Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2018, 07:43   #3
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Liliel, Asenat i Campo

Janina była jedną z dwóch niewiast w tym zacnym towarzystwie, może dlatego podświadomie wybrała miejsce w pobliżu drugiej z nich, piękności o orientalnych rysach. Wydawała się w podobnym do Janiny wieku, co jeszcze uprościło sprawę zapoznania.
- Jestem Janina. Janka. Domaszewiczówna. Litwinka - szepnęła w kierunku tamtej by nie zamącić ciszy towarzyszącej oczekiwaniu na magnata.
Janina była ładna, choć na kanwie urody Ormianki musiała wypadać dość blado. Nie dosłownie, bo cerę miała rumianą od przebywania na powietrzu, włosy w kolorze pszenicy kontrastowały zaś z czarnymi włosami tamtej. Suknię ubrała nad wyraz prostą i skromną.
W całej twarzy dominował jednak uśmiech. Szeroki, symetryczny, biały, a prawie blaskiem rażący po oczach. Najpierw się widziało ten uśmiech a potem resztę Janki.
Opodal pannyi trzymał się smagły szlachcic. Janka wskazała go gestem:
- A to Miłowit, mój kompan.
Stojący nieopodal młody mężczyzna, widząc ów gest i spojrzenia rozmawiajacych niewiast, skinał grzecznościowo głowa każdej z osobna, posyłając obu bezpośredni uśmiech. Jednakże nie podszedł ku nim wybrawszy oglądanie obrazów w saloniku Potockiego nad konwersację.

Urodziwa jak anioł orientalna dziewczyna, choć odziana bogato i barwnie jak motyl, od chwili przekroczenia progu usilnie trzymała się na uboczu. W czerwonej i niewątpliwie świątecznej sukni oraz haftowanym z przodu perełkami zielonym kubraczku zasłaniającym piersi rwała oczy aż do bólu. Zdawała się tak eteryczna, że az nierzeczywista. Talię miała wąziutką, niejeden mąż mógłby ją bez trudu dłońmi objąć, obciskał ją niebieski pas ze srebrnymi klamrami. Siedziała na krześle w obłoku rozmarynowego pachnidła, ze spuszczonymi z modestią oczami i dłońmi złożonymi skromnie i wdzięcznie na podołku. Teraz, napadnięta przez Janinę, uniosła wzrok. Poczernione mocno oczy spoczęły na twarzy Janki, wachlarze długich rzęs trzepnęły nerwowo, a szczupłe rączki w irchowych rękawiczkach poprawiły ciemne loki wymykajace się spod niewysokiej sztywnej czapeczki ozdobionej frędzlami i koronkową narzutką.
- To zaszczyt dla mnie poznać zacną szlachtę Litwy, co nas przyjęła gościnnie jak Ziemia Obiecana – oznajmiła równie cicho jak formalnie.
Zerknęła na towarzysza Litwinki, ściągając lekko wykarminowane usta.
- Jestem Ałtyn z Młynka Prochowego. Wdowa po Ajdarze.
I zamilkła, by nachylić się do Janiny, gdy tylko Miłowit stracił nią zainteresowanie i spojrzał gdzie indziej.
- Tyncia.
Janka pisnęła bezgłośnie. Z nagłego szczęścia. Zdawało jej się, że to ostatnie słowo jest ze strony Ormianki ofertą przyjaźni na całe życie.
- Tak się cieszę na to, co tu będziemy robić. Cokolwiek będziemy robić. Choć ze zgrozą muszę stwierdzić, że jesteś, Tynciu, nieprzyzwoicie piękna. Gdy będę się pojawiać w twoim towarzystwie stanę się niebawem przezroczysta. - Za złe jednak mieć tego nie mogła bo dalej uśmiechała się szeroko i życzliwie a nawet poklepała Ałtyn po dłoni.
Nieprzywykła do serdeczności Ałtyn odsunęła się lekko.
- Niewiasta jest jak klejnot. Tak stoi w Biblii. Jej mężowie winni zatem stroić ją w klejnoty… a jeśli nie potrafią, rozumna niewiasta czyni to sama. - Powiodła przy tym drobną rączką, zakreślając w tym geście całość wyposażenia starościńskiej sali wieczernej. - Dobre miejsce, by zacząć - oceniła, a coś w jej oczach mówiło, że przepastność i zawartość kiesy mości starosty została już policzona, zważona - i czeka na rozdzielenie.
- Podobało mi się. To o mężu i klejnotach. - Gdy Ałtyn odstąpiła jeden kroczek, Janina skróciła bezwiednie ten dystans. - Jednym uchem usłyszałam, żeś wdową? Ależ mi przykro. Taka śliczna i samotna. Musi ci być bardzo smutno?
- Bez klejnotów? - uzupełniła Ałtyn, po raz pierwszy uśmiechnęła się szerzej. - Póki Rzplita stoi, póty proch będzie się sprzedawał. Klejnotów więc mi nie brak. A za pięścią małżonka tęsknić trudno. Och, oczywiście, dobry i pobożny był z niego człek. Jeno bił.
Jankowy uśmiech na monent zgasł.
- Tedy… dobrze, że umarł.
Tyncia, o dziwo, nie dyskutowała z zasadnością tego wyroku.
- Wola boska. Słabe miał serce - westchnęła ciężko jak na zbolałą wdowę przystało. - A tłumaczyłam: nie ciskaj się tak, bo cię apopleksyja trafi. Słuchać nie chciał, to i się stało, co się stać musiało. Rok już z okładem…
Uśmiech wrócił do wtóru klaśnięcia rączek.
- Czyli już ci żałoba minęła. Będziemy się mogły weselić i… w ogóle.
Ałtyn znów zaczęła nerwowo poprawiać fragmenty przyodziewy, strzelając spłoszonym spojrzeniem.
- Będziemy? - zaryzykowała po chwili, ale zabrzmiało to jak pytanie.
- A jakże! Kto wie, może nawet dziś bal tu jakiś będzie? Starosta na biedaka nie wygląda, na skąpca i chyba też.
 
Asenat jest offline