Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-01-2018, 10:42   #248
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 40 3/3 Bonus

Miejsce: ???
Czas: dzień 1; g 36:20;

Mężczyzna wyłączył holo kończąc połączenie. Twarz generała Probsta zniknęła wraz z połączeniem. Chwilę wpatrywał się w wyłączy ekran wodząc językiem po wnętrzu policzka. - No niewiarygodne. Co oni tam robią? Naprawdę tak trudno jest przywieźć trzy świnki z punktu “A” do punktu “B”? - zapytał wyrzucając w górę ramiona i odchylając się plecami o poręcz krzesła. Pokręcił z niezadowoleniem głową i chwilę wpatrywał się w górę. Reszta zebranych zaś patrzyła to na jego gładko wygoloną szyję to na siebie nawzajem.

- A to koniecznie muszą być te trzy konkretne świnki? Przecież dla nas liczy się sztuka. Nie te to będą inne. - zaproponował inny mężczyzna siedzący kilka krzeseł dalej. Patrzył szukając poparcia po twarzach sąsiadów ale głównie swoje słowa adresował do tego z zadartą głową siedzącego na szczycie stołu. Ten zaś nadal trzymając dłonie na szczycie swojej głowy wskazał palcem na sąsiada obok.

- Wedle naszych jajogłowych, symulacji, badań próbek i takich tam to coś ewoluuje. Są jakieś szanse, że gdy wylęgnie się z człowieka może być inne niż w przypadku jakiejś krowy czy świni. Czy tak jest naprawdę możemy sprawdzić tylko mając taką cholerę czy wypruła się z jakiegoś człowieka. Tak to przynajmniej zrozumiałem z tego ich gadania i raportów. - odezwał się mężczyzna w mundurze z dystynkcjami wysokiej rangi. Wszyscy jednak w pomieszczeniu mieli wysokie rangi i tworzyli sztab tej operacji. Mówiący mundurowy odwzajemnił spojrzenie po rozmówcy.

- Właściwie mogłyby być inne świnki ale o tych trzech wiemy, że na pewno to mają. Nie wiemy kiedy trafią się nam następni bo te pokraki załatwiają takie rzeczy u siebie w gnieździe i trudno trafić na zainfekowane przypadki poza tym. Właściwie dotąd mamy tylko tych trzech. - odezwała się kobieta wtrącając się do rozmowy mundurowych kolegów przy stole.

- Przecież nie mają. Tamten doktorek to z nich wyjął. Sami widzieliście. A do tego ta cholerna krawężnikowa poruczniczyna rozwalił wszystkie wylęgłe okazy. - generał pokręcił głową z niezadowolenia stukając w wyłączony ekran holo przed nim. Błysnął duży sygnet na jego dłoni.

- No szkoda. Ten doktorek wydawał się o wiele bardziej przydatny. Odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. Ale i tak te trzy świnki mogą dać niesamowite wyniki badań. - odezwała się kobieta wzdychając nad tą stratą.

- A ja się mu nie dziwię, też bym to rozwalił jakbym tam był. - jeden z mundurowych wzruszył ramionami i złożył ramiona na piersi.

- Ale chyba zbaczamy na dziwne tory w tej dyskusji. Co z prasą i opinią publiczną? - zapytał ten najważniejszy z nich wciąż wpatrując się w sufit z załorzyny na głowie dłońmi.

- No to chaos jak zwykle. Sprawa jest dwutorowa. W samej Federacji wystąpienie Rajko w IGN zrobiło swoje. Obywatele Federacji nie chcą mieć u siebie wirusa rozrywającego ciała od środka i mamy pełne poparcie na zrobienie tu porządku. Gorzej w samym Relikcie. Uchodźcy są przerażeni, zwłaszcza ci którym nie udało się wydostać na orbitę. W kosmoporcie atmosfera balansuje na krawędzi otwartego buntu. Ale na szczęście kontrolujemy bramy i przekaźniki dalekosiężne i nikt z nich nie ma do nich dostępu. Sytuacja więc wygląda całkiem przyzwoicie. - jeden z mundurowych, specjalizując się właśnie w tym temacie. Raport przedstawił płynnie i pewnie tak jak do tego wszyscy tutaj byli przyzwyczajeni.

- A IGN i ta Conti? - siedzący na szczycie stołu mężczyzna nie zmieniając pozycji spokojnie drążył medialny temat przypominając o bolączcę o jakiej niedawno rozmawiali w tym gronie.

- Conti jest poza naszym bezpośrednim wpływem. I niestety tam na lotnisku udało im się przywrócić łączność więc udało jej się porozmawiać z ich jednostką na orbicie. Ale na szczęście udało nam się użyć naszych wpływów i redaktor naczelny okazał się bardzo rozsądnym człowiekiem. W końcu. Zdaje sobie sprawę z naszego stanowiska i zobowiązał się do utemperowania tej ich gwiazdeczki. - raportujący mężczyzna gorliwie raportował dalej ciesząc się wyraźnie z zażegnania takiego zagrożenia. Reszta reporterów może nie puszczałą dokładnie tego co by sobie życzyli ale działali w odpowiednim środowisku więc można było kontrolować to co pokazywali. Szanse, że nasypią piachu w tryby były na akceptowalnym poziomie ryzyka. Tylko ta cholerna Conti działała samopas! No ale na szczęście udało jej się założyć jak nie kaganiec to przynajmniej smycz. Czekał teraz w napięciu jak zareaguje reszta no i sam lider.

- Jeśli jest jak mówisz no to nie mamy się czego obawiać z tym odzyskaniem łączności na lotnisku. A to świadczy tylko o ich zaradności i pomysłowości. Dobrze się wpisuje w cały projekt. A długofalowe reakcje tubylców ograniczy kwarantanna systemowa. W końcu musimy upewnić się, że wirus nie ma żadnej utajonej formy którą można rozwlec po reszcie naszej kochanej Federacji prawda? - lider spokojnie oglądał sufit i mówił równie spokojnie. Nawet lekko się uśmiechnął gdy sprzedał reszcie sztabowców swój długofalowy pomysł. Ci pokiwali głową z uznaniem. Taki kordon sanitarny na cały system i z takim pretekstem pozwoliłby ograniczyć dostęp i ludzi, i informacji i z i do systemu a nie tylko na księżyc na jakim toczyły się walki. Takie nadzwyczajne prawa stanu wojennego dałyby jednostkom Armii i Floty nadzwyczajne uprawnienia w całym systemie i to niezależnie od wyniku walk na księżycu. Nawet tym wścibskim reporterom dało się założyć kaganiec.

- Chciałem tylko przypomnieć o tej terrorystce. Olsen. Wszystko wskazuje na to, że ona może coś być całkiem na rzeczy z tymi swoimi wizjami. Nie pytajcie mnie jak ona to robi bo nasi jajogłowi rozkładają nad tym ręce. - zaczął mówić łysiejący, starszy mężczyzna o wyglądzie miłego wujka ubranego przez przypadek w mundur. Skoro załatwiali tyle spraw mogli załatwić i tą.

- Znaczy co robi? - zapytała kobieta niezbyt rozumiejąc do czego zmierza jej kolega. Reszta spojrzeń też miała podobną wymowę.

- No z przesłuchań schwytanych terrorystów wynika, że ona ma zaskakująco trafne informacje. Trudno to wyjaśnić. Właściwie wyjaśnienie jest. Oznaczałoby, że zostaliśmy zinfiltrowani przez Dzieci. Ale ona ma informacje nawet takie jakich my nie mamy. No ale przyznam, że ciężko uchwycić właściwy sens wypowiedzi przez ten ich fanatyczny bełkot. Więc może nie jest to aż tak poważne ale i tak dla naszego własnego dobra głupotą byłoby tak to zostawić. Musimy ją schwytać, zbadać i przesłuchać. - powiedział tatuśkowato wyglądający mężczyzna stanowczo stukając palcem w stół. Pozostali patrzyli na niego uważnie i poważnie. Wizja infiltracji rządowych jednostek na taką skalę przez terrorystów była tak samo niepokojąca jak i nieprawdopodobna.

- Czytałem ten wasz raport. Ale mam wątpliwości. Mam uwierzyć, że co? Że to jakaś wieszczka co widzi przyszłość? Akurat. - prychnął z irytacją ten który wydawał się mieć najbardziej naukowe podejście z nich wszystkich. Głos ociekał mu sceptycyzmem. Pokręcił głową i spojrzał gdzieś w bok przez chwilę łapiąc się z badawczym spojrzeniem lidera.

- Sami ją zapytajmy. Ale by zapytać musimy ją mieć. Gdzie ona jest i dlaczego jeszcze nie u nas? - lider popatrzył na protokolanta który był w takim stopniu, że gdzie indziej dowódcy dowodzący takim sztabem w operacji o podobnej skali.

- Zostały po nią wysłane Falcon 1 i 2. Te same które miały przywieźć nasze świnki, tą Pierce i tego Hassela. Ale zostały zestrzelone. Falcon 2 lądował przymusowo w centrum miasta jakieś 30 km od kosmoportu. W tej chwili wszystkie jednostki bojowe są przeznaczone do zadań bojowych. Reszta jest w remoncie albo przeglądach. Mamy dwójkę Hornetów i Boltów w pobliżu lotniska ale nie mamy tam transportowców. Musiałyby lecieć z kosmoportu a nie mamy dla nich wolnej eskorty w tej chwili. Właściwie to z kosmoportu wciąż ślą nam prośby o wsparcie, zwłaszcza powietrzne. A na pokładach jednostek orbitalnych mamy jeszcze... - raportował specjalista od lotnictwa. Wykorzystał okazję by przedstawić radzie kolejny problem o jakim meldowano mu z niższych szczebli.

- Nie. - uciął krótko lider. - Musimy trzymać się planu. Jeśli zakłócimy proces czynnikami zewnętrznymi cała nasza praca, poświęcenie i ofiara tylu z nas pójdzie na marne. Zostaniemy skazani znowu na teorie i symulacje. Nie zapominajmy dlaczego zaczęliśmy to wszystko. - lider wrócił do wyprostowanej pozycji i popatrzył najpierw na generała lotnictwa a potem przeskanował tym uważnym spojrzeniem resztę dusz i twarzy. W końcu wszyscy pokiwali twierdząco głowami mniej lub bardziej.

- Jesteśmy patriotami. To my mamy szansę uchronić naszą Federację przed tym co jej zagraża. Pozostali są głusi i ślepi pogrążeni w socjalnym maraźmie. Więc to my, którzy jesteśmy świadomi zagrożenia, musimy stawić mu czoła. Ale by stawiać czoło zagrożeniu musimy je poznać. I na dać sobie wytrącić miecza z ręki bo gdy nadejdzie dzięki “genialnym” decyzjom tych cholernych liberałów nie będziemy mieli czym ich bronić. I kto wtedy będzie kozłem ofiarnym? No oczywiście, że my! A pamiętacie z czym mamy do czynienia. Skala tego zagrożenia jest niewyobrażalna. Musimy myśleć globalnie. Ze strategicznego punktu widzenia poświęcenie jednego księżyca, planety czy nawet systemu by ocalić resztę Federacji jest niczym. Ale rachunek kosztów i strat też dobrze by był na naszą korzyść. Dowiedzieliśmy się już całkiem sporo. Nie ma sensu marnować kolejnych sił gdy czekają nas kolejne bitwy. Cała cholerna wojna. Długa i ciężka o skali jakiej dotąd nie było historii całego gatunku ludzkiego. Dlatego nie poślemy na Yellow 14 więcej regimentów ani dywizjonów. Parchów możemy tam posłać, oni są właśnie by umierać za nas i dla nas. - lider mówił dobitnie cedząc słowa i przynajmniej przez chwilę wpatrywał się w każdego przy stole. Teraz akceptacja dla toczonej wedle tej strategii wojny której elementem były walki na Yellow 14 wyraźnie wzrosła. Dobrze, że im przypomniał o co i dla kogo walczą. W takiej perspektywie nawet całkowita utrata księżyca wraz z wszystkimi przebywającymi na jego powierzchni mieszkańcami była na akceptowalny poziomie. Pokiwali energicznie głowami zgadzając się z przywódcą. Ten oparł się wygodnie o oparcie krzesła dając tym znać, że skończył mówić.

- Myślę, że parcharyzacja wojny na Yellow 14 to dobry pomysł. Pierwsza fala właściwie przestała istnieć. Zostały niedobitki. Ale możemy wysłać kolejnych. - kobieta zgodziła się z liderem i mówiła patrząc na pozostałych. Ci jednak nie mieli żadnych wątpliwości. Jasne było, że do walki z potworami lepiej było wysłać członków karnej jednostki niż jakiejkolwiek innej.

- Przygotuję co trzeba. - skinął głową jej kolega i otworzył holooekran zaczynając wprowadzać ten plan w życie.

- Czas przejść do decydującej fazy. Naszym dziewczynom udało się ocalić i zabezpieczyć “Big Slama”. No i Probst załatwił im dowodzenie na lotnisku więc mają przyzwoite pole manewru. Więc są wszelkie warunki do przeprowadzenia kontruderzenia w samo serce wroga. Zobaczymy czy urwanie głowy bestii coś zmieni. Jeśli na tak zaawansowanym etapie jest szansa wygrania wojny w konwencjonalny sposób to właśnie ta. - lider skinął głową i popatrzył na zebrane grono generałów. Tak. To był dobry moment by uderzyć. Symulacje, obliczenia i jajogłowi obiecywali ciekawe wyniki gdyby to się udało.

- Ale wiemy już gdzie jest to serce bestii? - zapytał jeden z mężczyzn mrużąc brwi bo dotąd też niezbyt było to jasne.

- Na zasięg rażenia “Big Slam” wystarczający. Resztę trzeba wyciągnąć od Herzog, może Olsen jeśli się uda ją dorwać. No i przecież jest jeszcze nasz mały detektorek. Czas najwyższy sprawdzić czy ten projekt przyniósł jakieś wymierne rezultaty. - lider zespołu uśmiechnął się patrząc na holoekran który właśnie włączył i powiększył. Na nim pojawiły się twarze dwóch wymienionych przez niego kobiet. Wytatuowanej twarzy o czarnych, prawie granatowych włosach, towarzyszyła druga o jasnych, blond włosach okolona kołnierzem egzoszkieletu. Teraz pojawiła się trzecia o czarnych włosach i widocznym górnym fragmentem Obroży.

- Ona wie? - zapytał z zaciekawieniem jeden z mundurowych patrząc na ostatnią z wyświetlonych twarzy.

- Gdyby wiedziała to by mijało się z celem. Na testach jednak działało nieźle. Tyle, że dotąd nie było okazji tego sprawdzić w realiach bojowych. Trafiła się teraz więc szkoda z niej nie skorzystać. - odpowiedział specjalista od projektów naukowych lekk wskazując na trzecią z wyświetlanych twarzy.

- Jak nie zadziała jest jeszcze ta paramedyczka. - wzruszył obojętnie ramionami inny odpalając swoje holo. Czekało ich sporo pracy by przygotować wszystko i wysłać na ten księżyc w formie konkretnych rozkazów dla wielu jednostek. Zwłaszcza, że transport “Big Slama” nigdy nie był prosty. Zwłaszcza lądem i przez wrogie terytorium. - A kogo poślemy tam z tą bombą? - zapytał nie podnosząc oczu znad ekranu i już pracując na wyświetlanej klawiaturze.

- A kogo się posyła u nas z bombami? - uśmiechnął się lider wskazując na Obrożę ostatniej z wyświetlonych podobizn kobiet. - W sam raz jak dla nich. - dodał z zadowoleniem.



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; schron cywilny klubu HH;
Czas: dzień 1; g 36:20;



- Jest pan tego pewien? - mężczyzna z siwymi, rzednącymi włosami zapytał z napięciem patrząc na drugiego pochylonego nad aparaturą badawczą.

- Jestem chemikiem. A cały świat składa się z jakichś związków chemicznych i ich powiązań. I jak dla mnie takie wyniki interpretowąłbym właśnie w ten sposób. - powiedział brodacza odwracając się do rozmówcy.

- To niesamowite! Zwaszcza jak się zestawi, z tym co powiedziała ta miła dziewczyna. Ah, dlaczego nie mogła zostać dłużej! - starszy z mężczyzn wyrzucił ramiona do góry w geście rozpaczy.

- A co powiedziała? I jaka dziewczyna? - zapytał brodacz zakładając dla wygody nogę na nogę. Oparł się o fotel by móc swobodnie rozmawiać.

- No taka z czarnymi włosami. Z Obrożą. Miała 0 na pancerzu. Ale zbadała ten artefakt i powiedziała, że wykrywa jakąś regularność! W tych wzorach! Rozumiesz!? Jak jest jakakolwiek regularność oznacza to, że to są wzory! Może nawet pismo! I to na pewno nie jest wytwór człowieka! - naukowiec uległ euforii swojej pasji. Mówił szybko i sporo choć trochę chaotycznie gestykulował jakby ruchy ramion nie nadążały za słowami i myślami właściciela.

- Więc to byłby wytwór obcej cywilizacji nieznanej człowiekowi. Ale jakiej? A dziewczyna, to pewnie Maya jak z 0 na pancerzu i czarnymi włosami. No tak, bardzo sympatyczna. W ogóle nie wiem co ona tam robi w tych Parchach. - młodszy naukowiec skinął głową twierdząco i wyjął z kieszeni fartucha długopis i zaczął się nim bawić w dłoniach.

- A Maya! No tak. Eh, zawsze mam trudności z zapamiętaniem imion nowych studentów i asystentów… - westchnął przepraszająco sławny autorytet od anomalii z jakiej słynął system Relict. - A cywilizacja nie wiem jeszcze jaka ale ten artefakt wycenia się na miliardy lat. Więc możliwe, że ktoś go wykonał zanim jeszcze zaczął tworzyć się nasz Układ Słoneczny a do homo sapiens była jeszcze daleka i niepewna droga. - spec od astroarcheologii usiadł na wolnym krześle. Był tak blisko! Jak przez tyle dekad badań anomalii nigdy wcześniej!

- Coś jeszcze znalazłem. Ale burdel na zewnątrz. - powiedział siwowłosy mężczyzna podnosząc zwycięskim gestem dwie butelki w górę. Obydwaj mężczyźni w spojrzeli na wchodzącego ex lekarza. - To powinno się tak świecić? - zapytał zdziwiony stawiając butelki na stole. Dwie pozostałe głowy szybko powędrowały za jego spojrzeniem i dojrzeli tą dziwną nieforemną bryłę jaką dr. Saul nazywał artefaktem. No jakby rzeczywiście się jarzyła jakimś światłem.

- Spokojnie to tylko wzbudzone naświetlaniem elektrony. U pewnych substancji to się zdarza. - brodaty chemik uśmiechnął się i odetchnął z ulgą, że chodzi o takie głupstwo. Poświata była nawet dość mocna z badanego obiektu ale przecież tylko chwilowa. Wstał i przeniósł obiekt poza skaner kładąc go znowu do walizki w jakiej przenosił go doktor. Wszyscy trzej czekali bo bryłka powinna od razu zacząć przygasać. Nagle zmarszczył brwi i pochylił nieco głowę by przyjrzeć się nieco lepiej. - To miało te szczelinki? Chyba coś słyszę. - chemik wydawał się i zaniepokojony i zafascynowany swoim odkryciem. Dr. Saul zerwał się z miejsca by podbiec do artefaktu i zobaczyć osobiście jak to wygląda.

- No nie mówicie, że w moim grajdole do spokojnego chlania włączyliście jakieś cholerstwo… - jęknął nie ukrywając swojej niechęci były lekarz. I zaczął otwierać pierwszą butelkę.


---



- Po co się malujesz? - brunetka siedząc przed lustrem obserwowała zabiegi kosmetyczne siedzącej obok blondynki. W głosie i spojrzeniu dało się znać niechęć i apatię.

- Bo chcę ładnie wyglądać. - odpowiedziała blondynka nie przerywając swojej czynności więc dalej patrzyła w swoje odbicie w swoim lustrze.

- Po co? Wszystko się wali. Nawet szef nas zostawił. - prychnęła zaczepnie brunetka ulegając rozpaczy. Jej ładna i kształtna twarz była oszpecona przez zacieki z rozmytego przez łzy makijażu. Spojrzała na drugą sąsiadkę.

- Bo będę rozmawiać z moim Płomyczkiem. - odpowiedziała blondynka i sprawdziła efekt końcowy posyłając tej drugiej blondynce w lustrze kuszącego całusa.

- Po co? Myślisz, że cię z tego wyciągnie? Ona jest Parchem. Zaraz ją pewnie rozwalą albo już ją rozwalili. - brunetka nadal patrzyła na tą drugą sąsiadkę kręcąc z niedowierzaniem głową. Ta druga leżała na blacie kosmetyczki. Nozdrza i usta miała zawalone białymi kryształkami. Z nozdrzy wyciekała jej krew z wolna zatapiając rozsypane, białe kryształki na blacie stołu. Zapłakana brunetka przez szum w głowie nie była pewna czy ta druga oddycha czy nie. Ale już tak chyba dłuższą chwilę leżała na tym blacie bez ruchu.

- Nie mów tak! - blondynka spojrzała na koleżankę ostro. Chociaż wiedziała, że ma sporo racji. Zdawała sobie sprawę gdzie są i kim są. Co się dzieje na górze.

- Bo co? Taka prawda. Ta twoja cizia cię nie uratuje! Zdechniesz tu razem z nami! Wpadną te potwory i wyżrą nas wszystkich! A ty tu będziesz razem z nami! Nie ma ratunku! Kto był cwany to się zabrał razem z szefem i Kutuzovem! - zrozpaczona brunetka odwróciła się do blondynki i zaczęła mówić ironicznie ale szybko coś w niej pękło i wykrzyczała w twarz blondynki to o czym myśleli chyba wszyscy w tej cholernej dziurze. Blondynka też. Ale i tak wyglądała jakby koleżanka ją spoliczkowała.

- Bo ją lubię. I chcę z nią porozmawiać. A teraz już mogę jak holo znów działają. - odpowiedziała krótko bo czuła, że przy dłuższej rozmowie mogłaby się też znowu rozpłakać albo nie wytrzymać w inny sposób. Wstała zgarniając z blatu swoje holo.

- Lubisz ją? Za co? Tak dobrze ci robi jak się dymacie? Czy tobie jak ją obrabiasz? Ja też ci mogę zrobić dobrze. Właściwie to kurwa nie wiem co możemy tu innego robić. No chlać albo ćpać jeszcze. - brunetka złapała wychodzącą blondynkę za nadgarstek i spojrzała na nią proszącą desperacją. Już zostały tutaj chyba tylko we dwie. A jak blondynka wyjdzie to zostanie sama.

- Po prostu ją lubię. I lubię się z nią obrabiać. Puść mnie, muszę do niej zadzwonić. - blondynka lekko uśmiechnęła się szarpnęła dłonią uwalniając się z uścisku koleżanki. Ruszyła do wyjścia z garderoby by móc swobodnie porozmawiać.

