Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2018, 10:05   #247
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 2/3 Pauza

Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 100 m do CH Black 3
Czas: dzień 1; g 36:20; 100 + 60 min do CH Black 3




Black 2, 4, 7, 8 i 0



Ciężki sześciokołowiec przedarł się bez specjalnych trudności przez rozwalony płot wjeżdżając na teren podmiejskiego lotniska. Kończył trzy pojazdowy konwój. Przed nim wjechała znana już obsadzie lotniska furgonetka i pancerka bezimiennych komandosów. I drużyna i gości i gospodarzy wydawała się reagować jak na powrót kogoś z rodziny z dalekiej wyprawy. Skromny termin “ewakuacja rozbitków” jaki trwał od momentu zniszczenia przez roje latających xenosów Falcon 1 można było uznać za zakończony. Ostatni nalot przydusił lub może rozbił okoliczne xenos na tyle, że trzy pojazdy dość spokojnie przebyły ten kawałek z mostu kolejowego na lotnisko. Gdy nic się nie działo to ten kilometr czy dwa mogły się wydawać turystyczną przejażdżką przez dżunglę. Tyle, że trochę ciężkich bomb i rakiet musiało pójść na to by zapewnić te turystyczne warunki. Uspokajająco działał dźwięk i widok latadełek ze wsparcia powietrznego nad głową. Dawały nadzieję, że gdy będzie potrzeba znów postawią zaporę ognia i wybuchów jaka przetrzebi wroga albo chociaż oddzieli go od ludzi. Mniej pocieszająco działała świadomość, że latadełka będą musiały w końcu wrócić do kosmoportu albo skończą im się prezenty do rozdawania a xenos wrócą. Zawsze wracały.

Ale przynajmniej w tej chwili ludzie byli górą. I ci w mundurach Armii, i Floty, Policji, Marines, kontraktorzy, ochroniarze i skazańcy w Obrożach. Mieli chwilę oddechu. Na całym lotnisku szykowały się kolejne zadania, mundurowi układali barykady, szykowali stanowiska ogniowe, znosili rannych do improwizowanego szpitala polowego prowadzonego przez blondwłosą paramedyczkę która chyba była jedyną z niewielu osób o przeszkoleniu medycznym. I coś w niej takiego było, że i tak wszyscy zdawali się do niej zwracać i traktować trochę jak pełnoprawnego lekarza a trochę jak jakąś siostrę miłosierdzia.

- Grupa Black, tu sierżant Jonson, uzupełnić sprzęt i stawić się w recepcji wieży kontrolnej. OCP* o 36:20. - tak w komunikatach jak i HUD pojawił się lakoniczny rozkaz blondwłosej operator ciężkiej broni. Ledwo zdążyli się rozpakować z ciężarówek i rozgościć na lotnisku. Tak było z jakiś kwadrans temu. Więc choć mieli czas dojść do Checkpoint, odetchnąć, zjeść coś, wypić a nawet skorzystać z luksusu działających pryszniców które zdawały się być cudnie oczyszczające po tych wszystkich dżunglach, kanałach, bagnach i podziemiach to jednak mieli świadomość tykającego stopera. W HUD świecił się budynek w którym miała być zbiórka, że największy jełop jaki przeszedł kwalifikacje na Parcha zdołałby odnaleźć to miejsce idąc za wyświetlaną strzałką. Poza tym było to w samym centrum opanowanego przez ludzi lotniska więc nie było dalej niż setka kroków lub podobnie.

- Są tu prysznice? Naprawdę? No to ja zamawiam jeden! - Conti szybko wychwyciła najważniejszą dla siebie informację z tego pozornego chaosu i zaszczebiotała wesołym głosikiem. - Oh chłopcy a czy mogłabym was prosić o przysługę? Moje ubranie już się do niczego nie nadaje. - powiedziała obciągając ciaśniej swój ubłocony żakiecik. - Moglibyście mi znaleźć coś zastępczego? Będę pod prysznicem. - poprosiła z tym swoim kuszącym niewinnością głosem a kilka głów z miejsca pokiwało głowami i rzuciło się do demolowania widocznych szafek albo przeszukiwania okolicznych pomieszczeń. Wkrótce jednak okazało się, że prysznic i męski i damski jest pod okiem cerberów. Ciężko było powiedzieć czy pilnują bardziej zostawionego przez zbrojnych uzbrojenia, tego by jakiś xenos się nie wślizgnął pod prysznice czy tego by zachować klasyczny podział, że panowie do panów a panie do pań. Więc nie jeden żołnierz czy marine jaki pośpieszył poratować reporterkę pod prysznicem nowym ubraniem odbił się od tych prysznicowych cerberów.

Z osób jakie wysiadły z nowych lżejszych, cięższych i pancernych terenówek wysiadła także dowodząca dotąd dwójka Raptorów, kpt. Hassel i por. Hollyard. Kapitan wysiadł z jadącej na końcu ciężarówki a porucznik z jadącej w środku furgonetki. Szczęściu wydawało się nie mieć końca gdy niedoszła pani porucznikowa dopadła kuśtykająco do swojego porucznika. Znowu nie nacieszyli się sobą długo bo para oficerów została szybko wezwana do pokoju kontrolnego wieży i tyle ich widziano. Ze znajomych twarzy na miejscu pozostał kpr. Mahler. Też był sam bo Brown 0 wezwano na górę zaraz po dwójce oficerów. I tyle ją widzieli ledwo zdążyli się ponownie przywitać i upewnić, że choć nie cali to chociaż żywi i wszyscy.

- A w ogóle Asbiel to wiesz, tam na dole jest szpital polowy. Renata tam zarządza, taka blondi, spoko laska. Ale wiesz, tam leży ten jełop z półtorej nogą. - marine z wygolonymi włosami wskazał kciukiem na wejście chyba do schronu. Tak głosiła przynajmniej tabliczka ze strzałką nad nimi. - Dał mi się znieść jak już was było widać. A tak to siedział na tym dronie. - tym razem marine wskazał brodą na ciężarówkę jaką właśnie przyjechali z mostu. I krabowatego drona jaki teraz spoczywał w pozycji spoczynku. - Widzę, że serio jebnęłaś go zapalającym. - uśmiechnął się kapral z FMC widząc osmolenia i nadżerki od ognia na kadłubie robota. - Znaczy to tak ci tylko mówię nie? - odwrócił się w stronę złotookiej saper.

- Black 2? Tu kapral Otten z łączności. Mam połączenie zz… - męski głos w słuchawce który wciął się w rozmowę typową wojskową pewnością siebie nagle zawahał się i zająknął. - z jakąś Promyczek…. Mówi, że będziesz wiedzieć o kogo chodzi. - dodał po tym zająknięciu. - Łączyć? Jak chcesz i chcesz mieć obraz to podejdź do jakiegoś panelu to przekieruję tam sygnał. - pewność siebie wróciła do głosu w słuchawce gdy czekał na odpowiedź Parcha. Przy ścianach widać było terminale do łączności, oglądania holo, sprawdzania kursów walut czy właśnie bezpośrednich rozmów między ludźmi podłączonymi do sieci czyli prawie z każdym.

Tak. Tak było wieki temu. Z jakiś kwadrans temu. Teraz stali przed recepcją. Cała ocalała piątka z grupy Black. W ciągu niecałych 6 godzin na tym księżycu ponieśli 50% straty. Przeszli przez parną dżunglę, topili się w stawach, spadali w strąconych wrakach, walczyli z kolejnymi falami xenos w powolnych samochodach, przygniatała ich ciasnota kanałów i biegli przez zryte artylerią lejowiska ścigani przez szczęki xenos. Przeszli przez to wszystko zostawiając za sobą ciała swoich towarzyszy. A teraz byli tutaj. Przy opuszczonej recepcji otoczeni przez wojskowy chaos. Było chwilę przed wyznaczonym terminem gdy przez jedne drzwi wyszły trzy osoby. Dwie były w policyjnych mundurach i jedna w barwach Armii.

Raptor w stopniu kapitana i naszywce “HASSEL” na piersi podszedł do czekającej grupki mundurowych a pozostała dwójka ruszyła w stronę recepcji i czekających Blacków. Porucznik Raptorów z napisem “HOLLYARD” zlustrował czekającą grupkę podobnie jak bordowowłosa sierżant z Armii. Jej plakietka jednak była zbyt poszarpana postrzałem by dało się odczytać nazwisko poza pierwszymi literami “EV”.





- Witam ponownie. - przywitał się Raptor lekko kiwając głową na przywitanie. - Czeka na nas zadanie. - zaczął tonem jakim zwykle dowódcy zaczynali odprawy dla grup którymi mieli dowodzić. - To akcja ratunkowa. Musimy odnaleźć, odbić i przywieźć tutaj. Trzy lub cztery osoby. Dwóch mężczyzn i jedna lub dwie kobiety. Cywile. Bez broni i przeszkolenia. Zdenerwowani, przestraszeni i otoczeni przez nieznane siły xenos. - oficer Policji przedstawił najważniejsze fakty czekającej ich misji.

- Osoby te przebywają w kościele św. Bernarda. W wieży. To około 2 km stąd. - porucznik z oznaczeniami strzelca wyborowego wyświetlił holomapę ze swojego HUD a do tego u wszystkich Black na ich HUD pojawiały się wszelkie oznaczenia i strzałki oznaczające cele do osiągnięcia i przewidywalne trasy. W linii prostej z centrum lotniska gdzie obecnie przebywali było jakieś 1.5 km. Ale HUD trasę drogą pokazywał prawie dwa razy dłuższą. Z drogi zaś niezbyt dało się zjechać bo prowadziła przez dżunglę. A przez nią po ostatnich bombardowaniach dało się przebyć tylko na przełaj a i też z wyraźną trudnością.

- W pobliżu lotniska mamy wsparcie z systemów obronnych lotniska. Oraz naszych sokolich oczu powyżej. - porucznik odpowiednio zaznaczył zasięg na holomapie. Wsparcie z automatycznych wieżyczek powinno być całkiem niezłe ale jako broń płaskotorowa to ściana dżungli otaczającej lotnisko, poważnie ograniczała realny zasięg tej broni. Właściwie można na nie było liczyć tylko przy początku i końcu powrotnej trasy czyli do pierwszego lub ostatniego zakrętu do lub z lotniska. Strzelcy na wyższych poziomach budynków mieli znaczne lepsze pole widzenia. Mimo więc mniejszej siły ognia i zasięgu w otwartym polu niż miała ciężka broń umieszczona w wieżyczkach to w tej sytuacji były w stanie przykryć ogniem jakieś 1/3 może z połowę trasy od strony lotniska. Jednak oczywistym było, że jakość ognia na tak dalekie dla broni ręcznej zasięgi i pewnie do ruchomych i żwawych celów będzie dość mocno ograniczona.

- Jedziemy tym wozem. - porucznik wskazał dłonią furgon i na krabowatego drona. Ten był zamocowany na dachu furgonetki którą niedawno Brown 0 wyprosiła u rosyjskiego biznesmena do pomocy w transporcie żołnierzy odciętych na kolejowym moście. Krab zaczopował się na swoich nogach i w tej pozycji mógł robić za improwizowane stacjonarne stanowisko broni ciężkiej. - Sierżant Everett prowadzi. Ja i kapral Patinio swoim krabem dajemy wsparcie ogniowe. Wy, cała wasza piątka, zasuwa do kościoła po tych cywili. Macie ich odnaleźć, zabrać, i wrócić z nimi do pojazdu. Jest ich trzy lub cztery osoby. Charles, Rick i Diana. Być może Betty. Nie możemy się dogadać z tym co dzwoni czy Betty jest z nimi i jak jest to w jakim jest stanie. Wiemy, że była z nimi gdy opuszczali samochód i zaczynali biec do kościoła. Więc będziecie musieli to sami sprawdzić na miejscu. - Raptor przedstawił jak wygląda sytuacja w misji jakiej mieli wziąć udział.

- Nieznane są siły wroga. Na pewno są w pobliżu kościoła. Ale realne jest, że kryje się w okolicznej dżungli. Dlatego o ile będzie to możliwe będziemy w ruchu. Przy samym kościele jest most długi na około pół setki metrów. W moście widać dwie wyrwy po bombardowaniu. - policjant powiększył obraz na rzeczony fragment terenu. Widać było na nim i rzekę i rzeczony most o którym mówił. Widać było też owalne uszkodzenia o którym mówił. - Póki tam nie dojedziemy nie wiadomo w jakim stanie jest ten most. Czyli czy runie razem z nami do rzeki czy nie. Symulacje mówią, że nie ale wiecie jak to jest z symulacjami. - Raptor rozłożył ramiona w geście bezradności. - Zobaczymy na miejscu ale jeśli sytuacja będzie temu sprzyjać wysadzimy was tak daleko jak będzie możliwe i ostatni odcinek pokonacie pieszo. - porucznik wskazał na wschodni, obecnie “ten drugi” kraniec mostu. Od niego do kościoła była jakaś setka lub półtorej metrów.

- Naszym koordynatorem i aniołem stróżem jest Brown 0. Ma kontakt z cywilami przez holo. Pomoże nam koordynować działania. Ona też ma kontrolą systemy obronne na lotnisku więc w jego pobliżu da nam wsparcie. Będziemy działać na wspólnym kanale. Niemniej to na nas a dokładniej na waszą piątkę spada bezpośrednie nawiązanie kontaktu z tymi cywilami. - Raptor dwoma palcami wskazał na stojącą przed nim piątkę skazańców w Obrożach jakby chciał ich objąć w jeden nawias. Chwilę milczał chyba zastanawiając się czy coś jeszcze powiedzieć. W końcu jednak spojrzał na Graeffa i Zcivickiego.

- Black 4 i 0. - oficer zwrócił się pierwszy raz do konkretnych skazańców a nie do całej grupy. - Nie będę tolerował takiego zachowania jak było przy ewakuacji cywili z Seres Lab. Jeśli zauważę takie numery nie wrócicie żywi z tego zadania. - porucznik na dłuższą chwilę zatrzymał wzrok na zwiadowcy i operatorze egzoszkieletu w grupce dając znak, że nie mówi tego przypadkowo. - Nie będe też tolerował takich pyskówek jak daliście popis sierżant Johnson na ciężarówce jadąc tutaj. - oficer Raptorów mówił dobitnie nie podnosząc głosu. Choć zachowywał się zgodnie z normami przyjętymi w korpusie oficerskim wszelkich służb mundurowych jasne było, że dwóch wyszczególnionych przez niego skazańców nie darzy sympatią i pozbędzie się ich bardzo chętnie. Zwłaszcza, że mając guzik od Obroży każdy mundurowy mógł tej władzy użyć by skończyć na dobre z każdym Parchem.

- Dobrze. Czy ktoś ma jakieś pytania co do tej misji? - porucznik Hollyard popatrzył po kolei po wszystkich twarzach skazańców z grupy Black.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; 170 m do CH Brown 4
Czas: dzień 1; g 36:20; 100 + 60 min do CH Brown 4



Brown 0



Siedziała przed konsoletami. Te oświetlały jej twarz i dłoniem swoim chłodnym, żwawym blaskiem. Monitory, klawiatury, przyciski, suwaki, pokrętła. Całkiem podobna fucha jaką wykonywała kiedyś. Siedziała już tu z kilka, może kilkanaście minut. Jak na tempo ostatnich wydarzeń, właściwie jak na tempo wydarzeń odkąd wylądowała na tym księżycu to całkiem długo. Siedziała tutaj odkąd wezwał ją głos kaprala Ottena. Oficjalnie więc właściwie nie miała wyboru. Zdążyła tylko poznać i Sarę, narzeczoną porucznika Hollyardach która okazała się sympatyczną, blondynką o ciepłym uśmiechu. Potrafiła się uśmiechać mimo nogi usztywnionej łupkami przez którą kuśtykała. Zdołała się doczekać na powrót konwoju z mostu. Wrócili! Wszyscy! Przynajmniej wszyscy których znała. I Asbiel, i Chelsey, i Hektor. Nawet poznała dwójkę dowodzącą całą mostową operacją oficerów. Obydwaj byli Raptorami, kpt. Sven Hassel i por. Karl Hollyard. Ci dwaj jednak prawie od razu zostali wezwani do centrum dowodzenia które zostało urządzone na wieży łączności. Więc z nimi wszyscy nagadali się najmniej. Ale z nią niewiele dłużej bo właśnie kapral Otten wezwał ją zaraz potem.

- No cześć. Pomożesz mi to ogarnąć? Trochę się tego narobiło. - przywitał ją technik w mundurze. Przy konsolecie naprawdę wyglądał lepiej i pewniej niż te kilka razy w niebezpiecznych sytuacjach z karabinem w dłoniach co Vinogradova miała okazję go zobaczyć. Ale z tym “trochę się narobiło” miał rację. Wraz z powrotem łączności orbitalnej ożyła całkiem spora ilość stanowisk operatorów a tych sądząc po liczbie krzeseł i tych stanowisk powinno być co najmniej kilku. A dotąd był tylko ten jeden kapral. Podzielili się zadaniami bo robota była dość zbliżona standardem do tego co pamiętała Maya z poprzedniego życia. Kapral zabrał się za koordynację spraw z orbitą i kosmoportem a Mayi zostawił bardziej lokalne sprawy samego lotniska w tym działające wieżyczki i kamery. Ale gdyby miała mieć z czymś problemy miała dać mu znać.

Przy okazji pewnie i przez przypadek była świadkiem całej afery jaka wyszła na tym stanowisku dowodzenia. Gdy przyszła wewnątrz byli też i kapitan i porucznik Raptorów więc widocznie wezwano ich właśnie tutaj. Była też jakaś blondynka w ciężkim pancerzu i emblematach Armii i ciężką bronią położoną na jednym ze stołów.

- Pani sierżant. Sierżanci nie dowodzą kapitanami. To działa w drugą stronę. - Hassel mówił jakby łyknął żabę. W głosie, minie i postawie stojącego obok niego porucznika widać było niedowierzanie i niezadowolenie. Stojąca naprzeciw nich blondynka też nie wyglądała na zbyt szczęśliwą jakby postawiono ją w trudnej sytuacji i nie zostawiono innego wyjścia.

- Rozumiem panie kapitanie. Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie i wszystko się jakoś wyjaśni. Ale takie otrzymałam rozkazy. Czytał pan. - blondynka miała przepraszający ton i wyraz twarzy i wskazała na nośnik danych który trzymał kapitan i pewnie niedawno przeczytał. Ten też spojrzał na niego i pokręcił głową. Porucznik również i spojrzał gdzieś za szybę jakby było tam coś ciekawszego do oglądania. - Ale zażądałam potwierdzenia ze sztabu. Wkrótce mają odpowiedzieć. - powiedziała blondynka dalej mówiąc jakby chcąc przeprosić za coś. Połączenie faktycznie przyszło zaraz. Jeden z paneli pokierowany przez kaprala Ottena rozjarzył się tak, że wyświetlany mężczyzna w mundurze po drugiej stronie połączenia był nawet większy od sylwetek do których mówił. Gen. P. Probst jak głosiła wyświetlana sygnatura. Trójka mundurowych wyprężyła się na baczność przed starszym stopniem dowódcą.

- Sierżant Johnson z posterunku przy zachodnim lotnisku! Proszę o potwierdzenie ostatnich rozkazów! - sierżant w postrzelanym i pokancerowanym walkami pancerzu regulaminowo wyprężyła się i wykrzyczała rozkaz wpatrzona regulaminowo trochę ponad głową rozmówcy.

- Sierżanci Armii mają problemy z czytaniem? - zapytał generał Federation Marine Corps lekko unosząc brwi z irytacji. Opieprzona sierżant zacisnęła mocniej usta ale nie odpowiedziała. - Ale dobrze skoro muszę tłumaczyć takie podstawowe rzeczy jak hierarchia dowodzenia. - wyświetlana twarz starszego już mężczyzny przeniosła wzrok z sierżant na dwóch oficerów.

- Placówką lub oddziałem dowodzi osoba najstarsza stopniem. Wedle posiadanych przez nas informacji obecnie byłby to kapitan Sven Hassel. - powiedział bezbłędnie ogniskując spojrzenie na oficerze o kim i do którego mówił. Trzy głowy minimalnie skinęły na znak zgody. Tego się pewnie wszyscy na lotnisku spodziewali i oczekiwali. - Ale kapitan Sven Hassel został pozbawiony swoich funkcji i został wydany na niego prawomocny nakaz aresztowania. Za niesubordynację. Więc traci przywilej i zaszczyt dowodzenia. I nie rozumiem czemu jeszcze nie jest skuty i gotowy do zapakowania na następny transport. Przecież dostała pani załącznik do rozkazów. Z czytaniem załączników też ma pani problemy pani sierżant? Mam nadzieję, że nie oczekuje pani od nas jakiegoś pisma obrazkowego. - generał pokręcił z niesmakiem głową widząc wyprężonego na baczność kapitana. Na koniec znów wrócił spojrzeniem do blondynki która poczerwieniała ze złości. Maya widziała, jak dłonie nieregulaminowo zwinęły jej się w pięści choć była szansa, że holo nie wyświetlało sylwetki aż tak nisko więc dowódca tego nie zauważy.

- A więc kapitan Hassel nie może dowodzić. Czy jest tam u was jakiś inny kapitan lub ktoś starszy stopniem? - generał uparcie parł dalej prąc do swojego celu. Mówił z widoczną irytacją i ledwie maskowaną złością.

- Nic mi o tym nie wiadomo panie generale! Kapitan Hassel wedle mojej wiedzy jest tutaj najstarszy stopniem! - odkrzyknęła służbiście wyprężona blondynka.

- No właśnie. Więc następny w kolejności jest porucznik. Porucznik Hollyard. Czy macie tam jeszcze jakiś poruczników lub podporuczników? - generał teraz poświęcił swoje spojrzenie Karlowi który tak samo jak pozostała dwójka stał w postawie zasadniczej i bez pytania się nie odzywał.

- Nic mi o tym nie wiadomo panie generale! - odkrzyknęła blondynka jakby już przeczuwając do czego to zmierza.

- No właśnie. Ale porucznik Hollyard, tak samo ja kapral Mahler i Patinio, zostali zakwalifikowani jako niezdolni do służby i zakażeni niebezpiecznymi substancjami. Dlatego w trosce o zdrowie ich i nas powinni niezwłocznie zostać przetransportowani do kosmoportu gdzie będzie można podjąć odpowiednie kroki by im i nam zapewnić bezpieczeństwo. I ich bliskich. Słyszał pan poruczniku? - generał zaczął spokojnie, krok po kroku tłumaczyć dalej. Ale choć niby mówił do blondwłosej sierżant cały czas wpatrywał się w porucznika Raptorów.

- Słyszałem panie generale. Jeśli można coś powiedzieć panie generale to my już tego nie mamy. Jesteśmy już czyści, pozbyliśmy się tego. - Karl zaczął kręcił głową i odezwał się próbując wytłumaczyć zmienioną sytuację.

- My o tym zdecydujemy panie poruczniku. Tu na miejscu. - generał też zacisnął usta jak przed chwilą zdenerwowana sierżant i wpatrywał się drapieżnym wzrokiem w mówiącego młodszego oficera. - Czyli zgodnie z procedurami skoro porucznik Hollyard nie jest zdolny do pełnienia obowiązków następny w kolejce jest stopień sierżanta sztabowego. Ilu tam macie sierżantów sztabowych pani sierżant? - głos generała wrócił do normy ale atmosfera dalej była napięta i pełna milczącej złoci. Uwaga dowódcy wróciła z powrotem do wyprężonej blondynki.

- Tylko jednego panie generale! - odkrzyknęła operator ciężkiego uzbrojenia wciąż wpatrzona sztywno ponad głowę rozmówcy.

- I kto nim jest? - zapytał generał choć wszyscy w pomieszczeniu już pewnie domyślali się puenty nawet gdyby nie mieli pojęcia o wojsku i szarżach.

- Ja panie generale! - odkrzyknęła kobieta wkładając w okrzyk całą swoją złość i frustrację.

- No właśnie. I dlatego przejmuje pani dowodzenie nad tą placówką i wszelkimi jej zasobami. A kapitana Hassela, porucznika Hollyarda, kaprala Mahlera i kaprala Patinio chcę mieć z pierwszym transportem tutaj w kosmoporcie. Rozumiemy się? - zapytał generał wyraźnie oczekując krótkiej, żołnierskiej odpowiedzi.

- Tak jest panie generale! - odkrzyknęła sierżant po zauważalnej sekundzie zwłoki. Generał z zadowoleniem skinął w odpowiedzi głową.

- No to załatwione. Spocznij i bez odbioru. - powiedział po czym ekran zgasł a trójka w mundurach dała te spocznij. Ale jeszcze chwilę trwali każde zapatrzone gdzieś przed siebie i pogrążone w swoich myślach. Nawet obsługa i obstawa stanowiska dowodzenia zdawała się bać odezwać czy poruszyć. Jednak jeden z ekranów zaczął nadawać jakiś głośny sygnał i choć kapral Otten zaraz go uciszył chyba wszyscy odruchowo spojrzeli w jego stronę i moment stuporu minął.

- Ale gówno. - syknął z wkurzonym głosem kapitan kładąc dłonie na biodrach. Kręcił głową i podszedł do okna wyglądając na świat na zewnątrz.

- I co teraz? Aresztujesz nas? Skujesz? Zamkniesz? - porucznik spojrzał na sierżant z niedowierzaniem. Przez niego też jednak była złość i pretensja.

- Muszę. Powinnam… - odpowiedziała zmieszana sierżant uciekając wzrokiem. Wciąż była cała czerwona na twarzy.

- Po tym wszystkim? To po chuja żeśmy tu wracali? Po co było to wszystko? Żeby nas teraz zamknęli? Pokroili na jakimś stole? - głos porucznika tężał gdy fala goryczy wzbierała się w nim i prawie z każdym krokiem podchodził bliżej do blondynki w pocharatanym pancerzu stając się coraz bardziej pretensjonalny i agresywny.

- Karl! - krzyknął Sven odwracając głowę do wnętrza pomieszczenia ale nie sylwetkę. Dalej stał z rękami złożonymi z tyłu. - Jesteśmy oficerami. Nawet jak nam wmawiają inaczej. Ona nie jest niczemu winna. - powiedział spokojniej i znów odwrócił się by obserwować sceny za oknem. Interwencja kumpla i oficera wyhamowała złość porucznika do bardziej kontrolowanego poziomu.

- Przepraszam pani sierżant. Poniosło mnie. - Raptor lekko skinął głową armijnej sierżant i odszedł kilka kroków. Zaczął coś bez przekonania grzebać w jakiejś klawiaturze by zająć czymś myśli i ręce. Ona sama przeczesała palcami swoje blond włosy ale też wyglądała na zmieszaną i niezdecydowaną wepchniętą w niechcianą sytuację.

- Nic nie szkodzi. Rozumiem. Ale… To co teraz robimy? - zapytała po chwili wahania patrząc na obydwu oficerów. Obydwu miała po obu swoich stronach więc było widać jak patrzy to na jednego to na drugiego.

- Słyszałaś szefa, ty tu teraz dowodzisz. - prychnął wyraźnie zirytowany porucznik mocniej wciskając jakieś klawisze. Blondynka zagryzła wargi ponownie i pąsy które na chwilę jej odeszły znów wróciły z pełną mocą.

- Karl. Nie pomagasz. - Sven znowu musiał przywołać kumpla do porządku. Ale znowu jedno słowo czy krótkie zdanie wystarczyło. Porucznik pokręcił głową i spojrzał gdzieś w sufit.

- No oficjalnie dowodzę. Ale to chyba nie wyglądałoby zbyt dobrze jakbym musiała was aresztować. I tak nas jest tu mało a tych potworów pełno. Ale powinnam was aresztować. - starsza sierżant biła się z myślami przedstawiając swój dylemat sprzeczności. - Wolałabym tego nie robić. Prywatnie uważam, że jesteście najlepszymi osobami do dowodzenia tym burdelem. Byliście tak długo na Zachodniej, przetrwaliście gdy upadła no i dotarliście aż tutaj. Nawet ten wrak i most teraz. No ale mam rozkazy… - westchnęła wyraźnie dręczona wyrzutami sumienia blondwłosa sierżant.

- Więc zostawmy to jak jest. - Sven odwrócił się nagle od okna i spojrzał na wnętrze stali. I Karl i sierżant Johnson zdawali się być zdziwieni tak tym ruchem jak i słowami. - Nic nie zmieniajmy. - dodał podchodząc te kilka kroków do wnętrza i stając gdzieś w połowie drogi między nią a nim. Ci popatrzyli na siebie pytająco a potem znowu na kapitana Raptorów. - Oficjalnie dalej będziemy zarządzać tym burdelem. Nie mieszajmy ludziom w głowach i sercach. A oficjalnie dla tych z góry będzie tu rządzić sierżant Johnson. W końcu kto wie o tych rozkazach. My tutaj. I nikt więcej. Reszta wie to co się dowie z tego pomieszczenia. - kapitan wyjaśnił trzon swojego pomysłu. Siłą rzeczy wszyscy zaczęli rozglądać się po sobie i swoich sąsiadach. No rzeczywiście. Tak dużo ich tutaj nie było. Ledwie kilka osób z czego większość niejako do niego przypisana a więc z ograniczonym kontaktem z resztą mieszanego oddziału. Żołnierze i marines jacy obsadzali ten odpowiednik mostka dowodzenia na okręcie wręcz demonstracyjnie zaczęli głupio gapić się przez okna, gadać o jakiejś dziewczynie co miała zadzwonić a nie zadzwoniła, albo jak kapral Otten udawać bardzo, bardzo zajętego. Byt zajętego by słyszeć czy być świadkiem jakiejś holorozmowy.

Kapitan, porucznik i sierżant sztabowy doszli więc do porozumienia dającego szansę wybrnąć z sytuacji. O dziwo sierżant wydawała się najbardziej zestresowana i wykończona całą tą sytuacją. - Mamy parę spraw do obrobienia. Mamy kontakt z cywilami poza lotniskiem. I magazyny z amunicją do wieżyczek do sprawdzenia. I jeszcze wozy z jednostki straży pożarnej by nam się przydały. - powiedziała spiętym głosem blondynka próbując utrzymać nerwy na wodzy i stanąć na wysokości zadania jaką ją góra obarczyła. - Ale bym się napiła czegoś. Albo urżnęła nawet. Albo nawet zerżnęła. - wybuchła w końcu nerwowo przeczesując swoje blond włosy palcami. Trochę próbowała obrócić to w żart ale chyba zdawała sobie sprawę jak słabo jej to wyszło.

- Słuchaj może zejdź na dół i się zrelaksuj. Prysznice działają, jakiś barek chyba też, kawę strzel. My tu się rozejrzymy. Zrób sobie studencki kwadrans. Bo my tu jeszcze jesteśmy ale sama widzisz, że nie wiadomo jak długo. A lepiej byś była na chodzie gdy zacznie się bal. Bo zacznie się na pewno. - Sven powiedział do niej z łagodnym wyrazem twarzy i takim głosem. Sierżant wyglądała jakby chciała w pierwszej chwili zaprotestować ale poczekała aż skończy mówić. Gryzła nerwowo wargi bijąc się jeszcze z myślami.

- Kwadrans. Wezwiemy cię jak zacznie być coś nie tak a jak zacznie się bal to i tak dla wszystkich. Daj sobie i nam kwadrans. - Karl poparł kumpla i w miarę jak mówił kolejno pokazywał rozcapierzoną piątkę palców. Trzy razy. Wreszcie sierżant westchnęła i skinęła głową.

- Dobrze. Kwadrans. I potrzebuję tego prysznica po tym wszystkim. - powiedziała zmęczonym głosem a potem bez zastanowienia zasalutowała starszym stopniem ci zaś równie płynnie oddali salut. Sierżant zabrała swoją ciężką broń i wyszła z centrali.

- Dobrze. Kto ma wgląd na perymetr? - zapytał kapitan a kpr. Otten bez podnoszenia głowy wskazał na siedzącą obok czarnowłosą informatyczkę. Obydwa Raptory podeszły więc do jej stanowiska.

- Maya tak? Dobrze Mayu, pokaż nam na czym stoimy. - powiedział Sven przyjemnym i łagodnym głosem zupełnie jakby zawsze do niej i pytał o dane pod aktualną sytuację.


---



Teraz słyszała w słuchawkach głos porucznika. Słyszała co i jak mówił Blackom. Podobnie jak mogła śledzić co i jak kapitan mówi mieszanej grupce mundurowych którzy mieli odbić magazyn z amunicją do wieżyczek. Wiedziała coś, czego nie wiedziały ani Blacki ani żołnierze. Że przynajmniej kapitan powinien zostać na wieży i z niej zarządzać całością pola walki a już prędzej starsza sierżant powinna iść do zadania na jakimś fragmencie pola walki. A było dokładnie na odwrót. Odświeżona blondynka wróciła na stanowisko dowodzenia i razem z nimi ustaliła taki podział ról i zadań. Obydwaj oficerowie wlali w nią na tyle pewności siebie, że jeśli nadal było jej głupio z powodu otrzymanych z kosmoportu rozkazów to już panowała nad sobą na tyle by się tym nie przejmować.

Ale i Brown 0 miała całkiem sporo roboty. Cały system obronny i ten aktywny z wieżyczek, i ten bierny z kamer i czujników był na jej głowie. I jeszcze Charles na linii po których jechał porucznik, druga z “bombowych ciź” która jak się okazało była też profesjonalnym kierowcą no i Blacki. Wedle planu ta grupa dość szybko miała opuścić teren lotniska więc właściwie szybko wyszła poza zasięg rażenia wieżyczek i pola obserwacji kamer czyli i poza jej możliwości obserwacji czy interwencji. Bardziej zaangażowania wymagała grupa kapitana działająca na terenie lotniska. Do zadania które wyglądało na bardziej ryzykowne wyznaczono oczywiście karną jednostkę. I trójkę ochotników w mundurach. Pierwotnie bowiem Parchy miały jechać same. Ale brak kierowcy czyniłby to zadanie pod znakiem zapytania. Więc zgłosiła się sierżant Everett. A potem porucznik Hollyard. No i Patinio. Choć ten brał udział zdalnie przez swojego drona i fizycznie zostawał na lotnisku.

Dość zajmujące było utrzymanie w psychicznej stabilności Charlesa. Ale ciągły kontakt głosowy pozwolił mężczyźnie ochłonąć na tyle, że choć przestał się jawnie mazać to jednak nadal strach było w nim czuć w każdym zdaniu. Z pewnym przymrużeniem oka można było uznać, że rozmawiając normalnie. Było jednak jeszcze coś. System “Guardian”. A właściwie jakaś jego część. Był system kamer miejskich. I część z nich powinna działać. Może nawet gdzieś tam przy kościele albo chociaż na trasie. Ale łącza były pozrywane i tu potrzebowała pomocy kaprala Ottena by to spróbował naprawić a też miał jeszcze swoją robotę. Ale wreszcie dał znać, że “ma coś”. Miała więc zielone światło by wypróbować wgryźć się w tego “Guardiana” i może zdobyć jakieś dane. Tyle, że dopiero teraz gdy wszystko zwaliło się prawie na jeden moment a obydwie grupy szturmowe szykowały się już do wyjazdu a na łączu miała przestraszonego Charlesa.



OCP* - Oczekiwany Czas Przybycia, tutaj na miejsce zbiórki.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline