Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2017, 13:46   #596
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 79 1/2 I wesołych świąt i szczęśliwego Nowego! :D

Cheb; bagna; farma Fergusona; Dzień 8 - wczesne popołudnie; ulewa; chłodno.



San Marino i Alice Savage



- Tak. Bo za mało tu było tej cholernej wody. - prychnął czarnowłosy mężczyzna w skórzanej kurtce zadzierając głowę do góry. Po paru godzinach spokoju niebo znów postanowiło przyozdobić swoją zawartością ziemski padół. Zaczęło padać. Właściwie to lało jak z cebra. Jakby te i tak podtopione bagna zamierzało do reszty zatopić i zamienić w jezioro. Inne głowy podobnie uniosły się w górę i przez chwilę twarze były wystawione na bezpośrednie działanie zimnych, wodnych igieł rozpryskujących się na twarzy.

Ulewa jaka przed chwilą się rozpadała tym bardziej nikomu chyba nie poprawiła nastrojów. A już przez moment wydawało się, że grupka ludzi brodzących w zimnej wodzie lub okupująca też prawie całkowicie zatopiony transporter wyjdzie na jakąś sensowną prostą. Brzytewce udało się poskładać do kupy silnik transportera. Oglądanie silnika przez wewnętrzną klapę nawet przy jej drobnych rozmiarach było trudne, niewygodne i męczącę. Tak samo nie było w tych warunkach łatwe zlokalizowanie usterki która nawaliła. Bo przez te robale których wylinki nadal zalegały każdy zakamarek silnika czy podłogi transportera a nawet pływały w bagiennej wodzie właściwie gdzie się nie spojrzało tu coś było nadżarte jak po kwasie na tyle by spowodować defekt owocujący zagaszeniem silnika. Więc chyba zlokalizowanie w tych warunkach usterki zajęło rudowłosej lekarce więcej czasu niż sama operacja naprawcza. Wystarczyło wyciąć kawałek kabli, które chyba były od świateł ale te i tak nie działały, Billy Bob znalazł jakiś drut, połączyć co trzeba i obwód wreszcie znów był zamknięty. Gdy Billy Bob siadł znowu za kierownicą tak jak z kilkanaście razy wcześniej gdy sprawdzali czy tym razem znaleźli właściwą usterkę silnik zacharczał i wreszcie zaskoczył. Znowu przód transportera burczał jałowym biegiem pracującego silnika.

Billy Bob wyglądał jakby właśnie wizja natychmiastowej śmierci nagle stała się jakoś bardziej odległa. Jak bardzo przeżywał tą naprawę świadczyła siwa zawiesina mgły wewnątrz transportera i pety przydeptane na podłodze pojazdu. - O rany, dzięki Brzytewka poratowałaś mnie już myślałem, że po mnie. - powiedział młodzian opadając na siedzenie kierowcy. Tym razem z wyraźną ulgą.

- Ej młody! Guido wraca! - zawołał ze złośliwą satysfakcją Frank i Billy Bob w jednej sekundzie znów wyglądał jakby właśnie zaczynał mu się atak serca czy coś równie poważnego. Ale jednak upiekło mu się. Guido miał inne problemy i zmartwienia więc gdy zobaczył, że transporter znów jest sprawny i gotowy do drogi zajął się tymi sprawami.

- Pod wodą? A to do zrobienia z tym? - Guido przez drogę z farmy rozmawiał ze zwiadowcami. Co ciekawe głównie rozmawiał z Nixem. Fucker ograniczał się do fuckowania i potwierdzania słów Pazura, Boomer została na farmie a Czacha czuła, że na te techniczne sprawy Nix jakoś przedstawia najpłynniej z całej ich zwiadowczej grupki. Wrócili do głównej części runnerowej bandy bez większych przygód choć znów widzieli te śledzące ich ruchy ale milczące wieżyczki tych pływających kutrów. Mąż szamanki przedstawił szefowi bandy co i jak robili, streścił ten eksperyment na farmie gdzie trzymali zanurzoną Czachę pod wodą no i dlaczego uważa, że to powinno uchronić ich przed morderczym ołowiem z pływających jednostek. Gdy podporucznik Pazurów mówił, płynnie o broni jaką dostrzegli na tych kutrach to nawet jak ktoś słabo znał się na strzelaniu to taka lista robiła wrażenie.

Jednakże po drodze odkryli jednak dwie słabości planu podwodnego podpłynięcia pd kutry. Pierwszą odkryli wcześniej już sami zwiadowcy. Czyli na bezdechu podpłynięcie i orientacja pod wodą wydawała się skrajnie trudna. A dwa to wraz z podwodnym saperem musiał tą podwodną trasę przetrwać i ładunek który mieli podłożyć pod daną jednostkę.

- Myślisz, że wystarczy? - zapytał Guido niezbyt wiadomo, czy Krogulca, czy Nixa, czy stojących obok osób. I głos, i mina, i spojrzenie ociekało mu sceptycyzmem. Nie było to takie dziwne bo to na co patrzył prezentowało się mało okazale.

- Nic innego nie mamy. - odpowiedział Krogulec który chyba żywił podobne wątpliwości co i szef. Nie mieli już ani czasu ani narzędzi by modyfikować same ładunki. Więc wpadli na pomysł by owinąć je czymś w miarę wodoszczelnym. Tym czymś były znalezione po zabagnionym lesie, transporterze lub po kieszeniach reklamówki i foliowe worki. Dlatego teraz każdy przeznaczony do transportu ładunek wyglądał jak niezbyt wypełniona zakupami reklamówka zawinięta kilka razy i oklejona czym się dało.

- Czasu też nie. Za trzy, cztery godziny zrobi się ciemno. A musimy jeszcze wrócić. Musimy to załatwić teraz. - szef pokręcił głową dając znać, że te kilkadziesiąt minut jakie spędzili na rozpoznanie i przygotowania dobiegają końca. Nikt nie mówił tego na głos. Ale już od paru kwadransów z północy dochodziła cisza. Zorientowali się dopiero po chwili. To, że słychać odgłosy bagna i szum fal ale umilkła dochodząca odległa strzelanina. Eksplozje, wystrzały, broń maszynowa przestała strzelać. Czyli walka skończyła się albo została przerwana. A nikt z nich nie wiedział kto wygrał. Pozostawieni w Centrum Meteo Runnerzy pod wodzą Jednookiego utrzymali się? Nie? Wycofali się? Odparli atak? Było jeszcze po co wracać na Wyspę? Byli tam jeszcze jacyś Runnerzy?

- Przerwa na papierosa. A potem wracamy rozjebać tych pływających pajaców. - Guido sam sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki i wyjął srebrną papierośnicę. Po zebranych twarzach było widać napięcie takie samo jak krople wody wbijały się z pełną mocą w wodę, liście, kurtki albo blachy transportera. Guido zdążył nakreślić ogólny plan choć przed akcją pewnie jeszcze powtórzy co i kto ma robić. Ale mniej więcej już było wiadomo czego się spodziewać. - Mam zadanie. Zadanie dla prawdziwych Runnerów. - powiedział niedawno patrząc po otaczających go twarzach. Wiedzieli o co chodzi. O wzięcie tej reklamówkowej paczki i podpłynięcie pod wodą pod te kutry. Potem powrót. Też pod wodą. Trzeba było mieć płuca jak miechy no i pływać. No i nie przede wszystkim mieć na tyle odwagi by to wykonać.

Zagranie wydawało się iście jokerowe. Gdyby się udało mogliby się dość tanim kosztem pozbyć tego pływającego terroru. Ale było tyle “ale” począwszy od zamoczenia ładunków, przez ich wadliwe wykonanie w końcu też w dość improwizowanych warunkach i materiałach aż po to, że tak naprawdę nadal nikt nie wiedział, czy zanurzona w wodzie osoba jest niewidzialna dla kutrów także z bliska. Więc był plan rezerwowy. Wziąć transporter, jego ciężką broń i stanąć do bardziej bezpośredniej konfrontacji. Obecnie siła ognia była zdecydowanie po stronie kutrów ale gdyby choć część ładunków wybuchła to i zatopiła choćby jedną jednostkę sprawa mogła wyglądać całkiem inaczej.

