Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-01-2018, 20:49   #161
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Izzy widziała jak barman i właściciel lokalu kładzie na ladzie wciąż złożoną kartkę z jakiegoś notatnika znalezioną w kurtce tego zabitego w piwnicy.
- Jasne, nie ma sprawy. Chyba podpasowało jej te barmanowanie. I wszyscy ją chyba tu lubią. - uśmiechnął się barman patrząc na córkę lekarki.

O’Neal wzięła kartkę i schowała ją do kieszeni koszuli. Uśmiechnęła się blado przy wzmiance o córce.
- Dzięki Lou, jesteśmy z Robem twoimi dłużnikami. Wrócimy najszybciej jak się da - kiwnęła mu głową i przeszła w okolice Maggie. Pochyliła się nad nią, gładząc po włosach.
- Myszko zostaniesz z wujkiem Lou, mama musi iść do wezwania. Ma pacjenta - powiedziała i pokonując chęć rozpłakania się, objęła dziewczynkę, przytulając do siebie silnie. Jeszcze mogła to zrobić, ale i tak starała się uważać aby jej nie pobrudzić. Z całowania też zrezygnowała.
- Poczekasz na tatusia, dobrze? Wujek Lou sie tobą zaopiekuje. My niedługo wrócimy z mikroskopem, a wtedy będę potrzebowała twojej pomocy. Bądź grzeczna i nie wychodź nigdzie sama. Będziesz chciała jeść, pić albo siusiu, powiedz wujkowi.

Maggie popatrzyła na rodzicielkę, potem na “wujka Lou” i pokiwała główką gdy znowu odwróciła się w stronę matki.
- Dobrze mamo. - zgodziła się dziewczynka. Lou zaś podszedł w pogotowiu bliżej uśmiechając się łagodnie.

- Moja mądra, kochana dziewczynka - lekarka ostatni raz przeczesała córce włosy i uścisnęła na pożegnanie.
- Jak wróci tatuś przypilnuj go, żeby zmienił ubranie i brudne oddał do prania, dobrze? - odpowiedziała kiedy opanowała głos.

Mała dziewczynka pokiwała główką i pomachała mamie na pożegnanie. Wydawała się całkowicie nieświadoma zgryzot i obaw rodzicielki i żegnała się jak zwykle gdy miały się widzieć tylko na jakąś wizytę u pacjenta czy pacjenta u lekarki.

- Do zobaczenia wieczorem Maggie. Kocham cię - Izzy cofnęła się i ostatni raz uściskała córkę, a potem szybko się odwróciła żeby mała nie widziała łez w jej oczach. Skinęła na Pazura, wzięła karabin i torbę, idąc od razu na dwór.

- Też cię kocham mamo. - uśmiechnęła się radośnie dziewczynka machając rączką jeszcze bardziej radośnie i energicznie. A potem wyszli na zewnątrz. Lekarz i najemnik. Prawie w samo południe. Albo tuż po. Skwar jednak lał się z nieba kilogramami.

Najemnik wszedł w wodę energicznie ją rozbryzgując swoimi nogami. Ale zdjął chustę jaką miał na szyi, przelał wodą z manierki i idąc zaczął wiązać sobie na głowie by chronić się choć trochę przed tym południowym Słońcem.
- Lou mówił, że to za tym rogiem. I drugi czy trzeci budynek. Tylko jeden ma być długi i piętrowy. - powiedział spokojnie Pazur kończąc sobie wiązać chustę na głowie. W głosie wyczulone ucho lekarki wyczuwało jednak wytłumione napięcie skryte tuż pod skórą. Chociaż na pierwszy rzut oka to najemnik wyglądał na poważnego jak zazwyczaj.

Lekarka obserwowała go, kończąc wiązać szal na głowie. Ostre słońce o tej porze potrafiło krzywdę. Przemieniła rączki torby na długi pasek i zawiesiła ją na ramieniu. Pociągała nosem i patrzyła najczęściej pod nogi przez pierwsze dwie dziesiątki kroków, ciągle rozpamiętując rozstanie z córką.
- Nie mam orientacji w terenie. Typ mola książkowego. Tobie przyjdzie odwalić brudną robotę - przerwała ciszę. W tej chwili mało przypominała opanowaną, pewną siebie i butną kobietę, którą była w barze.

- No a ja w ogóle nie znam się na mikroskopach. A po mikroskop tam idziemy. Czyli bez ciebie wynik byłby o wiele mniej pewny. - powiedział poważnym tonem ciemny blondyn ze świeżo założoną bandaną na głowie. Po skroni spływały mu krople. Jednak i wersja, że to woda z tej namoczonej bandany czy, że tak się pocił w tym słonecznym skwarze południa w tym swoim oporządzeniu wydawało się równie prawdopodobne. Izzy też czuła i bierny opór wody przy każdym kroku i skwar oblepiający ciało tam gdzie ta woda nie sięgała. W porównaniu z tym skwarem woda wydawała się nieść przyjemnie chłodny kontrast.

Droga nie była zbyt długa. Lou i Maria podali dość dokładną lokalizację i budynek szkoły tak jak mówili, nie był zbyt daleko i wśród okolicznych rzucał się w oczy. Był długi na jakąś setkę metrów pewnie no i do tego piętrowy. Doszli tam w parę minut po dwóch czy trzech skrętach na mijanych krzyżówkach.
- Idź tak ze dwa kroki za mną. Nie oddzielaj się. Coś znajdziesz ciekawego czy podejrzanego albo usłyszysz to mów. Weź znajdź sobie jakiś kij czy co. Przydaje się do łażenia po takich dziurach. - powiedział spokojnie Pazur lustrując długi, piętrowy budynek przed jakim właśnie stali. Wyglądem nie wyróżniał się od większości okolicznych i wielu innych budynków z dawnych lat. Obiecywał wielokrotne splądrowane i opuszczone pomieszczenie bez stałych mieszkańców. O tym mówiło otwarte na oścież wejście, wybite szyby, nawet osmolenia jak od pożaru na jednym z okien na piętrze. Do tego resztki krzeseł, szafek czy ławek walających się na zarośniętym chwastami parkingu przed wejściem. Na samym parkingu stało kilka starych wraków które nie miały szans już nigdy, nigdzie samodzielnie pojechać.
- Gotowa? - najemnik spojrzał na stojącą obok kobietę. Dłoń spoczęła mu na karabinku jakby zastanawiał się czy już czas brać go w łapy czy jeszcze nie. Miała wrażenie, że pyta raczej dla zasady i nie oczekuje zbyt długich narad na temat wejścia i łażenia po budynku.

- Bardziej nie będę - odpowiedziała i w przeciwieństwie do niego wzięła karabin do rąk. Miejsce się jej nie podobało, nie lubiła Ruin. Widziała na swoim stole zbyt wiele ich ofiar, aby nie czuć zdenerwowania. Popatrzyła na szerokie plecy przed sobą - Siedzę po szyję w dole z kloaką. Chciałabym wiedzieć jak ma imię mężczyzna, który jest w nim razem ze mną.

- Sam.
- odpowiedział po chwili wahania najemnik. Widząc ruch kobiety też zdjął karabin z ramienia. Ale jeszcze go nie odbezpieczał choć to pewnie tylko ona i on wiedzieli. A to jak trzymał broń widać było sporą wprawę. Mało kto umiał tak sprawnie poruszać się z bronią a nie umieć z niej korzystać. Dał znać skinieniem głowy i ruszył rozchlapując wodę przed siebie. Z wody wyszli po paru schodkach bo jak chyba większość budynków tutaj nawet parter był na tyle wysoko, że powodziowa woda do niego nie sięgała. Mogli więc wyjść na kawałek suchego lądu. Za schodami do drzwi wejściowych była chyba jakaś stary hol wejściowy a dalej korytarz rozdzielał się na dwie, ponure części i w lewo i w prawo. Oba wyglądały równie zniechęcająco i przygnębiająco jak większość opuszczonych budynków w Ruinach.


- Lewo, prawo czy rzut monetą? - zapytał Pazur rozglądając się po obydwu stronach pustego korytarza. Ledwo to powiedział z prawej strony doszło ich szczekanie psa. Chwilę potem przez jedno z bocznych wejść wyleciał jakiś kundel sięgający im trochę ponad kolana i szczekał na nich zawzięcie. Z głębi pomieszczeń odezwało się także bardziej basowe szczekanie zwiastujące większego czworonoga. Mniejszy szczekacz kręcił się i skakał ujadając kilka kroków od nich tak, że zdzielić go osobiście byłby pewnie nie takie proste.

- To duży obiekt, spróbujmy znaleźć plan. - lekarka uśmiechnęła się krótko. Pazur miał na imię Sam, ładnie. I dobrze wiedzieć - Zwykle wisiały na ścianach ułatwiając ewakuację w razie pożaru. Znajdziemy sale naukowe i magazyny, znajdziemy i mikroskop. - zaczęła się rozglądać po korytarzu. W którymś momencie zauważyła obdrapaną,wyblakłą tablicę. Podeszła do niej i wodząc palcem szukała odpowiedniego miejsca.
- Parter - powiedziała, przytykając palec wskazujący do odpowiedniego punktu na mapce - Chyba… prawo?

- Dobra.
- zgodził się blondyn w bandanie patrząc z niechęcią na obszczekującego ich kundla. Zdążył zrobić ze dwa kroki w te prawo wchodząc w początek korytarza gdy chyba z tego samego wejścia co kundel wyskoczyło jakieś czworonożne bydlę. Ujadało wściekle błyskawicznie pokonując kolejne przejścia i metry korytarza. Było wielkie jak dorosłemu do pasa, chyba jakiś pies czy coś podobnego ale nastawiony do obcych bardzo mało przyjaźnie. Instynktownie ludzie czuli obawę przed zetknięciem z tymi zaślinionymi szczękami. Mieli sekundy na działanie bo kompletnie nie było sposób zgadnąć czy duże bydle ograniczy się do obszczekiwania jak ten kundlowaty koleżka czy jednak zrobi użytek z tych zębów.

Lekarka nie zamierzała sprawdzać stopnia oswojenia, ani czystości zębów szarżującego bydlęcia. Podniosła karabin i bez mierzenia wystrzeliła do przodu, z zaciśniętymi ze złości szczękami.

Dwa karabinki uniosły się i wystrzeliły w tym samym momencie. Dwójka strzelców posłała ołów w głąb korytarza. Nadbiegająca bestia migała co chwilę gdy to wyłaniała się w świetle rzucanym przez rozwalone na korytarz drzwi do krył ją cień pozostałej części korytarza. I nagle wydawało się, że zderzyła się z niewidzialną ścianą. Bestia zawyła, zaskowyczała gdy ołów przenicował jej cielsko. Zaryła z rozpędu w kurz podłogi i przetoczyła się po nim jeszcze ze dwa koziołki nim znieruchomiała jakieś dwa kroki od dwójki strzelców. Dyszała chrapliwie ale nie miała siły nawet podnieść łba. Szczekający kundel przestraszony strzałami dalej dziamdziolił ale z bezpieczniejszej odległości. Uciekł gdzieś w lewy korytarz i trzymał się dobre kilkadziesiąt kroków od dwójki niebezpiecznych gości. Za to tam skąd przed chwilą wybiegły obydwa czworonogi dał się słyszeć jakiś chrapliwy głos. Ktoś wołał coś pytająco ale trudno było zrozumieć właściwie co.

- Wiesz gdzie iść? - zapytał najemnik zapalając latarkę w swoim karabinku. Korytarz od razu stał się mniej mroczny gdy zalał je ostry choć wąski snop latarki taktycznej. - Idę pierwszy i zaglądam w sale. Jak coś do sprawdzenia to wejdź i sprawdź. Ja zostanę w wejściu i popilnuję. I niezły refleks jak na lekarza tak w ogóle. - Pazur mówił znowu poważnie jak zwykle patrząc cały czas w głąb oświetlonego latarką korytarza. Chociaż na koniec jakby się uśmiechnął półgębkiem i spojrzał w bok na stojącą obok brunetkę.

- Dzięki, zastanawiam się nad przekwalifikowaniem. Może bym spróbowała w Pazurach? Tylko popracuję nad celnością - O’Neal odpowiedziała uśmiechem - Wiem.. .tak myślę, że wiem gdzie iść. Ale najpierw zobaczmy tam - pokazała ręką na korytarz z którego wybiegło psisko - Tam chyba ktoś jest…

- To niech przyjdzie.
- odpowiedział wujek Angie i ruszył w głąb korytarza. Zatrzymał się przy pierwszym rozwidleniu i zajrzał w jedne drzwi. Stanął w przejściu i omiótł i spojrzeniem i lufą sale. Chyba nie było tam nic ciekawego bo przeszedł przez szerokość korytarza i zajrzał podobnie do drugiej sali. W międzyczasie gdzieś tam, z drugiego końca dały się słyszeć jakieś złorzeczenia albo jęki. Zupełnie jak przy zaawansowanej gruźlicy czy innych kaszlących problemach. Kundel dalej gdzieś kilka sal za nimi obszczekiwał ich z dala dokładając swoje dziamdziolenie do dezorientujących elementów. Do końca korytarza zostało im jakieś 4 - 5 par drzwi po obu stronach korytarza.
- Wiesz co? Jak tak strzelasz to dawaj jedną stronę a ja drugą. Coś zauważysz to mów. - powiedział wujek reflektując się chyba, że przy takich symetrycznych drzwiach to gdy sprawdzało się jedne drzwi to ślicznie wystawiało się plecy na te po przeciwnej stronie. No i na dwie lufy takie sprawdzanie szło dwa razy szybciej. Z planu jaki zdołała przestudiować lekarka wynikało, że sale z tytułem “scenie” i “biologia” były właśnie gdzieś na końcu korytarza.

- Postaram się - lekarka spięła się, mocniej przyciskając dłonie do karabinu. Kiepsko się sprawdzała w takich sytuacjach, Rob nie bez powodu żartował z jej zawężonej percepcji - Ten człowiek od psa. Może to szczur? Jeżeli to mieszka, może wiedzieć co tu się znajduje. Albo zabrał co lepsze gamble dla siebie. Na handel - rzuciła okiem na Pazura - Sprawdzimy sale, a jak nie znajdziemy tego co potrzeba, wrócimy i go spytamy. O ile będzie chciał gadać za tego bydlaka - westchnęła stając po drugiej stronie drzwi.

- Możliwe. - zgodził się opiekun Angie. Razem poszło znacznie szybciej. Wnętrze sal były dość typowe. Odłażąca od ścian farba, leżące cegły i na podłodze i na ławkach, same ławki pościągane pod ściany, porozwalane, kable zwisające z urwanych lamp, na niektórych tablicach ślady farby, kredy albo grafitti. W jednym czy dwóch salach znaleźli ślady po dawnych ogniskach. Jednym słowem typówa w Ruinach gdy przez dwie dekady przez budynek przewinął się kto chciał, robił co chciał i zabrał co chciał. Stanowiska z mikroskopami były jednak na tyle duże i charakterystyczne, że powinno dać je zauważyć nawet stojąc w drzwiach. Przynajmniej Izzy miała taką nadzieję. W ten sposób przeszli przez większość jak się okazało bezludnego korytarza i zajrzeli do większości także bezludnych sal.

- No. Szczury. Cała nora. - powiedział niezbyt głośno najemnik gdy zajrzeli do ostatnich sal. Dalej już była klatka schodowa i jakieś inne drzwi ale z tego co pamiętała z planu lekarka chyba jakieś biura czy coś podobnego a nie klasy czy pracownie. Pazurowi trafiła do sprawdzenia pracownia biologiczna. I w niej sądząc po łachmanach, zapachu tlącego się ogniska a przede wszystkim smrodzie alkoholu i niemytych ciał grupka szczurów musiała urządzić sobie norę. Ale chyba się musieli zmyć, pewnie gdy usłyszeli strzały i skowyt trafionego psa. - Mam nadzieję, że jest po twojej stronie. - powiedział najemnik pewnie nie mając ochoty penetrować tego szczurzego legowiska. A Izzy widziała po swojej stronie drzwi charakterystyczne, pochylone sylwetki laboratoryjnych sprzętów. Sądząc jednak z butli, garów, kanek tutaj szczury urządziły sobie bimbrownię. I to też dało się zwęszyć głównie nozdrzami.

- Co za melina - O’Neal nie wydawała się w żaden sposób zachwycona tym co widzi. Rozkład, rozpad i cała paleta bakterii, bo kloszardzi nie słynęli z dbałości o higienę. - Też mam taką nadzieję - westchnęła, wchodząc ostrożnie do środka. - Wiesz jak wygląda mikroskop, co nie? Trzymaj kciuki, może nie rozszabrowali… albo wykorzystali w częściach. - mówiła cicho, wodząc przed sobą lufą karabinu i idąc tam gdzie stoły.

Oboje darowali sobie chwilowo sprawdzanie pracowni biologicznej koncentrując się na przeszukaniu tej naukowej czyli obecnie bimbrowni. Sprawy co prawda nie ułatwiały te liczne miski, rurki, wężyki i różnorodne pojemniki. Powoli przekładali czasem coś z tego chaosu by sprawdzić czy nie ma tego mikroskopy za czy coś co wystawało wśród tych butelek i kadzi nie jest może wystającym mikroskopem. I wreszcie coś znaleźli. Wśród misek i pojemników z sączącym się zacierem dalej stał mikroskop. Był obklejony jakimiś zaciekami do jakich potem przykleił się kurz i pył. Wydawał się jednak poza tym brudem względnie cały. Ale gdy lekarka przyłożyła oko do choć trochę przeczyszczonego wizjera okazało się, że nie do końca. Gdy sprawdziła baterię gdzie wkręcało się sam aparat optyczny okazało się, że jest do niczego. A bez tego mikroskop właściwie nie był mikroskopem. Trzeba było jeszcze znaleźć gdzieś tą działającą optykę do niego. Byli więc jakby w połowie drogi.
- No i? To to? - zapytał Pazur zostawiając lekarce obadanie sprzętu naukowego.

Lekarka nie miała dla niego dobrych wieści. Nie mogło pójść za łatwo, ale dopiero zaczęli szukać.
- Brakuje najważniejszej części. Soczewek - odpowiedziała krótko, zabierając się za przeszukiwanie po kolei szafek i stert bimrowniczego śmiecia - Mamy korpus, teraz tylko soczewki. Pół drogi za nami - próbowała go pocieszyć - Damy rade.

- A jak to wygląda?
- zapytał najemnik a lekarka mogła mu pokazać te uszkodzone soczewki. Właściwie szukali czegoś podobnego tylko sprawnego. Blondyn w bandanie przyglądał się chwilę dość drobnemu przedmiotowi na dłoni a potem też zaczął szukać po szafkach. Nie oszczędzał pomieszczenia i po prostu zwalał na podłogę te wszystek misy i pojemniki jakie zawalały szafki i przesłaniały widok. Powstał więc całkiem spory rumor jak zwykle gdy ktoś, gdzieś robił kipisz. Drugich soczewek jednak nie znaleźli.

Nerwowość najemnika była bardzo głośna mimo że trzymał usta zaciśnięte. Spieszył się, to też dało się poznać po ruchach i złości z jaką wywalał po kolei szuflady… bez skutku niestety.
- Sprawdźmy drugą stronę… śmierdzącą i zarobaczoną - mruknęła niechętnie i podeszła do niego, opierając rękę o jego przedramię. - Nie znajdziemy tu idziemy do syna pastora. Już połowa za nami - żeby na niego popatrzeć musiała zadrzeć głowę do góry. Zmusiła się też do uśmiechu i przełknęła ślinę. Odwróciła się żeby odejść, ale nagle odwróciła się i krótko go uścisnęła. Oboje mieli przerąbane, objęcie Pazura nie groziło infekcją.

- Spokojnie. Wyjdziemy z tego. Zobaczysz uda się nam. Chodź zobaczymy ten burdel. - Pazur objął lekarkę i przytulił do siebie klepiąc ją pocieszająco po plecach. Jak na tą złości z jaką robił właśnie kipisz i tą małomówną postawę jaką prezentował odkąd wyszli z lokalu Lou gest, ton i słowa wydawały się kontrastująco miłe, ciepłe i wrażliwe. Jakby nagle stał tutaj kompletnie inny facet niż ten z którym lekarka wyszła z lokalu. A jednak na koniec puścił ją z objęć i sam ruszył w stronę pracowni po drugiej stronie pomieszczenia.

W tym pomieszczeniu jednak panował jeszcze większy smród i chaos. Znalezienie tak dość drobnego przedmiotu jak soczewka mikroskopu wydawało się graniczyć z cudem. Chyba, że fartem albo jakby wyrzucać po kolei każdy fragment tej nory za okno lub korytarz. Pazur chyba nie robił sobie zbytniej nadziei sądząc po tym jak przetrzepał posłania ze śmierdzących śpiworów i zwalił liczne butelki i słoiki stojące lub leżące na szafkach i podłodze. Tutaj nie ostały się nawet stanowiska po mikroskopach chociaż kiedyś musiały tu być. To Izzy poznała po charakterystycznych podstawach jakie zostały po nich na stołach. Ale obecnie ani mikroskopu ani soczewek nie znaleźli. - Chcesz sprawdzać resztę czy idziemy do tego syna pastora? - zapytał w końcu najemnik gdy chyba zrezygnował z przeszukiwania menelni.

- Chodźmy do kościoła - O’Neal ukryła rezygnację i rozgoryczenie razem z rękami schowanymi do kieszeni spodni. - Boję się, że nie starczyłoby nam czasu do wieczora aby to przegrzebać. Brakłoby też rękawiczek i dezynfekantów… lepiej tego nie ruszać jeżeli nie chcemy mieć bardziej przerąbane niż teraz. Nie pasują mi świerzb i grzybica, nie ta karnacja. Tobie też z nimi nie będzie do twarzy - zmusiła się do dowcipu - Patrząc racjonalnie gdyby było tu coś tak cennego jak nieuszkodzone soczewki, dawno już by to zhandlowali na wódę… i tak pewnie zrobili. Syn pastora to nasz drugi najlepszy trop, mój drogi Watsonie - udała że pali niewidzialną fajkę.

- No chyba tak. - komandos skinął głową skrytą pod bandaną zgadzając się z wnioskami Sherlocka. No więc poszli. Znowu szli przez ten sypiący się korytarz tylko w odwrotną niż wcześniej stronę. Znowu doszli do tego holu wejściowego i po schodach tylko tym razem pogrążyli się w tej powodziowej wodzie zamiast z niej wychodzić. Gdy odeszli z kilkadziesiąt kroków kundel meneli odważył się ich obszczekać na pożegnanie. Najemnik jednak nie zwracał na niego większej uwagi.

Droga do kościoła była całkiem prosta. Ale jednak na piechotę to trochę się tam szło. Minęli po prawej lokal Gammana i przeszli dalej prosto. Szli aż się skończyła. Tam na werandzie zapytali jakiegoś tubylca o drogę i jak mówiła wcześniej i Maria i Lou oczywiście wiedział gdzie jest kościół, ledwo parę przecznic dalej. Gdy wreszcie zobaczyli charakterystyczny budynek z wieżą było już dobry kwadrans później. Może nawet dwa. Manierki były zauważalnie lżejsze a upał poważnie dał się im we znaki. Zdecydowanie nie była to najlepsza pora i pogoda na podróżowanie i to w otwartym Słońcu. Przydrożne domy i drzewa zdawały się rzucać zbawczy cień. Wreszcie jednak pokonali ostatni kawałek i podeszli pod pojedynczy dom stojący na posesji kościoła. Dom wydawał się bardziej zadbany i musiał być względnie niedawno odmalowany. Miał we wszystkich oknach i szyby i żaluzje. A jedne i drugie wydawały się czyste nawet wedle przedwojennych standardów. No i wreszcie byli na miejscu. Tuż przed drzwiami wejściowymi.
- Chcesz czynić honory? - zapytał najemnik wymownym gestem wskazując na zamknięte drzwi.

Lekarka przytaknęła pionowym ruchem głowy, ale zanim zapukała, odwróciła się do Sama.
- Odstawiamy ten teatrzyk? - ściszyła głos - Słyszałeś że ta babka jest chorobliwie zazdrosna. Może będzie nam mniej robić pod górkę, jeśli uzna że jesteśmy z jednego pudełka.

- Nie słyszałem by w czymś to przeszkadzało komuś w byciu zazdrosnym jak ma na to jakąś jazdę. A baby to w ogóle są na to trzepnięte. Z większością jest to na takim poziomie, że da się żyć ale z tego co o niej słyszeliśmy to musi być wredną suką. I pewnie do tego szpetna jak to te stare prukwy mają na stare lata jak im się nudzi i głupieją od nadmiaru czasu wolnego.
- najemnik skrzywił się i machnął ręką. Mówił tym poważnym tonem jak zwykle choć teraz trochę szybciej jakby się niecierpliwił albo śpieszył. Chociaż pewnie ostatnie wydarzenia pozwalały mu się w ten sposób odreagować.

- A może tak zapukacie wreszcie zamiast tak stać i gadać nam pod drzwiami? - z góry z otwartego okna doszedł ich nagle kobiecy głos. Oczy najemnika wytrzeszczyły się nagle w zdumieniu a potem nagle zacisnęły gwałtownie z ustami złożonymi w bezgłośne “au”. Pacnął się w czoło i poczerwieniał na twarzy jak dzieciak przyłapany na podbieraniu cukierków.

Izzy stłumiła śmiech, widząc reakcję najemnika. Taki duży chłop… a jednak pozostawał chłopem - jak czasem coś walnął to szło albo brać to na śmiech, albo załamać ręce.
- Dzień dobry pani, przyszliśmy po prośbie - zadarła głowę do góry żeby spojrzeć na mówiącą - Rozmawialiśmy z Marią i przysłała nas do państwa. Możemy wejść? Wygodniej rozmawia się bez potrzeby krzyczenia.

Kobieta na piętrze mignęła tylko jakimiś ciemnymi włosami więc albo nie chciała by ją zobaczyli albo napatrzyła się jak już i nasłuchała wcześniej i teraz jej było gdzieś spieszno. Najemnik wciąż wydawał się zażenowany tą wpadką bo nadal był czerwony i trzymał dłoń przy ustach. Chrząknął coś chyba niezbyt wiedząc co powiedzieć a z wnętrza domu słychać było jak ktoś schodzi po schodach. Szybko i z werwą. Dorosły i dobrze zbudowany oraz obwieszony bronią członek elitarnej jednostki komandosów wydawał się sprawiać wrażenie jakby nadchodziła nauczycielka by posłać go do kozy czy coś podobnego. Słychać było ostatnie kroki, zgrzyt zamka, potem kolejnego i wreszcie drzwi stanęły otworem.


W drzwiach zaś stała kobieta. W wieku raczej średnim i burzą rozczochranych, ciemnobrązowych włosów. Usta miała zaciśnięte w wąską linię, na dłoniach żółte, gumowe rękawice a spojrzenie surowe i nieprzychylne. Rzuciła okiem na Pazura który powiedział krótkie “dzień dobry” a ona mu odpowiedziała równie zdawkową uprzejmością. Dłuższe spojrzenie zaliczyła lekarka bo kobieta przejechała ją spojrzeniem z góry na dół. A potem jeszcze raz. Dopiero gdy zaczęła mówić znowu wzrok jej zawędrował na najemnika a ten dalej wydawał się zakłopotany choć kolory na twarzy zaczynały już mu wracać do normy.

- Rozmawialiście z Marią? I dlaczego skierowała was do nas? - zapytała wreszcie szperając wzrokiem po sylwetce Pazura.

- Nazywam się Izzy O’Neal i jestem lekarzem - przedstawiła się pokrótce i pokazała na blondyna - A to mój przyjaciel Zordon z Pazurów. Niech nam pani wybaczy najście. Spotkaliśmy Marię u Gammana, skierowała nas do pani bo potrzebujemy mikroskopu… a przynajmniej zestawu sprawnych soczewek, bo korpus udało się znaleźć w starej szkole. Maria mówiła, że pastor posiadał mikroskop i zacięcie biologiczne. Ręczę, że oddamy sprzęt w stanie nienaruszonym. - westchnęła i pokręciła głową - Powódź przyniosła ze sobą pewno… groźne zakażenie, mam pacjenta z zainfekowaną raną który może niedługo umrzeć, bo tutaj antybiotyki nie pomogą. Chcemy temu zapobiec. Nawet nie chodzi o dobro pojedynczych osób, ale całej osady. Widzi pani że tu wszędzie woda. Ktoś się skaleczy i nieszczęście gotowe, a widziałam tu dzieci. Powódź niesie zagrożenie nie tylko utonięciem, ale przede wszystkim epidemiologiczne. Proszę nam pomóc.

Kobieta o chaotycznych włosach wydawała się zastanawiać. Stała w progu blokując drogę do wnętrza domu i lustrowała wzrokiem obydwoje gości. W końcu zdecydowała.
- Rozumiem ale to mikroskop mojego męża i ja nie mogę sama rozporządzać jego rzeczami. Ale możecie wejść i poczekać na niego. Mojego męża teraz nie ma ale niedługo powinien wrócić. Ma mnóstwo obowiązków przez tą powódź a stara się pomagać jak może. Wszyscy się staramy. - kobieta w końcu odsunęła się dając gestem znać, że zaprasza ich do środka. Weszli gdy wciąż mówiła a potem zamknęła drzwi. Znowu gestem zaprosiła ich do salonu i tam po chwili wahania Pazur usiadł na jednym z krzeseł. Mógł się wahać bo i stół, i krzesła, i cały salon wyglądał jak jakiś salon z dawnych filmów albo z tornadowych wizji. Rzadko się komuś udawało zachować taki standard w domu lub odrestaurować jakieś miejsce do takiego poziomu. Jedynie lampy naftowe, świece i znicze w słoikach nie pozwalały zapomnieć, że ten Dzień Zagłady już jednak tutaj też był.
- Napijecie się herbaty? - zapytała gospodyni patrząc na nich teraz całkiem uprzejmie choć uśmiech nadal nie zagościł na jej twarzy.

- Bardzo chętnie, dziękujemy - lekarka przysiadła przy stole i położyła na nim dłonie jedna na drugiej - Chcę spytać też, czy mikroskop jest kompletny? Goni nas czas i jeśli jest wybrakowany, lub uszkodzony powinniśmy iść szukać dalej. - popatrzyła na najemnika - Zdaję sobie sprawę z kłopotliwości naszej prośby i tego, że wspomniany sprzęt jest własnością pani męża… proszę jednak zrozumieć i nas. - popatrzyła na żonę syna pastora - Niedługo zacznie się tu piekło, epidemia. Widzieliśmy ludzi których dopadła. Tracą rozum i atakują jak leci. To coś w rodzaju wścieklizny, ale nienaturalne. Obawiam się, że czasu mamy mało i może go zabraknąć - pokręciła głową - Zatrzymaliśmy się u Gammana, tam można nas szukać. Jeśli pani mąż nie wróci wkrótce i tak będę prosiła o użyczenie sprzętu. W ramach zastawu zostawię swoją broń, jest sporo warta. Nie chcę aby myślała pani, że jesteśmy wyłudzaczami.

Gospodyni postawiła napar przed w kubkach przed swoi,i gośćmi.
- Epidemia? - słowa lekarki wyraźnie ją poruszyły a nawet zaniepokoiły. Wydawała się poddawać rozterko, co powinna zrobić. Z trudnej sytuacji wybawiło ją skrzypnięcie drzwi i po kilku krokach do zadbanego salonu wszedł mężczyzna w marynarce i średnim wieku. Posłał spojrzenie domagając się niemo wyjaśnienia albo od gospodyni albo od gości. Szybko okazało się, że t mąż gospodyni i syn zmarłego pastora. Żona w paru słowach wprowadziła męża w przyczynę wizytę swoich gości.

- Aha, mikroskop. - pokiwał głową Daniel przesuwając dłonią po swojej szczęce. Na oko lekarki wydawał się podchodzić do sprawy dość bizensowo. - Nie wiem czy mikroskop jest cały czy nie. Jak chcecie możecie go sprawdzić. - machnął gdzieś dłonią w głąb domu. - Twój karabin nieźle wygląda. Pokaż mi go. Na zastaw może być. Dasz karabin ja ci dam mikroskop. A co mi dacie za samo skorzystanie z mikroskopu? - gospodarz zapytał a żona gdzieś krzątała się w sąsiednim pomieszczeniu.

Wtedy doszły ich szybkie strzały. Pasowało na szybkie, wojskowe triplety.m Chodź nie brzmiało to jak coś blisko domu w jakim przebywali. Wujek Angie przytknął dłoń do wpiętej w klapę krótkofalówki i odezwał się do niej.

- Angie? Słyszałem strzały. Wszystko w porządku? - zapytał wujek ale zaraz w radio odezwał się głos jego podopiecznej mówiąc, że nic im nie jest. - Są cali. - powiedział najemnik patrząc na lekarkę siedzącą przy stole.

Lekarka wypuściła z ulgą powietrze słysząc zapewnienie Sama, a wcześniej blond nastolatki. Popatrzyła na najemnika, na jego broń i przymknęła oczy. Oto miała się prawie całkowicie zdać na jego ochronę. Bez karabinu nie za bardzo mu pomoże w walce, ale dzięki temu da radę pomóc w inny sposób.
- Dobrze - zgodziła się, otwierając powieki i odwróciła się do syna pastora - Zostawię mój karabin jako zastaw, o ile będzie się wciąż nadawał do pracy naukowej. A co możemy ci zaproponować? Może to, że w okolicy twojego domu nie zacznie szaleć epidemia ludzkiej wścieklizny, a nawet gdy zacznie, ty będziesz na nią odporny i nie skończysz zagryziony żywcem przez własnych sąsiadów - nie uśmiechała się, tylko mówiła poważnie. Strzały z oddali wyprowadzały z równowagi. Rob tam był, mógł strzelać do zarażonych, a oni marnowali tu czas… tak bardzo cenny czas. Westchnęła leciutko - W ciężkich chwilach wszyscy powinniśmy sobie pomagać. Maria, Lou i pozostali z pewnością docenią altruizm i zapamiętają dobre serce okazane w ciężkiej sytuacji. Co przyniesie ich szacunek… i profity w przyszłości - dokończyła. Tego, że sąsiedzi i okolica zapamiętają też brak chęci do współpracy w obliczu zagrożenia zagrażającego wszystkim po kolei… tego już nie musiała dodawać. Oboje o tym wiedzieli.

- Za altruizm nie kupię jedzenia. Ani nie utrzymam się w interesie. Wolę coś bardziej materialnego. - Daniel zrobił gest dłonią jakby coś przesuwał między palcami. - Zaraz przyniosę ten mikroskop. - powiedział i wstał od stołu wychodząc z saloonu. Zamienił ze dwa słowa z żoną bo słyszeli wymianę ich głosów choć nie to o czym rozmawiali. Zaraz też dało się słyszeć jakieś otwierane lub zamykane drzwi.

Lekarka poczekała aż zniknie i szepnęła do najemnika.
- Jeżeli zostanie ugryziony przypomnij mi proszę, żebym powołała się na klauzulę sumienia i nie udzielała chujowi pomocy w jakiejkolwiek postaci - popatrzyła teatralnie na sufit i pokręciła głową.

- Wszędzie się taki trafi. - zgodził się głową najemnik też patrząc na drzwi przez które właśnie wyszedł gospodarz. Nie czekali na jego powrót specjalnie długo. Znowu dało się słyszeć odgłosy jak wcześniej tylko w odwróconej kolejności.

Najpierw drzwi, potem kroki i do salonu wrócił Danie. Trzymał w ręku mikroskop i położył go na stole.
- Proszę. Chcecie to go obejrzyjcie czy wam pasuje. - Ja też bym chciał obejrzeć to cacko. - wskazał w zamian na karabin lekarki.

O’Neal kiwnęła głową na zgodę i sięgnęła po karabin, ale zanim go podała, wyciągnęła magazynek. Podała broń, a z magazynka wyciągała powoli naboje sztuka po sztuce aż uzbierała 10. Postawiła je w karnym rządku i zaczęła badać mikroskop. Potrzebowali soczewek, mając je szło się obyć bez statywu, który już mieli przecież.

Przegląd mikroskopu wyszedł całkiem pozytywnie. Sprzęt wydawał się być sprawny i zdatny do użytku. Daniel chyba do podobnego wniosku doszedł gdy obejrzał i obmacał broń Izzy. Potem wziął jeden ze świeżo wyjętych przez nią naboi z magazynka i też obejrzał. Test chyba wyszedł też pozytywnie bo zgarnął całą, błyszczącą dziesiątkę.
- Mi pasuje. - powiedział spokojnie trzymając w jednej dłoni karabin a w drugiej naboje. Popatrzył wyczekująco na dwójkę gości.

- Nam też - nie było co tego przeciągać. Sprzęt był sprawny i kompletny, mogli kończyć farsę i wracać do Gammana żeby zabrać się do pracy - Jutro, najpóźniej pojutrze dostaniesz go z powrotem. A ja swoją broń. Pasuje?

- Jutro. A za każde następne jutro chcę taką pulę.
- powiedział gospodarz otwierając dłoń na trzymaną kupkę pocisków. - dał chwilę się na nią napatrzeć dwójce gości i zamknął z powrotem dłoń. - A poza tym pasi. Oddacie cały, sprawny mikroskop, to dostaniecie, cały, sprawny karabin. - mężczyzna wskazał odpowiednio na przyrząd naukowy na stole i na broń trzymaną w drugim ręku.

- Doba. To cena za dobę -
lekarka pokazała na kupkę amunicji i zmrużyła oczy - Która skończy się jutro o tej porze co dziś następuje wymiana. Oddasz całą, sprawną broń, my oddamy cały, sprawny mikroskop - wyciągnęła rękę żeby przybić umowę.

- Jasne. - zgodził się Daniel i przybił umowę uściskiem dłoni. Sama rozmowa i negocjacje wydawały się go kompletnie nie wzruszać zupełnie jakby robił coś takiego codziennie. Pazur też wstał i wyglądało na to, że negocjacje na temat wymiany zostały zakończone. Gospodarz położył karabin Izzy z powrotem na stół a sam cofnął się nieco do korytarza by najwyraźniej odprowadzić gości do wyjścia.

Lekarka również wstała, zbierając mikroskop ze sobą.
- A… i jeszcze jedna rzecz - popatrzyła beznamiętnie na syna pastora - Gdyby przybiegł do was ktoś, kto nie będzie reagował na prośby, ani nie będzie mówił… tylko warczał i atakował wręcz jak w amoku. - zrobiła pauzę i popatrzyła wymownie na karabin - Strzelaj w głowę i nie daj się ugryźć. Jesteśmy u Gammana, gdyby jednak coś poszło źle. - ruszyła do wyjścia.

- Zapamiętam. A ja gdybyście mnie szukali zwykle jestem w swoim kantorze. Jest tylko jeden więc każdy wam powie gdzie to jest. - odpowiedział podobnie gospodarz domu i na tym się wizyta w przykościelnym domu skończyła. Zostawało ponownie przebrnąć przez zalane wodą ulice by wrócić do lokalu jaki obrali sobie za bazę.

- Zapamiętamy - O’Neal uśmiechnęła się - Do zobaczenia jutro - pożegnała się i wyszła na ganek, a potem weszła w wodę, mocniej łapiąc mikroskop. Szła w milczeniu, a im dalej odchodzili, tym bardziej zaciętą miała minę.

- Co teraz? Bo jak się wymieniłaś zakładam, że w porządku ten mikroskop. - najemnik też nie odzywał się jakiś czas ale w końcu to zrobił. Myślami zdawał się być raczej przed tym co ich czeka a nie nad już zakończonymi etapami.

- Jest w porządku. Teraz wrócimy do Lou, zajmę się próbkami. Zbadam je i poszukam patogenów. Potem zbadam naszą krew pod tym samym kątem, gdy dowiem się czego szukać. Jakich anomalii. Jeżeli je mamy - powiedziała nie patrząc w jego stronę - Usuniemy ciało z piwnicy, rozpuścimy je w beczce ale ostrożnie. Przydadzą się rękawiczki - westchnęła zmęczona i zaklęła cicho. Odetchnęła i mówiła dalej - Nawet jak nic nie znajdziemy lepiej będzie, jeżeli dzisiejszą noc spędzimy odizolowani i przywiązani. Na wszelki wypadek. Mamy dwuosobowy pokój, wy wzięliście czwórkę. Pozostali mogą spać tam. Tak będzie bezpieczniej… gdyby jednak coś poszło nie po naszej myśli. - w końcu popatrzyła na najemnika - Ranek to ostateczna próba, tak myślę. Przetrwamy noc, obudzimy się i wtedy powiemy z całą pewnością że jesteśmy zdrowi… jadąc do tego pieprzonego transportera. Nie wiem jak to delikatnie wytłumaczyć Robertowi, brak mi pomysłu. Powinien się dowiedzieć o nieprzyjemnej opcji. Tej że… złapaliśmy tego syfa. Jestem tak bardzo głupia i naiwna - syknęła przez zęby.
 
Driada jest offline