| Partridge: Dobra, pomyślałeś, komu w drogę temu dalej od problemów. Ciebie i Twą niezbyt zacną kompanię obstawił kordon zbrojnego mięsa wydanego przez goblinie łona*. Czujesz się styrany, ale tak styrany, że najchętniej byś umarł, a potem zmartwychwstał, aby wyzerować sobie licznik zmęczenia na ament.
Ruszyliście tunelem, którym weszliście do komory skrywającej Boga Wojny i wykonaliście wiele kolejnych skrętów. Dawno zgubiłeś rachubę, zupełnie jak podczas liczenia dziurawych moniaków, za które chciałeś kupić nową parę dziurawych gaci. O ile, jako razowy elf (tak, razowy), nie lubiłeś przesadnie krasnoludów, tak musiałeś przyznać, że one przynajmniej każdy tunel kopały w rozmiarach porządnej metropolii. Gobliny za to kopały bez planu zagospodarowania podziemnego i po pijaku. Nic dziwnego w sumie, że na powierzchni nieczęsto występowały, bo zapewne same co chwila ginęły w swoich poskręcanych tunelach.
Po chwili marszu poczułeś w końcu lekki powiew. Początkowo myślałeś, że prowadzący Was goblin-"ochroniarz" miał problemy gastryczne, ale powiew był bezwonny. Do tego był wyczuwalny z tyłu, a tam jedyne czym mogło wiać to bieda intelektualna i recesja gospodarcza.
I znowu ten powiew, co jest...?
I jebło.
Aha, no tak...metan, co go krasnoludy używały, jako paliwo do swoich pojazdów.
Gobliny obejrzały się za siebie, a Ty nauczon latami doświadczeń, nigdy nie oglądałeś się za siebie, jeśli obiekt za Tobą:
- był ostry,
- był trujący,
- był wybuchowy,
- był żrący,
- był uzbrojony i większy od Ciebie,
- powodował u Ciebie ogólne obawy o Twoje życie lub zdrowie, w tym psychiczne.
Zacząłeś biec, reszta drużyny też, ale nie mieli tak zdrowych odruchów samozachowawczych jak Ty, więc ruszyli z dwusekundowym opóźnieniem. A w takich przypadkach liczą się ułamki ułamków sekund. Stąd powiedzenie, że czas to dekle. Albo i nie stąd, nieważne...
Znowu jebło.
I trzasło.
Masa kurzu, obezwładniający huk, ból wywołany kamiennym masażem zawalającego się stropu. Arrrrghhhh, i znowu gacie werżnęły Ci się w tyłek, najgorzej! A potem straciłeś przytomność.
Plus tego całego zdarzenia był taki, że utrata przytomności może być uznawana za drzemkę. W sumie, gdyby nie jakiś tam wewnętrzny wylew, zwichnięcie i guzy na łbie, to byłbyś jak młody bóg. Cóż, grunt, że elf se przeżył, to jakoś to będzie. I wtedy ogarnąłeś, że nie ma nigdzie Twoich towarzyszy. Znaczy znalazłeś kobiecą dłoń, która zaciskała w dłoniach kawałek mapy, ale to chyba się nie liczy, jako odnalezienie kogoś. Ten drugi i tak był nowy, więc o takich szybko się zapomina, ale Twoja towarzyszka. Ładna, powabna, sporej wielkości cycki, niestety głupawa, ale...eh, szkoda jej.
Wytarłeś łzy z policzków na znak zakończenia kolejnych lub niedoszłych przyjaźni na śmierć i życie, a teraz przyszedł czas na działanie. Obmacałeś teren i dorwałeś swojego umiłowanego pancernika, który prychnął Ci w twarz wywalając coś na wzór zbełtanego błota.
Ogólnie wygląda na to, że jesteś uwięziony pomiędzy dwoma zawałami. Wspaniale, co nas nie zabije, pewnie zabije potem!
*Niektóre z nich musiały być genetycznie zbliżone do świńskich i psich.
__________________ - Sir, jesteśmy otoczeni!
- Tak?! To wspaniale! Teraz możemy strzelać w każdym kierunku!
Ostatnio edytowane przez Bergan : 05-01-2018 o 15:13.
|