Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2018, 13:15   #127
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Wycieczka z Deewani
„Chodź, chodź. Szybko, szybko!”
Chłopczyca przebierała z nogi na nogę, niecierpliwiąc się w oczekiwaniu wielkiego jaszczura. Znajdowali się akurat we wspomnieniu wspólnej nocy Kamali z Jarvisem w kotłowni parostatku. Nic więc dziwnego, że chciała czym prędzej z niego uciec.
„Pilnuj się. Nie zgub się…” strofowała smoka dziewczynka, ruszając w kierunku wyjścia spod pokładu. „I pamiętaj… nie mogą nas przyłapać na podglądaniu, bo się wszystko posypie! ONA - nie może się dowiedzieć, że tu jesteśmy…”
Poprowadziwszy ich oboje w mroku ładowni, wdrapała się po drabince i zniknęła na górze.
Gdy Starzec wysunął głowę z otworu włazu, zobaczył, że znaleźli się w kolejnym wspomnieniu. Nieco starszym, ale również powiązanym z ukochanym czarownikiem bardki.
Oboje znajdowali się pod łóżkiem w pokoju karczmy, gdzie mężczyzna „zaszczycił” swoją partnerkę striptizem.
„Jak zajmą się sobą, wtedy wyjdziemy i tam przed łóżkiem jest taki kufer do którego wejdziesz… zmień się w coś małego, takiego jak ja… będzie ci łatwiej.” Rezolutna tawaif szeptała kompanowi w zbrodni, tak mniej więcej w miejsce gdzie powinien mieć ucho, trzymając go drobną rączką za wystający kieł z paszczy.
- Cóż… nie ma co liczyć na artyzm, więc… mam nadzieję, że na inne strony doświadczenia… - nonszalancko sięgnął do ronda i pochwyciwszy go, cisnął lekko cylinder w kierunku bardki. Wylądował na krawędzi łóżka. Obrócił się do niej plecami i zaczął podrygiwać lekko na stopach zsuwając raz jedną raz drugą... rękawice z dłoni. Zerknął za siebie. - Wiem, że jesteś specjalistką w takich pokazach… acz czy w każdym stroju? Zachodni zdejmuje się nieco inaczej, niż twój.
Kobieta tłumiła za wielkim uśmiechem chichot, gładząc palcami rondo cylindra.
- To nie problem… wszak zaoferowałeś się, że go ze mnie zdejmiesz… - Chaaya przygryzła dolną wargę, nie spuszczając wzroku z Jarvisa, najwyraźniej zupełnie nie przejmując się kwestią własnego rozebrania się.
- Ja to... sugerowałem w ramach groźby… - uśmiechnął się drapieżnie czarownik zerkając na Chaayę i rozbierając ją… wzrokiem. Gdy płaszcz osuwał się z jego pleców w dół, bardka mogła “podziwiać” jego pośladki opięte spodniami podrygujące na boki, niczym surykatka pustynna przed piaskową kobrą.
Tancerka wciągnęła usta do środka, nabierając i zatrzymując powietrze w płucach. Nie mogła się zaśmiać. Nie mogła… to by zrujnowało wszystko. Przez chwilę gryzła podwinięte wargi, mrużąc oczy i niemal drżąc z heroicznego wysiłku.
Westchnęła.
- Groźźźba? - zapiszczała cichutko, dziabiąc się w język. - Musisz popracować nad zastraszaniem kochaniutki…
- To prawda… ale ciężko mi się myśli, przy pokusie twojego biustu na widoku - odparł z ironią czarownik, odwracając się przodem i jedną dłonią rozpinając kamizelkę, drugą zaś kręcił zegarkiem na łańcuszku nadal do tej kamizelki przymocowanym.
Deewani cierpliwie czekała, nasłuchując rozmowy i odgłosów, które powtarzały się zapętlone w tej części umysłu. Kiwała główką na boki, mamrocząc coś bezgłośnie pod nosem… może nawet powtarzając wyuczone na pamięć kwestie, jakby w ten sposób chciała przyspieszyć przebieg zdarzenia?
W końcu usłyszała coś, co wyraźnie ją ożywiło. Przeczołgała się po podłodze i wylazła z kryjówki, przesuwając się do skrzyni, której wieko ostrożnie otworzyła.
Starzec zaś po prostu zmalał. Najwyraźniej duma nie pozwalała mu się zmienić w gryzonia. Stał się za to smokem miniaturką, wielkości jaszczurki i pofrunął za maską.
W środku paki znajdował się całkowicie nowy świat i… wspomnienie. Kolejne.
Pradawny nie znał go z autopsji, ale dość szybko odgadł, że ono również związane było z przywoływaczem.
Oboje znajdowali się… chyba na wyspie. Stali na wysokim klifie. Z przodu rozpościerało się otwarte morze. Po lewo była mała plaża na której paliło się malutkie ognisko. W jego oddali majaczyły dwie ludzie sylwetki i cielsko zielonego smoka, zwiniętego w kłębek i nakrytego skrzydłami, przez co wyglądał jak namiot. Za plecami rozpościerała się dzika dżungla.
„To już niedaleko…” Tawaif stała na krawędzi przepaści, przeczesując spojrzeniem taflę wody. „Gdzieś tu jest kolejne przejście… muszę poszukać, bo rzygnę, jeśli znowu będę musiała gapić się na tyłek Jarvisa…” Schyliła się po kamyk i rzuciła go przed siebie, nie zwracając zupełnie uwagi na skrzydlatego, ani na malowniczy zachód słońca, który barwił niebo kolorami pomarańczy, przechodząc w róże i fiolety.
~ Wygląda na to, że ona lubi ten tyłek ~ ocenił smok, który niespecjalnie znał się na ludzkiej urodzie. I niespecjalnie go ona obchodziła. Po prawdzie smocza też.
“Nie… nie… ty nie rozumiesz… to są zasieki” wyjaśniła dziewczyna, zaglądając pod większe odłamki skalne lub czasem wrzucając jakąś bryłkę do wody. “Tortury…” mruknęła pod nosem oglądając się na pejzaż u dołu gdzie znajdowała się para kochanków. “Pomóż mi! Szukaj przejścia… ja wiem, że jest tu gdzieś!”
~ A jak ono wygląda? ~ Z paszczy gada rozchodziło coraz więcej smug dymu, które niczym małe węże snuły się po ziemi, próbując wcisnąć jak najglębiej w każdą szczelinę w poszukiwaniu przejścia dalej. Bo przecież Starzec nie zniżyłby się do czegoś takiego, jak szukanie, skoro mógł nagiąć rzeczywistość do swoich potrzeb. Bądź co bądź to był także jego umysł.
“Nooo jak to jak… jak przejście.” Tancerka obserwowała cienkie nitki mlecznobiałego oparu, które wiły się serpentynkami w różnych kierunkach. “Ukryte, tajne i zakamuflowane! Musimy zejść głębiej…. tak, tak. Głęęęboko. Na dno! Tam jest normalnie.”
~ Moi szpiedzy więc je znajdą ~ stwierdził dumnie drakon, dmuchając dalej i zwiększając liczbę swoich wężyków. Opary te rozchodziły się promieniście od centrum jakie stanowił smok miniaturka.
Trzy wstęgi z całego tuzina znalazły pewne szczeliny, które próbowały wessać swoją ofiarę do wspomnień jakie kryły. Niestety.
Pierwsze wejście było w połowie skały, tak jakby nad wejściem do jaskini w klifie.
Drugie było w powietrzu, niczym rysa na lazurze nieboskłonu. Trzecie o dziwo pod kamieniem, koło nogi maski, która skwapliwie podniosła płaski odłamek i przyjrzała się… ziemi.
“Wygląda… na Jarvisowe…” burkneła niezadowolona i cisnęła kamykiem w wodę. Ten spadał dłuższą chwilę, zanim nie wpadł pluskiem w morską toń. Wtedy to dno dziwnie błysnęło, jakby od dołu ktoś podświetlił je lustrem.
“O! O.o.o!” Uradowana złapała się za warkocz i zrobiła kilka kroków w tył, po czym rozpędziła się i z wesołym piskiem skoczyła w ślad za kamieniem, znikając wśród fal.
Smok podążył za nią, lecz w przeciwieństwie do niej nie zamierzał skakać jak jakiś dzikus. Potruchtał sobie powolutku, by zachować dostojeństwo, choć… uważny widz widziałby w nim raczej stąpającego jaszczurzego pudelka, a nie potężnego smoka miniaturkę.
Gad znalazł się w wodzie, która zakotłowała się wokół niego milionami bąbelków powietrza. Nie odczuł szoku temperaturowego, ani impetu w jakim spadł w turkusową toń, bo wszak nie była ona prawdziwa. Gdy perlista ściana powoli się przerzedzała, zauważył, że nie ma nigdzie w pobliżu butnej tancerki… Był sam… w idealnie przeźroczystym i czystym akwenie, który rozciągał się w nieskończoność we wszystkich kierunkach.
Czyżby nie trafił w przejście i znalazł się w próżni, czy może dziewczynka wycięła mu numer i zepchnęła go… … … gdzieś?
Dlatego za nią węszył, szukając jej śladu. Co prawda Deewani nie miała zapachu, bo była tylko kreacją samej Chaai, ale przebywała też długo we wspomnieniach smoka. Nasiąkła Starcem stając się po części jego… A on mógł wytropić swoje myśli.
Nie znalazł jej pod wodą. Była tu, ale już znikła. Czuł jednak, że jest niedaleko, nie umiał jednak ocenić w którym kierunku miał zmierzać. W górę czy w dół. Wyżej czy niżej… czaiła się gdzieś i pewnie miała z niego teraz wyjątkowy ubaw.
Gad wyleciał w górę powiększając swój rozmiar coraz bardziej. Gdyby nie to że łuski miał czarowne to by się zaczerwienił z wściekłości. Gdzieś w połowie swojej przemiany, jego pysk wychylił się na powierzchnię i jaszczur dostrzegł misternie wyłożony sufit z błękitnych, kryształowych kafelków, do złudzenia przypominających wodę. Unosząc się nad basenem, ryknął wściekle ziejąc ogniem wodę, zmieniając ją w parę.

[media]http://i.imgur.com/9oL3k.jpg[/media]
„Aaach tu jesteś!” Chaaya zawołała zniecierpliwiona znad brzegu. Wylegiwała się na brzuchu, głowę podpierając na dłoniach. Włosy miała wilgotne, choć ubranie dawno zdążyło… wyschnąć.
„Myślałam, że się utopiłeś” stwierdziła z uśmiechem, nie wyglądając na zmartwioną. „Jesteśmy w domu, teraz będzie już tylko łatwiej” objaśniła gramoląc się na nogi i odrzucając warkocz na plecy, chwyciła się pod boki i nerwowo potuptała w miejscu.
