Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 25-12-2017, 14:07   #597
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 79 2/2 Bonus

Żołnierze - Wyspa; Centrum Meteorologiczne


Sylwetka okryta wojskowym poncho szła przez gęsty, zielony las. Ulewa przyszła nagle i uderzyła z pełną mocą. Zupełnie jak oni o poranku na tych detroidzkich brudasów. Teraz krople uderzały wściekle o młode, wiosenne liście, poncho i przeorane lejami poszycie. Sylwetka w luźnym poncho rozmazywała swoje kształty. Zatrzymała się na skraju okopu, Okopy były dość krótki, zdolne pomieścić kilku, może kilkunastoosobową drużynę piechoty. Wcześniejsze próby zdobycia tych pozycji zakończyły się fiaskiem. Ale wreszcie byli górą.

Oczy skryte pod linią hełmu i obszernym kapturem obserwowały zalewane wodą okopy. Na dnie już nawet po tak krótkiej chwili zaczynało się robić błoto i pierwsze kałuże. Woda zaś spływała po wykopanych ścianach okopu żłobiąc pierwsze osuwiska. Dalej jednaki na przedpiersiu i na dnie ziemnego umocnienia widać było łuski. Różne. Złociły się całą gamą te od broni krótkiej, od karabinków i karabinów. Były nawet tekturowe od strzelb. Cała gama. Postać schyliła się i pokaleczone palce podniosły jedną z nich. 9 Para. Zabandażowana dłoń uniosła łuskę by sprawdzić zapach. Proch wciąż był wyczuwalny. Ale nic dziwnego w końcu strzelali się tutaj ledwie kilka godzin temu. Parabellek też używali. Ale raczej jako broni bocznej. Tymczasem u Przeciwnika automaty które używały tej amunicji były całkiem popularne jako broń główna. Rozpoznawał też bardzo znajome łuski od natowskiego kalibru 5.56. Tych też w NYA używali. W szturmowych oddziałach jako broni głównej. Też leżały na dnie okopu sprawiając liczne wrażenie ale porucznik zdawał sobie sprawę, że to z powodu szybkostrzelności tego typu uzbrojenia strzelającego tripletami. Łusek od karabinów i strzelb było mniej ale właśnie pewnie głównie ze względu na szybkostrzelność.

Tutaj to się zaczęło. Dziś rano. Z początku szło całkiem nieźle. Przeciwnik wydawał się odpowiadać dość niemrawo albo był przytłoczony i zaskoczony skalą ataku. Moździerze zrobili swoje. Porucznik spojrzał na lej deformując okop zaledwie o kilka kroków od niego. Bezpośrednie trafienie. Innym okopom podobnie się oberwało. Moździerze były mało celną bronią jeśli patrzeć pod kątem bezpośrednich trafiał ale nadrabiały siłą rażenia i miały całkiem niezłą szybkostrzelność jak na tak ciężką broń. W efekcie można było dzięki nim zalać pozycję ognia ognistym deszczem z nieba. Cała okolica wykopanych przez Runnerów okopów była posiekana lejami. Teraz te leje ociekały wodą i pewnie wkrótce zmienią się w głębokie kałuże na ich dnie. Tak, siła ognia zrobiła swoje. Przeciwnik nie zdzierżył połączonego i skoordynowanego ataku regularnej armii przy pomocy moździerzy, broni maszynowej i szturmowej. Opuścił swoje pozycje zostawiając swoich zabitych. Porucznik widział leżące na dnie okopu bezwładne ciało w skórzanej kurtce. Leżało twarzą w dół z poszarpanymi od brzydkich ran wylotowych plecam. W roku okopu leżał oparty o ścianę okopu jakiś Runner. Dostał w brzuch i pierś. Chyba do końca próbował powstrzymać wypływające wnętrzności ale skończyło się tak jak na polu walki tak poważne rany się kończą i teraz powoli dawał się zatapiać gromadzącej się na dnie okopu zimnej wodzie. Zaś jego ocalali towarzysze po krótkim oporze wycofali się.

Porucznik przeskoczył nad rozmakajacym okopem i ruszył przed siebie. Widział już w oddali prześwity oznaczające kraniec lasu, i polanę z tym budynkiem gdzie czmychnęli cofający się Runnerzy. Westchnął. O ile zdobycie okopów poszło względnie łatwo to nie było ich celem a etapem. Atak musiał być kontynuowany. W lesie obie strony miały podobnie ograniczone pole widzenia. Ale skraj lasu z punktu widzenia szturmujących oznaczał otwarte przedpole które trzeba było pokonać by zająć wyznaczony obiekt. A wyznaczonym obiektem był kilkupiętrowy, całkiem mocny budynek będący naturalnym punktem umocnionym dla obrońców. Westchnął znowu przedzierajac się przez mokrą ziemię i też mokre krzaki. Już na etapie planowania tej operacji spodziewali się kłopotów na tym etapie. Ale właściwie nie mieli wyboru. Przecież po to przybyli tu z Nowego Jorku by zająć ten obiekt. Porucznik pokręcił głową gdy wspominał coraz świeższe wydarzenia sprzed paru godzin.

Dochodził już do skraju lasu i widział już sylwetkę budynku. Nie wyglądał zbyt dobrze. Moździerze odcisnęły swoje piętno w czasie wspierania ataku. Sam atak nie poszedł gładko. Runnerzy już nie byli tak zaskoczeni a budynek dawał im naturalną osłonę. Efekt moździerzowego ostrzału wydawał się działać tym razem słabiej. Pierwszy atak załamał się w ogniu automatów, karabinów i strzelb. Kilkadziesiąt metrów otwartego pola zdawało się barierą nie do przejścia pod takim celnym ogniem. Oficer z niechęcią ale musiał przyznać, że ten ich ogień jak na jakichś brudasów jest zaskakująco celny. Wolał się nie zastanawiać jak by wyglądała sytuacja gdyby przeciwnik dysponował taką bronią jak NYA. Mimo, że żołnierze NYA na pewno posiadali po swojej stronie przewagę w sile ognia to teren i sytuacja znacznie ją niwelowały. Mimo wsparcia przez moździerze i broń maszynową te cholerne brudasy zmusiły ich do odstąpienia i przegrupowania.

Sytuacja w tym momencie nie była zbyt wesoła. Zapasy amunicji i do moździerzy i broni ręcznej były już poważnie uszczuplone. Straty przeciwnika właściwie nieznane. Ale liczyli się z tym, że może je uzupełniać rezerwą z względnie bezpiecznych podziemi. Oni sami mieli straty na wciąż akceptowalnym poziomie choć już było co liczyć. Ludzie byli też już znużeni po kilkugodzinnych walkach. Kolejny atak groził walką z hydrą gdzie przeciwnik wciąż mógł uzupełniać straty i tylko ich kumulacja mogła zmusić go do odstąpienia. Czyli musieliby szybciej go zabijać niż zdążyłby uzupełniać straty. Tak. Tak to wyglądało wówczas na gorącym łączu między nim a kwaterą główną gdy ważyły się losy kolejnych posunięć. Oficer dotarł do skraju zalewanego ulewą lasu. Zatrzymał się przy ostatnim drzewie. Tak. W tabelkach i na mapach tak to wyglądało. Ale on tu wtedy był i brał udział w tych walkach.

- Zmieniam mag! - krzyknął erkaemista otwierając swojego M 60 nadal nazywanego wedle armijnej tradycji świniakiem. Ładowniczy pośpiesznie ale sprawnie zaczął ładować kolejną taśmę. Broń dymiła od ciągłego polewania celu ogniem. Cel zaś chował się za ścianami więc broń maszynowa nie była tak efektywna jak na otwartym terenie. Ale i tak blokowała mu ruch i swobodę ostrzału. Każdy ruch w budynku, każda próba ognia, była natychmiast pacyfikowana przez nowojorskie karabiny maszynowe. Porucznik wówczas był blisko stanowiska broni maszynowej rozłożonego przy skraju lasu i pamiętał to świetnie. Mieli przewagę ognia i w zapasach ołowiu i korzystali z tego. Przeciwnik nie miał szans nawet próbować nawiązać równorzędnej walki. Ogłuszony ogniem moździerzy, zasypywany walącymi się ścianami, sieczony ogniem broni maszynowej musiał ustąpić przed potęgą amerykańskiej armii.

- Zmieniony! - krzyknął ładowniczy biorąc ponownie w dłonie własny karabinek. M 60 kolegi zaś szczęknął bezpiecznikiem i wznowił ogień. Niedługo potem porucznik uznał, że przeciwnik jest wystarczając urobiony. No i ammo już mieli niezbyt dużo. I dnia już wiele nie zostało. A woleli z nastaniem zmroku mieć uregulowaną sytuację. Najlepiej z rozbitym i spacyfikowanym nieprzyjacielem.

- Miotacze naprzód! - krzyknął do drużyny będącej dotąd w rezerwie. Musiał ich wprowadzić do walki. Miotacze niezbyt nadawały się by nawiązać walkę przez polanę ale już wewnątrz budynku musiały sprawdzić się świetnie. I sprawdziły. Porucznik wyszedł na polanę o której przebycie przez kilka godzin toczyli zażartą walkę. Teraz była cicha i jedynie ulewa miażdżyła co tylko mogła wbijając krople wody w rozmokniętą ziemię. Szedł prawie dokładnie tak samo jak jakieś dwie czy trzy godziny temu biegli jego żołnierze z butlami miotaczy na plecach. Przytłoczony ogniem ciężkiej broni przeciwnik prawie nie odpowiadał. ogniem. Tym razem postanowił skoncentrować wysiłki by zaatakować jedną stronę budynku i uzyskać maksymalną możliwą przewagę w miejscu ataku i uzyskać upragnione przełamanie. Te które zmusiłoby przeciwnika do wycofania się lub złożenia broni w optymistycznym wariancie. Ale nie poszło w optymistyczny wariant.

Przeciwnik niezbyt mógł odpowiedzieć ogniem ale wyrzucić przez okno granat już tak. Na drużynę szturmową padł blady strach gdy eksplozja powaliła kilku z nich. Jak się okazało jednego na stałe. Ale nie odpuścił im i krzykiem wymusił kontynuację ataku. Czuł, że to teraz albo nigdy! I podnieśli się i przebiegli wrzeszcząc z grozy i strachu ostatnie kilkanaście metrów. Rozlali płonącą śmierć przez okna budynku. Wtedy ci ze środka też zaczęli się drzeć. Przez okna widać było płonące sylwetki biegające bez sensu i machające ramionami. Niektórych skosiły ckm i te podpalone i te które wolały za wszelką cenę uniknąć ich losu. Miotacze i ogień torowały drogę wypalając przed sobą życie. Wówczas pociągnął za sobą tak cholernie przetrzebiony pierwszy pluton weteranów z Rainbow Birds. Dołączyli do gwardzistów wewnątrz budynku. Przeciwnik był wypalany żywym ogniem i spychany pomieszczenie po pomieszczeniu, korytarz po korytarzu, piętro po piętrze. Wyglądało jakby się cofał. Więc Nowojorczycy zwyciężali. Ale to nie był optymistyczny wariant. Jak chyba wszystko odkąd wylądowali na tej przeklętej Wyspie.

Ciężka broń musiała wstrzymać ogień tak samo jak moździerze by nie trafić swoich. Walki o parter poszły szybko. Przeciwnik stawiał słaby opór cofając się w dół, do piwnicy. Nowojorczycy nie ustępowali i parli bezlitośnie dalej nie dając mu odetchnąć. I właśnie o piwnicę chyba toczono najbardziej zażarte walki. Nagle opór Runnerów stężał. Co więcej pojawiali się na niby już wypalonych i oczyszczonych pomieszczeniach. Teraz już zdołał rozejrzeć się po tym wypalonym budynku z zawalonymi tu i tam ścianami by wiedzieć, że używali wybitych w ścianach i podłogach otworów. Przemieszczali się wyskakując tam gdzie niby było już czysto. Wyskakiwali i atakowali. Co mieli, automatem, jakimiś petardami, strzelbą, klamką czy nawet butem i kastetem. Jeden z nich wyskoczył wprost na niego i zanim żołnierze odciągnęli i zlikwidowali to zagrożenie zdołał przebić nożem dłoń porucznika i prawie dźgnął go w brzuch. Ale na szczęście ostrze ześlizgnęło się po żebrach.

Jakaś grupka chyba nie zdołała zwiać razem z resztą do piwnicy. Próbowali się przebić ale żołnierze porucznika postawili mur z ognia i ołowiu w takim stężeniu, że zrezygnowali. Walczyli jak szczury zapędzone w róg. Cofali się piętro, po piętrze, korytarz po korytarzu, pomieszczenie po pomieszczeniu. Na zewnątrz nie mieli czego szukać bo z miejsca skosiłyby ich nowojorskie maszynówy czekające na taką okazję. Ale coś ci Runnerzy nie chcieli uciekać. Nie na zewnątrz. No ale wciąż mogli przecież cofać się w dół. Ale nie ci z góry. Cofali się po tych piętrach aż im się skończyły. Wtedy cofnęli się na dach. Tam też skończyła im się amunicja i wreszcie Nowojorczycy zagnali ich w matnię. Żołnierze w gorączce walki chcieli ich zlikwidować od ręki. Czuł to. Ale dał tamtym szansę. Poddać się. Skorzystali. Pierwsi Runnerzy jakich udało się pojmać od początku ataku. Z bliska nie wydawali się tacy straszni. Jeden starszy, jakiś młokos i jedna dziewczyna. Porucznik sam się dziwił gdy ich oglądał klęczących na dachu z rękami na karkach. To oni? Oni przegonili z tą gównianą bronią dwie drużyny NYA przez tyle pięter? Młody miał sztucer, dziewczyna pompkę a ten najstarszy z nich UZI. Przeciw tuzinowi szturmówek, dwóm miotaczom ognia, i kilku M 1. Ale nie mogli wygrać tej walki. W ten sposób ostatni opór wroga na powierzchni został zdławiony. A oni mogli wreszcie zawiesić na dachu gwiaździsty sztandar. Porucznik podniósł głowę mrużąc oczy od zimnych igiełek deszczu uderzającego go w tej chwili z impetem prosto w twarz. Tak. Był tam. Zwisał od tej ulewy trochę smętnie ale i tak napawał go dumą z tego, że udało im się go tam zawiesić.

Ale gdy ta szczurza grupka przestała ich odciągać znów mogli skoncentrować wszystkie siły na piwnicy. Ogień i ołów zrobiły swoje. NYA po kolei łamała opór wroga zmuszając do cofnięcia się w głąb piwnicy, potem do cywilnego schronu pod nią. Tam chyba Runnerzy wreszcie stracili serce do walki. Za plecami mieli już tylko ten szyb z rozwaloną windą do prawdziwego schronu. Krytyczne miejsce, bardzo trudne do ataku ale łatwe do obrony. Ale miotacze i granaty znów okazały się niezawodne. Utorowały im drogę przez szyb, przez wywaloną obok głównej bramy dziurze aż dostali się na pierwszy poziom prawdziwego schronu. Na ten poziom tylko z innej strony udało się dostać plutonowi zwiadowczemu ale niestety został zlikwidowany. Niektórzy z kolegów podobno gdzieś tu byli w runnerowej niewoli. To też ich motywowało by ich odnaleźć i uwolnić bo po niewoli u gangerów nikt się nic dobrego nie spodziewał. Zwłaszcza jak słyszeli pogłoski co ci gangerzy zrobili z miejscowym zastępcą szeryfa który wpadł w ich łapy. Porucznik zmarszczył brwi w zamyśleniu gdy zbliżał się do głównego wejścia do budynku. Dawna recepcja została przez gangerów umocniona więc przypominała bardziej barykadę niż biuro. A w efekcie walk została poszatkowana ołowiem, spalna miotaczami i jeszcze zasypana gruzem z rozwalonej ściany. Teraz zaś była zalewana smugami ulewnego deszczu który tam mieszał się na podłodze z kurzem i pyłem tworząc błotniste kałuże na podłodze. Zmieszane z czerwonymi plamkami połkniętej przez wodę krwi i złocącymi się rozdeptanymi łuskami. Zza barykady wystawała kurczowo rozcapierzona dłoń trupa. Bardzo koścista gdy napalmowe płomienie osuszyły ją z mięsa i wilgoci. Choć oficer nie miał pojęcia czy wówczas delikwent był jeszcze żywy czy nie.

