Jednooka
Niemożliwym było wyczytanie emocji z kościanej twarzy nieznajomego. Wydawał się przez to bezdusznym.
- Byłaś sama Ypiretis - mężczyzna wpatrywał się w nią intensywnie, tymi dużymi, sarnimi oczami, - chociaż ślad obcych był ciągle wyraźny. Zostawili cię i tą kobietę... tylko, że w niej już życia nie było.
W czasie gdy znaczenie tych słów docierało do jej świadomości, ten który kazał jej nazywać się Esejis sięgnął po łodygi jakiejś giętkiej acz wytrzymałej rośliny i zaczął splatać je ze sobą zwinnymi ruchami.
- Ypresis i Esejis związani są Hrejos - tłumaczył jej później przerabiając szybko sprawnymi dłońmi i jakkolwiek starała się pojąć znaczenie tych słów, zrozumiała tyle, że Hrejos jest jakimś rodzajem zobowiązania, które zaciąga Ypresis względem Esejis. Do czasu spłacenia Hrejos, Ypresis i Esejis są ze sobą związani. Wszystko to miało związek z jakimś mistycyzmem, którego nie rozumiała.
W czasie gdy słońce przesuwało się i zaczynała się szarówka, rękodzieło zaczynało nabierać kształt dziurawego kosza, Esejis już dwa razy poił Jednooką wstrętnym w smaku napojem, który uśmierzał ból i pozwalał jej myśleć.
- Te okaleczenia, które pokrywały twe ciało - wrócił do tematu, - dlaczego ci je zrobiono? Ta kobieta? Pozwoliłaś jej na to? Brown.
Przydusił kulawca swoim ciężarem. Prawdę mówiąc, można byłoby rzec, że padł na niego bez siły a ciało nieznajomego zamortyzowało tylko upadek. Smród zjełczałęgo potu wwiercał się w nozdrza. W tym momencie cienie trzymające łydkę, które były do tej pory pod wpływem woli Browna puściły zupełnie i wtopiły się w ciemność. Stary wiedział o tym. Nie musiał sprawdzać. Wiedział też, że unieruchomiony, gdyby tylko teraz chciał to zrobić, zrzuciłby go z siebie i zdeptał jak pluskwę.
- Ostrzegam cię - syknął mimo tego. - Jestem naprawdę w parszywym humorze. Wstać lewą nogą to jedno, ale bez ręki to już kompletnie przejebane. Wiesz coś o tym?
Na dźwięk tych słów mężczyzna przestał się miotać i uniósł dłoń, po której pełzał niewielki ognik. Światło poraziło Agatone.
- Mistrzu to wy? - odparł z wyraźną ulgą, jakby nie zauważając groźby, a może ją lekceważąc? - Aleście mnie przelękli. Toć myślałem, że to jaki spaczeniec mnie dorwał.
Rozluźnił się wyraźnie.
- Nie powinniście sami wychodzić - zniżył głos do głośniejszego szeptu, jakby się bał, że ich kto podsłucha, a później jeszcze dodał z wyrzutem - toć jeszcze gotowe was przyuważyć! Wiele ich tutaj chodzi. - Spojrzał z troską na zakrwawiony kikut. - Nie odrosła? - Westchnął. - To się czasami zdarza. - Poruszył się. - No... ale moglibyście zejść już ze mnie, wracamy. Nie mądrze tak tutaj na widoku leżeć. Przyniosłem wam co do jedzenia. Nie głodniście?
__________________ LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
Ostatnio edytowane przez GreK : 03-01-2018 o 18:39.
Powód: Brown
|