Senna Michal szturchnęła lekko Simonicę by ten odpowiedzi udzielił napotkanym wędrowcom.
- Do klasztoru w Mogilnie jedziem. - smagłe oblicze widocznie smutkiem obleczone było.
- Cóż za zbieg okoliczności. Widać wieści rozchodzą się nadzwyczaj szybko - Przemysław wydawał się zadowolony - czy przeszkadzałoby wam, gdybyśmy resztę drogi razem przebyli? To już zdaje się niedaleko.
- Panocku, toż to cyganeria - rzucił Małomir - złodzieje i mendy same. Nie godzi się, co by inkwizycja widziała nas w ichnym towarzystwie.
Choć kat szeptał, to Michaił dosłyszał go i podjechał doń na swym koniu. Pochylił się w siodle i powiedział do ucha:
- Bacz panie na słowa, bo może się czasem okazać, że z nich zabójcy równie dobrzy, jak złodzieje.
Przemysław dojrzał w dłoni Rusina sztylet, którego czubek dotykał żeber kata.
Małomir pobladł i zamilkł, a Michaił wyprostował się w kulbace z uśmiechem.
- Pochwalon wam - najmita odwrócił się do Simonicy czekając na rozkazy.
Na znak Kamil, Simonica wskazał wóz, na którym nie znajdowali się żadni ze związanych i rannych. Sama zaś drobna i smagła dziewczyna spojrzała na Michaiła z lekkim, przyzwalającym skinieniem głowy.
- Tam wolne miejsce - starszy Cygan wskazał miejsce na wozie. Nie brzmiał specjalnie zachęcająco. W szarówce świtu tabor powoli turlał się w stronę zabudowań klasztornych.