Smok zmalał do rozmiaru psa bernardyna, potem sie zamyślił i jego postać znów uległa przemianie. Przybrał bardziej wygodną… ludzką postać.

[media]http://ertaislament.files.wordpress.com/2010/06/garruk1.jpg[/media]
Muskularne ciało i twarz zakryta hełmem. Do tego broń, by wyrąbać sobie przejście, albo zarąbać dowcipnisiów. Po tej małej maskaradzie podążył za Deewani, obiecując jej spore lanie, jeśli stwierdzi, że zmarnował czas.
Dziewczyna jednak nie przejmowała się ni wyglądem, ni pomrukiwaniami towarzysza, wesoło podskakując gdy przemierzała przez kamienną posadzkę, ku wyjściu na korytarz.
“W Pawim Tarasie nie można nosić broni. To niegrzeczne” wyjaśniła niknąc w łuku przejścia. “Tutaj są wszystkie fajne wspomnienia, nie ma Jarvisa, ale jest Ranveer… ale nie przejmuj się nim. Ranveer jest fajny. Zabrał nas raz na wycieczkę! Chcesz zobaczyć? Skończyło się niezłym mordobiciem.” Tancerka zaśmiała się jak imp, pociągając za końcówkę długiego warkocza, jakby ciągnęła zwierzęcy ogon. “Jest tu też mama i babcia… ta prawdziwa babcia. I… więcej mordobicia…”
~ Niech mnie ktoś spróbuje powstrzymać. ~ Starzec nie zamierzał się pozbyć topora, natomiast chętnie przystrzygłby nim paru humanoidów na poziomie szyi.
~ To gdzie idziemy? ~ zapytał smok.
“Nie gdzie a na co… idziemy oglądać fajerwerki… i mordobicie” odparła rezolutnie panienka, stojąc bosymi stópkami na puchatym dywanie. Lazurowa przestrzeń została za nimi, a przed nimi rozciągał się [url=https://i.pinimg.com/564x/d9/1d/32/d91d32710b00cb0c2ae74a4e1afba524.jpg
]korytarz. Pawi Taras zbudowany był z piaskowca… jak wszystko na pustyni. Z zewnątrz pewnie niczym szczególnym się nie wyróżniał od innych rezydencji bogatych ludzi czy nawet królów, ale w środku miejsce to pokazywało finezyjną duszę konesera piękna tkwiącego w detalu.
“Nie rozumiem czemu jesteś taki zły… powinieneś mi dziękować, że cię tu zabrałam inaczej dalej siedziałbyś i słuchał jak ta głupia płacze.” Chaaya wyglądała na dotkniętą do żywego zachowaniem swojego towarzysza.
~ My smoki…. nie dziękujemy. My smoki łaskawie pozwalamy żyć dalej ~ wyjaśnił dumnie dragon i wydawało się, że nieco poprawił mu się humor. Często taksował postać Deewani wzrokiem, co było efektem, jego ludzkiej postaci i jej nawyków.
Przechodzili korytarzem pomiędzy kolorowymi cieniami witraży. Podłoga pod ich stopami raz była śliska i twarda od kafelków i polerowanego kamienia, by zaraz zapadać się miękkością fantazyjnych dywanów z frędzlami i geometrycznymi wzorami. Atmosfera w budynku, była… senna. Powietrze zdawało się być oleiste i pochłaniające każdy dźwięk. Zapach kadzidła, kwiatów i perfum otumaniał zmysły, zmieniając obraz przed oczami w prawdziwe miraże.
Gdzieś tam za ścianami toczyło się życie. Starzec czuł pulsujące miasto z tysiącami ludzi, niczym bijące serce organizmu, ale do środka nie dochodził żaden szmer, nadając temu miejscu uczucie oderwania od rzeczywistości.
Piękny świat.
Wyśniony świat.
Klatka pełna dostatku i pięknych ptasząt.
Chłopczyca zatrzymała się słysząc przyciszoną rozmowę. Grupka dziewczyn siedziała w pokoju obok i plotkowała na temat mężczyzn. Ferragus nasłuchując doliczył się co najmniej sześciu rozmawiających. Była tam Padma, która większość czasu chichotała zawstydzona doborem tematów do dyskusji. Ganusha skarżyła się na swojego kochanka, który sprawiał jej więcej bólu niż przyjemności, bo nie chce poczekać, aż ta stanie się wilgotna…
Niejaka Anushika relacjonowała ostatnie przeżycia podczas testowania jakiegoś nowego narkotyku, który potęgował orgazm… Nie słyszał głosu Chaai, ale był pewien, że siedziała tam… tuż za rzeźbioną ścianą i słuchała tak jak on jałowych rozmów innych kurtyzan.
Czy dobrze się bawiła? Czy może znudzona czekała końca?
Nie dane było mu się dowiedzieć. Gdy dziewczynka dała znak, by przeszedł dalej, w otworze portalu dostrzegł jedynie ukryte w mroku sylwetki, niewyraźne i skłębione przy malutkiej lampce oliwnej.
Kolejne przejścia ukazywały zamknięte w sobie mianiaturowe światy. Cała ta fasada była jedną, wielką biblioteką, która w każdym z pomieszczeń trzymała całkowicie odrębną od reszty historię.
Maszerowali przez upalne lata, gdzie słońce za oknami paliło jasnym białym światłem, wypalając kolory na jednakowe wypłowiałe barwy. Trafiali do pełnych szarości i skłębionego dymu kadzidłowego zim. Mijali sypialnie, baseny, ogrody, miasta, zamki, najprzeróżniejsze uroczystości. Chaos bawił się z porządkiem w chowanego.
Raz mijał maluśką, trzyletnią Kamalęsundari goniącą za ogonem wielobarwnego pawia, by natrafić na pełną wdzięku tawaif tańczącą przed tronem ówczesnego księcia Dholstanu i zanim zdążył się zorientować już śledził wzrokiem bawiące się dziesięcioletnie dziewczynki w pokoju zabaw.
Szepty, krzyki, śpiew, płacz i rozmowy zlewały się jedno w drugie, nie dając się rozdzielić, bez wcześniejszego wkroczenia do oddzielnego wspomnienia.
Jego mała przedwodniczka nie czuła się jednak zagubiona. Dziarsko maszerowała przed siebie, od czasu do czasu pokazując jaszczurowi co ciekawsze, wedle jej gustu, wydarzenie, które można było podejrzeć od progu. Rzadko się odzywała, ale zapewniała, że już… już za chwileczkę dotrą do celu.
- Nie płacz skarbie… to nie pogrzeb, to szczęśliwa chwila… za niedługo staniesz się dorosłą… - Kobiecy głos, niczym dzwoneczki, zabrzmiał w pobliżu. Głos, którego nie pomyliłby z żadnym innym.
Laboni… ta stara, wredna baba, była tu! Jej wspomnienie, tak blisko… w naturalnym środowisku!
- Ja nie chcę… proszę cię… babciu… proszę, ja nie chcę, dlaczego mnie sprzedałaś temu starcowi… mamo… powiedz coś… ja nie chce… błagam. - Młodziutka, delikatna, zwiewna niczym letni duszek dziewczynka szeptała strwożona, dogłębnie przerażona i zraniona tym co się stało i tym co miało nadejść. - Ja nie chcę… ja nie chcę… dlaczego ja. Nie chce być dorosła… nie teraz, nie tak… nie z nim. Babciu błagam cię! Zrobię wszystko ale nie oddawaj mnie obcemu.
Te prośby… były jak błaganie bezbronnego o życie. Rozdzierały serce swą prostotą i niewinnością.
- Dziewczęta… zostawcie nas same…
- Laboni daj jej chociaż jeden dzień… ona się bo…
- Wyjść! Wszystkie. Już. - Babka nie brzmiała jak wredna sroka, jaką zdążył ją poznać Pradawny. Ta Laboni była wystudiowana, melodyjna, opanowana, chłodna… Może to nie była ona? Może się przesłyszał? Nie. No gdzieżby! Wszędzie pozna tą rozkrakaną pticę! To musi być ona!
„Chyba… nie chcesz tam zaglądać?” spytała zachowawczo bardka, opierając się o ścianę. Pozowała na niewzruszoną i butną wojowniczkę, ale w oczach czaił się strach.
~ Czemu nie? To tylko mgliste wspomnienie, ja jestem umysłem ~ stwierdził smok napinając muskuły. ~ I mam topór. Schowaj się za mną.
“Nie… nie… ja nie chce.” Chaaya pokręciła głową, dobrze znając całe wydarzenie. “Pamiętaj, by nie dać się przyłapać… jeśli się dowie, że patrzysz, będzie zła… i będzie więcej płakać” ostrzegła go, krzyżując rączki na wątłej piersi.
~ Pfff… niby dlaczego miała by się dowiedzieć? ~ spytał Starzec.
“Nie mogą cie zobaczyć…” ciągnęła uparcie, by gad zrozumiał, że to nie przelewki. “Nie mogą. Nie mogą cie zobaczyć, bo ona się dowie. Chowa to przed nami… ich oczy to jej oczy.”
~ To po co tu przybyliśmy, skoro niczego nie możemy zobaczyć, co? ~ spytał retorycznie skrzydlaty, a Deewani malała pod jego wzrokiem zmieniając się w szarą mysz. Po niej zaś Starzec też zaczął maleć i porastać futrem, przeistaczając się gryzonia, ze smoczym pyskiem w miejsce mysiego pyszczka.
“Wybrałeś sobie jedno z najbardziej strzeżonych wspomnień…” zapiszczała dziewczynka, szybko odnajdując radość z bycia w nowym ciele. Ruszyła pędem za swoim ogonkiem, biegając w kółeczko. “Są wspomnienia, gdzie nie ma jej szpiegów… wspomnienia które nie bolą. Radosne… i z mordobiciem!”
~ Co to za przyjemność z mordobicia, jeśli samemu się nie zgniata rywali na miazgę ~ stwierdził jednoznacznie smoczy szczurek i ruszył w kierunku Laboni i Kamali.
Gdy przeszedł przez przejście znalazł się w oddzielnej komacie, która wyglądała jakby wykuta została w szmaragdzie.

[media]https://i.pinimg.com/564x/5a/1a/38/5a1a38ae4a82e70ce984aeca127eabd5.jpg[/media]
Ściany i sufit wyłożone były lustrami. Ze środka pomieszczenia zwisał żyrandol... z pereł i chyba diamentów.
Podłoga była usłana zielonym marmurem o złotych żyłkach przeszywających płyty, niczym układ krwionośny tajemniczego organizmu.
Smok znalazł się w sypialni i z tego co się mógł domyśleć… nie była to typowa sypialnia dla codziennych klientów. Tutaj dziewczęta traciły swoje dziewictwo. Prawdziwa gratka dla napalonych książąt.
W nogach wielkiego łoża zasłanego jedwabiem i chyba dwoma tuzinami haftowanych poduszek, klęczała drobna osóbka. Niczym druga Deewani. Jej strój składał się wyłącznie z korali i pereł, które tworzyły staniczek i spódnicę, bogowie raczą wiedzieć jakim cudem trzymających się w całości.
Młodziutka Chaaya ciało miała ozdobione misternią henną, a buzie wymalowaną jak dorosła kobieta, choć smok nie dawałby jej więcej niż dwanaście… no, przy dobrych wiatrach czternaście ludzkich lat, gdyby w ogóle potrafił rozpoznawać wiek ludzi. Jej wątłe ciałko nie było jeszcze w pełni rozwinięte…
Nie to co u kobiety stojącej nad szlochającą kupką nieszczęścia.

[media]https://i.pinimg.com/564x/34/c3/a2/34c3a2273721d782b973a0ee411d5e42.jpg[/media]
Nie tak sobie ją wyobrażał, zwłaszcza po tym jakie wcielenie widział jej na co dzień odkąd opętał ciało Kamali.
Prawdziwa Laboni była jak żywa statua z kości słoniowej i na myśl przywodziła sopel lodu. Chłód i wyniosłość niczym macki podstępnego stwora, rozchodziły się po pomieszczeniu tylko potęgując kontrast między nią a płaczącym dzieckiem.
Wnuczka nieumiejętnie próbowała oddać majestat kobiety, dla której czas się chyba zatrzymał, lub płynął zupełnie odmiennym rytmem. W dodatku… ta tutaj miała większe piersi i zdecydowanie lepszy gust estetyczny, niż owa przekupa gdacząca mu nad głową w dzień i w nocy.
- Nie płacz… bo się rozmażesz… - Starsza wiekiem poprawiła rąbek szala, który spadł z jej ramienia. - Masz pół świecy na doprowadzenie się do porządku. - Słowa brzmiały bezdusznie w tych idealnie skrojonych ustach.
Zwinięta u jej bosych stóp dziewczynka tylko miałknęła głośniej, drżąc od wstrzymywanego szlochu.
- Dlaczego… nie mogę… z miłości? - próbowała dalej walczyć, choć widać było, że jej pancerz dawno został roztrzaskany w drobne okruchy.
- Miłości? - Kurtyzana cmoknęła rozczarowana. - Dla ciebie, na tym świecie nie istnieje coś takiego jak miłość. Myślałam, że wychowałam cię na mądrzejszą, ale chyba wypiłaś zbyt dużo mleka z piersi mojej żałosnej córki.
Zadźwięczała cicho biżuteria lub Starzec po prostu słyszał trzask pękającego teraz serca młodziutkiej tancerki, która nie była już w stanie nawet płakać.
Wyglądała jak pozbawiona ducha laleczka, porzucona przez krnąbrne dziecko, które znudziło się zabawą.
- Pół świecy a później masz nie przynieść mi wstydu… jeszcze mi po tym podziękujesz.
Po tych słowach Laboni wyszła z szelestem szat z pomieszczenia, ani przez chwilę nie spoglądając z wyrozumieniem czy czułością na swoją latorośl.
~ A co się dzieje z synami. Też przebierają się w kolorowe ciuszki i oddają cnotę? ~ zapytał smok przyglądając się wychodzącej Dholiance. ~ Nie wiem co wy widzicie w rozpamiętywaniu porażek z przeszłości. To zawsze boli i tylko boli.
“Synowie? Synowie…. w skrócie… balują” odpowiedziała chłopczyca z gorzkim zabarwieniem głosu. “A to wspomnienie… nie jest porażką i nie jest takie smutne… oczywiście dostrzegłyśmy i doceniłyśmy to dopiero kilka lat później… babcia nas chroniła i… wybrała nam bardzo dobrego mężczyznę. Wspomnienie to jednak wspomnienie i widzisz je tak jak widziałyśmy je za pierwszym razem…”
~ Gadanie ~ stwierdził Starzec, wyraźnie niezadowolony tym tłumaczeniem i ruszył w kierunku z którego przyszedł. ~ A z mężczyzn są dobrzy strażnicy. To powinniście robić z waszych synów. Straże.
Odbił się jednak pyskiem od lustrzanej ściany. Najwyraźniej wyjście było gdzie indziej.
“Drzwiami Staruszku… drzwiami.” Deewani nie brzmiała jednak na rozbawioną i radziła ze szczerego serca. “Anjalej należał do straży, to nasz rodzony brat. Był inny od reszty… nie wydawał pieniędzy swoich sióstr.”
~ Jeden. Phii… Marnotrawstwo. No… prowadź do tego mordobicia, czy gdzie tam chcesz ~ łaskawie zgodził się Pradawny, pozwalając dziewczynie prowadzić się.
Krnąbrna myszka, jaką była teraz odważna maska Kamali, nie zaliczała się do grupy dobrych przewodników po nieznanym terenie. Smok musiał pilnować nadpobudliwej emanacji, która przemierzała korytarze ciągnące się w nieskończoność jak zapętlona paralela.
W większości czasu milczała, nie racząc tłumaczyć widoków jakie mijali, ale zdarzały się momenty kiedy, aż piszczała z podekscytowania i dawała nura we wspomnienia, które nie przedstawiały sobą większej głębi. Czerwonego jednak to nie dziwiło, gdy zorientował się, że wszystkie pomieszczenia przechowywały doświadczenia Deewani.
Ucieczka nocą z zarządcą strażników imieniem Salman do miasta. Wycieczka do Oazy Morgany. Końskie wyścigi. Walki gladiatorów. Festyny. Przeciąganie liny przez wielbłądy. Łapanie świecących skorpionów. Rozkopywanie mrowisk ognistoczułkowych mrówek.
Notabene owy mężczyzna bardzo często występował w zestawieniu z mała psotnicą, jakby tą parę łączyło coś więcej niż tylko słabość do łamania prawa. Nie natrafili jednak na żadne wspomnienie potwierdzające gadzie przypuszczenia, a wkrótce Chaaya pokazała swojego „ulubionego” klienta, którego gnębiła i tępiła tak mocno, że niepojętym było, że ktoś chciał za to płacić i tego doznawać.
Beczułkowaty i pierdołowaty Rahim, większość wizyt spędzał płaszcząc się przed nabzdyczoną i rozwydrzoną pannicą, starając się ją nakłonić choćby do pogłaskania go po policzku. Jedyną jednak pieszczotą jaką mógł uzyskać było odepchnięcie jego twarzy bosą i zimną stópką przy akompaniamencie obelg, od których cierpły uszy.
Wyglądało jednak, że nawab był rad z takiego kontaktu ze swoją kochanką.
„Przynosił mi zawsze dużo słodyczy… bo wiesz… on wynajmował kucharzy z innych krain, by piekli mi najprzeróżniejsze cista, ubijali kremy, karmelizowali owoce i rzeźbili figurki cukrowe.” Mówiła z dumą w głosie, obserwując bystrym spojrzeniem starannie zapakowane prezenty, które ściełały podłogi komnat w których go przyjmowała. „Były też zabawki… i ubrania i książki z obrazkami… Zawsze nie mogłam się doczekać spotkania z Ciapinem, zastanawiałam się co nowego mi przyniesie i jak tym razem będzie mnie próbował nakłonić do seksu… Oczywiście nigdy mu nie dałam. Choć pewnie… ten pizduś i tak by nie wiedział do czego jego sprzęt służy… Hahaha czasem siadał obok mnie, gdy jadłam jakiś tort lub czytałam opowiadanie… kładłam mu wtedy nogi na kolanach, a on był tak szczęśliwy, że mu stawał i robił sobie dobrze pod płaszczem, myśląc, że ja nie wiem co on tam poleruje. Prawdziwy z niego głupek…”
Kończąc małą opowieść, wspięła się po rzeźbionej ścianie i wyszła lufcikiem na zewnątrz. Gdy smok poszedł jej śladami, wylądował w ogrodzie okalającym Pawi Taras.
Teren burdelu stworzony był na polu prostokąta, w którym spokojnie można było pomieścić małe miasteczko.
Choć znajdowali się na pustyni, w najgorętszym i najsurowszym klimacie, pole dookoła dworu było soczyście zielone. Jakby ktoś wyciął fragment dżungli i przykleił go pośród wydm.
Bardka poprowadziła alejką swojego szczurzego kompana, przedstawiając mu ogród, prezentując basen, tłumacząc podstawę istnienia brzozowego lasu w rogu wysokiego muru, na którym stało wojsko chroniące przed intruzami… lub co bardziej trafne pilnujące, by żadna z kobiet, nie wybrała wolności.
Zatrzymali się nad sztucznym stawikiem wyłożonym mozaiką. W środku pływały złote ryby z długimi wąsiskami i paszczami tak dużymi, że mogłyby połykać w całości pisklęta kaczek Na powierzchni kwitły różnokolorowe lotosy pachnące słodkością. W centrum akwenu stała wysepka na której zbudowana była altana. Ta sama, która stała w sercu ich nosicielki. Pierwowzór bezpiecznego miejsca w którym zwykła kryć się Sundari. Ulubione miejsce na kontemplacje, odpoczynek i chwilę samotności.
Deewani pokicała w jego kierunku przez drewniany mostek. W tym samym momencie przed jego wejściem zmaterializował się jakiś mężczyzna. Średniej wysokości, nienagannej postawy i ubioru. Postawny i umięśniony, zapewne wojownik z zawodu, przyzwyczajony do posługiwania się średnią bronią. Ruszył żołnierskim acz lekkim krokiem, wymijając malutką myszkę, która dała nura w kępkę kwiatów.
Zatrzymał się w połowie kroku i obejrzał za siebie, jakby przeczuwał, że gdzieś czaił się intruz… Smok poznał go od razu… wprawdzie nie miał brody, długie włosy były gładko zgolone i miał nieco mniej blizn na policzkach, ale nie mogło być mowie o pomyłce, to był…
- Ranveer? Jak się tu dostałeś? - Tancerka ze środka altanki brzmiała na szczerze zaskoczoną.
- Ha… wiedziałem, że cię tu znajdę… - Chłopak wszedł do środka, znikając w cieniu. - Kamala wśród Kamal, dlaczego cie nie ma na placu? Dziś święto światła…
- Nie odpowiedziałeś mi…
- Teleportowałem się - odparł zniecierpliwiony, przerywając swojej kochance.
Wtedy też mysia Chaaya wyskoczyła spod liści, goniona przez dwa razy większą od niej jaszczurkę, która sycząc, chyba chciała zrobić sobie przedwczesny podwieczorek z małego gryzonia.
„Poszła won ode mnie! Nie jestem do jedzenia!” piszczała butnie, strosząc swoje szare futerko, by wyglądać na groźniejszą.
~ Wszystkie samice są takie same. Nie ma dla nich znaczenia ten samiec, który przynosi im skarby i zwierzynę. Ostatecznie zawsze wybiorą tego co pręży ładnie muskuły. Niewdzięczne, samolubne stworzenia. Dobrze, że my smoki mamy z nimi do czynienia zazwyczaj tylko raz w roku przez kilka miesięcy. Nie wiem jak ludzie to wytrzymują ~ stwierdził filozoficznie, acz z pogardą w głosie Starzec, po czym obrócił pysk w kierunku jaszczurki, by swoim smoczym pyskiem zioniąc strugą ognia wprost w jej rozdziawiony pyszczek.
Pustynny mieszkaniec musiał ugiąć się przed potęgą żywiołu ognia. Zasyczał przestraszony i uciekł z powrotem w bezpieczne zarośla, zostawiając oba gryzonie samopas. Nie na długo…
Wielki cień już sunął po podłożu w ich kierunku. Wielki i dostojny paw o fioletowym brzuchu i rubinowym ogonie, wylądował na balustradzie mostu, przypatrując się czarnym ślepkiem dwóm potencjalnym przekąskom.
„Felix!” zawołała radośnie tawaif, rozpoznając jednego ze swoich podopiecznych.
- Paaaaaaah! - Kurak zapiał w podnieceniu, zeskakując na deski. - Paaaaah! Paaaaah! - W oddali dołączyły krzyki jego kompanów.
„Felix, Felix pokaż rogi!” Dziewczynka zaśmiała się, a ptak napuszył, przygotowując do pokazu. Dreptał w miejscu kiedy potężny ogon o długich i rubinowych piórach powoli układał się w wachlarz. Pawie oczka zakończone były w dwa kosmate rożki, a nie łezkę jak u tradycyjnego przedstawiciela tego gatunku. Deewani piszczała z zachwytu, odnajdując w tej prozaicznej scence sporo radości.
- A tam tradycja… - Męski głos żachnął się z wnętrza altanki, wyraźnie czymś zirytowany. - Pieprzyć ją i tą starą jędzę Laboni!
- Gdyby nie tradycja nie byłabym tawaif… - Kamala tłumaczyła cierpliwym i łagodnym głosem.
- I dobrze! Mógłbym ożenić się z tobą i zabrać do domu. - Generał trwał uparcie w swojej prostej filozofii.
- Obawiam się… że w takim wypadku moglibyśmy się nigdy nie spotkać.
Tymczasem popisujący się drób stepował przed hasającą myszką, odprawiając swój najlepszy numer. Nie za bardzo przejmowała się wydarzeniami obok… w końcu była to tylko pogrzebana piaskiem przeszłość.
- Dlaczego wszystko musisz tak komplikować..! - Ranveer syknął jak bazyliszek.
- Ciszej jamun, jeśli służki zorientują się, że tu jesteś…
- TO CO?! Jest święto! Przybyłem tu kawał drogi, by się z tobą zobaczyć i spędzić razem trochę czasu, chyba mogę mieć prawo czuć się zawiedzionym, że zostałaś tu zamknięta z jakiegoś irracjonalnego powodu?!
- Jestem nieczysta na litość boską, kobiety w moim stanie nie mogą wychodzić z domu! - zawołała Sundari podniesionym i lekko drżącym głosem. - Przecież tego nie zaplanowałam…
Przez ażurowe ścianki przebijały się dwie ludzkie sylwetki w bardzo bliskiej odległości. Chaaya miała piękne, długie włosy do pasa, układające się w ciemno orzechowe fale. Ubrana była skromnie, nie licząc oczywiście wymyślnej biżuterii. Była młodziutka, ale w pełni rozwinięta, niczym lilijka podczas pełni księżyca. Jej towarzysz wyglądał przy niej jak tyran. Twarz była marsowa i zastygła w groźnym grymasie drapieżnika. Nie posiadał tyle wdzięku ile jego kochanka, był kanciasty, surowy… niczym obłupany kawałek krzemienia.
Pasowali do siebie jak pięść do nosa, a pomimo tego w ich postawach można było dostrzec harmonię i równowagę.
- To tylko trochę krwi… podczas wojny z niejednego faceta leje się jej więcej… chodź, założysz chador i wymkniemy się… jeśli nie na pochód, to przynajmniej na spacer… po prostu. No już. Nie płacz… aj Chandramukhi… To nie jest żadna hańba, ni klątwa…
„O.o.o! Zaraz będziemy w mieście!” Mysia towarzyszka czerwonołuskiego, władowała się na jego plecy, niuchając ciekawsko w powietrzu. Felix dalej tańczył… tym razem do karpi w wodzie, najwyraźniej nie miał zbyt wielkich wymagań co do swojej publiczności.
Wtem nagle cały obraz pociemniał i rozmazał się, jakby ktoś zdmuchnął płomień świecy. Para obserwatorów znalazła się z kochankami w sypialni.
„To zbroja Ranveera. Buty. Buty, tak, tak. To ich sprawka…” wyjaśniła Deewani, podczas gdy Chaaya zakładała na siebie okrycie. Czerwony płaszcz wyszywany koralami i monetami, zasłaniał ją od stóp do głowy i tylko jej oczy były widoczne.
Mężczyzna objął ją ramieniem i otoczenie ponownie się zmieniło.
Maska ze smokiem wylądowali na dachu jakiegoś budynku. Przed nimi rozpościerały się „ulice” dachów, po których przeskakiwali różni mieszkańcy.
W dole tłuszcza maszerowała wspólnym rytmem albo w górę, albo dół ciasnych alejek. Niczym krew w żyłach, jednego organizmu.
„Możemy się odmienić!” zawyrokowała dziewczynka. „Oni będą na dole, nie zobaczą nas, więc jesteśmy bezpieczni… a zresztą jako myszy mielibyśmy problem ze skakaniem z dachu na dach…”
Smok łaskawie przywrócił Deewani jej postać, sam zaś stając się tym muskularnym barbarzyńcą z toporem i twarzy ukrytej za żelazem.
Tawaif pokazała swoje rodzime miasto, a przynajmniej okolicę w której się znajdowali. Trafili do dzielnicy handlowej. Bazar był trzy przecznice na lewo i ciągnął się niemal od jednej bramy wlotowej na wschód do drugiej na zachodzie. Na prawo w centrum i na wzniesieniu widać było wspaniały pałac w którym rezydowali władcy Dholstanu. Ogromna budowla, która mogłaby pomieścić budynki w swoim wnętrzu. Największa kopuła dachu pokryta była w całości złotem, które teraz płonęło żywym ogniem zachodzącego słońca. Widok ten zapierał dech w piersi i oniemiał, o oślepianiu nie wspominając.
Nic dziwnego, że krążyły setki legend na temat tego miejsca. Kraj snu. Kraj w którym zapewne rezydowali sami bogowie.
Nierealny, nierzeczywisty, niczym najpiękniejsza, bo śmiertelna, fatamorgana.
O dziwo w powietrzu znajdowało się kilka wysepek, na których stały pomniejsze dworki budowane z białego kamienia.
„Klasztory” wyjaśniła tancerka „ podobno mieszkają tam święci asceci, bardzo potężni w walce i magii… ale ja tam nie wiem, bo nigdy tak nie byłam… ani nikt kogo znam… O, a tam jakbyśmy szli cały czas przed siebie trafilibyśmy do wejścia do podziemnego miasta. Są tam kopalnie i dzielnica żebracza. Fajnie tam… ale teraz chodźmy popatrzeć jak się biją… szybko, zaraz się zacznie!”
Gdy dotarli do opuszczonych kochanków, na niebie było już ciemno i pierwsze gwiazdy błyskały nieśmiało do obserwatorów. Na miejscu okazało się, że bitka już dawno się rozpoczęła. Gad nie wiedział o co poszło, ale konflikt z każdą chwilą jeszcze bardziej się zaogniał. Po jednej stronie byli rodzimi mieszkańcy tejże ziemi, a po drugiej przejezdni… w większości. Biali.
„Bij zabij!” krzyczała Deewani wymachując piąstkami i dopingując Ranveerowi, który z jakiegoś powodu był w samym centrum wydarzenia. „Urwij mu łeb i skąp się w jego jusze!”
- Białasy pieprzone! Nieroby! Brudasy! Szarańcze! Złodzieje! - wydzierali się rodowici mieszkańcy Rozgrzanych Piasków.
- Smoluchy! Bezbożnicy! Dupodajce! Kitajce! - odrykiwali ci drudzy, tłukąc się po mordach na „prawdziwe” śmierć i życie.
Sprawa wyglądała poważnie. Musiało dojść nie tylko do złamania prawa, ale jakiejś poważnej zniewagi na tle kulturowym, bo co i rusz do skotłowanych mężczyzn dobiegali nowi, gotowi bronić lub atakować.
- Lubieżne skurwiele! - Papułasy! - Niewychowane psy! - Ryżojebcy! - Bezdomni pierdoleniii!!!
Do pięści zaczęła dochodzić broń, miecze, topory, sztylety, ławki, drzwi, garnki i doniczki… W oddali słychać było róg straży miejskiej.
Gromadne wojsko z postawionymi lancami kroczyło ciasnymi uliczkami w kierunku awanturników, ale z powodu ścisku miało wyjątkowy problem z dotarciem do celu.
„Ihaaaa nie oszczędzaj ich!” Dziewczynka szarpała się za warkocz, czując dziką radość z bestialskiej rzezi u swoich stóp.

[media]https://i.pinimg.com/564x/dc/9b/b8/dc9bb8926cf5a375c9b90689d57650ce.jpg[/media]
Pojedynczy fajerwerk wzbił się w granatowe niebo wybuchając nagle deszczem kolorowych iskier. W mgnieniu oka powietrze zahuczało od petard i wybuchów. Ogniste wieloryby, meduzy, słonie i tygrysy przepływały po niebie zanim nie eksplodowały w spektakularne i różnokolorowe pióropusze.
„Szczęśliwego Święta Światła!!!” zawołała radośnie tancerka do smoka, rozpościerając ręce na boki i zataczając piruety wśród gasnących iskierek i dymu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 06-02-2018 o 21:56.
sunellica jest offline