Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2018, 09:46   #246
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 1/3 Pauza

“Musimy to robić. Zdychają a potem gniją i zmieniają się w śluz. I lepiej byś nie wiedział co z tego potem wyłazi. Uwierz mi tak jest najlepiej. Tutaj martwe rzeczy nie zawsze pozostają martwe.“ - “Szczury Blasku” s.18.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; droga gruntowa od kolejki magnetycznej; 1480 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 7 i 8



Ten tropikalny upał zabijał. Black 8 otarła spocone czoło ale gest był raczej symboliczny. Szło się zagotować w tym całym pancerzu i kilogramami sprzętu. Pod porwanym brezentem plandeki był cień. Ale tutaj, w dżungli, tego cienia było aż za dużo. Nijak on zdawał się nie chronić przed wyciskającym siły z wszystkiego co żywe upałem. Zresztą nie tylko dla niej było to ciężkie warunki. Większość otaczających ją postaci w różnorakich pancerzach i mundurach też wydawała się tak samo niemrawa. Ale jak ten termometr na tyłach szoferki się nie mylił to było 54*C w cieniu. Zupełnie na poważnie można było myśleć, że ten upał chce ich tu ugotować. A dzień dochodził do tutejszego południa więc przez kilka najbliższych godzin nie było co liczyć, że upał zelżeje. Trzeba było ratować się takimi udogodnieniami jak klimatyzacja ale na tej pociętej szrapnelami pace ciężarówki jeśli nawet była to teraz nie działała. A jakby działała wpływ przy otwartej pace podatnej na tropikalną tyranię gorąca byłby pewnie minimalny.

Przynajmniej ruch pojazdu zapewniał minimalny powiew. Minimalny bo jechali dość wolno. Raz to, że glina oblepiała koła pojazdu tak samo jak buty ludzi którzy próbowali przez nią maszerować. Dwa to leje. Okolica została nieźle przemielona przez wcześniejszą nawałę artyleryjską. Obecny nalot choć raczej nowych kraterów nie dodał bo używał typowego zapalająco - kasetowego uzbrojenia idealnego na gęsty i nie opancerzony cel to jednak nie był to dla dżungli taki drobiazg jak wybuch jakiegoś ręcznego granatu. Więc sześciokołowiec musiał zwalniać tak często i gęsto gdy droga była przyozdobiona albo jakimś lejem albo leżącymi gałęziami, konarami czy całymi pniami. Ale jechali. Odkąd Black 2 postawiła sześciokołowca na nogi czy raczej koła mogli wreszcie jechać. Wystarczyło paru minut grzebania przy silniku, skrzyni biegów i przewodach Latynoski i choć wyczerpało jej to zestaw naprawczy do cna to jednak sprzęt odżył.

Terenowy, ciężki sześciokołowiec okazał się całkiem ładnie radzić sobie z pokonywaniem terenu. Ewidentnie nie był stworzony do bicia rekordów prędkości więc tempo nie powalało. Ale za to jak dotąd pod wykwalifikowaną ręką jakiegoś mundurowego nie trafiła się przeszkoda jakiej by nie podołał. Nawet gdy jakieś drzewo nie wytrzymało naporu okolicznych eksplozji i pożarów i wreszcie runęło na bagnistą drogę to sześciokołowiec z gracją czołgu zwyczajnie wspiął się na ten pień i przejechał stronę. Przez moment silnik mocował się z oporem, pojazd wzbijał się w górę pod coraz ostrzejszym kątem by nagle jak łódź opaść na szczycie fali tak i on zjechał po drugiej stronie uderzając przednimi kołami w błotnistą drogę. I pojechał dalej.

Wolne tempo jazdy jednak sprzyjało obserwacji. Mundurowi podwinęli i tak poszatkowaną plandekę do góry, tak że zrobił się z niej daszek na górze ale boki były wolne do obserwacji czy ostrzału. Siedzieli razem z trójką Parchów i obserwowali spalone i poszatkowane pobojowisko. A było co obserwować. Po ostatnim nalocie pary Hornetów dżungla wyraźnie się przerzedziła. Lotnicza broń przeciwpiechotna miała o wiele większą moc niż to co mogła zaprezentować sobą sama piechota. Więc po kilku salwach bomb czy rakiet dżungla znacznie straciła swoje poszycie. Choć rzadko które drzewo się przewaliło czy połamało, jak już to pewnie tam gdzie było epicentrum wybuchów to drobniejsze gałęzie czy zwykłe liście już całkiem gęsto i często miotało na wszystkie strony. Co się nie połamało to się podpaliło. Nawet tak niewdzięczny do podpalenia materiał jak wilgotna i zgniła dżungla musiała ulec lokalnym pożarom. Ogień już w większości wygasł ale i tak z dżungla wyglądała jakby przetrącono jej ogniem i ołowiem kręgosłup. A jej poszycie przypominało gotowy wiatrołom czy splątane wybuchami zasieki z drutu kolczastego.



Twarze mundurowych choć często teraz ospałe i zmęczone wyrażały jednak satysfakcję. O to potęga człowieka! Armii! Floty! Lotnictwa! Teren wydawał się dokładnie przemielony razem z dżunglą i lęgnącymi się w niej stworami. Zwłaszcza przy falowych atakach jakie miały miejsce na osaczonych w dżungli ludzi kontrast z tą ciszą, dymem i leśnym gruzem wydawał się wręcz szokujący. Oko nie sięgało zbyt daleko na poziomie poszycia, na wyższych piętrach ogołoconego i spalonego lasu trochę dalej ale ani oko ani ucho nie rejestrowało żadnego ruchu xenos. Gdzieś czasem z dżungli dobiegał jakiś dogorywajacy, agonalny skrzek ale od zaczęcia nalotu przez Hornety z dżungli nie wyskoczył na nich żaden atakujący xenos ani mały ani duży. A nad nimi gdzieś triumfująco zdawały się krążyć dwa drapieżne ptaki oznajmiając swoją obecność świstem silników i czasem widocznych na tle nieba tam gdzie wyrwy w dżungli na to pozwalały. Dalej były gotowe nieść wsparcie jednostkom pogrążonym przyziemną walką w tym tropikalnym, gęstym piekle dżungli.

Terenówka poza tym była spora. Na tyle spora, że bez problemu załadowali się na pakę wszyscy i jeszcze trochę miejsca było. Ciężarowka więc była ogromny wsparciem przy planowaniu jakiejkolwiek logistyki w przewiezieniu kogokolwiek czy czegokolwiek. Przed ciężarówką kroczył pokracznie ten krabowaty dron z ckm sprawdzając drogę ale on jak na razie też nie miał do czego strzelać. Zapewne na równym asfalcie nie mógłby dorównać prędkością rozpędzonej ciężarówce ale tutaj, na tej bagnistej drodze i dron i sześciokołowiec miały względnie podobną prędkość. Jedną z niewielu osób jakie wydawały się nie tracić optymizmu była reporterka IGN. Siedziała na ławeczce z małym, poręcznym holo na kolanach. I na bosaka bo te buty udało jej się w końcu jakoś zgubić przy tym ostrzale lotniczym albo po. Czy jeden zgubiła a łażenie w jednym było bez sensu więc pozbyła się i drugiego. Jakby nie było została bez butów. Właściwie to po tym kitraniu się w lejach podczas nalotu czyli raczej przytulaniu się do gliniastego błota całe ubranie miał wysmarowane błotem. Co prawda tak Parchy jak i mundurowi wyglądali tak samo ale na jej kolorowym, cywilnym ubraniu jakoś bardziej rzucało się to w oczy. Olimpia Conti z IGN też szybko odkryła, że odzyskali połączenie, przynajmniej lokalne oraz, że mają parę chwil względnego spokoju. Zawzięcie więc klikała coś w swoim podręcznym komputerku. A może nie chciała prowadzić reportaży w takim ubłoconym stanie.

Dlatego w tą gibającą się na gałeziach, truchłach, kejach i wybojach tropikalną ciszę przerywaną jedynie zgrzytem mechanizmów jezdnych i warkotem silnika odgłos dzwonka holo wydał się nagły, zaskakujący i całkiem nie pasujący ani do sytuacji ani do otoczenia. Zdziwione twarze zaczęły rozglądać się po sobie i pace ciężarówki. Dłonie klepały się po ieszeniach, ze dwie osoby wyjęły swoje holo ale to nie było to. - O znowu mam zasięg. - powiedział któryś z marine widząc ekran swojego aparatu. Kilka osób też potwierdziło podobne odkrycie na swoich holo. Ale dzwonek dalej uparcie dzwonił. - A to ten. - odezwał się któryś z policjantów schylając się pod ławkę na jakiej siedział towarzysz po drugiej stronie paki. “To ten”.

Już podczas załadunki na ciężarówkę ktoś odkrył ten wciśnięty w rant paki holofon. Ale był właśnie zaklinowany, wydawał się zepsuty albo rozładowany a każdy z mundurowych miał jakiś swój więc nikomu nie chciało się użerać z wyciąganiem tego złoma. I tak został dalej nieruchomy i zaklinowany. Teraz jak się okazało ku zdziwieniu chyba wszystkich na pace jednak się odezwał dźwiękiem połączenia. Sprawę rozwiązał Black 7. Dla jego pancernych łap wyłamanie tego i tamtego detalu skrzynki ładowniczej nie było żadnym problemem. Ale obsługa tak drobnych guziczków owszem. Więc podał zdobycz siedzącym obok Parchom.

Te zaś widziały kumulacje nie odebranych połączeń. Widocznie gdy odzyskano łączność aparat meldował o połączeniach jakie dotąd nie mogły się przebić i teraz to nadrabiały. Większość była z ostatnich kilku godzin. Część to zwykły spam od operatora czy reklamy linii lotniczych i wakacji na rajskich wyspach. Ale część była wiadomościami od jakiegoś Horatio.

- Widziałem ją! Jest tutaj! Została pojmana! Była skuta i z dwoma gliniarzami! Ale to ona! Żyje! Jeszcze jej nie zlikwidowali! Ale jestem tu sam, chyba nikomu innemu się nie udało! Znaczy pod Haven & Hell! Biegniemy do schronu bo zaraz zamkną! Muszę kończyć! - męski głos nagrał ostatnią wiadomość. Nagrał w biegu i wyraźnie był zdenerwowany ale i podekscytowany. Połączenie czasowo odpowiadało tutejszemu porankowi. Wówczas gdy Zachodnia Barykada pękła i okolice zalała horda potworów. Jednym z pierwszych punktów na drodze hordy był klub “Haven & Hell”. Na szczęście wzorem wielu publicznych lokali na tym księżycu miał zamontowany schron pod spodem. I jak Parchy sami byli tam gośćmi schroniło się tam całkiem wielu, często bardzo różnych gości. Już mniej było wiadomo o osobie która była właścicielem tego, tutaj holofonu. Biorąc pod uwagę co się tutaj działo teraz, ostatnio i jeszcze wcześniej jakoś nie wydawało się, żeby miała zbyt różowe perspektywy jeśli ten holo został tutaj.

- Jest! - pisnęła prawie z radości reporterka. - Halo, halo Klaus, jak mnie słyszysz? - zapytała lekko i radośnie patrząc na te trzymane na ubłoconej spódniczce holo. Miała w uszach słuchawkę bezprzewodową więc pewnie rozmawiała w ten sposób. Nawet siedzące z obydwu jej stron Blacki słabo słyszały odpowiedzi ale za to bez problemów słyszały reporterkę.

- Oczywiście, że ja, a kogo się spodziewałeś z tego numeru? - odpowiedziała pogodnie reporterka ale mimo, że bawiła się w ganienie rozmówcy to widać było, że się cieszy z odzyskana połączenia. Ten coś odpowiedział krótko. - Obrazu jeszcze nie mam. Może to i lepiej bo jestem w tej chwili baardzoo bruudna. - dodała z uśmiechem i mówiła samą prawdę. Ale mimo, że pod względem czystości wpisywała się w standard osób na pace ciężarówki jak i samej ciężarówki to rozmówca po drugiej stronie bez wizji tego nie musiał wiedzieć.

- Tak. Jestem baardzoo brudną dziewczynką. - dodała takim kuszącym tonem, że kilku siedzących najbliżej żołnierzy zerknęło na nią ciekawie. Conti chyba świetnie zdawała sobie sprawę jak brzmi i jakie ktoś może wysnuć skojarzenia. I ciągnęła zabawę dalej świetnie się chyba czując w tej roli. - No naprawdę. Jestem cała w brudna w brudnym błocie. Nawet buty zgubiłam. - mówiła dalej przy okazji nie tracąc czasu i cały czas coś klikając na tym holo. Wyglądało, że coś wysyła co dało się poznać po widocznych paskach typowych dla ładowania czy wysyłania danych. - Nie, Klaus, nie żartuję. Siedzę tutaj cała w błocie. Z Chelsey i Asbiel. Tak, one też są w błocie. Tak, dwie dziewczyny. - reporterka na chwilę spojrzała na siedzącego obok kobiety puszczając do nich oczko. Wyglądało, że dobrze się bawi i to na całego. Rozmawiała całkiem swobodnie i bez skrępowania mimo, że chyba już większość mundurowych przysłuchiwała się intensywnie rozmowie na końcu skrzyni ładunkowej z dziwnie rozszerzonymi oczami.

- Nago? Oj, Klaus, to już jest pytanie osobiste. - dodała tonem łagodnej, przyjacielskiej reprymendy. Jak się tak chwilę posłuchało to poza pierwszym wrażeniem wyglądało, na jakiś stały rytuał albo dowcip między starymi znajomymi. - Przeszło? Masz to? - zapytała poważniej a paski na holo pokazywały 100%. - Czego nie masz? - reporterka pierwszy raz zmarszczyła brwi i wydawała się trochę zaniepokojona. Nagle przewróciła oczami i na twarzy pojawił się wyraz ulgi. - Ale prywatne zdjęcia spod prysznica mój drogi, to ci miałam wysłać zaraz po tym jak wyślesz mi swoje prywatne spod prysznica. A nie widzę na swoim profilu, żadnych fotek od ciebie. - Conti znowu zganiła mężczyznę po drugiej stronie tym przyjacielskim tonem. Potem roześmiała się lekko błyskając bielą zębów gdy on coś odpowiedział.

- Dobrze Klaus powiedz mi, kiedy będę mogła wejść na żywo. Nie wiem ile będę miała tą łączność więc nie ma co zwlekać. Zróbcie mi okienko, będę nadawać na bieżąco… Zapytać? Kogo chcesz pytać? Jak to czekać?... Jakie polecenie? Naczelny? To nie chce mieć materiału z pierwszej linii?... Daj mi go… Jak to jest zajęty? Przecież mówię, że nie wiem ile będę miała łączność… Materiał? Przecież coś z tego co wam wysłałam skroisz nawet jak mnie znowu odetnie… Co? Kto tak powiedział? Nie no Klaus bez jaj! Klaus! Słuchaj mnie! Tu jest bomba słyszysz? Coś się tu kroi, czuję to. Ktoś tu nieźle mataczy. Mydli oczy na całego ale ja to odkryję. To tylko kwestia czasu… Coo?! Ewakuacja? No chyba żartujesz! Nigdzie nie jadę! Zostaję tutaj. Do kosmoportu? Po co?... Rany Klaus! Są inne stacje w kosmoporcie? No właśnie. Tam będę miała to samo co i oni, nie odkryję nic specjalnego. A tutaj jestem tylko ja. Więc mam monopol… Co?! Kto tak powiedział?! To powiedz mu, że w dupie mam ten jego kontrakt! Albo wyślę ten materiał wam albo gdzie indziej! Co uspokój się, co Oli… To nie wyskakuj mi z takimi tekstami… Wiem, że to ten nasz geniusz powiedział… Co zrozum? Jakie naciski? No popatrz Klaus a wydawało mi się, że jesteśmy niezależną stacją… Słuchaj Klaus ja jestem Olimpia Conti i na razie jestem z IGN. Ale mogę być skąd indziej albo być sama Olimpia Conti. I ja zostaję tutaj i rozwikłać tą sprawę. I jak naczelny chce to niech mnie wywala… Rozumiem… Tak. Przykro mi Klaus, że to spadnie na ciebie… Przepraszam, że cię w to pakuje… Dziękuję Klaus. Ale mogę cię jeszcze wykorzystać? Zrobiłbyś coś dla mnie? Prześlij te materiały co ci wysłałam na mojego bloga... Wiem Klaus... Rozumiem… Tak… Oh, dziękuję ci jesteś kochany! Tak kochany, że aż prześlę ci te prywatne zdjęcia spod prysznica! No. Do zobaczenia. Też uważaj na siebie Klaus.

Reporterka na dobrą chwilę przykuła znowu uwagę chyba większości osób na pace ciężarówki choć tym razem rozmowa miała bardziej biznesowy charakter. Przynajmniej bardziej klasycznie biznesowy. Ale chciwe uszy i oczy w lot wyłapywały zmiany nastroju i barw rozmówców. I tej co widzieli, siedzącą między Black 2 a 8, kobietę, jedyną w cywilnym ubraniu i bez broni oraz pancerza i tego drugiego gdzieś tam po drugiej, pewnie bardziej bezpiecznej stronie. Dało się śledzić jak na dłoni czy w jakimś akwarium zmiany nastawienia reporterki. Od ekscytacji, przez zaskoczenie, złość, zrozumienie sytuacji, współczucie dla kolegi po drugiej stronie aż wreszcie prośbę i pojednanie we wspólnej reporterskiej doli i niedoli gdzie każde z nich stawiało opór innym niebezpieczeństwom.

Po zakończeniu połączenia Conti na chwilę oparła się o żerdź na jakiej trzymała się plandeka i pokręciła głową w milczeniu. - To jest poważniejsze niż myślałam. - powiedziała cicho. Ale po chwili milczenia znów pochyliła się nad ręcznym komputerkiem i zaczęła pracować na nim. Zaś ciężarówka zazgrzytała i zarzuciła żywą zawartością mocniej. Wśród pasażerów sześciokołowca dały się słyszeć radosne okrzyki. Dojechali! Most był już widoczny o kilkadziesiąt metrów dalej! Wrócili do swoich! Udało się! Tam na moście widać było i tą furgonetkę co wcześniej przyjechał Mahler i transporter sześciokołowy z działkiem w wieżyczce. To razem na trzy pojazdy mieli szansę na mini konwój i kto wie, może nawet zmieści się cała obsada mostu na jeden kurs na lotnisko.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Brown 4




Brown 0



Było tak gorąco. Słońce stało w samym południu. Termometr na ścianę sali kontrolnej wieży pokazywał 54*C. W cieniu. A było to tropikalne, gęste, duszące i lepkie 54*C. Ludzie często popijali wodę z manierek albo ocierali spocone czoło. Każdy kilogram ekwipunku zdawał się ważyć dwa razy więcej niż normalnie. Zmusić się do biegu, walki czy jakiejś żwawszej akcji wymagajacej więcej energi zdawało się być niewyobrażalnym wysiłkiem.

Sytuacja dłużyła się. Facet po drugiej stronie holo, Charles, wydawał się na skraju załamania. A jednak dzięki kobiecemu, spokojnemu i niosącemu otuchę głosowi w swoim holo wydawał się jeszcze jakoś trzymać. Brown 0 udało się w końcu wydobyć z niego informację. Było ich troje albo czworo. Nie mogła się dogadać z Charlesem co do tej czwartej osoby. Był jeszcze Rick i Diana. I chyba nawet czasem słyszała w pobliżu holo jakiś męski czy kobiecy głos, prawie szept. Ale nie była pewna co z tą czwartą osobą bo nie udało się jej uspokoić Charlesa na tyle by to wyjaśnić. Chodziło o Betty. Na pewno była z nimi w samochodzie i biegła do tego kościoła. Ale tu dalej informacje się kończyły bo raz Charles mówił, że potwory ją dorwały już w samochodzie, raz, że tuż przy kościele i wyglądało na to, że chyba ta Betty oberwała. Ale czy żyła, czy nie, czy była ciężko ranna ale jeszcze żyła czy jednak zmarła od ran to już z rozmówcą z wieży nie szło się dogadać.

Za to wreszcie coś im się udało. Kapral Otten wreszcie z uśmiechem oznajmił “mamy to”. I naprawdę mieli. Po całym tym grzebaniu i wyprawach do podziemi udało im się wreszcie odzyskać łączność z orbitą. Znowu wszelkie bajery wymagajace do poprawnego działania koordynacji czy łączności satelitów na orbicie działały jak należy. Wszelkie GPS, namierzanie pozycji, łączność satelitarna w tym także z zwykłych, cywilnych holo znowu działały jak należy. Jako grupa więc skończyli zadanie jakie otrzymali i mogli zająć się czymś innym.

Druga grupa, która zabrała ze sobą blond paramedyczkę też dała znać, że sprawdzili schron pod wieżą kontrolną i wygląda w porządku. Ale właściwie i tak musieli tam zostać by wspomóc Herzog w pracach no i zapewnić bezpieczeństwo i jej i temu wybranemu przez nią miejscu. Grupa z wieży więc zeszła na parter wieży i tu Maya stała się świadkiem powitania dwóch przyjaciół. Gdy zeszli na parter okazało się, że na jednym ze stołów na wpół siedzi na wpół leży Elenio. Wydawał się być pochłonięty nad jakimś panelem kontrolnym i leżał na tym stole z wyciągniętą nieruchomo jedną nogą. Ta była obandażowana prawie po sam koniec uda Latynosa. Johan się z nim przywitał jakby się całe lata nie widzieli. Faktycznie przypominało powitanie dwóch braci.

- O, cześć Mayu. Jeszcze z nim wytrzymujesz? Mówię ci nie zawracaj sobie swojej ślicznej główki obślizgłym potworami z Floty, tylko chłopaki z Armii to są fajne chłopaki. - latynoski żołnierz nie zapomniał też o informatyczce w Obroży ani o tych swoich żarcikach jakie widocznie jak zwykle uskuteczniali z Johanem.

- Weź bo cię trzasnę w tą chromą nogę. Co tu w ogóle robisz? - marine westchnął i wskazał na obandażowaną nogę kumpla. Z bliska po kształcie i grubości bandaży wyglądało to dość poważnie. Na koniec chyba wolał zmienić temat bo pokazał dłonią na panel kontrolny trzymany przez Latynosa.

- A to. To sprawdzam co u Asbiel i reszty. - powiedział Patinio coś majstrując i nagle wyświetlane holo z jakiejś kamery zrobiło się większe. Niestety kamera była w trybie termowizji więc rozpoznanie detali było dość trudne. Widać było jednak sylwetki ludzkie a przy nich kody. Pewnie z Kluczy albo nieśmiertelników lub podobnych identyfikatorów.

- To na moście? - zaciekawił się Johan obserwując powiększony ekran. Robotyk pokiwał głową twierdząco.

- O zobacz są. A tu Sven i Karl. - powiedział Elenio wskazując na dwie sylwetki jakie widocznie rozmawiały ze sobą. Pancerze wyraźnie wychładzały ciepło sylwetek tak samo jak hełmy czy trzymana broń. Dopiero kończyny, szyje i twarze były bardziej wyraziste. Ale na tle niebieskiego otoczenia i tak rzucały się w oczy. Sylwetki były jednak tylko sylwetkami i kto jest kto można było rozpoznać tylko dzięki podpisom na ekranie.

- Widzę. Cali są. A w ogóle czym tu zasuwasz? - Johan obserwował z zainteresowaniem widok i wyraźnie się ucieszył widząc swoich kumpli całych. Nie widać było żadnych krwawiących na jaskrawo żółto ran ani wykresy przy ich oznaczeniach jakoś nie skakały szaleńczo. No i wydawali się względnie spokojni.

- A Sven mi dał kraba. Znaczy sam sobie wziąłem. Miał dać jakiemuś palantowi to mówię mu, że przecież ja tu jestem do cholery. Wiesz muszę mieć oko na moją focze. O! Zobacz a tutaj ona. - odpowiedział Latynos stukając dłonią w holoekran. Na nim zaś widać było liczne sylwetki zeskakujące z ciężarówki. Sporej ciężarówki. Sześciokołwej. Ciężkiej. No taką to można było wziąć na główny środek transportu czegokolwiek. I po oznaczeniach sylwetek dało się poznać trójkę czarnych Parchów. Też poruszali się i świecili powiększonymi przez robotyka wykresami jakby byli w miarę cali.

- Ale w tym termo nic nie widać, weź zmień kamerę. - Johan skrzywił się bo widocznie brak detali też mu przeszkadzał w obserwacji tego co widział dron.

- Tylko to zostało. Było gorąco i Asbel jebnęła mnie zapalającym i szlag trafił resztę kamer. I została tylko termo. - wyjaśnił tą trudność Elenio wzruszając ramionami.

- Johan! - ich rozmowę przerwał kobiecy i radosny głos. W drzwiach do schronu pojawiła się uśmiechnięta blondynka. Podobnie jak Latynos z nogą w łupkach.

- Sara! Udało ci się! A Karl tak się martwił. - marine przywitał się z narzeczoną policjanta i przez chwilę oboje wpadli sobie w objęcia jak dawno nie widziani przyjaciele.

- Johan, pomóż mi go zaprowadzić na dół. Renata mówiła, że się nim zajmie ale jeszcze tam kończy więc nie może tutaj przyjść. A on ma poważną sprawę z tą nogą. - blondynka westchnęła wskazując na leżącego na zwykłym stole robotyka.

- Odpada. Tam nie będe miał zasięgu. Oni zaraz tu przyjadą to wtedy tam pójdę. Kwadrans czy dwa mnie przecież nie zbawi. - kapral Armii westchnął machając niechętnie w stronę drzwi z jakich właśnie wyszła blondynka. Ta też westchnęła patrząc prosząco na marine. Ten chyba był w kłopocie za kim się opowiedzieć więc zmienił temat.

- No niech jeszcze chwilę posiedzi. O, Saro, a wiesz, że tutaj widać Karla? - Johan wywinął się od odpowiedzi i wskazał na ekran panelu trzymanego przez kontuzjowanego Latynosa. Twarz blondynki od razu wypełnił wyraz nerwowego oczekiwania i napięcia gdy padło imię jej narzeczonego. Podeszła do Latynosa a ten pokazał jej Karla tak samo jak wcześniej Johanowi i Mayi.

- Jest cały. - westchnęła z ulgą blondynka i chwilę przypatrywała się cieplnym sylwetkom na ekranie. Te zaś chyba zabrały się za zarządzanie tłumem innych sylwetek bo zrobił się ruch i wokół nich i przed obiektywem drona. - Przyjedzie na końcu. Jak zwykle. Nawet nie prosiłam go by jechał ze mną. Nie chciałam mu robić tam kłopotu na tym moście. - przez chwilę blondynka wyglądała jakby otworzyła swoje żale i lęki o swojego faceta który w takich chwilach wydawał się być bardziej oficerem niż partnerem. Johan i Elenio spojrzeli zakłopotani na siebie.

- Słuchaj Saro a znasz już Mayę? To wspaniała dziewczyna, bez niej nie dalibyśmy sobie tu rady. - Johan starał się widocznie skierować uwagę blondynki na czarnowłosą informatyczkę. Udało mu się bo ta oderwała się od ekranu panela kontrolnego i spojrzała na Mayę uśmiechając się do niej promiennie. Ale zanim zdążyła coś powiedzieć powietrzem szarpnął pisk opon i zbliżającego się silnika. Mundurowi odruchowo położyli dłonie na broni albo wycelowali ją w kierunku hałasu. Na szczęście okazało się, że tym razem na lotnisko zajechała ciężarówka, sześciokołowa ale innego typu niż ta co teraz była przy moście. Zwłaszcza, że panel kontrolny robotyka nadal pokazywał tego drugiego sześciokołowca na moście.

Szybko okazało się, że to przyjechały “bombowe cizie” jak to mruknął któryś z żołnierzy. Ale “bombowe cizie” nie tylko przyjechały z wielgachną bombą na pace ciężarówki i dwójką Parchów z numerami 4 i 0 na pancerzach ale i dwoma paniami sierżant. Przez mundurowe sylwetki przebiegła fala zamieszania gdy blondynka na pace ciężarówki podeszła do jednego z Parchów i dała mu po gębie jednym strzałem i powaliła kolejnym. Do tego szybko się okazało, że ta smukła blondynka z ciężką bronią i ciężkim pancerzu jest starsza stopniem od sierżanta który dowodził obroną tego miejsca do tej pory więc przejmuje dowodzenie. Przez chwilę trwało to zdawanie dowodzenia i przedstawianie nowemu dowódcy aktualnej sytuacji. W tym o grupce cywili odciętej na kościelnej wieży względnie niedaleko. Johan dał znać, że tam idzie powiedzieć o tych odkryciach z kamer jakie znaleźli razem z Mayą. By teraz co prawda grupka dotąd przebywająca na wieży była już wolna ale obecnie decyzja co robić w sprawie tej wieży spadała na nowego dowódcę, tą o blond włosach i ciężkim zestawie uzbrojenia.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 100 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:00; 120 + 60 min do CH Black 3




Black 4 i 0



Bomba która została wreszcie przez Black 0 i blond włosą sierżant zakleszczona do końca wręcz w cudowny sposób przestała się bujać po całej pace ciężarówki. Tkwiła w zaczepach nieruchomo nawet gdy średnie klasy kilkutonowa ciężarówka rozpędzała się coraz bardziej i bujała momentami jeszcze mocniej wpadając na skraj lejów, wyskakując z nich czy zderzając się z większymi truchłami stworów, oderwanych z dżungli konarów czy rzuconych eksplozjami głazów. Wreszcie ciężarówka rozpędziła się na tyle, że xenos miały coraz większe trudności by doskoczyć czy nawet dogonić odjeżdzajacego sześciokołowca. Chociaż jeszcze dobrą chwilę trójka na pace musiała prowadzić ogień by jednak któremuś ze stworów nie udało się w ostatnim momencie dopaść do pojazdu. Ostatni fragment poszatkowanej drogi do lotniska dostali wsparcie snajperskie. Dobre kilka kreatur rozbryzgło się w pobliżu wozu od pojedynczych trafień ukrytego strzelca. Wreszcie ciężarówka skręciła w zjazd na lotnisko. Po chwili przy rozwalonej bramie powitała ich działająca wieżyczka. Wycelowała w nadjeżdżającą ciężarówkę ale nie otworzyła ognia pozwalając się jej minąć.

Sześciokołowiec syknął hydraulicznymi hamulcami przed jakąś wieżą kontrolną. Tam wreszcie zatrzymał się. Dwa Parchy z grupy Black stwierdziły, że są prawie na miejscu. Brakowało im jakieś ostatnie 100 m do wyznaczonego Checkpoint. Sądząc po mapce na HUD cel musiał być za tym budynkiem przed jakim się zatrzymali. Z wieży wyszły uzbrojone sylwetki w mundurach. Blondynka odwróciła się do pary Blackow ale dzięki komunikatorowi kierowca też ją pewnie świetnie słyszała. - Zostańcie tutaj, rozeznam się w sytuacji. Aha i jeszcze jedno. - wydawało się, że ma zamiar zeskoczyć na ziemię by wyjść na spotkanie tym mundurowym jacy wyszli z budynku ale w ostatniej chwili jakby sobie o czymś przypomniała. Podeszła do zwiadowcy z Blacków i zatrzymała się przed nim.

- Mówiłam, że jak będziesz mi fikał to dam ci po gębie prawda? - zapytała z wolna cedząc słowa i patrząc prosto w twarz Owaina z nieukrywaną niechęcią i pogardą. Ten zaś wydawał się niezbyt rozmowny w tej sytuacji. - Tak, mówiłam. - zgodziła się blond sierżant kiwając głową. I bez ostrzeżenie wyrżnęła Black 4 w szczękę aż go rzuciło na tylną ścianę szoferki. - Masz wykonywać rozkazy! - syknęła rozjuszona sierżant o blond włosach i uderzyłą Parcha ponownie. Tym razem kantem dłoni tuż pod Obrożę. Owain zaczął się krztusić i upadł na kolana jedną ręką podpierając się o podłogę skrzyni a drugą przytrzymując się za szyję wciąż kaszląc i próbując złapać oddech. - I zwracać się do starszych stopniem zgodnie z regulaminem! - dorzuciła razem z kopniakiem który ostatecznie powalił Black 4 na dno skrzyni ładunkowej.

- A ty cwaniaczku! - zakrwawiona żółtą i czerwoną krwią sierżant w poszarpanym pancerzu odwróciła się do Black 0 wycelowując w niego oskarżycielsko palec. - Załóż swojemu kundlowi kaganiec! I skróć mu smycz albo zawiśniesz na niej razem z nim! - warknęła patrząc rozzłoszczonym wzrokiem na drugiego Parcha na ciężarówce. Potem zeskoczyła na ziemię wychodząc na spotkanie grupki mundurowych a Black 4 wciąż kaszlał i krztusił się złożony przy tylnej ścianie szoferki.

- Sierżant Dakota Johnson. Kto tu dowodzi? - blondynka w ciężkim pancerzu przedstawiła się i zasalutowała drużynie gospodarzy. Odpowiedzieli jej tym samym i okazało się, że na miejscu dowodzi również żołnierz w stopniu sierżanta ale jednak Johnson szybko przejęła od niego dowodzenie. Chwilę trwało wzajemne zdawanie raportów sytuacyjnych. Okazało się, że na razie zasoby obronne lotniska są dość skromne. Siły jakie opanowały lotnisko są drobniejszą częścią tych jakie mają tu przybyć wkrótce. I im bezpośrednio podlegają.

- Pani sierżant, mamy tu niedaleko grupkę cywili. Odciętych w kościele. Jakieś 2 km stąd. Dotąd planowałem zezwolić ochotnikom na misję ratunkową. Ale bez pojazdu nie widzę możliwości im pomóc. Szczerze mówiąc miałem nadzieję, że pani pojazd nam w tym pomoże. - sierżant wskazał na zaparkowanego sześciokołowca z olbrzymią bombą i dwoma Parchami na pace. Johnson zamyśliła się nie odpowiadając od razu.

- To jedyny pojazd jaki ma wyciągarkę która może poradzić sobie z tą bombą. Wolałabym nie ryzykować utraty jego ani bomby. Mam co do niej wyraźne rozkazy. Naprawdę nie macie innych pojazdów? - sierżant wydawała się mówić jakby taka odpowiedź nie była jej na rękę ale jednak była też boleśnie świadoma swoich rozkazów i ograniczonych alternatyw.

- Przepraszam ale jeśli można. - wtrącił się nagle jakiś stojący do tej pory obok żołnierz. Właściwie kapral. - Kapral Johan Mahler. - przedstawił się podgolony podoficer gdy dwójka sierżantów zwróciła na niego uwagę i dała przyzwolenie by mówił. - Na wieży udało nam się uruchomić niektóre kamery. Właściwie to Mayi. - wskazał kciukiem za siebie bez oglądania się i ciągnął dalej. - Znaleźliśmy stację pożarną a w nim wozy pożarne. Wyglądają na sprawne. Ale też widzieliśmy tam jednego szeregowego xenosa. - kapral zdał relację z odkrycia dokonanego przez niego i Brown 0 kilka pięter powyżej.

- O. I bardzo dobrze. - Johnson skinęła z zadowoleniem blond głową patrząc na kaprala. - Sierżancie. - odwróciła się do dotychczasowego dowódcy na lotnisku. - Trzeba to sprawdzić. Jeśli te wozy działają mogą nam się przydać. No i jeśli mamy możliwość uratowania kogoś powinniśmy chociaż spróbować to zrobić. Zorganizujcie oddział do oczyszczenia tego budynku. Sierżant Everett to kierowca - mechanik więc uda się z wami. - wskazała kciukiem za siebie w stronę szoferki ciężarówki. - Oraz Black 4 i 0. - kciuk przesunął się w stronę dwóch sylwetek na pace. - Ja, Everett i ci dwaj na pace potrzebujemy pomocy medycznej. Macie coś? - blondynka sprawnie wydała rozkazy i na koniec poprosiła o pomoc.

- Z medykamentami słabo. Ale mamy prawdziwego paramedyka. Właśnie organizuje punkt polowy. Na pewno was przyjmie. - odpowiedział sierżant wskazując lekko ruchem głowy na budynek z jakiego właśnie wyszedł. Ten zdawał się kusić głębią cienia dającego osłonę przed palącym słońcem.

- Dobrze, rozumiem. Czy jeszcze coś? - zapytała operator ciężkiej broni patrząc na grupkę przed sobą.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline