Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2018, 17:07   #121
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Do środka dostali się bez większych problemów, choć pojawianie się trójki ochroniarzy mogło wywołać niejaką konsternację. Nveryioth wyglądał jakby znudzony był własnym życiem i szukał pretekstu do samobójstwa, obok niego kroczyła znerwicowana do granic możliwości dziewczynka… udająca dorosłą, a po jej prawicy kroczył wyjątkowo spokojny i niczym nie wyróżniający się czarownik. Dwójka mężczyzn ubrana była od stop do głowy z najczarniejsze z czerni jakie mogli znaleźć w swojej garderobie… nie to co kobieta, kolorowa jak fantazyjny kwiatuszek z mitycznych opowieści.
Wszyscy mieli jednak papiery i weszli do siedziby, a gdy bal się rozpoczął, każdy rozpierzchł się winną stronę.
Smok ruszył na podbój przystawek, natomiast Chaaya z Jarvisem popijali wino i podpierali ścianę, rozmawiając między sobą i obserwując zebranych.
Tancerka próbowała zapamiętać powinowactwa, konszachty i nazwiska zebranych w grupkach osób, ale widok pięknych kobiet w jeszcze piękniejszych kreacjach wyjątkowo ją rozpraszał i peszył. Zupełnie jakby nie była przyzwyczajona do widoku własnej płci na jakimkolwiek spotkaniu.
- Wygląda na to, że będzie to spokojna noc. Przynajmniej dla nas. Jest tu parę najemników, poza Dartunem, którzy pełnią taką samą rolę jak my - rzekł przywoływacz, rozglądając się bacznie z ręką owiniętą wokół łokcia tawaif. - I widzę wiele ciekawskich spojrzeń na tobie. Z pewnością zostałaś zauważona… i być może zapamiętana.
- Nie wiem czy będzie taka spokojna… - mruknęła w zrezygnowaniu Sundari, kiwając głową w kierunku skrzydlatego, który naładowawszy sobie na talerzyk koreczków, robił coraz większe zakusy ku wampirowi… którego wszyscy starali się unikać i nie zauważać.
- Nie powinien go zaczepiać. Zwłaszcza jego. Przecież wyraźnie nie chce rozmowy. Nie może wybrać innych? - zapytał retorycznie mag, przyglądając się zakusom jaszczura. - Kobieta która mu towarzyszy jest bardziej otwarta na nowych rozmówców.
- Udawaj, że go nie znasz… cokolwiek planuje, chce zrzucić winę na Dartuna. - Bardka pociągnęła ukochanego w przeciwnym kierunku. Każdemu jej krokowi towarzyszył cichy świergot dzwoneczków na kostkach.
- To mówisz… że się komuś spodobałam? - spytała z większym ożywieniem, rozkwitając dumnie i w zadowoleniu.
- Mam wrażenie, że nasza gospodyni cię zauważyła i uznała, że robisz jej konkurencję - rzekł pół żartem, pół serio czarownik i wskazał skinieniem młodego barda, który swymi wierszami zabawiał grono dziewcząt. Niemniej wodził spojrzeniem właśnie za Chaayą.
- A i ja chyba zyskałem rywala do twego uśmiechu - dokończył ciepło.
Kamala nie wydawała się zaniepokojona byciem pretendentką na tytuł rywalki. Była tawaif i kobiety zawsze traktowały ją ozięble i często niegrzecznie, podświadomie wyczuwając, że nie mają z nią najmniejszych szans w niemal każdej dziedzinie życia w której towarzyszył mężczyzna.
- To takie dziwne… - stwierdziła, oglądając się ciekawsko na recytatora. - Jest taki młody… u nas zatrudnienie takiego byłoby niedopuszczalne…
- Jeśli masz talent, to wiek nie ma znaczenia. Talent winien być polerowany doświadczeniami i wykuwany próbami ognia. Tylko wtedy stanie się idealnym dziełem sztuki - wyjaśnił z uśmiechem Jarvis.
- Talent do poezji przychodzi z wiekiem… taki młokos nie ma pojęcia na temat życia, wiary, miłości i wszelkich uczuć wzniosłych… nie wspominając, że u nas… nie znałby dobrze języka, a bez języka… nie ma poezji. - Kurtyzana roześmiała się wyjątkowo rozbawiona tym stwierdzeniem i jeszcze niejaką chwilę obserwowała zmagania młodzika na scenie.
- Tu wyznajemy zasadę… że talent ma się od razu, a czas, wiek i mądrość przychodząca wraz nim, tylko uszlachetniają ów talent. Jednakże będzie on tylko swoim cieniem, jeśli szlifowany zacznie być zbyt późno - stwierdził przywoływacz, a Chaaya… mogła się przekonać, że przynajmniej w miłości młodzik miał doświadczenie, wypowiadając swe “zaklęcia” tęsknym głosem i wpatrując się w tancerkę cały czas.
- Tak… tu wszystko jest inaczej… albo to u mnie - odparła się słodko, przytulając mocniej do ramienia towarzysza. Nie doceniała starań poety i nie doceniłaby nawet, gdyby jej zapłacił. Czczymi słówkami nie zdobywało się kobiety z pustyni.
- A ty się martwiłaś, że nie zostaniesz zauważona - odparł czule mag, gdy przemierzali sale balowe i szukali ewentualnych źródeł kłopotów.
Takie źródełko w końcu im się trafiło w postaci awanturującego się pijanego syna kupca.
Eleonora, która znajdowała się w pobliżu, spojrzała na tego młokosa z niechęcią i odrazą, ale musiała uznać, że to jest poniżej jej godności… i skinęła głową na bardkę i jej kochanka. Po czym spojrzeniem wskazała im cel do zneutralizowania.
~ Co robimy? ~ spytała Sundari nieco przestraszona nowym zadaniem przed sobą. Jako tawaif… uwiodłaby nieboraka, albo jej służące - zależy od szlachetnego statusu urodzenia klienta, i wywiodła na manowce, skąd straż zgarnęła by biedaka i wywaliła na zbity pysk za bramę domostwa. Tutaj jednak nie była dziwką i przyszła z ukochanym. Na samą myśl, że miałaby być miła dla kogoś dla kogo nie chciała… i jeszcze nie dostać za to solennej wypłaty w postaci kilku tysięcy sztuk złota, od razu wywracało jej się w żołądku.
“Jak mus to mus, przestań stroić damulkę… żadna z nas ci nie uwierzy, żeś teraz się stała monogamiczna…” Parsknęła rozbawiona babka.
~ Musimy go tak jakby uspokoić, bądź nakłonić do ucieczki ~ ocenił Jarvis w zamyśleniu. ~ Ale w sposób budzący rozbawienie, a nie panikę.
~ No dobrze… rozbawienie mówisz? Muszę poznać jego imię… ~ odparła kurtyzana, przyglądając się kupczykowi, jakby skądś go kojarzyła, ale nie mogła sobie przypomnieć skąd.
~ Jaki masz plan? ~ zapytał Smoczy Jeździec zaciekawiony, wyraźnie coś rozważając.
~ Złapać go na listy i zazdrosnego kochanka ~ odparła z chichotem, coraz bliżej przysuwając się rozrabiającemu i wytężając teatralnie wzrok.
~ To bardziej subtelne. Ja planowałem mu wrzucić puchatą kulkę zza spodnie i mieć nadzieję, że nie zmieni się ona w wierzgającego panicznie psa ~ rzekł żartobliwie czarownik.
Chaaya odsunęła się od maga i podeszła do pobliskiego gapia, zagadując go grzecznie.
- Przepraszam… jak nazywa się ten pan co tak krzyczy? - wskazała na pijanego, uśmiechając się przymilnie jak starannie ułożona panna.
~ Daj spokój, jeszcze zrobiłbyś mu krzywdę. ~ Tancerka obserwowała awanturnika kątem oka, a na ustach miała delikatny cień uśmiechu.
~ Nauczkę… ~ stwierdził przywoływacz, gdy zagadany mężczyzna nazwał kupczyka, pogardliwie - Marcano, syn tego dorobkiewicza Alvitto Savare.
- Och… naprawdę? - zdziwiła się dziewczyna. - Nie poznałam go! - Przyłożyła dłoń do piersi i podeszła zatroskana i onieśmielona do gościa.
- Mój drogi Marrrcano! - zawołała na tyle głośno, by zwrócić uwagę nawet tych, którzy ignorowali tutejsze zamieszanie. - Czy to ty mój słodki? Czy poznajesz swoją wonną Rosalinę? - zaszczebiotała jak słowiczek i zbliżyła się jeszcze bliżej niego.
- Eeee… co? - Kaprawe oczka, pełne gniewu i upojenia alkoholem, świadczyły o tym, że syn Alvitto miał problem z pojmowaniem otaczającej go rzeczywistości. I myśleniem jasno.
- Aaaa taaak. Rosa… pamiętam cię z..? - Niemniej gapiąc się na kuszącą postać kobiety, powoli kombinował na tyle na ile był wstanie jego zamroczony alkoholem móżdżek.
- Och! - Bardka przysłoniła dłonią usta, a jej łagodne, jak u łani, oczy zaszkliły się niepokojąco. - No jak to skąd… z listów. Pisaliśmy tyle do siebie… raz na trzy dni, nie pamiętasz? Na prawdę mnie nie pamiętasz?
Zdawała się być zdruzgotana, a jej złamane serce niemal chrzęściło pod pantofelkami. - Ja wiem, że może nie za bardzom podobna do tego co ci opisywałam… ma skóra nie jest mleczno różna, a włosy koloru płynnego złota… ale tyyy też wiele oszukiwałeś bo prawie cię nie poznałam… - Otaskowała go czujnym spojrzeniem. - Dopiero po imieniu - dodała. - Co się stało? Dlaczego przestałeś do mnie pisać… mieliśmy się pobrać.
- Pobrać? Poobrać? Pooobrać?! - wrzasnął, a potem ucichł, rozglądając się nerwowo. Jakoś wizja małżeństwa z Rosaliną wyraźnie go przeraziła. Tylko czemu? Przecież Chaaya odgrywała śliczną pokusę. Powinien pragnąć się z nią ożenić.
- Nie mów tak głośno o tym… bo… Valia usłyszy - szepnął przerażony awanturnik, znów się rozglądając. - Moja duszka ma ciężką rękę.
No tak… był już żonaty.
- Valia… a więc jest jakaś Valia… to dla niej mnie porzuciłeś? Zostawiłeś na lodzie..? Odrzucałam każdego, kto prosił mnie o rękę. Byłam ci wierna, a ty mnie nawet nie pamiętasz… - Tancerka zaniosła się szlochem, dodając telepatycznie ~ pokaż mi jak zazdrosny potrafi być mój kochanek…
- Ciii…. to małżeństwo z rozsądku. Ojciec zagroził mi pozbawieniem pieniędzy i prawa do dziedziczenia… - Jakże go ten strach przed Valią szybko orzeźwił. - …nie miałem wyboru. Cicho… bo jak się ona o wszystkim dowie, to urządzi mi piekło w domu.
Jarvis zaś ruszył w kierunku obojga stanowczym krokiem, z płomieniem w spojrzeniu i zaciśniętymi zębami.
- Nie cichaj na mnie… - zachlipała smutno zdradzona i oszukana Rosa. - Tyle wierszy ile mi pisałeś… tyle obietnic ile mi składałeś… to wszystko było kłamstwem! Powinnam się domyślić.
- Ona jest moja. Jak śmiesz się do niej odzywać. Jak śmiesz doprowadzać ją do płaczu - warknął czarownik, odpychając skołowanego i spanikowanego mężczyznę od drobnej kobiety.
- To ona odezwała się do mnie... ja jej nie znam… nikt do mnie nie pisał. Jestem wierny mojej kochanej Valii! - wrzasnął panicznie Marcano, zdając sobie sprawę jakie to plotki mogą jutro dotrzeć do jego kochanej żonki, obdarzonej przypadkiem ciężką ręką i finezją w używaniu patelni w celach bojowych.
Dholianka zachwiała się, zduszając jęk udręki. Ramiona jej drżały i wyraźnie wyglądała, jakby miała zaraz od tych cierpień zemdleć.
- Ja je nadal trzymam! Zamknęłam je w szkatułce, którą mi podarowałeś… mam je wszystkie! - odparła haniebnie porzucona, łapiąc się ramienia Smoczego Jeźdźca, co by nie upaść.
- A więc to ty! Powinienem cię zabić tu na miejscu padalcu. To przez ciebie jestem odtrącany raz po raz. Ty... lowelasie! - ryczał jak wściekły tygrys magik, tylko dokładając do ognia całej sytuacji i ściągając więcej uwagi na biednego kupczyka… który w tej chwili chciałby być jak najdalej. Zarówno od tego miejsca, jak i od domowych pieleszy, w których to będzie czekała na niego połowica, dobrze poinformowana o tym co tu się działo. Bo z pewnością znajdzie się jakiś “życzliwy przyjaciel”, który jej o tych zdarzeniach opowie.
- Nie znam tej dziewczyny, nigdy jej nie widziałem, to jakaś pomyłka! - wypiszczał w panice nieszczęsny Savare. Obrócił się tyłem do Chaai i jej kochanka i zaczął pospiesznie przedzierać się przez rozbawiony tłumek ku wyjściu.
Kurtyzana jeszcze chwilę stała popłakując cicho, choć łez spłynęło niewiele, by nie rujnować makijażu. Gdy upewniła się, że Marcano był już prawie na zewnątrz, odezwała się słabiutkim głosiekiem do Jarvisa.
- Muszę do okna… tak mi słabo… tak mi źle… och ja biedna.
~ Żałuję, że nie przybył tu ze swoją Valią… z chęcią bym ją poznała… ~ dodała telepatycznie.
~ Może lepiej, że jednak tu jej nie ma, bo mogłaby się wpierw rzucić na ciebie. Mężusia zaś zostawiając sobie na deser ~ rzekł przywoływacz, tuląc “załamaną” Rosalinę i prowadząc ją ku oknu.
~ Walczyłabym dzielnie ~ odparła, podpierając się na towarzyszu, choć wyraźnie ją ta bliskość zawstydzała. Zwłaszcza teraz, gdy patrzyło na nią wielu zgromadzonych. ~ Zjadłabym coś smacznego…
~ Suknia ~ przypomniał jej czarownik ruszając na nieduży balkonik. Tam zaś zostawił bardkę, by Rosa w spokoju ochłonęła, a sam mógł ruszyć w kierunku babeczek, których całe tace kusiły gości.
Tancerka tylko przez chwilę była sama, bo po chwili usłyszała odgłos obcasów i kobiecy władczy głos.
- To było całkiem intrygujące przedstawienie. Co byś jednak zrobiła, gdyby Marcano był jednak wolny?
Kamala odwróciła się od szyby, by spojrzeć na swoją rozmówczynię, którą okazała się być ich szefowa. Uśmiechnęła się, jak aktorka zbierająca po spektaklu brawa i skłoniła głową z szacunkiem i powitaniem.
- Jest wiele sposobów na pozbycie się mężczyzny, pani - odezwała się ze swobodą obycia w tego typu tematach. - Jak choćby zaciągnięcie do alkowy i wyrzucenie przez okno… - Mówiła o tym zbyt lekko, by wziąć ją na poważnie.
- Wyglądał na dość ciężkiego - oceniła Eleonora z ironicznym uśmiechem. Otaczał ją wyraźny zapach fiołków. Najwyraźniej takie pachnidła lubiła. Co innego ciężki kielich wina, który trzymała w dłoni… ten mieszał winny aromat z poziomkami. - Jeśli nie masz za podwiązką eliksiru siły, to… mogłoby być trudno go wywalić. Zresztą wypchnięcie przez okno to takie… nieeleganckie rozwiązanie. I mam wrażenie, że nie pasuje do ciebie.
- To tylko jeden z wielu pomysłów jak szybko pozbyć się natręta - przypomniała Sundari z psotliwym uśmiechem na ustach. Pominęła fakt, że zazwyczaj to jej służba, zajmowała się niechcianymi nawabami, gdy była jeszcze szanowaną tawaif. Książęta mieli więcej taktu, a groźba odrzucenia przez piękną nałożnicę powodowała, że żaden nawet nie próbował się naprzykrzyć, niemniej zdażali się i tacy i dziewczyna potrafiła się postarać, by srogo żałowali swoich niegodziwych czynów.
- Podobasz mi się. Cenię inicjatywę i pomysłowość u podwładnych, więc wasze małe przedstawienie wielce u mnie zapunktowało. Czeka mnie spotkanie w mniej licznym gronie i myślę, że ty i twój partner zadbacie w sposób subtelny i taktowny, by nikt mi w tej rozmowie nie przeszkadzał. Oczywiście nie za darmo… ale za premię - przeszła od razu do rzeczy gospodyni, upijając trunku i stawiając kryształ na barierce. - Poradzicie sobie z wyzwaniem?
- Ze wszystkich sił postaramy się nie zawieść pani oczekiwań - odparła tancerka, skinąwszy lekko głową.
- Dobrze… widzisz tamten zegar? - Pokazała mechaniczną zabawkę z tarczą i wskazówkami, dobrze znaną bardce z domu… choć ten nie był, aż tak ciekawy. - Gdy wskazówki będą na jedenastej, sprawdzicie tamten pokoik na uboczu i ewentualnie wypędzicie stamtąd… kogokolwiek tam znajdziecie. Potem będziecie pilnować drzwi do niego. Ja wejdę z gośćmi pół godziny później. A potem… tylko jedna osoba będzie mogła mi przeszkodzić.
Wskazała na ponurego, jednookiego półelfa w chuście zasłaniającej pół twarzy. - On i nikt więcej. Starajcie się jednak odganiać natrętów taktownie i bez hałasu. Nie chcę by moje prywatne spotkanie przyciągało uwagę.
Dholianka przyjrzała się dyskretnie mężczyźnie, po czym uśmiechnęła się łagodnie.
- Oczywiście, jak sobie pani życzy. - Rozejrzała się pobieżnie po sali, oceniając kilka odległości do drzwi pokoju tajnego zebrania, mentalnie prosząc czarownika, by zjawił się jak najszybciej, bo czeka ich trochę planowania.
- Dobrze. Spiszcie się, a nie pożałujecie. - Uśmiechnęła się Eleonora i zostawiła kurtyzanę samą, wychodząc przez drzwi prowadzące do balkoniku. Pozostawiła ją wraz z kielichem aromatycznego wina o którym to zapomniała. Tymczasem Jarvis wracał do swej ukochanej z tacą pełną ciasteczek.
Kobieta przywitała go radosnym uśmiechem, bardzo szybko skuszona wielokolorową paletą wypieków.
~ Miałeś rację, te wampiry planują się nieoficjalnie spotkać ~ streściła pokrótce rozmowę z właścicielką balu, łapiąc za fikuśnych kształtów bezika, którego najpierw dokładnie obejrzała, zanim odgryzła kawałek.
~ To idealna dla nich okazja. Doskonała przykrywka. Normalnie takie spotkanie mogłoby rozdrażnić inne klany i rody ~ stwierdził mężczyzna, opierając się plecami o barierkę. ~ Ciekawe czy to zasługa Vantu, czy mają inne ku temu powody. Jak choćby ta nieudana próba inwazji, w którą musieli się wtrącić.
~ Może wszystko po trochu ~ stwierdziła nieco oględnie Chaaya, chrupiąc waniliowego makaronika. Spoglądała od czasu do czasu na przywoływacza. Z początku nieśmiało, później coraz pewniej.
~ Nie wiem tylko jak będziemy pilnować wstępu, by nikt się nie domyślił, co się dzieje… ~ mruknęła wyraźnie tym strapiona.
“Mogłabyś zatańczyć… gwarantuje ci skuteczności w stu procentach” sarknęła Laboni, usadowiona w mroku myśli, jak kwoka w gnieździe.
~ Oprzemy się o drzwi i będziemy udawać, że się migdalimy. Raczej nikt nie będzie nam przeszkadzał ~ zaproponował ciepłym tonem myśli magik, upijając nieco trunku z pozostawionego kielicha i częstując się ciasteczkami.
~ Nie pij tego, to Eleonory… ~ Sundari odpowiedziała jakby była zazdrosna, choć aktualnie próbowała ukryć zaróżowione policzki w dłoniach. Rumieniec wykwitł jej zaraz po propozycji kochanka, zupełnie jakby zastosował co najmniej sprośną aluzję, a nie niezobowiązującą myśl.
~ Myślisz, że się na mnie rzuci z pazurami, bo piłem z jej szkła? ~ zadumał się czarownik, odstawiając czarkę na miejsce. ~ Trzeba przyznać, że ma dobry gust jeśli chodzi o wina. I z pewnością nie skąpi na nie.
~ T-to nie tak… po prostu… wolałabym, byś pił z mojego kielicha… a nie… innej… ~ Speszyła się tancerka, odwracając do niego plecami.
Dłonie Jarvisa oplotły ją w pasie, gdy ten przytulił się do niej. Poczuła jego usta na swej szyi, delikatnie pieszczące pocałunkami.
~ Pragnę cię bardzo moja słodka Kamalo. Jak wędrowiec na pustyni pragnie oazy. Wiesz dobrze, że twój kielich… jest dla mnie najsłodszy ~ szeptał, nie zaprzestając tańców języka na jej szyi i opuszków palców na jej brzuchu. ~ Nie musisz się przejmować jej kielichem… ani żadnej innej. Tylko twój upaja.
Jej drobne ciało zadrżało pod czułym dotykiem, napinając się złaknione pieszczot. Oddech przyśpieszył w podnieceniu i trwodze jednocześnie, gdy byli tak blisko siebie, na widoku.
~ Weźmy więc całą butelkę i chodźmy sprawdzić pokój… ~ Tawaif nie myślała bynajmniej o pracy, a o przyjemności.
- Chodźmy… - mruknął przywoływacz, cmokając dziewczynę w ucho i wypuszczając ją ze swych objęć. - Ty do pokoju, ja zaraz przyniosę butelkę.
Bardka capnęła w obie dłonie po czekoladowym ciasteczku i czym prędzej umknęła ze stukotem obcasików na drugi koniec sali. Nie odwróciła się do partnera ani razu, jakby jego widok w tłumie mógł ją onieśmielić i zdemaskować uczucia jakimi go darzyła.
Pokręciła się nieco pod zegarem, by niezatrzymywana przez nikogo, stanąc w końcu pod dużymi i okutymi drzwiami na których klamce położyła rękę.
Nacisnęła i pchnęła wejście biodrem, niknąc w półmroku salki, niczym ciekawska dziewuszka zwiedzająca nowy labirynt w ogrodzie.
W środku stał duży stół i kilka krzeseł. Umeblowanie typowo na poważne rozmowy i wyraźnie ku temu przeznaczone. Ściany były ukryte w mroku, nadając ponurej atmosfery. Na blacie stały dwa świeczniki i… niewielka czarka z której unosił się rachityczny dymek oraz para damskich majteczek porzuconych na jednym z krzeseł. Kurtyzana poznała zapach unoszący się w powietrzu.
Urok Agatoshiki… narkotyk i afrodyzjak w jednym. Rozluźniający moralność, wzmacniający doznania i zwiększający tolerancję na braki urody zarówno u klienta, jak i samej damy do towarzystwa. Ktoś jakiś czas temu figlował i pozostawił po sobie ślady… które łatwo było usunąć wyrzucając przez okno.
Dholianka podeszła więc do lufcika, by je otworzyć. Następnie z niewiadomych przyczyn… najpierw wsunęła wszystkie krzesła pod blat, a dopiero później zebrała okopconą miseczkę w której tlił się jeszcze mały żarek.
Przyjrzała mu się krytycznie, dusząc ogień porzuconą bielizną, po czym bez ceregieli wywaliła śmieci za okno, nawet się nie upewniając gdzie one spadną.
Otrzepawszy dłonie z popiołu, postanowiła “zwiedzić” lokum podczas nieobecności Smoczego Jeźdźca.
Pierwsze co rzuciło się jej w... uszy, to była cisza. Nie docierały do niej dźwięki bawiących się gości, ani nawet muzyka z sali balowej. Ten pokój był wyciszony magicznie i/lub architektonicznie.
Nic więc do uszu tawaif nie docierało i zapewne nic nie wychodziło z tego miejsca. Nic dziwnego, że Eleonora wybrała je na miejsce negocjacji.
Ciężki drewniany stół był stabilny i bardzo stary. Otoczony krzesłami dopasowanymi do jego stylu, ale zrobionymi znacznie później. No i obrazy… było tu ich sześć. Na każdym z nim prężył się dumnie arystokra (lub arystokratka) w stroju z epoki w której był namalowany. Łączyło ich kilka cech wspólnych: byli bladolicy, o ostrych rysach i… oczach czarnych jak otchłań.
Żadnych tęczówek czy źrenic. Czarne gałki oczne.
“Paskudne to pomieszczenie… nic dziwnego, że musieli się wspomagać…” Laboni mruczała pod nosem, jak nadąsana kuropatwa. “Żal by mi było pieniędzy na takie malowidła… nawet za darmo bym ich nie wzięła.” Kręciła nosem zdegustowana tutejszymi artystami.
“Jakbym była tak brzydka… to bym płaciła by mnie nikt nie uwieczniał…” Umrao bezlitośnie oceniła atrakcyjność tutejszych dam zawieszonych na ścianach, cmokając przy tym, jakby ciągutka przyssała się jej do zęba.
Sama Kamala obeszła się bez wyrażania swojego zdania, rzucając wykrycie magii, by z ciekawości sprawdzić stół.
Nie wykryła żadnej na stole, czy pod nim… natomiast upiornym magiczny blaskiem zalśniły wszystkie obrazy. Jakby coś w nich było, jakaś starożytna iluzja… albo wspomnienie magicznej potęgi.
Tymczasem drzwi się otworzyły i do środka wkroczył Jarvis z butelką wina i kieliszkami... oraz Gozreh.
Kocur uśmiechnął się mówiąc - Ja tu tylko na moment. Będę pilnował dyskretnie drzwi.
Chaaya popatrzyła na przywoływacza wyjątkowo chłodnym spojrzeniem, po czym uśmiechnęła się kwaśno do chowańca.
- Jak już tu jesteś… to się na coś przydaj. Będziesz z Nverym robił za ekipę ratunkową, podczas trzymania warty przy zebraniu - odparła rozwiewając w ten sposób swój czar. Złowieszcza poświata udzielała się jej na nastrój.
- Można na mnie liczyć - stwierdził kocur, ignorując wszelkie sugestie ukryte w intonacji głosu bardki, po czym ruszył do wyjścia. - Nie martw się o to. Wyciągnę was z kłopotu.
Mag zaś postawił w milczeniu butelkę wina i dwa srebrne kieliszki na stole.
“Oczywiście, że tak… bo będziesz bawidamkiem…” sarknęła babka odprowadzając wzrokiem cienisty kuper kota i w tym momencie do “rozmowy” dołączył Zielony.
~ Ale ja nie chcę być bawidamkiem… ~ zamarudził smętnie, pojawiając się obok najstarszej z tawaif.
“Nie obchodzi mnie co ty chcesz… życie nie składa się z samych przyjemności.”
~ Stara krowa… ~ burknął pod nosem smok i dostał przez łuski, przez co szybko wycofał się z umysłu partnerki.
- To chyba dobry pomysł… - Ni to stwierdziła, ni zapytała Dholianka. - Nasze migdalenie się nie musi w stuprocentach skutkować… przyda się więc dodatkowa dystrakcja. - Zamknęła za cieniostworem drzwi i podciągnęła sukienkę, by ostrożnie ją zdjąć.
- Tak. - Uśmiechnął się ciepło chłopak, może zgadzając się z jej słowami… a może bezwiednie chłonąc widoki jakie odsłaniała przed nim… kostki, łydki uda... Nawet jeśli owe pozbywanie się odzienia nie było przedstawieniem dla kochanka, to tancerka i tak czuła na sobie jego wzrok.
- Nalejesz mi wina? - Ta spytała zawadiacko, zaprzestając rozodziewku na poziomie swoich piersi.
- Z chęcią - odparł ciepło czarownik i otworzywszy butelkę rozlał do kielichów. - Wybrałem ten co piła nasza gospodyni z pewnością wie jaki trunek z jej piwniczki jest najlepszy.
A na pewno aromatyczny. Chaaya poczuła znów ten winno-poziomkowy zapach.
- Powtarzasz się… - stwierdziła rozbawiona, powracając do zgarniania po kawałeczku tkaniny, aż w końcu zdjęła ją przez głowę i podchodząc do krzesła, rozwiesiła kreację na oparciu, by się nie pogniotła.
Mężczyzna mógł więc w pełni podziwiać jaki bukiet lilijek przypadł mu w udziale dzisiejszego wieczoru. Underbustowy gorset, majtki, pończochy i nawet buty nosiły na sobie ich misterne motywy.
- Możliwe… - stwierdził żartobliwie przywoływacz podając dziewczynie kielich. - … że hipnotyzujesz swoją urodą i język mi się plącze.
Bardka przyjęła wino, którego z ciekawością spróbowała. Wyglądała przy tym na nieco zmieszaną, co objawiało się rumieńcem i chowaniem jednej nogi za drugą, krzyżując je w kostkach. Spłoszone spojrzenie jej oczu, błądziło po ponurych obrazach, kiedy źrenice jej piersi twardo wpatrywały się w kochanka przed sobą, jakby chciały go wyzwać na pojedynek.
- Słodkie… lubisz słodkie wina? - zdziwiła się, po czym klepnęła się w biodro i sięgnęła po dłoń Jeźdźca, którą położyła sobie na wyprofilowanym przez gorset brzuchu. - Umiesz takie zakładać?
- Nie jestem znawcą… win - odparł szczerze Jarvis, popijając trunek i wpatrując się w partnerkę. - Dlatego właśnie wybrałem to.
Słodkie i ciężkie od aromatów wino, które rozgrzewało brzuch i różowiło policzki tawaif.
- Nie bardzo też umiem… zakładać, ale mogę się nauczyć. - Głowa maga opadła na dekolt Chaai. Usta muskały jej skórę, pieszcząc ją zarówno zwinnym językiem jak i ciepłym oddechem, podczas gdy dłoń przesuwała się po jej brzuchu prowadzona palcami samej tancerki.
- Ja też… - Kobieta urwała w połowie zaskoczona zachowaniem ukochanego, jednakże uśmiechnęła się niemal od razu.
- ...też nie potrafię - przyznała z rozczuleniem, upijając kilka łyków i odstawiając srebro na stół. - Dlatego… nie zdejmujmy go teraz. - Ucałowała ciemnowłosego w czubek głowy, głaszcząc go delikatnie po plecach.
- Nie musimy… za to… majteczek cię pozbawię… i może czegoś jeszcze… - Ten spojrzał jej w oczy i przybliżył twarz do jej oblicza, całując jej usta zachłannie. - Dzisiaj… mam ochotę być tym twoim wielbicielem błagającym cię o łaskę i spełniającym twe kaprysy.
Dlatego też uśmiechnął się łobuzersko i cmoknąwszy czubek jej nosa… wydał kochance polecenie.
- Usiądź wygodnie na stole.
- Wolę krzesło. - Ona zamarudziła jak leniwa panienka od której wymagają minimalnej inicjatywy. - Nie będę się więc słuchać, bo to ty masz mnie błagać, a nie ja ciebie - syknęła z błyskiem w oczach, łapiąc kochanka za pośladki i przysuwając ich biodra do siebie, kiedy jej usta błądziły po gładko ogolonej linii szczęki chłopaka.
- Tak moja słodka, kapryśna… księżniczko. Mój skarbie. Mój kwiecie nocy - szeptał gorączkowo czarownik, czując jak ta bliskość na niego działa. Pochwycił tawaif za pupę, wsuwając palce pod jej bieliznę i wodząc po jej krągłościach.
- A więc moja mała, wielbłądzia pchełko… zdejmiesz spodnie. - Ta zadecydowała mrucząc mu zmysłowo, gdy podgryzała go w szyję. - Usiądziesz na krześle i zdejmiesz mi majtki. A potem pomyślę. - Ostatnie ukąszenie w grdykę, było wyjątkowo szczypiące. Chaaya odepchnęła Jarvisa od siebie na niecały krok, taksując go pretensjonalnym spojrzeniem. Jakby irytowała ją jego opieszałość, jak gdyby powinien być już w połowie wykonywania jej kaprysów.
Przywoływacz odsunął się i sięgnął po kielich z winem, wypijając jego zawartość jednym haustem. Po czym pospiesznie zabrał się za wykonywanie zadania, szybko i nerwowo odsłaniając sekrety swej bielizny i prowokującą wypukłość, wyraźną nawet w tym dość ciemnym pomieszczeniu.
Potem usiadł na krześle… zsunął sobie bokserki… odsłaniając włócznię miłości w pełnej krasie. Był na nią gotowy… jej widok rozbudził w pełni kochanka, który uśmiechając się delikatnie, czekał, aż bardka usiądzie na nim.
Dziewczyna przyglądała się wybrankowi z oziębłością godną księżniczki, jak sam ją zresztą mianował. Nie podeszła od razu, lecz dolała sobie do kieliszka trunku i sącząc go, przysunęła się do krzesła na którym siedział jej wielbiciel. Chwilę podumała nad widokiem dolnych partii, które omieszkała nawet dotknąć, delikatnie przesuwając opuszkami palców po długości rozkosznego ostrza.
Wyglądała jakby była na targu… niewolników i sprawdzała czy prezentowani jej mężczyźni są w ogóle warci sugerowanej ceny.
- Moje majtki… - przypomniała rozdrażniona, niedomyślnością swego kochanka, którego pacnęła paluszkiem w przyrodzenie, bujając nim na boki.
- Auuu… - Ten poskarżył się żartobliwie niczym niesforny dzieciak, a potem jego palce chwyciły delikatnie za jej bieliznę, gdy nagle Sundari ponownie pacnęła maga. Tym razem boleśnie dłoń na jej pupie.
- Ręce za siebie… i dopiero możesz ruszyć moją bieliznę - odparła z wyższością, pijąc, coraz bardziej rozweselona, wino. I czując coraz większy żar w podbrzuszu i na policzkach… w głowie też przyjemnie szumiało. Nic dziwnego, że Eleonora lubiła tak ten trunek. Był cudowny.
Jarvis zaś posłusznie nachylił się i zabrał za wykonywanie polecenia. Zębami chwycił za materiał jej majtek i ostrożnie, acz uparcie i powoli, zsuwał je w dół, odsłaniając jej intymność i łaskocząc włosami skórę.
- Teraz lepiej… - pochwaliła go jak dobrze przyuczone zwierze, głaszcząc w nagrodę po głowie. Zdecydowanie Kamala potrafiła wykorzystywać fakt, iż była wielbiona, zdawała się przy tym trochę perfidna, ale nigdy nie przekraczała pewnej granicy dobrego smaku.
- Widzisz… to nie było takie trudne. - Odstawiła pusty kielich na stół i pozwoliła by delikatny materiał w lilijki opadł na ziemię. - Jednak zanim cię dosiądę… chcę sprawdzić jak całujesz - wymruczała lubieżnie, stając okrakiem nad niestrudzoną męskością, po czym gładząc czarownika po policzku, przybliżyła jego twarz do swojego kwiatu, uśmiechając się przy tym złowieszczo.
Zniewolony jej urokiem mężczyzna nie wydawał się jednak opierać jej poleceniom. Wręcz przeciwnie. Przylgnął ustami do intymnego zakątka swej kapryśnej pani, by wielbić je pocałunkami, a potem sięgając badawczo językiem głębiej, powoli zanurzając się w jej kwiecie… na podobieństwo motyla, który to samo czyni swoją trąbką. Rozkoszował się przy tym smakiem pożądania tawaif, budząc dodatkowy żar w jej ciele, czując, że musiał sprawować się dobrze, bo nie padła żadna riposta, ani żadne ostrzegawcze uderzenie, natomiast dłoń zatopiona w jego włosach, głaskała go i masowała przyjemnie skórę.
Piersi bardki, rozpostarte niczym miękki baldachim, nad głową posłusznego wielbiciela, unosiły się w coraz cięższym oddechu, zdradzając słabość do warg ją pieszczących. Pewnie właśnie przez nią kobieta wpadła w “gniew”, łapiąc boleśnie za ciemne pukle kochanka i odrywając jego twarz od swego łona.
Cofnęła się o krok, pochylając się, by spojrzeć mu z góry w oczy. Jej spojrzenie złagodniało niemal natychmiast. Nie chciała już ogrywać nieprzystępnej… chciała się kochać.
Chaaya dotknęła ciepłym językiem wilgotną od swych soków brodę magika, po czym objęła go za szyję całując wyjątkowo długo i tęsknie, jakby celebrowała każdą sekundę.
Następnie przysiadła na kolanach przywoływacza, niczym zwabiony do karmniczka słowik, zbyt zajęta zachłannymi pocałunkami, by połączyć ich ciała w miłosnym uścisku.
Jarvis odpowiadał na pieszczotę równie namiętnie, oplatając kochankę swymi rękami, niczym pułapka zatrzaskująca się na złapanej zwierzynie. Powoli pociągnął schwytaną ptaszynę w dół, by jej brama przyjęła w sobie taran kochanka i ich ciała mogły poruszać się w gorączkowym rytmie wspólnego pożądania. Jedną dłonią wodził po skórze piersi partnerki… by druga zeszła niżej, tam gdzie ich ciała lubieżnie połączyły się w całości, by delikatnie masować wrażliwy punkcik jej kobiecości, dorzucając ognia do żaru, który już w niej płonął.
~ Moja… moja… moja… ~ Zaborcze myśli Smoczego Jeźdźca mieszały się z intensywnymi doznaniami i przyjemnym szumem wywołanym wypitym alkoholem. Pod przymkniętymi oczami Kamala raz widziała swego ukochanego… raz jego kobiecą wersję. Oboje jednak patrzyli na nią z miłością i pragnieniem.
Kochali się jakby jutra miało nie być. Chaaya zbyt mocno pogrążyła się w czerpaniu i dawaniu przyjemności kobiecie swojego życia. Nie, mężczyźnie. Kobiecie i mężczyźnie. Jarvisi..? i Jarvisowi. Potrzeba spełnienia żądzy obu jej kochanków była paląca i tawaif nie szczędziła swoim biodrom, ani ustom, ani nawet piersiom, które podskakiwały wesoło, bijąc po twarzy czarownika, spełniając swoje “groźby” jakie rzucały mu kilka chwil temu.
Szczęście, że pokój był wyciszony i gdy u kurtyzany przelała się czara słodyczy… nikt poza jej towarzyszem tego nie usłyszał.
- Kocham cię Kamalo - szepnął mag, zaborczo tuląc drżące ciało dziewczyny, sam również drżąc po intensywnych doznaniach jakie razem przeżyli. Nie wypuszczał jej ze swego objęcia, twarzą wtulony w jej szyję i rozkoszujący się samym faktem jej bliskości.
Tancerka gładziła go w rozczulający sposób po plecach… jakby chciała go podtrzymać i pocieszyć. Muskała wargami zroszoną potem skroń mężczyzny, usilnie walcząc o wyrównanie swego oddechu, ale gorset był nieugiętym przeciwnikiem, dławiąc ją jak tłusty i wygłodniały wąż boa.
- Biore ciebie całego do domu… cena nie gra roli - zażartowała z sennym uśmieszkiem na ustach, czując przyjemną błogość i ociężałość w członkach. Wino może i było cudowne, ale również zdradzieckie.
- Co tylko sobie zażyczysz moja pani - wymruczał jej do ucha Jarvis, co przypomniało bardce o tym co widziała pod przymkniętymi powiekami… i o pierścieniu.
- Trzymam cię za sssłowo - wyszeptała ukontentowana kurtyzana, a jej głos brzmiał jak syk jadowitego węża. Może lepiej… nie rzucać takimi obietnicami zbyt łatwo?
- Muszę się ubrać, zaraz będą tu ludzie… - stwierdziła rzeczowo, zmieniając natychmiastowo swój ton jak i aurę. - Wampiry znaczy się… - Przeciągnęła się, wyraźnie zbierając do wstania.
- Masz rację… musimy się ubrać, a potem pilnować drzwi. Na szczęście przyjęcie nie trwa całej nocy - odparł czule czarownik, całując szyję bardki. - I reszta nocy jest nasza.
- Zobaczymy. - Ta stwierdziła w roztargnieniu, podnosząc się i ponownie przeciągając, jakby była zaspana…
Podrapała się po pośladku i stanęła przy stole, nalewając wina, po czym odwróciła się przodem do partnera, przysiadając na blacie i popijając, obserwowała jak się oporządza.
Mężczyzna ubierał się on szybko i zerkał co chwilę na Chaayę łakomym spojrzeniem. Bądź co bądź, tawaif wiedziała, że Jarvis był łakomczuchem i tak krótka przekąska bynajmniej go nie zadowoli na długo. Nie musiała umieć czytać w myślach, by znać pragnienia kochanka, bo te dość dobitnie wyrażało jego ciało… Tym bardziej, że ona wszak nadal go skutecznie kusila ku sobie. I to z premedytacją.
Kobieta odstawiła pusty kieliszek za sobą. Alkohol wcale jej nie wybudził, cóż… ale warto było spróbować, przynajmniej dla tego smaku.
Uśmiechnęła się wesoło, bez słowa sięgając dłonią między nogi i kciukiem zbierając ślad po zabawie z kochankiem. Oblizała palec z głośnym cmoknięciem, po czym pantofelkiem podważyła majteczki porzucone na ziemi i podsunęła je sobie pod rękę.
Zeskoczyła ze stołu i pochylając się do przodu, włożyła najpierw jedną nóżkę, później drugą, w otwory w koronce. Uniesiony biust wylał się jak dwa dorodne owoce bujające się na gałązce, na chwilę niestety… bo następnie wyprostowała się, naciągając bieliznę kolistym ruchem bioder, co ponownie wzbudziło falowanie piersi nad gorsetem.
- Zjadłabym jakieś mięso… pieczeń. Dziczyznę… najlepiej żeberka - przerwała ciszę w pokoju i podeszła do krzesła na którym leżała sukienka.
- Co? - rzekł roztargnionym głosem mag, którego ruchy bardki hipnotyzowały niczym ruchy fujarki u zaklinacza węży. - A… dziczyzna? Dobrze… chyba coś tam… mają z mięsa.
- Nieważne… - mruknęła, okrywając się wielobarwnym materiałem. - I tak musimy stać pod drzwiami. - Popatrzyła butelkę, ale zrezygnowała z dolewki. Jeszcze parę łyków i na “migdaleniu” się nie skończy, bez związku na to, kto na nich patrzy. - Chodźmy zarobić trochę więcej złota. - Z ostatnimi słowami skierowała się do drzwi.
- Możemy posłać Gozreha. Jest całkiem niezłym kieszonkowcem - przypomniał jej czarownik, zabierając ze sobą butelkę wina i puste kieliszki. Doszli do drzwi i otworzywszy je zobaczyli jak ten ponury wampir, do którego to Nvery nieudolnie próbował się zbliżyć idzie w ich kierunku.
A może bardziej do sali z której wychodzili.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline