Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2018, 09:03   #41
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Anna juz sie nie kłóciła, choć swoje wiedziała, że Gangrela znajdzie. Zrobiła kółeczko wokół chatki i wróciła do Otokara bo trzeba im było z Krzesimirem wyruszyć skoro zmrok.
-Flakoników kilka masz? - zapytała stając przed pienkiem, na którym wytrwale szatkował drwa uderzeniami siekiery .
- Kilka, w skrzyni pod regałem - poświadczył półgębkiem i wziął kolejny zamach.
Nie podobało się Annie zachowanie lupina, jakoby nic się nie stało a Anna naraz straciła na uznaniu, w przeciwieństwie do świętej Martiny.
-Twoja luba jednak nie przyjdzie zdiagnozować paskudztwo co mnie nęka? - zapytała zaplatając ramiona na piersi. - Ciekawe czemu.
- Zapewne dlatego, że jej nie powiedziałem - zasugerował Otokar sucho. - To był głupi pomysł i mógł się skończyć tylko źle.
-Ach rozumiem - Anna potarła mały nosek. - Tedy jedno widzę wyjście. Wezmiesz glejt i przepiszesz na mnie swoją kopalnię. Zapytasz czemu?
Kolejna szczapka rozprysnęła się w drzazgi.
- A mogę? I odpowiesz?
-Bo tanim kurwom sie zostawia monety na poduszce. Ja tania nie jestem skoro już ze mnie zrobiłeś, chcąc nie chcąc kurwe.
Przyglądał się jej, jakby ją pierwszy raz w życiu zobaczył, grdyka mu skakała jak kulka w dziecięcej zabawce, w oczach rozlał się żal, ale głos miał twardy i zły.
- Kurwy, z którymi rozkoszy zażywałem, cenę ustalały przed, nie po.
-Przed ustalić nie mogłam, bo przed jeszcze ów zawodu niechlubnego nie uprawiałam. Mam męża, co mu teraz powiem? Chyba ze ty wolisz mu wyjaśnić? - odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę chaty.
Nie przyszedł za nią, a gdy wyjrzała przez okno, zobaczyła, że rozpala w dymarce, dokłada szczapę za szczapą.
Anna spakowała niewielki jej dobytek, wytargana tobołek przed drzwi. Flakoniki ustawiła na zydelku obok i poszła do szopy, gdzie Krzesimir wykańczał siwą klaczkę.
- Gotów?
- Nie… jeszcze jedna noc - pokręcił głową, niezadowolony ze swojego dzieła. - Lupin nas odprowadzi?
-Nie sądzę. Droczę się - wyjaśniła obserwując go przy pracy. - Kazałam mu spłacić moje nocne usługi. Kopalnią.
- Cenisz się… miałem właśnie wspomnieć, jaki słaby jeszcze jestem, a od pracy mniej zmęczony się nie robię. Ale nie wiem, czy mnie stać - ściągnął usta w wąski, sceptyczny ciup.
-To jakaś sugestia? - stanęła za nim, dłonie ułożyła mu na barkach i zaczęła rozmasowywać, zaśmiała się, na wpół rozbawiona sytuacją, na wpół dalej rozeźlona. - Umilę ci pracę darmo. Muszę przyznać, że mnie ostatnio martwi moje prowadzenie się. Do samej siebie powoli tracę szacunek. Ale długo to już nie potrwa. Niedługo nikt się za mną nie obejrzy, chyba że cmentarne szczury.
- Letarg planujesz? - spiął się lekko, ale dłońmi nadal wodził po nieprzytomnej klaczy. - Dopiero wróciłaś, możesz sobie pozwolić na kolejną nieobecność? Długo chcesz spać?
-Nie zamierzam spac. Ale widziałeś moje plecy. To się rozprzestrzenia. Gdy nie będę zdolna ukryć mego stanu zejdę pod ziemię. Ojciec się ucieszy - delikatne dłonie Anny sunęły teraz wzdłuż kręgosłupa ghula, rozbijały napięcie w mięśniach, gładziły czule skórę. - Tedy dobrze, że odchodzisz. Zapamiętasz mnie piękną.
Porzucił poprawianie końskich nie dość smukłych pęcin, zaplótł dłonie Anine na swojej piersi.
- Piękno jest rzeczą względną i zmienną. To pierwsze, czego się uczysz przy Diabłach. I… myślałem że chcesz podbijać świat, nie kłaść się grobu.
Odwrócił się i przylgnął ustami do jej policzka, sunął wolno w kierunku warg.
- Mogę coś zrobić dla ciebie?
-Mógłbyś podbijać świat ze mną. Dołączyć do rodziny - nie opierała się zbytnio. - A czy ja mogłabym zrobić coś dla ciebie? Jaki ci sie marzy prezent na pożegnanie?
- Mógłbym. Ale zadusi mnie tęsknica jak zaskroniec mysz - westchnął i skubnął jej wargi swoimi. - Wrócę. Nie wiem na ile i kiedy, ale wrócę. Taka obietnica ci wystarczy?
-Chyba musi - Anna odwzajemniła pocałunek, pogładziła gładki alabastrowy policzek. - Ale nie smućmy się. Wpierw czeka nas bal. Bożywoj na nim będzie z Gertrudą. Obmyśliłeś już jak go jej odbijesz? Nie puści łatwo a i znosić rywala pod jednym dachem może nie być skora.
- Zatem chyba muszę ją przekonać, że nie powinna widzieć we mnie rywala - uśmiechnął się delikatnie i z pewną wyższością. - Będę z tobą, więc… to nic trudnego. Ona będzie wojować z tobą i stroszyć pióra, a mnie nawet nie zauważy.
-Wobec tego potrzeba mi suknia, w której zwrócę jej uwagę. - Anna lubiła folgować swojej próżności, takie małe grzeszki. - I moze tez… jego? Raz wypita krew staje się słabością na zawsze… Zabawne, zważywszy na okoliczności w jakich jej kosztowałam. Prawie go zabiłam, opowiadałam ci?
Pogładziła włosy Krzesimira, sunęła koniuszkiem palca po jego rysach, jakby chciała je wbić do głowy na pamięć.
-Jedno mi obiecaj. Wróć jeśli podniesie na ciebie rękę. Może nie byłam idealną towarzyszką, ale cieszę się, że tej obietnicy nigdy nie złamałam.
- Każdy ma gorsze strony i lepsze. Więc… znajdę ci właściwą suknię, może będziesz miała sposobność się przekonać. Ale nie liczyłbym u niego na zbyt wiele, nosząc jakąkolwiek suknię - przypomniał i nachylił się znowu do Aninych ust, zamruczał pod pieszczotą palców jak kot. - Lecz tego kwiatu, to pół balu, prawda?
-Mogę nie być wdzięcznym obiektem do amorów. Na balach jest zwykle tłoczno, prawda? - ubolewała Anna. - Mogę uciec albo wpaść w panikę. Zrobić z siebie pośmiewisko a tego nie chcemy. Prawdę mówiąc to przyczyna, która mnie poważnie zniechęca do pójścia. Czy Laurentin tam bedzie? Zapewne - odpowiedziała sobie sama. - Moze wiec i twoje oko zboczy czasem z oblicza twego pana? Podobał ci się, prawda?
- Miał w sobie coś, co sprawiało, że zastanawiałem się, jak wygląda… umyty - roześmiał się dyskretnie i cokolwiek złośliwie. - Wolę ciebie. Ale jeśli teraz odmawiasz mi krwi, to naprawdę już czas, żebym pocucił tę nieszczęsną szkapę.
-Nigdy nie odmówiłam ci krwi. Po prostu jesteś za mało bezpośredni. Przebywanie pośród Gangreli oduczyło mnie wyczucia finezji. - Zasmiala sie i skaleczyła kiełkiem przedramię. - Wybacz. A mam w sobie fascynującą krew. Ciekawam czy i na ciebie stosownie podziała. Daje... siłę. Przydałaby ci się w sam raz.
- Widziałem - przymrużył oczy w rozbawieniu i przylgnął do broczącej czerwienią ranki, a objął przy tym siedzącą Annę drugą ręką pod kolanami, suknię dla wygody jej uprzednio podwijając. - Nic - skomentował z uśmiechem, gdy skończył. - Tylko ty… Co absolutnie mi wystarcza.
Gdy skończył pić i wrócił do zajęć Anna opieszałe wyszła z szopy. Otokar nadal rąbał drwa jakby go coś opętało i szykował się na zimę stulecia.
Anna podeszła, jednak nie na tyle blisko by wióry leciały do oczu. Przycupnęła w trawie i mu się przyglądała. Złość lekko zelżała.
-Musisz mnie znieść jeszcze jeden dzień. - wygładziła dłońmi włosy. Właściwie przydała by sie jej kąpiel. - Jest w pobliżu rzeka albo jezioro? Muszę się umyć. Wyprać suknię.
Zdawało się, że u wilkołaka wręcz przeciwnie. Ostatnie rozmowy o dziwkach i płaceniu wpędziły go w gniew. Walczył ze sobą, z ewidentną chęcią, by kazać jej iść precz, ale Anina krew już krążyła mu w żyłach i śpiewała swoje.
- Beczka z deszczówką stoi za chatą - odburknął zamiast tego.
-Przesadziłam. Z tą kopalnią i kurwami, wiem. Ale czuję się z tym wszystkim źle. Wziąłeś coś chciał i każesz mi się wynosić. Myślałam, że mnie chociaż trochę szanujesz. Żeśmy przyjaciółmi nawet. Teraz juz na to za późno. Jak sie pewne granice przeszło to sie juz nie da zawrócić.
- Coś ty sobie uroiła? Kiedy to kazałem ci się wynosić? - naskoczył na nią nagle, aż się echo poniosło. Blizny na policzku podbiegły krwią i zaogniły się brzydko.
-Przecież widzę, że cię po oczach kuję jak wyrzut sumienia. Pewnie marzysz tylko by to wymazać i wrócić do Martiny, żeby sie ona nie dowiedziała bo ci łeb urwie. - Dla kontrastu jego krzyku Anna mówiła cichutko i pod nosem.
- Tak, nie chcę, żeby się dowiedziała. I nie ma to nic z tobą wspólnego - wywarczał jej w twarz. - To ty masz kurewskie fantazje, mnie w to nie mieszaj. Siłą ni podstępem cię nie brałem!
Anna usłyszała za sobą ostrożne kroki. Zaniepokojony Etienne opuścił rzeźbienie klaczy.
-Ach tak, czyli to teraz moja wina? - Anna wyprostowała się by mu było łatwiej krzyczeć jej w twarz. Zachowała jednak pełny spokój. Denerwujący wręcz spokój pewnie dla lupina. - I naprawdę uważasz, że twój kuchenny stół to szczyt moich fantazji? Muszę cię zmartwić. Te są znacznie bardziej wybujałe. Oh, świetnie, że Etienne nadszedł, bo dla niego tez jest w nich miejsce. - Kąciki ust zadrżały w uśmiechu.
Otokar nie docenił żarciku. Gniew odmienił mu rysy, na nagich przedramionach wezbrały twarde sploty mięśni. Puściła mu jakaś wewnętrzna tama i słowa runęły jak wodospad.
- A żeby cię oszpeciło jak mnie! Żebyś też musiała płacić, by cię ktoś dotknął!
Etienne zakradł się od tyłu, pochwycił nadgarstek Anny i począł w tył ciągnąć. Przez skórę na rękach i twarzy Otokara przebijały się pierwsze włosy czarnej sierści, tylko blizna pozostała naga i czerwona. Sylwetka likantropa rosła i pęczniała, koszula trzasnęła w szwach na piersi.
- Idź do diabła, wynoś się!
Anna chyba do końca nie dowierzała, że lupin obróci się przeciwko niej choćby nie wiem jak go pchała i naciskała. Przeliczyła się, cóż, srogo.
Gdy Etienne pociągnął ją za sobą od razu rzuciła się do biegu.
-Wracaj do szopy, ja go zgubie - wrzasnęła spalając krew. Sama bedzie szybsza a i przeżyje ewentualna konfrontacje. Raczej. Etienne może nie dać rady.
Trzymetrowa bestia pokryta smoliście czarną sierścią machnęła pazurzastą łapą. Dymarka rozpadła się od siły uderzenia, zaprawa z gliny puściła. W powietrze poleciały cegły i żarzące się drewno, ciągnąc za sobą warkocze dymu. Anna wpadła między drzewa. Oczekiwała łomotu ciężkich łap za sobą, już prawie czuła gorący dech bestii na karku…
Tyle że po prawdzie, to nie czuła. Wyhamowała bieg. Między pniami dostrzegła, że odmieniony likantrop wpadł do chaty, rozrywając futrynę wielkim cielskiem. Po chwili dobiegł stamtąd trzask łamanego drewna, a potem szczęk, jaki wydaje bite w drobiazgi szkło.
-Boże przenajświętszy - Anna stała w gęstwinie oglądając z odległości spektakl. Zamiar miała prosty. Przeczekać oberwanie chmury.
Błona zwierzęca, którą przesłonięte było okno, rozdarła się. Na trawę wyleciał ciśnięty z ogromną siłą kufer. Łomot i trzaski trwały dobre dwa pacierze, kontrapunktowane wściekłym warczeniem. W kulminacyjnym momencie widowiska na połowie chaty zapadł się dach, kryjące go łupki posypały się na ziemię. Zaległa cisza.
Anna musiała z ciała wyjść by się upewnić co z Krzesimirem, czy bezpieczny jest. I był. Zabarykadował się w szopce z końmi, teraz jak się uciszyło wystawił głowę i filuje.
Otokar klęczał zaś w chatce na potłuczonych szkłach i trzymał się za głowę. Tak, tak, cóżeś najlepszego narobił - pomyślała Anna.
Odczekała jeszcze chwile i podreptała ostrożnie do chaty. Gestem dała znak Krzesimirowi by został gdzie jest.
Wślizgnęła się cichutko do izdebki i bez słowa zabrała się za sprzątanie okruchów naczyń bacząc czy coś da się w tym rozgardiaszu uratować z pięknie malowanych talerzy i kielichów. Stawiała przetrącone krzesła i rozniesioną po podłodze pościel.
Znalazła dwa całe talerze i jeden nietknięty kielich, który odturlał się pod ścianę. I ułomek rysunku własnej twarzy na rozbitym fragmencie innego. Klęczący na posadzce Otokar tarł skronie, na plecach zarastały mu się drobne skaleczenia. Wstał wreszcie, odrzucając plączące się strzępy odzienia. Rany na kolanach goiły się wypluwając szklane odłamki.
- Zostaw to - powiedział schrypniętym głosem. Znalazł w rozgardiaszu butelkę z urwaną szyjką, na dnie przelewały się resztki wina. Zapadł się ciężko w łóżko, przytknął usta do wyszczerbionej krawędzi i zaczął pić.
Teraz to Anna usiadła na podłodze. Odgarnęła z twarzy falę przelewających się ku podłodze czarnych włosów. Analizowała chwilę całą sprawę, kwestie winy i kary oraz oraz przyjaźni i wrogości, jak blisko biegły ich granice. W głowie pobrzmiewało jedno zdanie wykrzyczane przez lupina. „Żebyś tez musiała płacić by cię ktoś dotknął”. Cóż, chyba szczęście ma. Niebawem sie spełnią jego życzenia, choć w przypadku Anny nawet brzęczący pieniądz nie pomoże. Żywego trupa ludzie się brzydzą bardziej niż pobliźnionej twarzy. Niemniej wina była jej, Anny. Tych blizn, nie poprzedniej nocy. I z pewnością nie takiego gniewu jakiego gniewu jaki jej spuścił na łeb. Zabiłby ją gdyby nie uciekła? Zabiłby?
Gdy sobie w duchu odpowiedziała niezgrabnie podniosła się z podłogi i znów wyszła. Poszła prosto w las. Wiedziała czego szuka.
Ziół nasennych. Na ziołach znała się przecież wybitnie. Kiedyś cieszyło ją ucieranie ich w moździeżu, sporządzanie dekoltów pod okiem ojca.
Wymyśliła sobie, że go tymi ziołami otumani a gdy padnie Krzesimir znów będzie rzeźbił. Poprawił Otokarowi facjatę, zmaże Anine grzechy, moze i z nawiązką, jakiś od siebie drobiazg dorzuci jak tylko on potrafi, co by pannom miły oku był.
A potem… Potem zwijają potem majdan i zanim się wilk obudzi jadą w drogę. Niech tęskni. Niech żałuje. Niech zalega z innymi a myśli o Annie. Tylko jak mu te zioła poda? W winie?
Nie poda jeśli wyjedzie a taki właśnie miał zamiar kończąc siodłać konia.
Plany planami a wiatr wiecznie w oczy.
-Dokąd jedziesz? - zapytała Anna chwytając końskie wodze.
- Chcesz wiedzieć na zaś, by mnie szybciej znaleźć, jak znów zbierze ci się chętka by mnie upokorzyć? - szarpnął wodzami, wyrywając je z jej dłoni i wskoczył na siodło.
-Na prawdę chcesz się tak rozstać? Usiądźmy i pomówmy spokojnie.
- Zdaje się, że już oboje powiedzieliśmy sobie za dużo. I nic tego nie zmieni. Muszę znaleźć Loumire.
-W gniewie mówi się wiele rzeczy, których się nie myśli. Ja przepraszam. Ty potrafisz?
Anna spuściła głowę i dodała markotnie:
-I po co ci Loumire?
- Nie odpowiada, kiedy go wołam - wyjaśnił oględnie, ignorując pierwsze pytanie.
- Jechać z tobą? - wypaliła nim zdążyła to przemyśleć.
- Wasz koń ma żebra na wierzchu - przypomniał zaskakująco trzeżwo jak na woń, która otaczała go kwaśnym obłokiem.
Anna była drobnej postury i gdyby chciał wziąłby ją przed siodło dlatego zrozumiała aluzję. Brać jej nie chciał. Moze nawet nie chciał juz Anny znac.
-Rozumiem - urwała źdźbło długiej trawy żeby zająć czymś ręce. - Rób co musisz.
Najchętniej by się rozpłakała ale zaraz przypomniała sobie, że miała być silna. Miała podbijać świat, wiec skonczylo sie na drżeniu brody.
Już już miał odjeżdżać. Już już miało to być pożegnaniem. Ale się nie stało bo lupin tkwił w miejscu i tylko koń, wielki zimnokrwisty ogier, przebierał kopytami jak tańcu. Otokar się gapił na nią jak zahipnotyzowany i Anna zrozumiała, że to krew mu nie pozwala odjechać.
Wyciągnęła ku niemu dłoń. Podciągnął ją przed siebie na siodło. Jego umysł mógł się łamać i buntować, ale ciało już wybrało.
 
Asenat jest offline