- Zaczekaj! - krzyknęła brunetka zrywając się z krzesła. Dogoniła blondynę prawie przy samym wyjściu. - Ale Amy, powiedz. Ona może cię jakoś stąd zabrać? A mnie? Słuchaj mam odłożone trochę kredytów. Zapłacę! I koksu! Pierwszorzędny towar! A lubisz z dziewczynami? To weź mnie! Albo ona. Zgadzam się na wszystko! Ale weźcie mnie ze sobą! Zabierzcie mnie! No kurwa Amy do cholery nie zostawiaj mnie tu! Nie daj mi tutaj zdechnąć! - koleżanka znowu złapała za rękę blondynkę balansując na pograniczu nadziei i rozpaczy. Łzy znowu napłynęły jej do oczu ale desperacko próbowała zapanować nad tym w końcu klękła przez trzymającą holofon blondynką wciąż prosząco trzymając ją za rękę. Blondynka chwilę się nie odzywała sama będąc blisko płaczu.

- Ona jest Parchem kochanie. Nie ma żadnej cudownej windy na orbitę. Sama wiesz, że ich z niej zrzcają w jedną stronę i koniec. A ja chcę z nią po prostu porozmawiać. - powiedziała wyswabadzając się z uścisku brunetki i ocierając kciukiem łzę z jej policzka. Obie były świadome swoich możliwości i sytuacji. Ale w obydwu jeszcze płonęła desperacka nadzieja na cud. W końcu nie chcąc uczestniczyć dłużej w tej trudnej i przykrej rozmowie odwróciła się i wyszła z garderoby.

- Dziwka! - przeszła kilka kroków gdy usłyszała dopiero co zamknięte drzwi i głos zdesperowanej brunetki. Zaraz potem śmignął obok niej dezodorant. - Zawsze się woziłaś! Co ty sobie myślisz, że jesteś lepsza od nas?! Miałaś fart dać dupy temu co trzeba w odpowiednim momencie to cię wypromował na gwiazdkę sezonu! Ale tak naprawdę jesteś taką samą szmatą jak my wszystkie! I tak samo tu z nami zdechniesz! - wrzeszczała rozwścieczona brunetka ciskając za odbiegającą blondynką kolejne pantofle i lakiery do włosów.

Dziewczyna o blond włosach zamknęła kolejne drzwi jakie rozdzieliły ją od rozzłoszczonej koleżanki. Potem kolejne chowając się w ubikacji. Oparła się o ścianę ale czuła się wypruta. Zjechała po niej na samą podłogę siadając na niej. Czuła się wypompowana. Miała się jeszcze przebrać ale już nie czuła się na siłach. Starła łzy zbierające się w kącikach oczu by nie zmarnować efektu pracy przed lustrem. Miętoliła chwilę holofon w dłoniach ale w końcu zebrała się na tyle by wystukać numer.

- Kapral Otten słucham. - holo wyświetliło jakiegoś żołnierza który zerkał na nią zdziwionym i zniecierpliwionym głosem.

- Ja… Ja bym chciała mówić z Promyczkiem… - wydukała blondynka przygryzając wargi. W ogóle jej nie przyszło do głowy, że będzie musiała rozmawiać z kimś jeszcze.

- Z kim? I kim ty właściwie jesteś? Przedstaw się. - na twarzy żołnierza wyraz zakłopotania i braku rozumienia stał się jeszcze bardziej wyraźny. Tak samo jak irytacja i zniecierpliwienie. Ale było to ujęte w karby profesjonalizmu.

- Jestem Amy. Znaczy Amanda. I chciałam rozmawiać z moim Promyczkiem. Znaczy z Chelsy. - blondynka próbowała wziąć się w garść. Zmrużyła oczy próbując sobie przypomnieć jak najwięcej detali.





- No to świetnie Amy. Ale podaj nazwisko. Albo Klucz. Swój i tej Chelsy. - kapral od łączności westchnął widząc, że dzwoniąca kobieta jest roztrzęsiona a do tego młoda i ładna. Nie szło zbyt łatwo ale i na to były sposoby. Po wymianie paru wypowiedzi w końcu udało mu się ustalić z kim rozmawia i z kim ona chce rozmawiać.

- Chodzi ci o nią? - zapytał przesyłając zdjęcie Latynoski w Obroży podpisane jako Black 2.

- Tak! To ona! - ucieszyła się blondynka widząc znajomą twarz na półprzezroczystym ekranie. Poprawiła włosy i czekała z napięciem siedząc na podłodze pod ścianą.


---



- Myślisz, że znowu świruje? - zapytał młodszy mężczyzna tego starszego i masywniejszego. Obydwaj patrzyli przez małe okienko w drzwiach na wnętrze małej izolatki. W niej zaś uwagę przykuwać mogła tylko wytatuowana kobieta przypięta pasami do jedynego łóżka. Kręciła na boki głową i chyba jęczała cicho a może nawet coś mówiła. Wyglądało jakby miała koszmary. A przecież i ten doktorek z Parchów i ten pijaczyna Kozlov mówili, że po takich prochach jak dostała miała być spokojna. Usłyszeli za sobą jakieś skrzypienie ale już nic nie zdążyli zrobić. Twarz Jorgensena zderzyła sie nagle z szybą i drzwiami jakie właśnie obserwował po tym gdy jakaś dłoń złapała go za potylicę. Alle miał nieco więcej czasu więc zdołał się odwrócić d napastnika. Tylko po to by pistolet trzasnął go w skroń rozcinając ją. Młody i patykowaty policjant stracił równowagę i poleciał na krzesło i biurko obok którego zwykle siedział pilnując izolatki. W tym czasie grubszy i starszy policjant jęknął trzymając się za rozbitą twarz. Napastnik więc zdzielił go pistoletem w głowę powalając wreszcie na podłogę.

- Wyrzuć broń! - wrzasnął ostro zdenerwowany facet w klasycznie po bandycku założonej chuście na twarzy. Celował do obydwu jęczących i zbierających się gliniarzy z pistoletu. Chwilowo dominował. Ale zdawał sobie sprawę, że ich było dwóch a on jeden. Więc wymownie wycelował broń w stronę leżącego na boku starszego gliniarza i krzyczał do tego młodszego. Ten na wpół leżał, na w pół siedział na przechylonym krześle i biurku. Oceniając szybko sytuację Alle po chwili wahania wyjął z kabury swój pistolet i odrzucił go od siebie.

- Dobra, spokojnie. Już wyrzuciłem. Tylko spokojnie. - próbował przemówić do rozsądku napastnikowi i skierować jego uwagę na siebie. Ten jednak był dość silnie zdeterminowany.

- Teraz ty! Wyrzuć broń! - zamaskowany mężczyzna wycelował broń w kulącego się Jorgensena i ten też po chwili zwłoki widząc wycelowaną w siebie lufę wysunął z kabury pistolet i odrzucił go na środek sali.

- Jak chcesz jakieś prochy to są w tamtej szafce. Dużo dobrych prochów. - Alle pokazał dłonią na szafkę po drugiej stronie sali. Po co napadać na ambulatorium w takiej sytuacji w jakiej się znaleźli? Chyba tylko dla prochów.

- Bierzesz mnie za ćpuna?! - zamaskowanego wyraźnie ogarnął gniew. Kopnął ze złością młodszego policjanta. Ten jęknął od tego uderzenia. - Drzwi! Otwieraj drzwi! - ponaglił napastnik wskazując lufą trzymanego pistoletu na zamknięte drzwi izolatki naznaczonych właśnie ściekającym, czerwonym kleksem z twarzy Jorgensena. Ten jednak dalej jęczał trzymając się za twarz i leżąc na podłodze.

- Dobra, spokojnie. Otworzę ci. - powiedział mlodszy gliniarz widząc, że starszy nie jest na chodzie. Podniósł się powoli i sięgnął do zamka. Przesunął swoim palcem z końcówką Klucza i zamek szczeknął otwierając się. - Otwarte. - powiedział popychając drzwi do wnętrza. Droga do izolatki stała otworem.

- Myślisz, że głupi jestem?! Wejdź i uwolnij wyrocznię! - warknął wściekle napastnik i wepchnął policjanta do środka. - Jak coś zaczniesz kręcić rozwalę twojego kumpla! - krzyknął rozkazująco mężczyzna z chustą na twarzy. Rozglądał się nerwowo za siebie i wokół siebie ale głównie celował z pistoletu do obydwu policjantów.

- Już dobrze. Już ją odpinam. Ale ona jest bardzo chora. Lepiej by tu została. Tu ma opiekę medyczną… - młodszy gliniarz podszedł do łóżka z kręcącą się na niej kobietą. Zaczął wolno odpinać pasy jakie ją mocowały modląc się w duchu o cud.

- Tak! Widzę właśnie jak o nią dbacie! To święta kobieta! Ona widzi! Ona wie! To wy jesteście ślepi i głusi! I głupi! Nie widzicie jak wami manipulują! Banda marionetek! - krzyczał coraz mocniej napastnik machając niebezpiecznie bronią. Ten moment wykorzystał kulący się w progu gliniarz by złapać go za nogawkę. Próbował sięgnąć wyżej a drugi w głębi izolatki widząc ten ruch ruszył do przodu. Ale nie zdążył. Napastnik trzasnął lufą w twarz Jorgensena i wycelował w nadbiegającego policjanta. - Stój! - krzyknął z desperacją w oczach. Okrzyk, oczy i wycelowana lufa zastopowały Alle. Zatrzymał się i uniósł ręce do góry. Nie miał szans być szybszy od kuli. - Uwolnij wyrocznię! - ponaglił znowu napastnik. Młodszy policjant nie widząc wyjścia wrócił do łóżka i rozpinania przypiętej do niej kobiety. W międzyczasie zamaskowany wkopał grubszego gliniarza do wnętrza izolatki.

- Anioły… Anioły przybędą walczyć z demonami… W ich odwiecznej wojnie… - wyszeptała wycieńczonym głosem uwalniana kobieta. Dalej już poszło bez większych komplikacji. Alle położył kobietę na progu gdzie przed chwilą leżał jego powalony ciosem kolega. Potem napastnik kazał mu się cofnąć. Zamknął drzwi. I przez tą samą szybkę co przed chwilą obydwaj z Hallurem obserwowali izolatkę widział jak ten obcy podnosi terrorystkę w ramiona i znika wychodząc z nią z ambulatorium. Popatrzył bez większej nadziei na zamek. Łatwo go było otworzyć Kluczem z odpowiednimi uprawnieniami. Ale nie od wewnątrz. Przykląkł przy pobitym koledze.

- I jak stary? Trzymasz się? - zapytał kładąc mu pocieszająco dłoń na ramieniu. Nie mieli tutaj nawet apteczki ani stimpaka. Zaczął majstrować przy rękawie jęczącego mundurowego by zrobić jakikolwiek opatrunek na jego rozbitą twarz gdy przyszła wiadomość na komunikatory ich obydwu.

Cytat:
“Przygotować terrorystkę Martine Olsen do transportu. OCP za 10 - 15 min.”




---



- Interesujące. - powiedział mężczyzna w elegancko skrojonym garniturze i staromodnie wyglądających okularach w rogowej oprawie. Wydawał się sprawić wrażenie, że brud i syf tego świata nie jest w stanie go tknąć. Siedział w prywatnych kwaterach na bardzo ważnych gości a twarz i front oświetlała mu delikatna poświata pracującego holoekranu.

- Co takiego? - zapytał drugi z mężczyzn siedzący przy tym samym stole. Choć też był w garniturze to zdawał się mu pasować jak świni siodło. Znacznie bardziej pasował mu krótko wygolona fryzura, kabura pod pachą widoczna pod rozchłestaną marynarką czy automat leżący po jego stronie stołu. No i papieros jaki właśnie wyjmował i przymierzał się do zapalenia.

- Bardzo ciekawa sprawa. I Dymitri, proszę byś tu nie palił przy mnie. - mężczyzna w okularach podniósł wzrok znad wyświetlanego ekranu i spojrzał na tego drugiego. Chwilę mierzyli się spojrzeniami a niezapalony papieros zamarł w ustach tego uzbrojonego.

- Jaka sprawa? Kurwa szkoda, że tu naszych dziewczynek nie ma. Trochę tu drętwo. - Dymitri schował papierosy ale by jakoś zamaskować zmieszanie próbował od razu zmienić temat.

- Jak tak ci ich brakuje to było zostać z nimi na dole. - odpowiedział spokojnie szatyn w okularach wracając do przerwanej na chwilę pracy.

- Nie no daj spkój Oleg. - roześmiał się Dymitri słysząc taki pomysł. - Fajne tam dziwki były ale no nie aż tak by z nimi zostać w tym syfie na dole. Kto by za kurwy umierał? - uzbrojony facet roześmiał się i upił łyka ze szklanki. Żałował, że już nie jest po służbie by naprawdę się napić.

- Dymitri. A od kiedy jesteśmy sobie po imieniu? - prawnik znowu podniósł wzrok na ochroniarza i popatrzył na niego wyczekująco. Byl dobry moment by przypomnieć kto tu po czyjej stronie smyczy chodzi. Ochroniarz a do niedawna szef ochrony Anatolija Morvinovicza zacisnął zęby i przez moment patrzył na tego prawniczynę jawnie wrogo. Przecież jechali na tym samym wózku! Obydwaj ugadali się i tak samo zdradzili i wyrolowali szefa! I teraz obydwaj mieli u niego przerąbane. Ale na szczęście on został tam na dole. Jednak teraz przycisk z kasą przeszedł w ręce tego cwaniaczka w okularkach. A teraz będą potrzebowali kasy. Kupę kasy. Zdawał sobie sprawę, że ten moment gdy najbardziej był potrzebny prawnikowi, tam na dole, w dżungli, gdy zmieniali front minął. Teraz już taki niezbędny nie był.

- Przepraszam Olegu Kuzniecov. To przez ten stres. Trochę mnie poniosło. - powiedział w końcu ochroniarz lekko schylając głowę. Wiedział, ze musi się stad wydostać. Z tego cholernego systemu. A z tym cwaniaczkiem ma znacznie większe szanse niż bez niego.

- Rozumiem. - prawnik uspokojony z przywróconej hierarchii wartości znów zaglębił się w lekturze sprawy z jaką się zapoznawał.

- To jakaś ciekawa sprawa pewnie co? Że się tak pan nią w takiej chwili zajmuje. - Dymitri starał się jakoś udobruchać swojego nowego szefa by jakoś zalepić czymś tą gafę jaką właśnie strzelił.

- Bardzo. Nie przeczytałem jeszcze wszystkiego ale widzę, ze ktoś tu się bardzo spieszył. A ten jej prawnik z urzędu to po prostu kpina z systemu prawnego. - prawnik mówił zamyślonym głosem wpatrzony w kolejne fragmenty sprawy z jaką się zapoznawał.

- Ona? Któraś z naszych dziewczyn? - zapytał Dymitri widząc, że prawnik łyknął przynętę i jakoś nie drążył tematu tej gafy za to dał się pociągnąć za język.

- Nie. Ta co rozkodawała nam te ustrojstwo do Aki tam na dole. Nawet nie złożyła apelacji. Nie rozumiem dlaczego. Ale to w tej chwili bardzo ułatawia nam robotę. - prawnik któremu tabele, cyfry i paragrafy odbijały sie w okularach dalej mówił zamyślonym głosem.

- Ona?! Ale przecież ona została na dole. Razem z resztą. Po co się tym zajmować? Przecież jak jest więźniem to nawet nie ma jak zapłacić. - Dymitri dał się ponieść emocjom nie mogąc zrozumieć motywów postępowania prawnika.

- Bo wiarygodność to bardzo ważna rzecz dla prawnika. A poza tym to bardzo ciekawa sprawa. Jakbyśmy wygrali byłby to pierwszy przypadek w Federacji gdzie ktoś wybronił Parcha z jego wyroku. - Kutuzov pozwolił sobie na lekki uśmiech widząc zmieszanie na twarzy ochroniarza. Należeli do kompletnie różnych światów choć obydwaj mieli przydatne temu drugiemu umiejętności więc łączyła ich wspólnota interesów. Poczuł dyskretny dzwonek i wyjął z kieszeni holo. Uniósł na moment brwi w geście zdziwienia. - No proszę. Nasz przyjaciel. - uśmiechnął się widząc pytający grymas twarzy u ochroniarza. A potem odebrał połączenie. - Anatolij! - przywitał się radośnie z mężczyzną w białym garniturze.

- Oleg! - wysapał dyszący z wściekłości biznesmen u jakiego do niedawna służyli obydwaj mężczyźni siedzący teraz przy czystym stole.

- Oj Anatolij. Nie wyglądasz za dobrze. Za dużo pracujesz przyjacielu. Ten stres cię w końcu wykończy. Wolne sobie wreszcie zrób. Skorzystaj z usług własnego klubu albo weź parę dziewczyn i wyjedź gdzieś. - prawnik mówił lekkim tonem z bijącą wyraźnie przyjacielską troską. Zupełnie jakby rozmawiało dwóch przyjaciół. Drugi z Rosjan słysząc to roześmiał się. Ale był to nerwowy, niebezpieczny śmiech. Przesunął palcami po krótkich włosach i pokręcił głową. Dymitri przysłuchiwał się i przyglądał holorozmowie z wyraźną obawą.

- Oj Oleg… - powiedział biznesmen znowu się uśmiechając i znowu nerwowo. Widać było, że aż gotuje się, z wściekłości. Pogroził palcem mężczyźnie siedzącemu przy stole. Wszyscy trzej wiedzieli, że zwykle nie był to pusty gest.

- Słucham cię przyjacielu, co mogę dla ciebie zrobić. - zapytał usłużnie i z przyjacielskim uśmiechem prawnik patrząc na sfrustrowanego mężczyznę kręcącego się po drugiej stronie połączenia.

- Oddawaj mi moją kasę sukinsynu! I miejscówkę! Ona była dla mnie! - biznesmen wycedził cicho ale dobitnie słowa bijąc się mocno w pierś. Garnitur choć dalej elegancki już nie był taki śnieżnobiały jak wówczas gdy jeszcze wszyscy razem opuszczali bunkier pod klubem.

- Ależ Anatolij. - powiedział z wyrzutem prawnik. - Twoja miejscówka wciąż na ciebie czeka. Przecież właśnie po to mnie wysłałeś przodem. Żebym przeprowadził negocjacje w sprawie transportu tutaj na górę. Prawda? Naprawdę godne podziwu w takiej sytuacji myśleć nie tylko o sobie ale i swoich pracownikach. I tylu obywatelach Federacji i mieszkańców naszej małej społeczności na Maxie. Niesamowity wyczyn jak na skromnego biznesmena. - prawnik mówił z przyjemnym uśmiechem i tak płynnie jakby przypominał tylko o jakichś ustaleniach. Zaś obydwaj mężczyźni którzy go słuchali wyglądali na takich co nie mogą wyjść z osłupienia. Więc im pomógł. - Jest tam może gdzieś ta Olimpia? Polecam z nią porozmawiać. Niesamowicie to by podniosło nasze notowania. Mogę oczywiście z nią porozmawiać w twoim imieniu Anatolij. Dobry PR jest cenny w każdej sprawie. - prawnik mówił dalej zupełnie jak zwykle gdy udzielał rad klientom co i jak mają mówić przed sądem lub przed jakimikolwiek negocjacjami. Biznesmen przeczesał palcami włosy i wyraźnie myślał. Szybko kalkulował choć ogrom negatywnych emocji wcale mu tego nie ułatwiał.

- Naturalnie Oleg. No pewnie. - uśmiechnął się w końcu biznesmen gdy już zdołała połapać się w tym o czym mówił jego prawnik i podobno przyjaciel. - A powiedz mi Oleg na jakim etapie są te negocjacje? Wiesz ta Oli to całkiem szczwana sztuka. Pewnie by się pytała gdzie i kiedy i inne takie. - głos Rosjanina w poplamionym błotem, ziemią i żółtą posoką prawie wrócił do normy. Chociaż uśmiech i spokój wciąż wydawały się być wymuszone i złość nadal była wyczuwalna tuż pod skórą.

- O tak, bardzo ciekawa z niej rozmówczyni. - zgodził się uprzejmie prawnik kiwając głową. - A negocjujemy właśnie prom desantowy. Powinien pomieścić całkiem sympatyczną gromadkę. No i ciebie oczywiście, naszego drogiego dobroczyńcę, drogi przyjacielu. A kiedy no cóż, spodziewam się, że przed wieczorem ale oczywiście będę się starał wynegocjować jak najszybszy przylot. - prawnik wskazał na holo przy jakim dotąd pracował choć pewnie ekran połączenia nie pokazywał co na nim jest.

- Cały prom desantowy? No to świetnie. Naprawdę świetnie Oleg. A powiedz, może ja sobie sam porozmawiam zamiast wyręczać się twoją zapracowaną osobą? - zapytał z uśmiechem Morvinovicz. Musiał za ciemnymi okularami przymknąć oczy by lepiej mu się myślało.

- Naturalnie. Wyślę ci wszystkie dane Anatolij. - zgodził się z uprzejmym uśmiechem prawnik. Przez chwilę jeszcze obydwaj rozmawiali zupełnie jakby żadnego incydentu w dżungli nigdy nie było albo był jakimś drobnym nieporozumieniem między starymi przyjaciółmi. Potem zaś rozstali się jak to zwykle kończyli rozmowy ze sobą.

- Ależ… Przecież jak on tu dotrze to on nas… Naprawdę Olegu Kuzniecovie załatwiacie jakiś prom tam na dół? - Dymitri wytrzeszczał oczy w zdumieniu. Przecież umawiali się na dole kompletnie inaczej! A jak Morvinovicz tu by przybył i ich dorwie…

- Nie zostawia się przyjaciół w biedzie Dymitri. Zwłaszcza jak nie kosztuje nas to ani grosza. Spójrz co mamy dzięki naszemu dobrodziejowi. - uśmiechnął się wesoło prawnik widząc zaskoczoną minę ochroniarza gdy pokazywał na wnętrze luksusowego baru w jakim właśnie siedzieli. Nie jak ta hołota w standardzie.

Mężczyzna w białym garniturze na zmianę zaciskał i rozkurczał dłoń na trzymanym holofonie. Wysiadł na płytę lotniska i z miejsca uderzył go betonowy skwar południa. Kłamał? Czy mówił prawdę? Naprawdę załatwiał prom dla nich czy tylko tak mówił? Nadzieja bardzo chciała by tak było. Ale wrodzona i wytrenowana nieufność kazała być sceptyczna. Jednak tutaj w tej sytuacji, na tym podmiejskim lotnisku i w samo południe, z całą zgrają mundurowych i nielicznymi ochroniarzami no i przede wszystkim z zablokowaną na kontach kasą miał cholernie ograniczone możliwości działania. Usiadł z powrotem na siedzeniu pasażera terenówki i oparł nogę o krawędź nadkola. Musiał pomyśleć. Co mógł zrobić. I co ten cholerny Oleg knuje.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline