| Nie było sensu dalej rozmawiać. Samay użyczył Chrisowi swojego noktowizora, a ten bez trudu za jego pomocą obserwował drogę. Co jakiś czas dawał Crackowi krótkie wytyczne w którą stronę skręcić. Kierowca nie zapalał świateł, więc jechali w absolutnych ciemnościach, powoli i ostrożnie wybierając trasę po czymś, co nie mogłoby czasami być nazwane ścieżką, a co dopiero drogą. Wszechobecna wilgoć także nie pomagała. Trzęsło niemiłosiernie, a nie raz i nie dwa - na początku zwłaszcza - musieli wychodzić z samochodu i używać wyciągarki, aby wydostać się z co głębszego błota. Wjechali znów w dżunglę i posuwali się nią na północ. Veha kilka razy przyznał, że ten tu wydaje się rzeczywiście znać okolicę jak własną kieszeń. Zwykle na GPS-sach widzieli satelitarny obraz koron wysokich drzew zarastających tu cały teren, nie było mowy o ujrzeniu prześwitu. Ani nawet zaznaczonych gdzieniegdzie dróg, którymi poruszali się rzadko. Wolno, ale skutecznie podążali na północ nie napotkawszy nawet jednego człowieka po drodze - co najwyżej jakieś chałupy w bezpiecznej odległości. Minęło tak kilka godzin, a do Phaav ciągle mieli kawałek drogi, kiedy Chris kazał się zatrzymać.
- W okolicy wieś. Nie wiem gdzie chcecie jechać i co robić. Mogę prowadzić dalej, ale jak sobie nie ufamy to wysiądę tu - powiedział po khmersku. - Tu droga na północ.
Shade zrozumiała jego słowa bez tłumaczenia przewodnika. Popatrzyła na Desmonda, a potem na tubylca i zapytała:
- Znasz dobrze ścieżki prowadzące na północny wschód?
- Znam całą okolicę - odpowiedział zapytany bez wdawania się w szczegóły.
- Jak do tej pory to się opłaca - Desmond po angielsku zwrócił się do Shade. - Może nas podprowadzić w okolice.
- Co masz z dalszej pomocy nam? - zapytał tymczasem Veha, na co Chris pokazał zęby w uśmiechu.
- Unikacie rebeliantów, to mi wystarczy by z wami przebywać. Macie ładną kobietę. I brzmi to jak dobra przygoda - odpowiedział.
- W takim razie, jeśli lubisz niebezpieczeństwo, zapraszamy na wycieczkę - Zwiadowczyni uśmiechnęła się do niego odpowiadając w jego języku. - Ładna kobieta ma na imię Shade i wita na pokładzie.
Odpowiedział uśmiechem, co wywołało lekki grymas na ustach Cracka. Samay nie skomentował w żaden sposób, ale nie wyglądało na to, że nie zgadza się z tym pomysłem.
- Ciekawe imię - powiedział Chris, tym razem patrząc już bezpośredniego na Valerie. - To gdzie jedziemy?
- Chcemy dostać się do Phaav. Wiesz jak tam dojechać tak by nikogo nie spotkać po drodze? - Odpowiedziała kobieta.
- Bez samochodu to wiem - skinął głową. - Od południa nie ma dróg, podmokły teren. Bagno i rzeczka. Drogi od północnego wschodu i zachodu, okrężną drogą można się dostać do jednej bez wjazdu na główną. Nie wiem co chcecie w Phaav, ale ja bym zostawił pojazd i poszedł pieszo. Pięć kilometrów. Wtedy doprowadzę od południa najdalej jak się da.
Shade przytaknęła.
- Myślę, że to całkiem dobry pomysł. - Ponownie popatrzyła na Desmonda i powiedziała po angielsku:
- To zadanie koło Phaav jest w odludnym miejscu, gdzie i tak nie było drogi dojazdowej. Powinnam poradzić sobie sama. Zostaniecie z Samayem przy samochodzie, a ja pójdę z Chrisem.
- Nie wiem czy to najlepszy pomysł - Crack nie wyglądał na zachwyconego pomysłem. - Nie wiadomo kim jest ten tutaj.
- Ani czy umie odpowiednio cicho chodzić - zgodził się z nim Veha. - Lepiej już zostawić samochód sam, a przy wsi w razie czego pójdziesz osobno.
Valerie uśmiechnęła się szeroko obdarzając każdego z mężczyzn przeciągłym spojrzeniem:
- Jakie to słodkie. Martwicie się o mnie. Potrafię sobie poradzić, a według naszych danych to miejsce powinno być opuszczone, więc nie będzie problemu z zachowywaniem ciszy. Zostawienie samochodu z wyposażeniem to ryzyko. Zawsze ktoś może na niego trafić, a noszenie całego ekwipunku ze sobą spowolni nas i zmęczy. Jeśli pójdę sama i zabiorę tylko najniezbędniejsze rzeczy, będzie mi łatwiej się poruszać.
- Później będzie chciała sama dostać wypłatę - Samay mruknął do Desmonda, ale zaraz się uśmiechnął i zasalutował. - Przewodnik do znajdowania lepszych przewodników melduje się, psze pani!
Crack pokręcił tylko głową.
- Tak czy inaczej, jedziemy od południa - powiedział w stronę Chrisa, a tłumacz przełożył jego słowa. - Pójdziesz z naszą piękną panią aż do samego Phaav?
Tubylec obdarzył Shade długim, badawczym spojrzeniem, zanim skinął głową.
- Tylko ja nie komandos.
- Wystarczy że pokażesz mi drogę, a kiedy ci powiem, będziesz siedział cicho na wyznaczonej pozycji. - Kobieta odpowiedziała mu uśmiechem. - Nie musimy wchodzić do miasteczka. Miejsce, które nas interesuje, znajduje się na uboczu, od północnej strony.
- Zgoda. Musimy zdążyć tej nocy? - dopytał. - Przez bagno trzeba wolno.
- Nie musimy, pod warunkiem że droga w dzień jest bezpieczna. Możemy znaleźć jakieś ustronne miejsce i odpocząć. Co o tym myślicie? - Zapytała towarzyszy.
- Lepiej dotrzyjmy do końca drogi jak najszybciej, potem zdecydujemy. Możemy odpocząć przy wozie w razie czego - zasugerował Desmond.
- Ok. W takim razie jedźmy. - Zgodziła się z nim Rusht.
Ruszyli, podążając do przodu w podobnym stylu co wcześniej. Crack kierował, jadąc wolno i ostrożnie, a Chris prowadził go niewielkimi, zarośniętymi i często zalanymi drogami. Shade i Samay mogli się co jakiś czas zdrzemnąć, ale odpoczynek tak naprawdę nikomu nie był dany kiedy przedzierali się przez co bardziej grząskie tereny, zwykle używając wyciągarki. Przewodnik jednakże dotrzymywał słowa: nie spotkali żywej duszy przez kilka godzin, nie wspominając nawet o jakimkolwiek wojsku. Wreszcie tubylec oznajmił, wskazując na dom, który pojawił się w zasięgu noktowizji.
- Antung Vien, ostatnia osada przed postojem. Musimy przez nią przejechać.
Był środek nocy, w oknach nie zauważyli ani jednej zapalonej żarówki czy choćby świeczki, przejeżdżając pomiędzy domami. Nie było ich wiele i z każdym metrem robiło się coraz mniej. Aż droga się skończyła zaraz jak minęli ostatni niewielki domek i kilka pól na wykarczowanym terenie. Przed sobą mieli ponownie ścianę dżungli. Samochód bez trudu dało się tu skryć w gęstej roślinności.
- Dalej nie ma drogi. Trzeba pieszo. Przed świtem możemy nie zdążyć - oznajmił przewodnik, zdejmując noktowizor.
- Poczekamy do świtu i dopiero ruszymy. - Odpowiedziała mu Shade. - Spróbuję się trochę przespać na tylnym siedzeniu. - Dodała wychodząc z samochodu i rozciągając mięśnie.
Wokół panowała cisza. Ukryli samochód i mogli nawet wyjąć namioty, tworząc sobie dość przyjemne miejsce do przespania tych kilku godzin. Przeszkadzały tylko budzące się insekty i robaki pełzające po ziemi, choć na nie dwóch rodowitych mieszkańców Kambodży znało całkiem skuteczne sposoby i potrafiło zabezpieczyć posłania. Ciemność przeszła w świt szybciej niż by chcieli, pobliska wieś zaczęła się budzić.
- Veha tu na miejscu by wystarczył - Crack podjął rozmowę o dalszej wyprawie. - Nie rzuci się tak bardzo w oczy jak ktoś się napatoczy.
- Tu blisko granicy, a daleko od świata - wtrącił Chris. - Nie warto mówić, żeście razem z rebelią. Ani bezpośrednio, że z rządowymi. Tutejsi chcą być jak najdalej od tego.
- Jesteśmy tylko dziennikarzami, którzy próbują dowiedzieć się co naprawdę dzieje się w tej części świata. - Powiedziała Zwiadowczyni spoglądając na niego. - Nie jesteśmy po żadnej stronie. Na wszelki wypadek pamiętaj o tej wersji. Nazywam się Pauline Anthons, a ty jesteś moim przewodnikiem.
Potem popatrzyła ma Cracka:
- Rozumiem, że nie masz ochoty zabijać insektów, kiedy ja będę spacerować po dżungli. - Wzruszyła ramionami. - Chodź skoro masz ochotę, ale zabierz kamerę.
Ponownie przeniosła spojrzenie na Chrisa i wskazując najemnika dodała:
- To jest mój operator, Hans Gruber.
- Nie lubię siedzieć w miejscu - Crack wzruszył ramionami, zabierając zarówno karabin jak i kamerę, spakowane do torby, którą przewiesił przez plecy. Chris tylko skinął głową, nasuwając sobie chustę na twarz.
- Zasłońcie usta, na bagnach mnóstwo robactwa i oparów. Za to brak ludzi. |