Ale znów zaczęły się komplikacje. Moździerze które były o kilka kilometrów od zrujnowanego i spalonego Centrum w głębi lasu. A mimo to zostały zaatakowane. Atak odparto ale jednak mieli straty. No i świadczyło, że jacyś Runnerzy kręcili się gdzieś tu na powierzchni. No i ten poziom mieszkalny w Schronie. Bezpośredni kontakt z przeciwnikiem był słaby. Przynajmniej jeśli za punkt odniesienia wzięło się właśnie zakończone walki o piwnicę Centrum. Ale było inne zagrożenie. Eksplozje. Wybuchało nie wiadomo co i skąd. W wojsku mieli na to odpowiednie określenie. IED. Do tego Runnerzy znowu pojawiali się na niby czystych już pomieszczeniach jakoś przenikając na ten teren. Teren zaś zrobił się całkiem spory do opanowania. Miotaczom skończyło się paliwo. Amunicja była na niebezpiecznie niskim poziomie. Z podziemi nie było bezpośredniej łączności z powierzchnią więc trzeba było się dopiero zainstalować. Więc wydał ten rozkaz. - Ściągnijcie saperów. - ciężko było powiedzieć, że opanowali i zajęli obiekt. Raczej zdobyli mocny przyczółek. I szykowali się do rozstrzygającej fazy walki o ten podziemny poziom a może i cały Bunkier.



Gangerzy - Wyspa; Schron



- Gdzie jest Guido? - w rozświetlonym jedną lampą pomieszczeniu unosił się zapach palonego tytoniu i zielska. Oraz wyczuwalny przez skórę zapach zniechęcenia i porażki. Postacie siedziały na krzesłach i stołach stołówki. Siedziały, paliły, ktoś ostrzył nóż, ktoś inny rozbierał swoją broń, inny skręcał kolejnego skręta lub próbował coś jeść. Ale wszyscy byli albo nerwowi albo osowiali. Zdołali złapać oddech i przemyśleć ostatnie wydarzenia. Wcześniej po prostu reagowali. Walczyli. Teraz to wszystko się skończyło więc mieli szansę coś pomyśleć. No i dość szybko ktoś wreszcie rzucił to co pewnie w niejednej głowie zagościło. Gdzie jest Guido? Facet który ich tu ściągnął i dla którego tu przybyli. Facet który przekonał ich do swojej wizji. Facet który miał farta. Któremu wszystko się udawało. A teraz, gdy te żołnierzyki ich tak cisnęły to gdzie był?

- Jakby Guido tu był to by tego wszystkiego nie było. - mruknął facet pochylony nad rozbieraną bronią. W zębach trzymał zapalonego blanta a kilka osób które były na tyle blisko by to usłyszeć pokiwało głowami. Na pewno. Przecież Guido zawsze wiedział co robić. A teraz go nie było. Ani Taylora. Ani Viper. Ani Bliźniaków. Został tylko Jednooki. Ale on raczej był facetem od majstrowania bomb i innych takich a nie od zarządzania bitwą. No i skończyło się jak widać. Dostali łomot i musieli wycofać się pod ziemię. Ale i tak chwilę zdawały się być policzone. Jasne było, że collinsowe żołnierzyki nie odpuszczą. Zaraz, za godzinę, dwie czy jutro. Ale przyjdą dokończyć tą robotę.

- Właściwie po chuja na ten Bunkier? Nic tu nie ma. Spieprzajmy stąd. Wciąż mamy tą dziurę w ziemi. Jest jeszcze wolna. Spieprzajmy zanim nam zablokują i tą dziurę. - odezwała się jakaś kobieta. Siedziała w samym podkoszulku mając rzuconą kurtkę na stół obok siebie. Na ramieniu miała świeżo założony opatrunek. Krzywiła się kładąc rękę na brzuchu. Na podwiniętym podkoszulku też widać było bandaże a nie sam brzuch. Ale też nie można było odmówić im racji. Guido coś mówił o zamieszkaniu tutaj. Ale jak to mówił to nikt nie mówił o nowojorach z miotaczami i moździerzami za drzwiami. A paliwa, broni, ammo czy prochów jakoś tu się nie nachapali jak dotąd. Owszem było trochę gadżetów, zwłaszcza tych świecących a te działające prysznice były całkiem kozackie no ale nie aż tak by dać się za nie wypalać i szatkować nowojorskim ołowiem.

- I gdzie chcesz spieprzać Lisa? - zapytał wchodzący do jadalni mężczyzna. Miał przepaskę na oku i zdecydowanie zawyżał średnią wieku przy zgromadzonych. Czuł, że traci grunt pod nogami i autorytet. Cholera miał się zajmować czym innym! Guido gdzie jesteś?! Ale widział jak prawie wszystkie twarze, tak bardzo przygnębione, czasem zdenerwowane, zniechęcone a nawet kilka wyraźnie wrogich. Mieli dość. Czuł to. Guido by pewnie coś powiedział, zrobił i jakoś to odkręcił. Przekonał ich do swoich racji. No ale nie każdy był jak Guido. Na pewno nie on. Jednak umiał rozpoznać zarzewie buntu. Lisa wzruszyła ramionami zamiast odpowiedzi i pociągnęła łyka z butelki stukając nią głośno o blat stołu.

- Chcecie uciec? Dokąd? Na górę? Na Wyspę? By was wyłapali i wystrzelali jak zające po krzakach? Zapomnieliście już jak to jest z collinsową demokracją tam na górze? - zapytał Jednooki przenosząc spojrzenie z ciężko rannej Runnerki na resztę. Ci się zawahali. Nie cieszyło ich to co mówił ale może coś do nich dotarło. Pamiętali. Zaskakujący łomot wybuchów o poranku. Potem jazgot broni maszynowej. Oszołomieni i zaskoczeni skalą i natężeniem ataku wycofali się do budynku. Tam ochłonęli. Sądzili, że są gotowi na starcie z przeciwnikiem. Nawet żartowali i palili kolejne skręty. Przecież znali się na tej robocie i przygotowali się. Ale nie byli jednak gotowi na przyjęcie zmasowanego uderzenia regularnej armii. Na ołów dławiący każdy ruch, szatkujący ściany, na granaty zalewające grudami ziemi podwórze na zewnątrz, przebijające się przez ściany, demolujące sufity i szatkujące szrapnelami żywe ciała. Ale przez chwilę wyglądało dobrze. Malowane żołnierzyki nie były w stanie sforsować podejścia do budynku. Było ciężko ale wydawało się, że znów im się udało. Że wybronili się i duchy znów im były łaskawe. Ale wtedy Nowojory zaatakowąły ponownie.

Znowu ściany pękały burzone eksplozjami zasypując przejścia jak i Detroitczyków. Ich siły topniały. Musieli kolejnych chłopaków i dziewczyny ściągać na dół by Chris i Tom się nimi zajęli. Albo ten tutejszy lekarz. A to był dopiero początek. Potem przyszedł ogień. Nie mogli walczyć z ogniem. Kolejne pomieszczenia były wypalane ognistą barierą zmuszając ich do cofnięcia się. Ale wreszcie mogli się zrewanżować! Przez chwilę wyglądało, że się uda. Przebite wcześniej otwory pozwoliły przenikać na tyły żołnierzyków. Atakowali znienacka i znow kryli się w jakiejś dziurze. Widzieli, słyszeli i czuli zaskoczenie i strach tamtych. To był krytyczny moment. Jednooki teraz to czuł. Może reszta też. Gdyby żołnierzyki byli trochę mniej zdeterminowane gdyby było ich trochę mniej, gdyby nie stawiali tak twardego oporu, gdyby nie dowodził nimi ten oficer, gdyby… No właśnie, gdyby był tutaj Guido… Niewiele brakowało by Nowojory pękły i chłopcy i dziewczyny z detroidzkiej kręgielni mogli odbić piwnicę i resztę budynku z nowojorskich lap. A tak…

- A gdzie jest Guido? Może go złapali? Albo załatwili. - zapytał jakiś Runner spod ściany. Przykuł uwagę bandy ale zaraz uwaga skoncentrowała się na najważniejszym tutaj w hierarchii Runnerze którego szef wyznaczył na zastępcę.

- Wtedy na pewno by nie zapomnieli nam tego powiedzieć. - odparował szybko saper bandy warcząc ze złością swoją odpowiedź. Widział jednak, że nie wszystkich to przekonało. - Collinsowo kontroluje podejście pod Wyspę w dzień. Przecież dlatego sam popłynął w nocy, żeby zdążyć przed świtem nie? - saper rozłożył swoje dłonie przez co jego dłoń z niepełną ilością palców była dobrze widoczna. Ten argument podziałał lepiej bo część głów pokiwała twierdząco. No faktycznie Guido coś takiego mówił przed odjazdem. - Teraz pewnie jest tak samo. Czeka na zapadnięcie zmroku by do nas wrócić. Dlatego musimy utrzymać podejście na powierzchnię by nasi mogli do nas wrócić. - argument był chyba dość trafny ale choć znowu głowy skinęły twierdząco dało się wyczuć falę zniechęcenia. Takie wyjście oznaczało pozostanie na pozycjach a więc nieuchronną konfrontację z Nowojorczykami. Od tych co właśnie dostali baty. I co mieli taką siłę ognia w takiej ilości jaką dotąd trudno było sobie wyobrazić. Czasem Camino wyciągali swoje ciężkie graty to było podobnie. Ale to był rajd czy jedna sieczka a nie taka fabryka trupów jak tu i teraz. No i w Det, byli na swojej dzielni, bronili swoich domów, bliskich i wpływów. A tutaj? Po cholerę im ten Bunkier? Nawet Ligi tu nie było. Nawet wieści co się dzieje w Lidze. Ani Wyścigów.

Drzwi otworzyły się przykuwając uwagę i spojrzenia większości głów. Weszło przez nich kilka postaci w skórzanych kurtkach. Jedna zatrzymała się w drzwiach. - Bierzecie stoły i zanieście je tam gdzie wam pokazywałem. - Tom powiedział polecenie i zaciągnął się kolejnym machem skręta. Potrzebował tego. Zdecydowanie tego potrzebował.

- Po co ci stoły? - zapytał któryś z bliżej siedzących Detroitczyków widząc jak dwie pary kolegów faktycznie łapią dwa najbliższe stoły i wracają do wyjścia.

- Bo łóżek zabrakło. - odparł spokojnie Tom wydychając leniwie chmurę przetrzymywanego w płucach dymu. O tak, zdecydowanie tego potrzebował. Pierwszy stół niesiony przez kolegów minął go i wyszedł na korytarz. Jak się odpowiednio zbakać to właściwie nawet można było to chyba uznać za zabawne. To chyba było zabawne jak się brało spalonego palanta za kończyny i w rękach zostawały resztki spalonego ubrania razem ze skórą i mięsem nie? Zostawały same kości z jakimiś resztkami. Tak, w sumie było to zabawne. Tylko trzeba było jeszcze trochę blantów zjarać. Zaciągnął się znowu. Blancik jednak działał jak magia i pomagał się wyluzować i brać to całe chujostwo na miękko. Reszta stołówki milczała obserwując jak sprawna dwójka wynosi drugi stół. Ile tych łóżek było w tej zabiegówce? 20? 30? Jakoś tak. Przecież Chris i Tom sami jojczyli i płakali jak to ciężko muszą pracować przy przygotowywaniu tych łóżek, znoszeniu kolejnych jak i Brzytewka kazała. I zbrakło?

- Aa… Jednooki. Blety nam się kończą. Trzeba pójść po nowe. Znaczy wiesz, ten doktorek mówił co ale kurwa nie idzie go skumać jak Brzytewki jak ma swoją gadaną fazę. Ma zrobić jakąś listę ale no trzeba po to pójść. To ja spadam nie? - Tom mówił powoli z przymrużonymi oczami chyba po chwili rejestrując, że właściwie już stołowa obstawa wyszła więc nie musi już trzymać otwartych drzwi. Jednooki westchnął słysząc o nowym problemie. Drzwi jednak znowu się otworzyły i znowu stanął w nich Tom.

- Aa… Jednooki… I wiesz, jak już byście szukali to ten, poszukajcie jeszcze nogi. Bo nam zginęła jedna. - powiedział ospały tonem młodszy aspirant na asystenta pielęgniarza. Jego uwaga wywołała albo uniesienie brwi do góry albo i rozbawione uwagi.

- Co wam zginęło? - saper nieco pochylił głowę do przodu i do dołu jakby nie był pewny czy dobrze usłyszał i zrozumiał zajaranego kolegę.

- No noga. Taka do chodzenia. - flegmatyczna odpowiedź Toma wzbudziła kolejną falę wesolości. Zwłaszcza, że klepnął się po udzie by podkreślić o co mu chodzi.

- Ja pierdolę… Jak mogliście zgubić jakąś nogę? - saper jęknął klepiąc się otwartą dłonią w czoło. Teraz rozbawienie w jadalni było już całkiem wyraźne.

- A nie wiem. Taki już do nas przyszedł. Znaczy ten… No… Przynieśli go. Ale kłóci się, że jak go zgarniali na górze to miał nogę. Lewis. Kłóci się, że mu Chris odciął jak był nietomny. Bo jak się obudził to Chris z piłą obok niego przechodził nie? Ale przecież odciął mu rękę a nie nogę. No i wcześniej. A jak wracał to od White no i fakt, tam poszła noga ale przecież Lewis był nietomny to nie mógł tego wiedzieć. No i Chris się trochę wkurwił jak ten mu się pruł i mówi, że nogę jeszcze ma jedną do odcięcia to może mu odciąć. No to Lewis go rzucił poduszką a Chris trzasnął go tą piłą. Ale chujowo bo spadła za łóżko i musiałem ją wyciągać. No i już się nie kolegują. Ale no jakbyście znaleźli tą nogę to przynieście dobra? No to ja spadam. - Tom toczył swoją upaloną relację z niedawnych wydarzeń z oddziału szpitalnego jaki mieli tutaj zorganizowany nawet na dawnym oddziale szpitalnym. Łóżek tam trochę było, zwykłych bandaży czy jodyny też. Blety i reszta medycznego szpeja pewnie też ale to bez Brzytewki było w chuj trudne do rozróżnienia co jest pomocne a co cię załatwi w pięć minut. No i cierpieli na deficyt personelu medycznego albo chociaż pseudomedycznego. Bo było ich z Chrisem tyko dwóch. A w ciągu ostatnich paru godzin intensywnych walk na górze przybyło im lekką ręką po dyszce pociętych, poszatkowanych i popalonych frajerów na głowę. Albo więcej. Nawet ten sztywniacki, tutejszy doktorek nie wyrabiał.

Runnerzy popatrzyli chwilę za ponownie zamkniętymi drzwiami. Po chwili uwagę znów skoncentrował na sobie ich tymczasowy lider bandy. - Zostajemy tutaj tak jak chciał Guido. I Taylor. Oni wrócą. Guido wróci. - powiedział poważnie saper rozglądając się po zebranych twarzach. Ci popatrzyli po sobie nawzajem. Numer zaserwowany przez Toma trochę wszystkim pozwolił się rozerwać. Może nie było tak źle? I to co mówił Jednooki brzmiało całkiem sensownie. Guido wróci. Tylko czeka do zmroku by móc wrócić. Większość głów więc pokiwała potakująco zgadzając się z tymczasowym przywódcą. Nikomu też nie uśmiechało się tłumaczyć przed Guido dlaczego dał dyla z miejscówy. Albo Taylorowi. No i głupio było tak zostawić swoich i zwiać. Jakby to potem na dzielni się pokazać po czymś takim? I ta myśl dawała nadzieję. Guido wróci.



Mała Japonia - Detroit; Dom Gejsz



- Oj no nie bądź taka, powiedz jak było. - westchnęła prosząco młoda, mokra Azjatka. Siedziała w wannie za drugą młodą, mokrą Azjatką. Delikatnie masowała palcami skórę jej głowy. Seiko poddawała się temu zabiegowi z wyraźną ulgą i przyjemnością.

- Poznałam kogoś. - uśmiechnęła się leniwie najsławniejsza w naznaczonej przed dwoma dekadami atomowym ogniem metropolii. Nie otwierała oczu ciesząc się zabiegami kosmetycznymi serwowanymi przez przyjaciółkę. Ta westchnęła cicho by dać znać, że nie do końca podobają się jej zdawkowe odpowiedzi przyjaciółki.

- Oj Seiko, no weź nie żatuj. Przecież zawsze kogoś poznajesz. Mów kogo albo jak było albo kto był. - powiedziała nieco rozdrażnionym głosem. Chociaż właściwie obydwie znały i lubiły tą grę. Zaczęła spłukiwać włosy masażystki a ta poddawała się przyjemnym falom łagodnie ściekającej wody. Samo w sobie potrafiło działać kojąco.

- Dziki był. - powiedziała uśmiechając się z zamkniętymi powiekami. Wiedziała jakiej reakcji może się spodziewać po przyjaciółce.

- Dziki?! No nie mów! Przyjechał na imprezę do Blue Lady?! Przecież oni się nienawidzą! - dziewczyna złapała za żebra Seiko i odchyliła w tył przyciskając jej plecy do siebie. Ale w tej pozycji swobodniej mogła spojrzeć na twarz drugiej Japonki. Ta nadal się uśmiechała bo wedle powszechnie znanych ulicznych plotek to jej towarzyszka od gadek i kąpieli reagowała prawidłowo. Też pewnie do ostatniej nocy zareagowałaby podobnie. Ale ostatnia noc była inna. Niezwykła. Tyle się działo! Nawet jak na to miasto mające opinię zamieszkałego przez wariatów. Pokiwała więc twierdząco głową nie otwierając oczu.

- A obsłużyłaś Dzikiego? Bo o Blue Lady to się nie pytam jak cię zamówiła. - Yoshi wciąż utrzymywała tą wygiętą pozycję z plecami Seiko na sobie a oczy płonęły jej niezaspokojoną ciekawością. Seiko zaś otworzyła oczy i spojrzała na nią i znowu pokiwała głową uśmiechając się szerzej. Zaczynały wkraczać w ten najbardziej interesujący etap tej gry.

- Na raz. - powiedziała spokojnie i uśmiechnęła się szerzej widząc jak kumpela mruży oczy gdy zaczyna sobie układać usłyszane fakty w głowie.

- Ale poczekaj. - Yoshi wygodniej oparla sie krawędź wanny pociągając na siebie plecy Seiko. Głos brzmiał jakby coś jej się nie zgadzało w tej relacji przyjaciółki. - Na raz? Synchronicznie? To oni jakiś musieliby leżeć obok siebie. - Yoshi zmarszczyła brwi jeszcze bardziej bo do masażu synchronicznego inaczej się nie dało a myśl, że Dziki i Federatka by przeleżeli obok siebie była mało standardowa.

- Właściwie to się puknęli. No mnie też oczywiście. - Seiko pozwoliła sobie na użycie ulicznych wyrażeń by podbić moc swoich nocnych przygód. Patrzyła figlarnie przechylając głowę w bok by dojrzeć wyraźniej reakcję na twarzy Yoshi.

- Dziki bzyknął się z Blue Lady?! Przecież oni się nienawidzą! Wszyscy to wiedzą! - Yoshi wydawała się na pierwszy rzut oka zbulwersowana taką odpowiedzią masażystki. Ale znowu łamało to wszelkie konwencje w jakich były rozpowiadane po trybunach Ligii i ulicach miasta plotki i o tej dwójce ligowych rajdowców. Nawet oni sami zdawali się pałać wzajemnym jadem nienawiści tak na torze jak i poza nim. Widząc reakcję drugiej Azjatki Seiko postanowiła jeszcze podbić piłeczkę wyżej.

- Ona na niego leci. Jestem tego prawie pewna. - masażystka zanurzyła gąbkę w wodzie i przejechała nią po własnym wystającym z wody kolanie zahaczając o przyklejone do niego kolanie drugiej kobiety. Chwilowo zbyt zaaferowanej usłyszanymi rewelacjami.

- Leci na niego? No tak, przecież to Dziki. Chociaż może ją raz poniosło? Albo skorzystał z okazji jak ją obrabiałaś? - Yoshi w pierwszej chwili się zgodziła. Myśl, że jakaś fanka Ligi i Wyścigów może nie lecieć na Dzikiego przychodziła jej do głowy ale myśl była mało standardowa. Ligowiec był jednym z najbardziej sławnych i rozpoznawalnych rajdowców wciąż aktywnie ścigających się na ligowych torach. Gdy znowu kraksował niejedne serce stawało czy tym razem też wyjdzie z tej kraksy cało. Zwłaszcza kobiece serca. Ale jednak akurat utarty stereotyp z ostatnich paru miesięcy o tej dwójce rajdowców kazał jej szukać jakiegoś innego rozwiązania takiego obrotu zdarzeń o jakim mówiła masażystka.

- Nie sądzę by uklękła i z tej nienawiści zrobiła mu laskę. - Seiko uśmiechnęła się znowu na wspomnienie tej scenki ze skradzionego suva gdy sama też na własne oczy widziała a jednak ciężko było jej uwierzyć widząc charakterystyczne, niebieskie włosy Federatki wykonujące rytmiczne ruchy nad rozłożonym na kanapie rajdowcem. Tak, to była niezapomniana noc.

- Zrobiła mu laskę? O rany… Jej ale ty masz fajne przygody. I jeszcze z nimi na raz się bzyknęłaś. Też bym tak chciała. - westchnęła z zazdrością Yoshi. Postawiłą sylwetkę masażystki do pionu i wróciła do przerwanego spłukiwania jej głowy i ciała. Skończyła z głową więc kąpiel właściwie miały za sobą. Wstały obydwie i Yoshi wyszła z wanny biorąc w dłonie ręcznik i czekając z nim na przyjaciółkę.

- Po wszystkim cyknęliśmy sobie focie. Pokażę ci jak wyjdziemy. - Seiko dobiła przyjaciółkę pozwalając jej wybuchnąć entuzjastycznym zniecierpliwieniem objawiającym się właśnie takim zniecierpliwiony piskiem i chwilą nieskoordynowanych ruchów. Yoshi wreszcie opanowała swój entuzjazm i zaczęła zawijać turban na głowie drugiej Japonki. Wtedy to do niej dotarło. - Ale zaraz… - zmrużyła oczy gdy Seiko odwróciła się do niej plecami na których wylądował ręcznik. - Mówiłaś, że kogoś poznałaś. A Dzikiego i Blue Lady znałaś już wcześniej. Przecież cię zamawiali prawie na zmianę. - Seiko pozwoliła sobie na szerszy uśmiech ciesząc się, że przyjaciółka sama do tego doszła i dalej mogą się bawić w tą ich grę. Pokiwała twierdząco głową potwierdzając jej dedukcję.

- Był jeszcze ktoś. - powiedziała z satysfakcją obserwując zniecierpliwienie swojej przyjaciółki. Objawiało się i ponaglającym spojrzeniem i nieco szybszymi ruchami ręcznika. - Aoi. - powiedziała w końcu masażystka. Klęcząca za nią Japonka zmarszczyła brwi kończąc osuszać jej szczupłe nogi. Wstała i wymieniła ręcznik na nowy okręcając go wokół masażystki. - Właściwie poprosiłam ją bym mogła zostać jej rin a ona moją. I się zgodziła. I teraz mogę jej mówić Aoi rin. - powiedziała w końcu Azjatka kończąc owijanie się ręcznikiem i wychodząc z łazienki. Yoshi chwyciła kolejny ręcznik i sama zaczęła się zawijać go wokół siebie.

- No Aoi rin? Ale mówiłaś, że jej nie znasz. Dopiero ją poznałaś. Jak jest taka kirei no to świetnie ale nie za prędko na tą Aoi rin? Myślałam, że ja jestem twoją Yoshi rin. - dziewczyna odezwała się z nieco ostrożną pretensją. Seiko westchnęła cicho i podeszła do swoich rzeczy jakie miała na sobie i przy sobie ostatniej nocy.

- Ależ jesteś moją Yoshi rin. - odwróciła się do przyjaciółki i delikatnie pocałowała ją w usta. - Ale Aoi rin też. Wiem, że to brzmi dziwnie ale niekiedy po prostu czujesz, że to właśnie ta osoba i koniec. I jest i kirei i ma w sobie tyle honou, że może rozpalić wszystkich dookoła. Chcesz zobaczyć te zdjęcia? - zapytała na koniec chytrym tonem gospodyni. Yoshi po momencie wahania kiwnęła energicznie głową z mokrymi włosami i razem podeszły do niewielkiego laptopa. Po chwili urządzenie ożyło i obydwie mogły oglądać zrobione w podziemnym garażu zdjęcia od małego nośnika przenośnych danych.

- Ojej! Masz zdjęcie z Blue Lady i Dzikim! Na golasa! - pisnęła zachwycona Yoshi widząc fotkę dwójki sławnych rajdowców i niższą od nich masażystką pośrodku. Zdjęcie urywało się gdzieś przy pasie ale góra była wyeksponowana wzorcowa. U całej trójki. Widać było stare blizny na torsie Dzikiego i nagie piersi obydwu kobiet.

- Było świeżo po. Jeszcze nie zdążyliśy się ubrać. - powiedziała Azjatka z łagodnym uśmiechem patrząc na zdjęcie na ekranie i w świeże wspomnienia sprzed paru godzin.

- To ona? Ta Aoi rin? - zapytała Yoshi wskazując palcem na blondynkę na ekranie całującą się namiętnie z niebieskowłosym rajdowcem. Seiko skinęła twierdząco turbanem. - No faktycznie honou i kirei. - druga z Azjatek też skinęła głową i przez chwilę obydwie oglądały te kilka zdjęć jakie udało im się zmajstrować na zakończenie przygody z ostatniej nocy.

- Oh Yoshi. - westchnęła w końcu Seiko przez dłuższą chwilę bijąc się z myślami. - Tak bym chciała mieć ich wszystkich. Całą trójkę. No myślę, że nawet Dziki sama i Angel kun jakoś mogliby się pogodzić. Ja i Aoi byśmy dały im zajęcie. Ale tak myślę, że są marne szanse, że z tej rajdowej dwójki jedno zamieszka u drugiego. A tutaj nie mogą. Ale chciałabym ich mieć wszystkich na raz w jednym miejscu. Pod sobą, albo nad. Albo między nimi. No i po prostu być z nimi. - Seiko zwierzyła się przyjaciółce wpatrzona w zamarłe na ekranie półnagie sylwetki. Ta przygryzła wargę i popatrzyła na nią i na jej laptop z wyświetlanymi zdjęciami.

- Oh Seiko. - zaczęła niezbyt wiedząc jak ubrać swoje myśli w słowa. - Ja nie miałam takiego szczęścia poznać ich tak jak ty. Ale proszę cię, porzuć takie myśli. To niebezpieczne. Dla ciebie, dla mnie, dla nich. Sama wiesz. - druga z Japonek uklękła przy krześle na którym siedziała Seiko i położyła swoją dłoń na jej dłoni. Wydawała się być poważnie zmartwiona. Siedząca na krześle kobieta cicho westchnęła boleśnie świadoma, że klęcząca przy niej przyjaciółka ma rację. - Takie myśli zatrują ci tylko serce i myśli. Będziesz cierpieć. A ja razem z tobą. - klęcząca dziewczyna zakończyła swoją myśl z tym samym poważnym i zmartwionym tonem.

- Tak. Wiem. Dziękuję ci Yoshi. Chyba się położę i spróbuje odespać te nocne przygody. - masażystka uśmiechnęła się tym swoim łagodnym i ciepłym uśmiechem i obydwie wstały. Noc choć niezapomniana i ekscytująca to jednak była też wyczerpująca. Odpocząć i odespać te przygody wydawało się być świetnym pomysłem.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline