Wolfgang szukał razem z kompanami ostatniego klucza.
Nie pomógł wiedźmi wzrok dzięki, któremu szukał magicznego cylindra.
To było denerwujące, ale co mieli zrobić.
- Nie ma go tu. Nawet wykorzystując moje zdolności nie mogę go namierzyć. Podejrzewam, że właściciel go wziął ze sobą by móc w przyszłości się dostać do środka.- Podsumował zrezygnowany Techler.
***
W końcu poddali się i zmęczeni ruszyli na barkę. Musieli się przespać i odzyskać siły a świt zbliżał się nieubłaganie.
Wolfgang przed położeniem się zszedł do rzeki by się obmyć z kurzu,
który oblazł całe ciało maga. Niby wiele czasu spędził w bibliotekach czy przy księgach, ale nigdy nie lubił tego uczucia. Wolał być czysty i czuć całym sobą krążące wiatry.
Gdy wszyscy posnęli mag wahał się czy przypadkiem nie zostać na warcie.
Chwilę siedział jeszcze obserwując w samotności na pokładzie gwiazdy chcąc wyczytać coś nieodgadnionego. Niestety zmęczenie było silniejsze i udał się na spoczynek.
***
Techler wstał z rana jako jeden z pierwszych i o dziwo wyspany. Ogarnął się i wraz z kompanami ruszyli do khazadów.
Oznajmili, że sprawa rozwiązana. Z początku Isembard nie chciał wierzyć,
ale gdy Lothar pokazał truchło ghula krasnolud kiwnął głową.
Wolfgan z zieleniał z wściekłości jak szlachcic na potwierdzenie wskazał klapę w podłodze i mag od razu starał się odwrócić uwagę.
- Gdzieś tu w pobliżu musi być jakiś stary kurhan Panie Isembard. Mój towarzysz zbudzony w nocy nie widział jak ta poczwara zwinnie wspinała się po rusztowaniu.- Wychodziło Wolfgangowi to kiepsko i spojrzał na resztę kompanów by mu pomogli. Najgorsze w tym, że Lothar najsprawniej władał językiem.