Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-01-2018, 17:08   #122
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Nvery i jego zaloty
Nveryioth po przekroczeniu bramy domostwa, pierwsze co zrobił, to udał się do bufetu. Zgarnął największy, wolny talerz i zaczął nakładać… a to koreczki, a to oliweczki, a to jajeczka faszerowane jajeczkami… ikrą znaczy się, a to pasta z bagiennego żółwia, a to zimne nóżki błotnej kaczki, a to szyneczka z, z… czegoś…
Chłopak nakładał wszystkiego po trochu. Na ząb z każdej potrawy, by poznać smak i przy okazji się najeść. Następnie wziął widelczyk, srebrny, lecz nie taki ładny jaki miała Chaaya, po czym stanął pod ścianą i zaczął się przyglądać gościom. Był wszak w pracy… i pozory tego trzeba było utrzymać na względnym poziomie.
Różowe ślepia, błyskały mu z podniecenia, gdy wyhaczył tu trupka, tam trupka, a obok jeszcze parę. Wszyscy jednak wydawali się zajęci. Albo ktoś ich adorował, albo oni adorowali kogoś… zresztą wszyscy po równo wyglądali na nadymanych bufonów. Zwłaszcza kobiety… były jakieś takie… pretensjonalne. Nie to co jego Chaaya.
Dziobiąc przekąski, przemierzał w cieniu salę, aż dostrzegł… okazję.
Wampir. Samiec. W dodatku samotny.
Na pewno jest stary i silny i wszyscy się go boją.
Rozmowa z nim pewniakiem będzie ciekawa… tylko jak takiego podejść? Zdecydowanie nie jak Sual’daasira (pomijając fakt, że to duch pierwszy się odezwał do smoka, a nie smok do niego).
Gad przystanął więc trzy metry od swojej “ofiary”, opierając się plecami o filar. Wpatrywał się w bladolicego, zajadając się kiełbaskami z krótkodziobego tukana… lub czegoś podobnego. Nawet nie mrugał, hipnotyzując osobnika wzrokiem nachalnego królika albinosa. Z jakiegoś powodu, wcale się nie martwił manierami… gapić się przecież nie było grzecznie, ale… odkąd wmieszał się w tłum, zdawać się mogło gadzinie, iż nikt go nie zauważa, a więc… ten tutaj zapewne również.
Tym bardziej, że ów potężny, straszny wampir wydawał się w ogóle nie zauważać jego obecności i gapienia się. Z pewnością Nveryioth tak bardzo rozwinął swe talenty, że stał się niezauważalny. Bardka powinna być z niego dumna, ale w tej chwili była zajęta odstawieniem jakiegoś teatru i napastowaniem jakiegoś śmiertelnika.
Zajadał się więc dalej… aż na talerzu pojawiło się dno. Wtedy też przybliżył się o metr do żywego zezwłoka, tylko na chwilę wyglądając za niego, gdzie zlokalizował bufet z ciasteczkami. Wytężył wzrok, by wyłapać kilka interesujących go wypieków, po czym zrobił krok kolejny… potem następny, aż nie ruszył polować na szarlotkę i serniczek, obładowując swój talerz, aż z niego spadało.
Skrzydlaty stanął po drugiej stronie obserwowanego mężczyzny, ponownie udając filar o który się opierał i studiował profil żywego, a jednak martwego, z dokładnością co do milimetra. Ciekawiło go, czy ten przed nim był czarokletą, czy może wojownikiem. Czy wybrał ścieżkę uczonego… czy może jednak głąba i gra nie warta była świeczki.
Niestety, odpowiedź mogła być tylko jedna, to był wojownik. Nic w jego stroju nie wskazywało na drogę magii. A w jego ruchach… cóż… najpierw by musiał jakieś uczynić. Wampir jednakże poza rozglądaniem się leniwie i obserwacją otoczenia nie robił nic. No… ale za to Nveryiotha jeszcze nie zoczył. Czyli jednak… głąb?
To wszystko było jakieś dziwne i niejasne. Ogoniasty zadumał się wyraźnie, nadymając lekko policzki i zajadając się pierniczkiem.
Co jeśli nieznajomy, był jak Chaaya i potrafił się przebierać? Albo co… jeśli okrył się iluzją. Czy iluzja w ogóle działa na nieumarłych?
Cóż… na samego jaszczura podziałała… martwy może nie był, ale człowiekiem też nie… więc może wampiry również mogły podlec tej kuglarskiej magii? Tyle pytań… a znikąd odpowiedzi…
Skrzydlaty zebrał się w sobie. Chrząknął, bo mu sernik utknął w gardle. Otarł usta rękawem i podszedł, stając obok mężczyzny i oglądając się na zebranych, tak jak on to robił.
- Przepraszam pana… czy umie pan strzelać z łuku? - spytał jak najzupełniej poważnie, jak gdyby temat ten nie był równie głupi co temat pogody w La Rasquelle.
- Zejdź mi z oczu. - Padła arcy “uprzejma” odpowiedź wampira, wygłoszona pogardliwym tonem. Nie ruszył się z miejsca. Nie obdarzył nawet smoka spojrzeniem. Zupełnie go ignorował, jakby był jakimś niewartym uwagi robakiem.
- Przecież nawet nie stoję w linii pańskiego spojrzenia… - stwierdził niezrażony młodzik. Wszak rozmawiał z nieumarłym. Oni zawsze byli dziwni i prawili o dziwnych rzeczach. - To może umie pan walczyć mieczem? Tylko nie krótkim… chodzi mi o długi lub ten, no… dwuręczny.
- Może nie wyraziłem się jasno. - Kontynuował nieznajomy wyrażając swoje stanowisko co do całej sytuacji. - Zejdź mi z oczu żałosna istoto i nie zajmuj mojej uwagi swymi trywialnymi zagadnieniami. Nie jesteś godzien, by nawet oddychać w mojej obecności, więc traktuj to jako łaskę, że ci na to pozwalam.
“A więc ma wybujałe ego…” stwierdził po namyśle gad, chrupiąc ciasteczko z czekoladą i robiąc krok w tył, tak, by nawet kątem oka w rozmazanym polu widzenia, wampir nie mógł go zobaczyć. - Czyli nie walczy pan ani łukiem, ani mieczem… to może magią?
Odpowiedzią było pogardliwe milczenie, przedstawiane całą postacią przez mężczyznę. Ignorował on Nveryiotha jak natrętną muchę, niewartą jego uwagi.
Jaszczur dalej zajadał się łakociami, zastanawiając się co dalej zrobić. Oczywistym było, że pogawędki filozoficznej to oni jednak nie odbędą. Szkoda, wielka szkoda, bo miał wiele pytań… tych ważnych i tych trochę mniej… najbardziej mu jednak zależało na rozmowie o byciu martwym… i smokach.
- No to w takim razie… który z pozostałych wampirów jest po panu najstarszy? - zapytał uprzejmie, skupiając się na obściskującej, mrocznej parce w kącie. Bogowie, oby to nie byli oni…
Ale i na te pytanie białowłosy nie otrzymał odpowiedzi. Nieumarły całą swoją sylwetką wykazywał pogardę dla śmiertelnych, w tym i zaczepiającego go uczłowieczonego drakona. Nie był on warty usłyszeć od niego jakiekolwiek odpowiedzi na swoje pytania.
- W byciu nieumarłym jest taki szkopuł… że po takim nie widać jak się starzeje… zupełnie jak ze smokami… nam… im też łuski nie siwieją i teraz zgaduj… czy ma tysiąc lat… czy tylko trzysta. Poszedłbym do tej rudej… ale wygląda na głupią. Pójdę więc do rodzeństwa… albo kochanków… jedno i to samo prawie i tak się rozmnażać nie mogą - wyjaśnił białasek, robiąc kilka kroków w przód, ale przypomniał sobie, że się nie pożegnał. - Miłego stania… w razie co… jeszcze tu wrócę. A jeśli się pan zastanawia kto mnie tu wpuścił to odpowiem, że Dartun. - Uśmiechnął się przymilnie, skłonił, ale z niedbałością osoby, która robi to bardzo rzadko, po czym ruszył w kierunku dwójki czarnowłosych krwiopijców, zbaczając w ostatniej chwili z kursu, by załapać się na bufet z sałatkami.
Jego “rozmówca” w ogóle nie zainteresował się jego wypowiedzią, a tym bardziej jego gestami, zachowując swoją stoicką obojętność na otoczenie.
Po uzupełnieniu zapasów gad udał się do Donny Franceski Venticiero i jej “kochanka”. Po czym powtórzył swój zabieg obserwacyjny, poświęcając wpierw uwagę mężczyźnie, później kobiecie w celu ocenienia jaką profesją się pałali. Odniósł przy tym mniejszy sukces niż w przypadku poprzedniego wampira, bo tutaj skojarzenia… Cóż, wampirzyca ubierała się tak jak inne kobiety na tej sali, hołdując modzie, a jej “opiekun” jak ponura wersja lokaja.
Nvery nie wiedział co miał począć. Pierwszy raz widział ludzi ubranych jakby byli nie ubrani… i w dodatku to co akurat mieli założone, było jakby z całkowitego przypadku.
- Przepraszam panią bardzo… - nie wytrzymał, musiał zapytać, choć bardzo nie chciał mieć ową dwójką nic do czynienia - czy pani jest wygodnie w tych butach? - odparł z wyraźnym powątpiewaniem, konsternacją i jakby poddaniem się czemuś. - Dużo kobiet je nosi… ale one nawet nie są ładne… nie ważne. Ja mam pytanie. Inne… w sumie.
- Ale wpierw spytałeś o buty - odparła rozbawiona nieumarła i przybliżyła twarz ku obliczu Nveryiotha, oblizując się łakomie. - Powiedz mi śliczniutki. Często pytasz obce ci kobiety o ich buty? Czyżby one cię fascynowały? Czy może stopy na które są założone?
- Można zapomnieć o tych butach. Ile pani ma lat? - Uderzył bez ogródek albinos, zupełnie nie rozumiejąc jej słowotoku o butach i stopach. Może miała jakiś problem z nimi… tak jak niektórzy mężczyźni. Chaaya miała kiedyś takiego klienta… Zamyślił się apropo swojej partnerki, sięgając do niej myślami, ale była aktualnie zajęta udawaniem Rosaliny. - Szukam kogoś starego z kim mógłbym porozmawiać.
- Och... - Nieznajoma pomachała mu palcem przed nosem. - Nie kochaniutki. Robisz swój pierwszy poważny błąd. Nie wolno pytać kobiety o jej wiek. Nigdy.
- Donna… - szepnął jej partner cicho. - …nie przesadzaj. To nie jest twoja przekąska.
- Ale mógłby być - mruknęła nieco rozczarowanym tonem wampirzyca i spytała. - A po co ci stare osoby? Czujesz jakąś miętę do staruszek?
“Czy ona jest jakaś cofnięta w rozwoju?” zastanowił się różowooki, przyglądając uważnie rozmówczyni. Wiedział, by do tej parki nie podchodzić… wiało od nich głupotą, tak samo jak od tej rudej…
- Nooo… nie obchodzą mnie osoby, a wampiry… bo tylko one mogą żyć i żyć… na przykład tysiąc lat - wyjaśnił cierpliwie swoje potrzeby. - Ciężko tu u was o książki… wilgoć wszystkie zabiera… a mnie dręczą pewne pytania i tylko ktoś, kto żył w czasach o które chcę zapytać, będzie w stanie mi odpowiedzieć.
“A poza tym… nie będzie tak głupi jak ty i nie będzie mi tu trukać o butach i stopach…” pomyślał w zrezygnowaniu.
- Obawiam się, że wampiry… gdziekolwiek one są - stwierdziła z wesołym uśmiechem Donna Francesca. - Pojawiły się tu wraz z ludźmi, nie wcześniej. A poza tym… dlaczego uważasz mój śliczniutki, smakowity albinosku, że któryś z nich chciałby cię oświecić i odpowiedzieć na twoje pytania?
- Ach… a więc nie ma wampira, który żyłby za czasów elfów… ale podobno ludzie żyli tutaj… jako niewolnicy i dzikusy w szałasach… - wyraźnie zafrasował się chłopak. - Ale tak… teraz to ma większy sens, teraz ma to sens! - W końcu leża nie zostały ograbione, bo nikt o smokach nie słyszał. Tym nikim był oczywiście Jarvis, który uważany był za szablon, pod który podliczył sobie wszystko Nvery.
- Nie istnieją ludzie, którzy byli niewolnikami elfów, lub ich potomkami mój drogi. Jeśli tacy istnieli, to znikli wraz elfami - uprzejmie dodała wampirzyca.
Białowłosy westchnął ciężko… pierwszy raz spotkał się z nieprzydatnym nieumarłym. BA! Z całą jego rodziną.
“Pijawki są do dupy…” skwitował smętnie, kręcąc w zrezygnowaniu.
- To w sumie… tej rudej już nie muszę pytać - powiedział jakby do siebie. - I tak mi wyglądała na taką co to nic nie wie… - Nałożył sobie zielony liść sałaty na widelec. - To miłego balu…
- Więc… przybyłeś tu z Ragaghem? I jego towarzyszką? Nie spodziewałam się znów go zobaczyć w mieście - zapytała zaciekawiona kobieta, ignorując jego pożegnanie.
Smok przełknął zanim odpowiedział.
- Właściwie to przybyłem z Dartunem, tą męską dziwką… wróżką… podobno wróżki też mają przydomki… zupełnie jak dziwki. Nie wiedziałem o tym.
- Wiele osób nosi przydomki. Każdy demon na przykład. Imię… prawdziwe imię ma w sobie moc kochaniutki. A jakie jest twoje mój słodki? - wymruczała, a jej partner zadumał. - Dartun… to interesujące.
- Demon… to demon… - powiedział wystarczająco powoli ogoniasty, by nieznajoma mogła nadążyć z myśleniem. - A mężczyzna zmieniający imię w pracy… to dziwka… wróżka w tym mieście. Zwał jak zwał, no pomyliłem się, miałem do tego prawo. - Wzruszył ramionami. - Możecie mi mówić Nero… łatwo się wymawia, zwłaszcza ludziom w tym mieście.
- Neeerooooo… brzmi smakowicie. Ale nie jak twoje imię. Zmieniasz je… w pracy? - zapytała wampirzyca oblizując kiełki. - Opowiedz mi więcej o sobie, słodki Nero.
- Donna. - Jej partner starał się ją okiełznać. - Mamy robotę do wykonania, trzymaj swoje kaprysy na wodzy.
Jaszczur popatrzył martwym spojrzeniem na bezimiennego mężczyznę, wyraźnie mu współczując towarzystwa jakim była ta cała Franceska.
- Opowiedziałbym, ale ja też tu jestem w robocie… a i obiecałem tamtemu, że do niego wrócę… choć jest wyjątkowo monotematyczny w dyskusji… - Gad wskazał widelcem, na siejącego mrok, zadufanego w sobie krwiopijcę.
- Miłego balu… - Nie czekając na odpowiedź, czym prędzej zwiał pod bufet z ciasteczkami.
Wampiry, wchodziły jeden po drugim. Najpierw samotny wojownik, potem czarnowłosa wampirzyca, która rzuciła porozumiewawcze spojrzenie Jarvisowi, a następnie jej bawidamek, który uśmiechnął się do bardki. Eleonora weszła na koniec i uśmiechnęła się do obojga dodając jednak zimnym tonem.
- Nie wpuszczajcie nikogo poza moim kapitanem straży.
- Tak jest… - potwierdziła grzecznie Chaaya, krygując się z uśmiechem, kiedy to Nvery bombardował ją płaczem i zgrzytaniem zębów, opowiadając swoje nieudane pogawędki z nieumarłymi. Następnie oparła się plecami o drzwi i popatrzyła wymownie na czarownika.
- Mam być zazdrosna? - spytała szelmowsko.
- O nią? To staruszka. Znałem ją kiedy byłem dzieciakiem. Zlecała nam misje. I wiesz co? Nie zmieniła się w ogóle. Już wtedy była wampirzycą, choć wtedy o tym nie wiedziałem. - Mag stanął przed ukochaną i przybliżył się do niej, dociskając ją do drzwi. Zaczął całować jej usta i szyję… wodząc dłońmi po sukience oraz muskając palcami po biodrach i udach.
Dość grzecznie… bo w końcu mieli się tylko “migdalić”, by ich tam obecność nie była podejrzana.
Tawaif nie ukrywała, że jest tą sytuacją trochę speszona. Drżała jak osika pod każdym dotykiem, lecz iskierki w orzechowych oczach zdradzały, że podoba jej się to co czuje i robi.
- A więc to stąd cie zna… - szepnęła mu do ucha, muskając ustami jego płatek, niczym ptaszek skubiący ziarnka słonecznika. - Dlaczego jednak moje serce boli na samą myśl o niej - zdziwiła się, gładząc palcami po policzkach przywoływacza.
Nie wiedziała gdzie przebiegała granica dobrego smaku w owym “migdaleniu” się.
- Niepotrzebnie… - szepnął cicho Jeździec, nie przerywając pocałunków, ale i nie posuwając się dalej w swych pieszczotach. Choć niewątpliwie miał na to ochotę. Czuła to wyraźnie, gdy był tak przytulony do niej, to napięcie w dolnych partiach, pobudzane coraz mocniej gdy całował i pieścił ją delikatnie. Jakby była porcelanową figurką, a nie żywym człowiekiem.
- Wiem, wiem kochany… - Tancerka odparła szczerze wierząc w słowa partnera, a jednocześnie poddając się swojej słabej naturze. Jako tawaif nie mogła ufać innym kobietom. Wszystkie były potencjalnym wrogiem. Stara, młoda. Brzydka, ładna. Bogata, biedna. Każda mogła ukraść jej klienta. Musiała być więc wiecznie czujna i zawsze bezwzględna. A gdy w grę wchodziła miłość… nawet bez Deewani, Kamala czuła piękący gniew na dnie duszy i miała ochotę rozmazać uśmieszek z twarzy wampirzycy siłą swojej perswazji. - Powiedz mi co mam robić… jak dotykać, by nie zgorszyć innych… - poprosiła po pewnej chwili nieśmiałego przytulania się.
- Całuj i dotykaj… gdzie tylko chcesz… póki mamy ubrania na sobie, to nie ma problemu. A poza tym… ukrywam ciebie moim ciałem - wyszeptał towarzysz, rozkoszując się dziewczyną w swych ramionach. - Nie bój się. Nikt nie zwróci nam uwagi.
“To takie romantyyyczne!” zaszczebiotała Nimfetka, wyjątkowo czule wzdychając. “Zasłania nas swoją osobą… ach!”
“No nie posikaj się…” Babka nie podzielała zdania podopiecznej, wyjątkowo gardząc wszystkim co nosiło znamiona “romantyczności”.
“Całuj i dotykaj…” zaintonowała wyjątkowo zmysłowo Umrao “...gdzie chcesz...” kontynuowała niskim pomrukiem, aż kilka dziewcząt westchnęło z wyjątkowym obrzydzeniem lub zmęczeniem się tematem. “Gdzieee chceszszsz powiadasz? Tyyyle miejsc do wyboru… nie mogę się zdecydować.”
“O bogowie…” Laboni wzniosła ręce do góry, ale nie ruszyła się ze swojego miejsca w cieniu.
Sundari gładziła opuszkami policzki czarownika, przyglądając się jego rozchylonym ustom z mieszanką fascynacji i jakby… głęboko skrywanego niezaspokojenia.
Będąc na wysokim obcasie, nie musiała stawać na palcach, by swobodnie sięgać po słodycz wąskich warg, którym nie mogła się nigdy oprzeć. Zsunęła dłonie, by rozpiąć kołnierzyk i odsłonić odstające kości obojczyka kochanka, które z pietyzmem znakowała drobnymi muśnięciami. Świadomość, że była ukryta, pal licho, czy w większym lub mniejszym stopniu, dodawała jej odwagi i wkrótce objęła mężczyznę w pasie wsuwając ręce pod jego marynarkę. Teraz była bliżej tej ciepłej i białej skóry na gładkiej szyi i mogła bez zastanowienia, puszczając wodze wyobraźni, malować na niej wzory ukąszeń, mokre szlaczki po języku czy różowe stempelki po malinkach.
A wszystko to na oczach ludzi! Bezkarnie! Lubieżnie! Tak… ekscytująco.
Może patrzyli… ach! A może nie. Nie widziała tego ukryta w ramionach wybranka. Czuła bijący od niego gorąc, czuła dłonie wodzące po jej biodrach. Słyszała odgłosy przyjęcia… rozmowy, śmiechy i muzykę. Ale żadnych świadectw o tym, by ich “migdalenie” zostało zauważone. Jakby byli niewidzialni. Jarvis muskał ustami jej włosy i ucho… w głowie mrucząc o swych ustach wędrujących po jej piersiach i pośladkach. W jej głowie jego szept był śmielszy, niż jego “niewinne” czyny.
Chaaya więc szybko zapomniała się we wspólnych objęciach, rozkoszując chwilami czułości i szumiącym winem. Czas rozkosznie rozciągał się w wieczność i jedyne co uwierało bardkę to fakt, że nie mogli sobie pozwolić na więcej.
Nagle… jednak nastąpiła głośna eksplozja i płomienie rozświetliły salę balową wywołując zamieszanie u wszystkich i panikę u niektórych gości. Jednooki kapitan, którego Eleonora wskazała Dholiance, starał się opanować sytuację za pomocą pomocników, których jego pani wynajęła.
A potem z kilkoma ruszył ku ogniowi, który najwyraźniej zapłonął przed posiadłością jego chlebodawczyni.
W tej sytuacji, nikt nie zwracał większej uwagi na “migdalącą” się parkę i drzwi, o które “przypadkiem” się opierali.
Kurtyzana nie zareagowała na wybuch, zupełnie jakby go nie usłyszała. Dopiero krzyki tłuszczy sprawiły, że nieco oprzytomniała i wyjrzała zza ramienia przywoływacza, by sprawdzić co się działo. Ruszać się jednak nie miała zamiaru… bo miała swoje zadanie do wykonania, choć prawie o nim nie pamiętała. A wszystko to było winą tych zdradzieckich ust, którym nie umiała odmówić.
Nvery jednak za mentalną namową i trochę ciekawością, oderwał się od zjadania kolejnego kawałka sernika i poszedł sprawdzić o co było tyle rabanu. Walczyć nie miał ochoty… bo po pierwsze nie miał czym, a po drugie uważał, że to nie jest godne zajęcie dla takiego filozofa jak on.
Na zewnątrz w mgle i ciemnościach nocy, sprawa wyglądała na wyjątkowo groźną. Wojna! Dzicy znowu zaatakowali, można by pomyśleć w pierwszej chwili, ale tylko w pierwszej… bo im dłużej gad wytężał swoje zmysły, tym więcej widział...
Wielki pożar aktualnie był gaszony przez kilkunastu ludzi, przyciągając kolejnych gapiów i pomocników. Ogień rozszerzał się falą, ponieważ rozlewała się oliwa, która była jego paliwem. Kilku bowiem osobników z ukrytymi pod płaszczami pojemnikami, planowało wtargnąć do posiadłości i tam… niczym żywe pochodnie, podpalić siebie, a potem drewniane elementy samej budowli i wywołać pożogę, która miała na celu spopielić budynek i ludzi w nim znajdujących się.
I wampiry… jeśli te nie zdążą uciec.
Prawdziwie szalony i absurdalny plan, ale może to właśnie dzięki temu szaleństwu widocznemu w oczach podpalaczy, podejrzliwi strażnicy nie pozwolili im podejść ze swymi ładunkami wystarczająco blisko, by owe zadanie zrealizować. Póki co więc na ulicy walczono z ogniem, a w samej posiadłości bawiono się znów… jakby jutro nie miało nadejść.
Smok wyraźnie był tym zdarzeniem zadziwiony, ale chyba… tylko on.
- Na zewnątrz się pali… - stwierdziła tancerka, obserwując ludzi na sali z coraz większą konsternacją na twarzy. Po chwili jednak oparła się z powrotem o drzwi i popatrzyła na kochanka z miną… jakby zgubiła gdzieś wątek ich “rozmowy”.
- Ktoś się jednak dowiedział o balu w balu… - mruknęła do swoich myśli, nieświadoma, że wypowiedziała słowa na głos, po czym wróciła do nieopierania się męskim wargom. Całując je tęsknie.
- Cóż… chcesz ich ostrzec? Tych za drzwiami? Mam wrażenie, że oni też zauważyli ów popis “fajerwerków” - szepnął czarownik, tuląc czule i zaborczo partnerkę, tak jakby chciał ją osłonić przed wszelkimi zagrożeniami.
- Nikt nie może im przeszkadzać… takie było życzenie Eleonory - odparła mu cicho, korzystając z kolejnej sposobności, by wtulić się w bezpieczne i pocieszające ją ramiona. - Tylko taki jeden mężczyzna… ale nie widziałam go… musiał wyjść na zewnątrz.
- Więc zostańmy tutaj - mruknął mag, gdy atmosfera w sali powróciła na swoje dawne tory. Po kwadransie ów jednooki półelf, nieco osmalony, wrócił do wnętrza i ruszył w kierunku drzwi o które to kochankowie się opierali.
Chaaya wznowiła pieszczoty, choć miała wyraźny kłopot, by wrócić do wytrąconego przez wybuch rytmu. Jarvis jednak nie wydawał się tym przejmować, w końcu byli tu przede wszystkim na straży. Skrzydlaty wszedł ponownie do budynku i udał się do bufetu, by nadrobić z serniczkiem zmarnowany na obserwacji czas, relacjonując zdawkowo co widział i słyszał swojej partnerce.
Mężczyzna z chustą na twarzy dotarł zaś do drzwi i do obściskującej się parki wyraźnie oczekując, że oboje usuną mu się z drogi.
~ Macie gapia… gapi się na was… jednym okiem. ~ Gad usłużnie poinformował swoją Jeźdźczynię, która drgnęła i spojrzała zlękniona spod ramienia przywoływacza na intruza. Rozpoznając z kim ma do czynienia, klepnęła wybranka w pośladek, najwyraźniej celując z biodro, dając znak, że muszą się przesunąć.
Przemieścili się zgodnie z jej poleceniem i czekali grzecznie, aż ten wejdzie. Potem wrócili na wcześniejszą pozycję. Chaaya na powrót była przyparta do drzwi przez Jeźdźca i znów rozkoszowała się jego pieszczotami.
Minęło tak kilkanaście minut i usłyszeli pukanie od strony drzwi. A po odsunięciu się od nich, patrzyli jak gospodyni wychodzi z pomieszczenia w towarzystwie swojego szefa ochrony.
- Panie i panowie… z przykrością muszę zakończyć nasze przyjęcie na dziś. Mam nadzieję, że dobrze się bawiliście - rzekła z uśmiechem Eleonora, po czym zwróciła się do przyłapanej na obściskiwaniu parki. - Wy zaczekajcie w środku. Zaraz się wami zajmę.
Skrzydlaty jak na rozkaz zabrał całą paterę z ciastem i jako jeden z pierwszych ruszył ku wyjściu. Bardka poprawiła fałdki na swojej sukience. Odsunęła się od ukochanego na grzeczną odległość i tylko skinęła głową na słowa gospodyni, uciekając wzrokiem gdzieś ku jedzeniu, którego nie zdąży już spróbować…
“Nie było żeberek… nie było warto się fatygować na tę całą stypę i podrygiwanie pijanych…” burknęła babka, również wyjątkowo zawiedziona faktem, że niczego już jej nosicielka nie zje.
Mag poprowadził tancerkę do pomieszczenia w którym obradowały wampiry. Obecnie nie było tam nikogo. Nieumarli pewnie już wyfrunęli przez otwarte okna.
Jarvis usiadł na krześle i uśmiechnął się ciepło do Sundari.
- Jak się czujesz? - zapytał.
- Dobrze… chyba… - stwierdziła zdziwiona takim pytaniem u niego. - Trochę śpiąca jestem… trochę zawiedziona… - wyjaśniła, stając za plecami mężczyzny i obejmując go w ramionach, przytuliła się do niego. - Nie zatańczyliśmy - szepnęła, trącając wargami odstające ucho.
- Jeszcze zatańczymy nie raz… - Zanim zdążył dokończyć, otworzyły się drzwi i weszła Eleonora z dwoma mieszkami w dłoniach, mówiąc z uśmiechem od progu - Jestem z waszych usług zadowolona. A to mego zadowolenia dowód.
Postawiła dwie sakiewki na stole, a wchodzący za nią sługa przyniósł tacę z trzema kielichami wypełnionym jej ulubionym winem.
Kurtyzana wyprostowała się jak struna, aż zakręciło jej się w głowie. Na szczęście wyuczony zmysł równowagi, nie pozwolił jej się ni zachwiać, ni przewrócić.
Zakłopotana przyjrzała się wpierw… winu, by dopiero później zogniskować spojrzenie na zapłacie.
- To była sama przyjemność… - odpowiedziała bardzo grzecznie i… zgodnie z prawdą. Wszak całe jej zadanie polegało na pieszczeniu ukochanego. Gdyby tak wyglądało życie tawaif… nigdy by nie uciekła z domu.
“Nie pij tego wina…” zaskrzeczała Laboni, wychodząc z mroku umysłu, jakby materializacja miała dodać wagi jej słowom.
“Nie jest już na pustyni… nie musi się obawiać…” Seesha wtrąciła swoje zdanie, ale babka uparcie tkwiła przy swoim.
“Nie ruszaj go.”
- Na ile ostatecznie zostaliśmy wycenieni? - zapytał czarownik, ważąc w dłoni jedną z sakiewek.
- Na podwójną zapłatę. W każdej jest czterysta monet. Pytanie tylko co będzie z tym dalej. Cenie inicjatywę, karność i kompetencję. Więc… byłabym zainteresowana móc wynająć was ponownie - stwierdziła Eleonora, a Jarvis spytał metlanie ~ Co o tym sądzisz?
~ Nie przeszkadza mi chyba… póki ograniczamy się do pilnowania ~ wyjaśniła bardka. Przezornie milcząc bo i nie za bardzo umiała rozmawiać o interesach z kimś… kto nie miał między nogami przyrodzenia, a na szyi zarostu.
- To zależy od tego do czego zostaniemy wynajęci - stwierdził uprzejmie przywoływacz, a gospodyni wyraźnie nie takiej odpowiedzi oczekiwała. Westchnęła tylko i spytała. - Jak się z wami kontaktować, tylko przez Dartuna?
- Tak będzie najlepiej - ocenił mężczyzna.
- Dobrze… więc… wypijmy toast za dalszą udaną współpracę. - Ujęła jeden kielich i uniosła dłonią. Mag postąpił podobnie, a Chaaya usłuchała polecenia opiekunki. Wzięła wino do ręki i była gotowa zmarkować swój toast, ówcześniej mentalnie informując o tym swojego partnera.
~ To nieuprzejme… a czasem obraźliwe takie odmawianie toastu. Zdołasz wylać wino, tak by nie zauważyła? ~ spytał wyraźnie zmartwiony jej przekazem Jeździec.
~ Wylać? To mamy je całe wypić? ~ Kobieta wyraźnie struchlała… co innego udawać, że brało się łyka, a co innego, gdy wypijało się trunek do dna.
~ Nie dasz rady? To co prawda nadal nieuprzejmie, ale możesz się wymigać szczerością. Przynajmniej nie będzie to obraźliwe dla gospodyni ~ wyjaśnił tutejsze zasady kochanek.
~ Szczerością? ~ prychnęła pogardliwie tancerka. ~ Przepraszam nie wypije toastu bo uważam, że wino jest zatrute! Tak, zdecydowanie na pewno jest to mniej nieuprzejme niż udawanie, że się pije.
~ Nie jest zatrute. Nie jesteśmy warci zatruwania dobrego alkoholu ~ stwierdził Jarvis jednym haustem wypijając swoją porcję, podobnie jak sama Eleonora.
Tawaif była spanikowana. Nie chciała przynieść towarzyszowi wstydu i zmusiła się do upicia połowy zawartości swojego naczynia, zanim nie poczuła jak z obawy przed trucizną, alkohol podpływa jej z powrotem do gardła. Słodki trunek wypełniał jej usta, ale widok jej twarzy wyraźnie zaniepokoił zarówno czarownika jak i Eleonorę.
~ Wszystko w porządku? ~ spytał jej ukochany, a pracodawczyni wydawała się wyraźnie zaskoczona zachowaniem Chaai.
“Bądź tak miły i się udław…” Laboni była wyraźnie zdenerwowana, co wyczuły wszystkie panny, truchlejąc. Sundari przełknęła jeszcze raz i kaszlnęła zawstydzona.
- Nigdy nie byłam dobra w piciu na raz… - odparła cicho i w zażenowaniu, wszystkim zebranym w pokoju.
To zawstydzenie podkreślały też rumieńce wywołane rozgrzewającym napitkiem mocno uderzającym do głowy.
- Ach… nie wiedziałam - rzekła dyplomatycznie Eleonora i dodała z uśmiechem. - Następnym razem będę o tym pamiętać. A póki co… muszę was pożegnać. Mam tyle do zrobienia...
I to była okazja, by wreszcie opuścić posiadłość z dwiema pękatymi sakiewkami, paterą z sernikiem marmurkowym, którym na pewno smok się nie podzieli oraz butelką przedniego wina zarekwirowaną przez Gozreha.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline