawsze coś dolega. Pieprzysz cały czas – odparł siedzący obok mężczyzna głosem wypranym z zainteresowania. - Wy nie powinniście być czasem zdystansowani i małomówni? Utwardzeni na przeciwności losu i podobne przyśpiewki? Czy to po prostu mnie trafiła się największa cipcia w ca...- czerwone światło rozłożonej przed nosem konsoli nie dało mu dokończyć nagany.
- No masz! Następny słodki, pucołowaty cherubinek zawitał na nasz próg – prześmiewca z przerwaną kwestią złapał za kubek z kawą. Pociągnął z niego dwa pełne łyki. Siorbał powoli, nasiąkając gorzkością napoju. Potem chwycił grafik. Żółty ołówek z numerem dwa podskakiwał w pozbawionym resztek rytmu tańcu wypełniając rubryki.

- Pierwszy o szóstej z hakiem. Siódma dziesięć, dziewiąta, parka o jedenastej… no i ten tutaj. Jeszcze dobre dwie godziny do obiadu, a my uciułaliśmy już dzisiaj pół tuzina! Ha! Okej, młody. Wypieprzaj na górę i daj znać szefostwu – starszy z mężczyzn wstał i wraził temu obok zapaprane grafitem papierzyska. Chłopak spojrzał na nie obojętnie, starając się zamaskować swoją niechęć.
- Nie możemy po prostu zadzwonić? Po co mam drałować, jeśli mamy od tego…
- Posłuchaj no, Jimmy –
zmęczone, piwne oczy zrównały się ze mniej rozgarniętym duetem białek – chodzi o to, żeby być tam we własnej osobie. Zrobić wejście z pompą, stanąć przed tym cholernym klocem drewna i przypomnieć siedzącemu za nim bucowi, że naprawdę istniejesz. Że jesteś realną osobą, a nie tylko trzeszczeniem po drugiej stronie słuchawki. Kwestia godności i takie tam, rozumiesz przecież – sękata dłoń poklepała świeżaka zachęcająco po barku. Nastrój obrazka ział mądrością nabywaną wraz z kreskami na kosie. Mimo to, Jim wyraźnie się skrzywił. Odepchnął od siebie rozmówcę. Ten odjechał niespełna metr na obrotowym krześle, zanosząc się śmiechem.

- Czemu brzmisz jak troskliwy ojciec tylko wtedy, kiedy samemu nie widzi ci się ruszyć tyłka? Mógłbyś chociaż szczerze powiedzieć, że chcesz zabłysnąć i się nie narobić… - cierpki uśmiech rozlał się na wargach chłopaka. Ponury, może nawet odrobinę groźny. Nie pasował do jego wychudzonej sylwetki oraz zapadniętych policzków. Ktoś przyszył go tam na siłę, po wielu latach pokornego cierpienia.

- Haha, dobra! Dobra już! Schowaj tę srogą minę! – starszy stażem otarł z oka nieistniejącą łzę i na powrót przysunął się do biurka, na którym piętrzyła się elektronika. - Przejrzałeś mnie. Ale sam przecież mówiłeś, że męczą cię korzonki! Miałem na względzie tylko twoje zdrowie. No i to, że mógłbyś wracając kupić mi coś z automatu.
Jim uniósł w odpowiedzi środkowy palec i trzasnął drzwiami. Ze stróżówki buchnęła kolejna salwa chichotu, zadając kłam jej dźwiękoszczelności. Chłopak natomiast stał przez chwilę w korytarzu. Gapił się w górę, licząc plamy na suficie. Myślał, kalkulował… aż w końcu wyciągnął z połaci służbowej kurtki poobijaną Motorolę i wystukał numer.

Końcówka 598. Ktoś włączył niedostępność po dwóch sygnałach i odesłał wiadomość tekstową zawierającą jeden wyraz. Zaczęło się. Jimmy wprawił maszynerię w ruch i - chociażby chciał – nie mógł już jej zatrzymać. Poluzował kołnierzyk i otarł z karku rosę. Sam nie wiedział, co właściwie nim kierowało. Złość na kolegę i chęć odkucia się były oczywistym wytłumaczeniem. Mógł też zwalić winę na pragnienie przełamania codziennej monotonni albo na mrzonki dotyczące walki o sprawiedliwość dla tych zamkniętych w klatkach dziwadeł. Mógł, pewnie. Ale prawdziwy powód, ten całkiem zignorowany, pulsował mu delikatnie między nogami. Podrygiwał sobie do rytmu przyśpieszonego oddechu oraz sprośnych migawek, utrudniając marsz na wyższe piętra. Jim wyszedł ze szklanego boksu. Pokonał schody i minął duet strażników stojących przy metalowej bramce. Jeden z nich odprowadził go z dozą klinicznej ciekawości zarezerwowaną dla żyjątek oglądanych pod mikroskopem. Drugi nawet się nie obejrzał. Był zbyt zajęty przewracaniem stron jakiejś kolorowej gazety.

***

Benon wypuścił z objęć sedes. Wzrok upadłego powoli odzyskiwał ostrość. Wyposażenie łazienki przestało w końcu dwoić się, troić i wirować, a gorejąca aureola nad jego zmierzwioną głową na powrót stała się zwykłą jarzeniówką. Zawartości muszli klozetowej Perales rozważnie zdecydował się nie analizować. Dobrze wiedział, że tego typu (nadmierna) dociekliwość rzadko kiedy prowadziła do czegokolwiek dobrego, zwłaszcza kiedy osoba analizująca cierpiała na syndrom dnia wczorajszego. Chwycił za spłuczkę. Woda porwała ze sobą nie tylko na wpół strawione jedzenie, ale i najgorsze delirium świata, w postaci resztek naznaczonych bólem i okrucieństwem wspomnień, które sięgały jeszcze wydarzeń z Czasu Potworności. Abaddon, Asmodeusz, Azrael – trzy powykręcane oblicza oraz odpowiadające im zwichrowaniem ideologie. Wszystko popłynęło kanalizacją, odciążając umysł i żołądek niedawno oprzytomniałego Latynosa. Wolna mentalna przestrzeń szybko została jednak zajęta przez sprawy bieżące. Nie cierpiące zwłoki. Upadły wiedział mniej-więcej kim był i mógł czerpać garściami ze wspomnień jaźni, z którą współdzielił czaszkę, ale informacje te były mu, co tu dużo mówić, o kant dupy roztrzaść. Znajomość wartości procentowych rozmaitych tanich win. Lista zatrzymań i popełnionych wykroczeń. Wspomnienie obfitego biustu Cally Morgan. Te oraz podobne rzeczy miały się nijak do tego, co działo się tu i teraz, sprawiając, że obaj rezydenci skołatanej łepetyny byli jak ryby wyrzucone na brzeg, raz po raz nieudolnie łapiące powietrze. Duszące się własną niewiedzą. Co gorsza, wystrój zajmowanego pokoju stopniowo ujawniał coraz więcej niepokojących elementów. Z prawego rogu sufitu na Peralesa łypało mieniące się czerwienią oko kamery. Umieszczono ją za ochronnym kloszem w kolorze smoły, z dala od niepowołanych rąk. Był też ołtarz. Albo raczej to, co wśród współczesnej młodzieży pełniło funkcję mu zbliżoną, czyli laptop. Krótkie oględziny wykazały, że miał on podpięty kabel zasilający, a jedna z jego bocznych kontrolek wskazywała na to, że przebywał w stanie uśpienia. Pozostała jeszcze kwestia sprawdzenia drzwi, ale Benon nie mógł pozbyć się wrażenia, że była to jedynie proforma. Ich zamknięcie zdawało się pewniejsze niż przysłowiowy „amen” w pacierzu.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 24-12-2017 o 21:58.
Highlander jest offline