- I co? Zajebiście nie? - szef bandy przebrnął przez zimną i chłostaną ulewą wodę podchodząc do żony. - Nie dygaj bo ci pikawa strzeli. Masz, zajaraj. Zobaczysz za godzinę będzie po wszystkim. Obłowimy się. Zbierzemy sprzęt by dokopać tym prezydenckim pupilkom. - powiedział uśmiechając się chyba pierwszy raz odkąd wrócił z lasu. Podał jej skręta z zielskiem. Alice wiedziała, że ścigają się nie tylko z czasem kończącego się dnia. W tych warunkach mokrej zimnicy człowiek był w pełni operatywny dość krótki czas. A tu na bagnach nie było gdzie skryć przed tą kradnącą życiodajne ciepło zimną wodą. W końcu wszystkich ich tu dopadnie hipotermia która rozłoży ich tak samo jak jakaś febra czy postrzał.

- Popłynę. - powiedział krótko Nix siadając na jakimś wystającym z wody pniu. Na udach posadził sobie Emily. Wodził dłonią po jej plecach i ramieniu. Ale wydawał się być poważny i zmartwiony. Zadanie na jakie się tutaj szykowali wyglądało na bardzo ryzykowne i poważne. Niedługo będą musieli wstać, znów brnąć przez ten zatopiony w bagnie las i wrócić na tą farmę by stawić czoło tym siejącym ostatniej nocy w porcie śmierć i zniszczenie. Ale to za chwilę. Teraz siedzieli tutaj, na tym pniu, zalewani chłoszczącą ulewą i mieli te parę chwil tylko dla siebie.




Cheb; rejon południowy; bezpieczna strefa; Dzień 8 - wczesne popołudnie; ulewa; chłodno.




Nico DuClare



No i się rozpadało. Właściwie to padała całkiem regularna ulewa. Ale wreszcie Nico miała okazję osobiście zwiedzić bezpieczną strefę przygotowaną przez Chebańczyków dla Chebańczyków. Mieściła się w jakimś piętrowym Wallmarcie lub czymś podobnym. Nad ziemią był dawniej sklep a raczej centrum handlowe a pod ziemią też no i parkingi. Budynek został umocniony jak sie tylko dało deskami, kratami z prętów, blachami, barykadami z opon i worków z piaskiem.

Po pustce ulic i budynków jaka od paru dni panowała w Cheb te stężenie ludzkiego tłumu mogło szokować. Wydawało się, że tych ludzi są tutaj całe tłumy. Zupełnie jakby w tym dawnym markecie jakąś promocję naszykowano i wszyscy zlecieli się na zakupy. Ale atmosfera spotykanych ludzi była raczej przygnębiająca. Wyglądali jak rozbitkowie. Przybici, małomówni, osowiali, skoncentrowani przy koksownikach i ogniskach albo zalegli na siennikach, matach i śpiworach. Ktoś gdzieś się kłócił, gdzieś ktoś płakał, jeszcze gdzie indziej matka próbowała utulić płaczące niemowlę.

- Aha. Ale to chcesz płynąć w taką pogodę? - Matt okazał się starszym i dość zasuszony mężczyzną. Mógł być równolatkiem szeryfa Daltona. Często odchrząkał i albo spluwał albo kaszlał zaraz potem. Daney był młodszy ale nerwowo mrugał oczami i miał jakieś triki przez co pewnie dla obcych często nie wzbudzał swoim wyglądem zaufania. Eliott przyprowadził Du Clare do tego miejsca ostatniego schronienia dla wszystkich Chebańczyków. Przedstawił Nico obydwu mężczyznom a ci najwyraźniej wiedzieli z kim mają do czynienia kojarząc ją z zimowych walk mimo, że Kanadyjka miała wrażenie, że widzi ich po raz pierwszy.

Obydwaj byli skorzy do rzecznej wycieczki ale teraz gdy się zaczęła ta ulewa i niewiele dnia zostało chyba nie byli zbyt przekonani o potrzebie natychmiastowego wyruszenia w tą podróż. Nie powiedzieli jednak zdecydowanego “nie” raczej wyrażając swoją opinię. Na chwilę umilkli gdy usłyszeli ciszę. Z Wyspy przestały dochodzić odgłosy zażartej strzelaniny. Mężczyźni rozmawiający z Kanadyjką na chwilę spojrzeli w bok, jakby przez ściany i słupy mogli przeniknąć wzrokiem budynki i kilometry lądu, wody i znowu lądu by dostrzec wynik tej walki. Ale nie mogli.

- Skończą z nimi wezmą się za nas. - mruknął posępnie Matt.

- Ale skąd wiesz którzy wygrali? - zapytał Daney patrząc na kolegę stojącego obok.

- To nieważne. -
mruknął znowu Matt, chrząknął i rozkaszlał się a na koniec splunął.



Detroit; Dzielnica Ligii; kamienica Dzikiego; Dzień 7 - późny wieczór; pogodnie; ziąb.




Julia “Blue” Faust



Pisk hamulców, pasu napierające na korpus, głowa lecąca w stronę kierownicy, coś rozjeżdżanego pod kołami i bezruch. Hiuh. Udało się. Zadziałał świetny refleks panny Faust. Tym razem zadziałał. Chociaż nawet ona sama nie była pewna czy następnym razem również. Stukot obcasów na chodniku za szybą. Dobrze, że nie jechała zbyt szybko to nie wyciągała teraz zębów z kierownicy. Rany ale te Ferrari miało depnięcie. To nie była fura stworzona do takich sobie przejażdżek. To był sportowy ogier wyprofilowany pod sportowe osiągi. Ta setka na liczniku to prawie sama się robiła jakby maszyna rozpędziła się mimo woli kierowcy. A te ulice niekoniecznie do tego przystosowane. Zwłaszcza w nocy. Proste, te typowo amerykańskie proste, zdawały się być stworzone by przez nie pruć w iście detroidzkim stylu. Stukot obcasów był już tuż przy samochodzie. Ale jednak prostokątny układ ulic jaki dominował w tym i innych miastach sprawiał, że jak już trzeba było skręcić z tej prostej to się robiło prawie w standardzie 90*. Do tego były te wraki i gruz i kto wie co jeszcze co auto o tak niskim zawieszeniu i ślicznej sylwetce na pewno było nie po drodze.

- Ojej. Ferrari. Prawdziwe Ferrari. - zza szyby stukot obcasów umilkł za to rozległ się pełen zachwytu i niedowierzania kobiecy głos. - Wszystko w porządku? - zapytała dziewczyna po drugiej stronie drzwi. Właściwie jej oczy widziały ją kątem oka jak podchodziła do jej samochodu a jednak umysł chwilowo roztrzęsiony po tym prawie czołowym zderzeniem z lampą i gwałtownym hamowaniu jakoś nie potrafił się tym przejąć ani przedsięwziąć coś konkretnego. Ale tak była tam dziewczyna. Już Blue nie była pewna czy skądś wychodziła właśnie czy tam stała. Ale miała wysokie buty za kolana i dla odmiany krótką sukienkę. A na ramiona narzucone typowo kobiece futerko. Ubiór pasował do “dziewczynki” albo gościa jakiegoś night klubu.

- Dobrze się czujesz? Trzasnęłaś w kierownicę? - zapytała ponownie dziewczyna z zewnątrz samochodu stukając do tego paznokciem w szybę. Musiała się nachylić by to zrobić tak samo jak wcześniej by zajrzeć do wnętrza samochodu. I chyba jeszcze się zgubiła. Dotąd nie jeździła samodzielnie po tej części miasta. A choć nadal z grubsza wiedziała, gdzie się znajduje gdzieś przy zachodnich rejonach dzielnicy uznawanej za ligowe. Ale już dość blisko rejonów opanowanych przez kolorowych z Camino Real. Teraz po nocy okolica wyglądał całkiem inaczej niż w dzień. No i samodzielne kierowanie pojazdem i wybieranie trasy też nie było tak całkiem proste jak obserwując to z miejsca pasażera. Łatwo było pomylić jakiś skręt czy zjazd, pojechać nie tą przecznicą i nagle się wjeżdżało w jakieś ślepe uliczki, zawaliska gruzów, strzelaniny, urwane estakady czy bajora w świetle reflektorów wyglądających bardzo zniechęcająco. Często też trzeba było jechać przez te specyficzne kaniony ze sprasowanych wozów jakie Blue nie spotkała poza Det. Ale w nich jeszcze trudniej było się zorientować gdzie się człowiek znajduje bo właściwie było widać tylko co jest, przed, za samochodem i wąską linię nieba z góry widoczną przez przednią szybę.

- Otwórz okno, będzie ci lepiej oddychać. - poradziła kobieta wciąż schylona przed drzwiami niskiej fury. Właściwie to Blue ze swojej perspektywy a przy stroju tej drugiej miała świetny wgląd w jej dekolt. Widziała, że miała tam coś ciemnego. Albo jakieś znamię albo tatuaż. No ale jednak przez tą sukienkę jednak nie było widać tego dokładnie. Za plecami tej pochylonej świeciło się w oknie jakieś światło więc jej sylwetka było nieźle obrysowana. Problem był taki, że obecnie panna Faust właściwie niezbyt już była pewna ani jak wrócić do kamienicy Dzikiego ani dojechać do motelu zajmowanego przez Szafirka. Była cała, samochód pewnie też ale właściwie utknęła w tej chwili tutaj w obcym dla siebie terenie przy początku nocy. Za przednią szybą, w smugach reflektorów działa na końcu ulicy jakieś sylwetki na chodniku. Widziała, że mająca kłopoty maszyna wzbudzała ich zaciekawienie. Nie wiadomo kto to był i czego chciał teraz lub za chwilę. I nie każdy widząc bezbronne Ferrari zaczynał od gadania i grzecznego stukania w szybę. Znaczy paznokciem. Bo cegły łańcuchy czy bejzbole były o wiele bardziej popularne. Przynajmniej po tym co sama słyszała o tym mieście wcześniej. A ta pochylona nie miała widocznej broni. Chociaż w drugiej dłoni trzymała torebkę - kopertę no i niby dało by sie do niej wcisnąć jakiś składany nóż, kastet czy pojemnik z gazem. Wątpliwe wydawało się, żeby dziewczyna była aż tak szybsza od panny Faust by sięgnąć po cokolwiek z tej torebki a nic innego na niej czy przy niej na broń nie wyglądało. I przez szybę trochę trudno się rozmawiało.

- O. Kobieta z klasą. - powiedziała z uznaniem i nutką zaciekawienia ta dziewczyna gdy szyba zjechała na dół i mogła swobodniej zerknąć do wnętrza. Z zaciekawieniem też popatrzyła na blondwłosą kobietę ubraną jak na dawną businesswoman przystało. Na pomalowanych ustach zagościł jej przyjazny uśmiech. - I z prawdziwym Ferrari! - sapnęła znowu z zachwytu dość chaotycznie rzucając spojrzeniem od maski po tył pojazdu i jeszcze na zachowane w przedwojennym standardzie wnętrze też firmowane standardem włoskiej firmy. A w końcu byli w Det. Człowiek był tym czym jeździł. W ciągu swojego pobytu w tym mieście Julia nie widziała zbyt dużo sprawnych fur w takim stanie i klasie jak ta podarowana przez Dzikiego. Z wnętrza promieniowało też przyjemne ciepło bo klimatyzacja i ogrzewanie działało zaś ze świata zewnętrznego po otwarciu szyby wleciało nieprzyjemnie chłodne powietrze. - Jej, jeszcze nigdy nie byłam w takiej furze. - westchnęła dziewczyna z wyraźnym żalem i zazdrością patrząc na smukłe linie wewnątrz maszyny wyglądające jak żywy relikt z dawnego świata. - Masz chwilkę? Albo ochotę na małe co nieco? Dałabyś mi wsiąść do środka? Obsłużę cię ekstra. Albo kogo wskażesz. Ale w tej bryce. Albo na masce chociaż. - zaproponowała proszącym tonem wskazując w odpowiednich miejscach brodą na wnętrze sportowej maszyny albo w bok w kierunku jej maski.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline