Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-01-2018, 17:12   #164
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 32




I znowu woda. I w wodzie. Woda zdawała się dominować w krajobrazie okolicy. Wszędzie gdzie okiem sięgnąć była jakaś woda. Na ulicy, między budynkami, wokół samochodów, wokół wraków, wokół brnących przez nią wozów i ludzi. Po drodze przez zatopioną osadę Brianna i towarzysząca jej Robin spotkały jeden a potem drugi wóz zaprzęgnięty w konie. Były załadowane dobytkiem i ponurymi twarzami ludzkich rodzin o przygnębiającym wyglądzie rozbitków lub uciekinierów. Po drodze widziały kilka innych domów gdzie ludzie pakowali się i szykowali do drogi pakując się to na wozy, czasem na samochody albo i pieszo brnąc tak jak i one przez wodę.

Gdy wreszcie obie postawiły swoje mokre buty na suchym lądzie była to przyjemna odmiana. Chociaż określenie “suchy ląd” było trochę na wyrost. Dechy podłogi były zawalone wodą i wymieszana z piachem i błotem więc wyglądała jakby na zewnątrz trwała ulewa. A tym czasem niebo było prześlicznie błękitne a pogoda iście plażowa. Gdyby to było przed wojną pewnie ludzie pakowaliby się na plażę w taką czysto urlopową pogodę. Obecnie jednak dominowała atmosfera apatii i przygnębienia. Pora sjesty już minęła, ale ludzie w barze w większości pewnie goście spoza Dew co utknęli tutaj tak jak i Brianna nie wyglądali na zbyt rozmownych. Reagowali apatią albo podniesionym poziomem zdenerwowania.


- Jej, całe buty mam mokre. - westchnęła Robin spoglądając w dół swoich nóg. Jej szorty ostały się prawie suche, z góry miała mokre z pół jednego rękawa gdy potknęła się po drodze o jakaś podwodną przeszkodę i musiała podeprzeć się by cała nie wpaść w tą bagienną wodę. Chociaż pod względem przemoczonych ubrań Brianna w długich spodniach miała gorzej. Po jednym wyjściu na zewnątrz doszedł jej kolejny komplet mokrych ciuchów gdzie poprzednie zostawiła do prania i miały być na wieczór albo rano. Za to jej rudowłosa nowa funfela aż pisnęła z radości obejmując przy okazji Briannę gdy ta spełniła obietnicę i zamówiła jej kąpiel. Teraz już ta kąpiel powinna być całkiem niedługo i Robin czekała na nią w znakomitym humorze. Jednak jak właśnie miała przekonać się tropicielka kąpiel choć przyjemna, odświeżająca i warta swojej ceny to działała wręcz magicznie ale tylko póki człowiek nie wyszedł taplać się w tym bagnie na zewnątrz. Ona sama choć wyszła przecież z wanny nie dalej niż dwie czy trzy godziny temu to teraz czuła się tak średnio świeżo po tym smaleniu w południowym Słońcu z góry i moczeniu się w tej cholernej wodzie od dołu.

- Szczury? - Lou wydawał się zaskoczony ale tylko w pierwszej chwili gdy tropicielka powiedziała mu z czym przychodzi. Wysłuchał jej i pomyślał chwilę. - Tak, to niestety możliwe. Tępimy je ale one w końcu wracają. Wielu z nas ma z tym problem tutaj. - wyjaśnił jak to wygląda. Tropicielka zdawała sobie sprawę, że to całkiem często spotykany schemat. Szczury można było rzec, “żyły na ludziach” i ich cywilizacji. Można było być prawie pewnym, że tam gdzie na stałe żyją ludzie są gdzieś i jakieś szczury korzystające z resztek jakie zostawiali po sobie i wokół siebie.
Lou wezwał więc znowu Mike’a, tego młodego kelnera albo barmana. Ten zaprowadził tropicielkę do piwnicy. Zeszli oświetlając sobie drogę lampą trzymaną przez pracownika lokalu. On też zaprowadził Briannę do zamkniętej na kłódkę piwnicy. Choć gdy otwierał tą kłódkę, skobel a potem drzwi Smith widziała, że się denerwuje. Gdy otworzył dość ostrożnie i równie ostrożnie zajrzał chyba mu ulżyło. Choć nadal chyba czuł się dość nieswojo.

- To tutaj. - powiedział chyba by cokolwiek powiedzieć i wskazał gestem do środka by Brianna mogła wejść. Wnętrze jednoznacznie kojarzyło się jak nie z rzeźnią to miejscem ciężkiej walki. Rozbite szkło zawalało podłogę a to co zostało na regałach w sporej mierze było przewrócone. No i krew. Całe rozbryzgi i kałuże krwi. Przysiadały już się do niej muchy tak samo jak do trupa. Trup zajmował honorowe miejsce w tej piwnicy. Bezgłowy trup z leżącą na nim zakrwawioną maczetą. Wnętrze więc niezbyt zachęcało do poznawania ale wedle Izzy tu właśnie miały być te tropy szczurów.

- Kurde nie wiem jak my go tutaj wsadzimy. - Mike w międzyczasie gdy Brianna robiła swoją robotę to robił swoją. Przetoczył pod tą piwnicę pustą, plastikową beczkę ale, że do mięśniaków nie należał i tak się nieźle zasapał. Facet, nawet bezgłowy, naprawdę jednak wydawał się na granicy zapakowania do tej beczki. Zwiadowczyni zaś poszła po tropie szczurzych łapek. Z początku szło dziecinnie łatwo. Mike zostawił jej lampę a sam gdzieś zapalił sobie kolejną. Miała więc własne światło. W nim łatwo dało się zlokalizować dziurę w podłodze pod regałem do którego prowadziły tropy. Potem z Mikem przeszli do sąsiedniej piwnicy i tutaj trop już się rwał i nie był tak wyraźny. Dla większości ludzi przynajmniej. Ale tropicielka wiedziała czego szukać nawet jak tropów niby nie było. Po przeciwnej ścianie znów dostrzegła szczurzą dziurę i przeszli do kolejnej piwnicy. Tam jak się okazało była pralnia czyli i odpływ ściekowy. W nim widziała uszkodzenia pasujące do wygryzionych przez szczurze zęby. Szczury musiały więc przychodzić z kanałów. Chwilowo można było zablokować tą drogę blokując czymś odpływ. Gdyby jednak chcieć zlikwidować te szczury można było zmajstrować pułapki i czekać aż się wyłapią. To przypominało wojnę na spryt, cierpliwość i wyniszczenie. Pewnie trwałoby dni choć dla ludzi było to dość tanie i bezpieczne rozwiązanie. Mniej bezpieczne ale dające szansę na szybsze załatwienie sprawy było wejść do tych kanałów i tam spróbować odnaleźć te szczurze gniazdo i je zlikwidować. Tylko teraz w tej powodzi kanały pewnie były zalane wodą a nawet bez tego wynik łażenia i szukania gniazda mógł być różny.





Rice gdy zobaczyła rzucone na łóżko ubranie i chyba skojarzyła, że jednak jej tu nie zabiją wyraźnie się uspokoiła. Przestała płakać i chlipać chociaż nadal wydawała się być wyraźnie przestraszona. Zdjęła z siebie ten czarny błyszczący szlafrok i zaczęła przebierać się w rzeczy przyniesione przez Vex. Trochę skrzywiła się na te szale i paski jakimi trójka obcych jej ludzi chciała ją związać.

- Chcecie mnie związać “tym”? - westchnęła wskazując na leżące części własnej garderoby. - To już zróbcie to porządnie, tam mam trochę rzeczy. No knebel chociaż a nie to. - gospodyni wskazała ma szafę stojącą w pokoju. W szafie okazały się być szuflady a w jednej z nich zabawki pasujące do zawodu jakim trudniła się czarnowłosa dziewczyna. W tym również były i kneble i kajdanki, jedne metalowe podobne do policyjnych a drugie przypominały grube, skórzane obręcze połączone krótkim łańcuszkiem. Sprzęt wydawał się całkiem solidny i mocny do unieruchamiania nie tylko w zabawach.

Poza tym Rice nie sprawiała właściwie żadnych problemów. Dała się skrępować, zakneblować i poprowadzić do furgonetki Rogera. Sam Roger coś chyba nie był zadowolony z tego, że nie trafiła się okazja do uzbierania kolejnej porcji do kielicha Khaina. Ograniczył się jednak do dość obojętnego siedzenia za kierownicą. Obrzucił skrępowaną Rice dłuższym spojrzeniem ale poza tym nie wydawał się nią bardziej zainteresowany niż resztą pasażerów.
Więcej oporu i wysiłku sprawiło pozbycie się zwłok, pojazdów i przepakowywanie się.

Najpierw we trójkę musieli zanieść jedno a potem drugie ciało do bagażnika osobówki. Potem przeszukać samą osobówkę, odjechać nią gdzieś w okoliczne podwórza, wrócić do furgonetki Rogera, podjechać nią na ulicę gdzie mieszkali Westowie i Brandonowie by znowu przenieść swoje zapasy, bagaże i kocią rodzinę do samochodu Rogera. Przy tym całej powodzi po kolana i smalącym Słońcu z góry to było dość męczące i czasochłonne. Gdy wreszcie skończyli przeprowadzkę z autobusu Psów do furgonetki Rogera można było wracać do Gammana. Tylko Vex wsiadła za kierownicę dawnego school bus’a by go ukryć gdzieś dalej a mając Spike na pokładzie mogła wrócić nim samodzielnie do lokalu.

W lokalu gdy przyjechali panował spokój. Chociaż wprowadzenie zakneblowanej i skrępowanej kobiety jednak wzbudziło zaskoczone i zaciekawione spojrzenia i podobny szmer rozmów. Do mokrej podłogi kontrastował przyjemny zapach świeżo upieczonego ciasta. Zwłaszcza przy barze sąsiadującej z kuchnią był on wyraźnie wyczuwalny. Wujka i Izzy nie było. Za to była Maggie i właśnie ciasto. Robert tak jak obiecał poczęstował i córkę i nastolatkę zamówionym wcześniej sernikiem. Sam zaś wujek i żona Roberta weszli do sali głównej ledwie kilka chwil potem. Trochę później do lokalu wróciła Vex.





Wujek Angie parł nieustępliwie do przodu z ponurą i zdeterminowaną miną. Nie odzywał się dobrą chwilę idąc w milczeniu. - Zobaczymy. Co chcesz zrobić z tym mikroskopem? Znaczy kiedy będziesz coś wiedzieć? - najemnik zapytał w końcu zerkając na idącą obok lekarkę. Ona sama wiedziała, że trzeba by zacząć od pobrania próbek. Musiała mieć najpierw próbkę tego syfu by wiedzieć czego szukać w innych. Jedynym pewnym adresem w tym względzie wydawało się to bezgłowe ciało w piwnicy. Gotowym do użycia mikroskopem to powinno zająć jakiś kwadrans. Może trochę mniej, może trochę więcej. Potem z kilka, kilkanaście minut na badanie każdej kolejnej próbki. Problem był w tym, że na wczesnych etapach rozwoju choroby czynnik patogenny nie zdążył się namnożyć w wystarczającej ilości by akurat pobrana próbka go wykazała. Dlatego co jakiś czas zwykle powtarzano wyniki.

Wędrówka przez zalane ulice nie była ani łatwa ani przyjemna. Skwar dalej dopiekał wszystkiemu co było wystawione na otwarte Słońce. Każdy kawałek cienia wydawał się nieść prawdziwą ulgę. Pod tym względem nogi zanurzone w wodzie miały prawdziwą ulgę. Na dłuższą jednak metę zwyczajnie szło się ciężko taki kawał. Woda spowalniała każdy krok. Kryła pod mętną powierzchnią przeszkody co się przekonali oboje gdy kilka razy potknęli się o podwodne coś. Nawet zwykły krawężnik pod wodą mógł zahaczyć i wywrócić delikwenta. Dość smętnie też wyglądało jak ludzie, przynajmniej tam i tu pakowali swój dobytek i wyjeżdżali gdzieś. Mijali jadących na wozach ludzi, widzieli jeden czy dwa jadące samochody, byli też i grupki pieszych brnących tak jak i oni przez wodę. Ci na wozach i piesi spoglądali na nich, pewnie głównie ze względu na wujka który z tym całym wojskowym ekwipunkiem modelowego, przedwojennego komandosa rzucał się w oczy nawet w takiej sytuacji. Zupełnie jakby trafił tu z innej bajki. Niemniej jednak nikt widocznie nie dążył do nawiązywania kontaktów przygnieciony ciężarem własnych problemów i niepewnością jutra.

Izzy zaś wiedziała, że sytuacja będzie się pogarszać. Taki skwar w zestawieniu ze stojącą, powodziową wodą był wymarzonym siedliskiem dla wylęgającego się syfu. Nawet bez tej dziwnej wścieklizny. Zwłaszcza jeśli ktoś by został bez zasobów czystej wody. W końcu jednak tą samą drogą jaką szli do kościoła teraz wracali do “Gammana”. Przed lokalem zastali czarną furgonetkę Rogera. Wewnątrz gdy ociekając wodą z przemoczonych ubrań weszli na zamoczoną podłogę lokalu to zastali większość swoich bliskich i znajomych. Była Angie, była pozostała część rodziny O’Neal wspólnie pałaszujących sernik. I była jeszcze jakaś związana i zakneblowana Azjatka. Rice jak się dowiedziała od swoich. Ta co miała być ugryziona w domu Brandonów. Na razie jednak zachowywała się względnie zwyczajnie o ile mógł się zachowywać zwyczajnie związany i zakneblowany człowiek. No i była też Brianna. Chociaż akurat ona szukała w piwnicy gniazda tych szczurów. Był też Mike który poinformował ich wszystkich, że co prawda przygotował beczkę na tego typa z piwnicy ale zapakowanie go do niej wcale nie jest takie proste. Niedługo po ich przybyciu do lokalu wróciła Vex.





Była gangerka z Highwaymen miała współudział w zdarzeniach w domu Rice i razem z załogą czarnego vana zajechała na ulicę gdzie mieszkali i Westowie i Brandonowie. I gdzie w pobliżu rano zostawili autobus. Autobus nadal tam był, tak samo jak Spike i ich bagaże i kocia rodzina wewnątrz. Trzeba było znowu się przepakować do fury Rogera więc znowu musieli poprzenosić to wszystko robiąc kursy w jedną i w drugą stronę ze swoimi betami od jednej bryki do drugiej. Gdy skończyli obsada czarnego vana odjechałą prując wodę w stronę “Gammana” a Vex została sama w kiedyś kanarkowej maszynie.
“Zgubienie” maszyny okazało się dość proste. School bus znowu trochę pogrymasił nim odpalił ale jednak w końcu odpalił. Gdy zagrzmiał potężny, ciężarówkowy silnik maszyna ożyła i kierowana wprawną ręką i nogą dziewczyny z Det ruszyła przed siebie. Kierowanie taką kalabryną wymagało trochę uwagi, głównie na zakrętach bo w porównaniu do osobówek, nie mówiąc o motocyklach to zdawał się skręcać, i skręcać bez końca. Podobnie dość mułowato się rozpędzał. Za to przestrzeni i mocy miał tyle, że szło to odczuć.

Miejscem dobrym do schowania wozu wydawał się przydrożny las. A jak nie las to przynajmniej spora kępa przydrożnych drzew na tyle duża i gęsta, że przeciwległego końca nie było z drogi widać. Autobus jak już rozgrzał się od mocy i prędkości wydawało się, że ani woda, ani krzaki, ani zjechanie z zalanej drogi na pobocze i dalej na przełaj nic mu nie robią. Taranował wszystko jak leci, zahaczył nawet jakiś wrak który musiał ustąpić mu drogi, miażdżył krzaki i wydawał się przeć do przodu jak taran nie do zatrzymania. Vex czuła jednak opór maszyny jaka przedzierała się przez zalany teren. Wiedziała też, że nie ma co liczyć, że nawet rozpędzona maszyna da radę staranować chociaż jedno drzewo więc musiała je omijać.

School bus zostawiał za sobą szlak staranowanych krzaków, trawy i pomniejszych połamanych gałęzi. Potrafił rozjechać krzaczory czy młodnik jakie były wyższe od niego. Ale bierny opór wody i mułu pod nią w jaką wrzynały się koła kanarkowego cielska stawał się coraz wyraźniejszy. Vex dała radę przejechać przez jakąś polanę a potem znowu w las. Wreszcie pojazd stanął i gdy dziewczyna rozejrzała się nie widziała wokół siebie ani żadnej drogi ani budynków. Gdyby nie ślad pozostawiony przez maszynę można by uznać, że jest w kompletnej dziczy. A tak to przynajmniej miała gotową drogę powrotu na asfalt i do cywilizacji.

Odpalenie Spike poszło dużo sprawniej niż kapryśnej kalabryny. Jednak Spike’owi zdecydowanie nie przypadł do gustu teren tej zalanej wodą dziczy. Vex co prawda dała radę wrócić nim na bardziej cywilizowany asfalt ale jednak trasa z podwodnymi przeszkodami przez jakie ciężarówka do przewozu ludzi po prostu stratowała lub przejechała dla motocykla była już wyraźnym wyzwaniem. Maszyna podskakiwała na nich i wierzgała gdy podwodny muł próbował ją zatrzymać. Vex musiała użyć balansowania całym ciałem by utrzymać maszynę w poprawnej pozycji. Przypominało to ujeżdżanie mustanga na rodeo. Na dłuższe odcinki więc taka jazda byłaby pewnie bardzo wyczerpująca i dla jeźdźca i dla stalowego rumaka. Na szczęście mieli tej mordęgi może z kilkaset metrów.

Gdy wyjechali na asfalt droga zrobiła się lżejsza i łagodniejsza. Co prawda nadal niespodziewanie Spike podskakiwał na jakiejś niewidocznej pod wodą przeszkodzie ale jednak w porównaniu do jazdy na przełaj było to jak na te warunki drobnostka. Choć pewnie w pechowym wariancie mogłaby taka drobnostka spowodować i wywrócenie się maszyny. Nawet jednak bez takich przygód rola półamfibii dla Spike była dość trudna. Nawet stojąc w wodzie zalewała go ona prawie pod siodełko o obydwa koła niewiele wystawały ponad jej poziom. Gdy pruło się przez tą wodę fala jaka powstawała zalewała i przednie koło, i bak, i siodełko, i siedzącą na nim motocyklistkę. Gdy się do tego doliczyło wygibasy na drodze i bezdrożach to gdy Vex zsiadła wreszcie ze Spika przy “Gammanie. była przemoczona aż do piersi a Spike caluśki był przesiąknięty wodą. I teraz bez garażowania w busie było co nieco zachodu by go z tej wody wyciągnąć. Samochody stały na parkingu wokół lokalu ale też zwykle były nieco odporniejsze na takie kłopoty niż motocykle. Zostawienie Spike w tej wodzie na pewno by mu nie pomogło.

Gdy weszła do środka okazało się, że chyba wróciła ostatnia bo wszyscy jej bliżsi i nowo poznani znajomi już byli. Była Angie i Sam, była rodzina O’Nealów, był Spencer, był Lou i Mike. No i był smakowity, ciepły zapach sernika który nadawał mimo tej zawalonej wodą i błotem podłogi atmosferę kuchni i domu.


Siedząc, jedząc, pijąc i rozmawiając w lokalu Lou w ucho wpadała muzyka z radia przyjemnie brzdąkając gdzieś w tle. Zwłaszcza siedząc przy barze było ją całkiem wyraźnie słychać. Słychać też było DJ-a który odzywał się co jakiś czas zapowiadając kawałek, dodając słuchaczom otuchy lub udzielając pomocy, rad i ogłoszeń od słuchaczy i dla słuchaczy. Tak było i teraz.

- Czeeeść! Tu wasz ukochany i niesamowity DJ De Witt! No wiem, że bezkonkurencyjny bo przecież wymienić na inne radio mnie nie możecie. - DJ zaśmiał się chwilę z własnego dowcipu. Kilka twarzy w lokalu również się uśmiechnęło.

- Piękny dziś mamy dzień! I gorące popołudnie, mój zegarek pokazuje godzinę 16-tą a mój termometr pokazuje mi aż 33*C! Aż chciałoby się wyjść na plażę w taką pogodę. Niestety jak pewnie wiecie, plaża przyszła do nas. Od Arkansas aż do nas, w Dew panuje stan klęski powodziowej więc jeśli ktoś się do nas wybiera niech nie zapomni kaloszy i łódki. Ruch do przystani w Pendleton jest wstrzymany a przynajmniej nie dotarły do mnie informacje by komuś od wczoraj udało się przebyć przez rzekę w którąś stronę jeśli coś wiecie na ten temat dajcie mi znać lub komuś kto da mi znać. - DJ mówił szybko ale dykcję miał świetną, godną prawdziwego spikera więc i tak był zrozumiały i czytelny.

- No a teraz garść ogłoszeń od was i dla was! - powiedział wesoło DJ i wydawało się, że sięga po jakieś kartki.

- Zacznijmy od naszego podwórka. Nasza znana, szanowana i kochana Maria przypomina, że dla potrzebujących jest stara pompa z czystą wodą w starej stacji pożarnej. By uniknąć kłopotów i nerwów zostaną wyznaczone osoby do pilnowania porządku. Chętni są proszeniu o kontakt z Marią bezpośredni lub o przybycie dziś wieczorem lub jutro z rana do “Gammana”. Maria przypomina też i ja się do tego przychylam, że przecież to nie jest pierwsza powódź jaką tu mamy i jak przetrwaliśmy poprzednie tak przetrwamy i tą. Prosimy więc o zachowanie spokoju i nie utrudniania życia sobie i innym. - powiedział wesoło mężczyzna po drugiej stronie radia ale ta prośba dała się słyszeć i w jego głosie. Większość gości lokalu pewnie była zamiejscowa ale ogłoszenia i apel sprawiły, że zaczęli ze sobą szeptać i uciszać się nawzajem gdy DJ wznowił dalszy ciąg audycji.

- Z weselszych wieści! Wiecie, że mamy niesamowitego gościa w naszej pięknej osadzie? Zgadnijcie któż znowu nas odwiedził? - radiowiec na moment zawiesił głos a sporo głów spojrzało na radio albo na siebie nawzajem czekając z niecierpliwieniem kto taki do nich zawitał. - Tak jest! Właśnie on! Niesamowity Monster Spencer! Znów do nas zawitał jak co sezon więc jeśli jesteście fanami monsterucków i naszego największego rajdowca możecie go zobaczyć sami, na własne oczy! I przy okazji Spencer, jeśli mnie słyszysz, masz pozdrowienia od swojej największej fanki czyli naszej przemiłej Robin! - radiowiec wesoło nadał ogłoszenie i przekazał pozdrowienia. Rajdowiec chyba był zaskoczony ale przyjemnie zaskoczony. Część ludzi w barze chyba nie wiedziała kim jest, część może wiedziała ale jakoś sporo głów jakoś skierowało się na ogorzałego faceta z podgoloną głową siedzącego przy barze. Za to on na koniec spojrzał z zaskoczeniem na rudowłosą dziewczynę w dżinsowych szortach a ta nagle zapłonęła rumieńcem uśmiechając się nieśmiało.

- Aha, Spencer, i przypuszczam, że przy okazji wieczorem nasza Maria może chcieć z tobą porozmawiać więc bądź tak dobry i nie zawijaj nam się jeszcze i daj się nam sobą nacieszyć. - dopowiedział jeszcze DJ. Nie młody już kierowca tym razem chyba był całkiem zdziwiony bo spojrzał z zastanowieniem na trochę trzeszczące radio.

- A teraz na kończąc to moje przynudzanie ostatnie ogłoszenie. Brzmi tajemniczo ale jest od nowej dziewczyny w naszej osadzie, od Bri, która okazała się przemiłą osóbką i jak twierdzi nasza Robin, jest bardzo fajna. - w głosie DJ-a słychać było ciepły uśmiech gdy to mówił. - A wiadomość jest dla Sola i Sashy. Więc jak Sol i Sasha mnie słyszą teraz to to jest wiadomość właśnie dla was. - wydawało się, że radiowiec spojrzał wprost przed siebie tak jakby mógł spojrzeć przez radio wprost na dwójkę adresatów. A potem przeczytał ogłoszenie jakie Brianna zostawiła mu na kartce.

“Lokacja Bri: Dew, stan powodzi, oczekuje na przeprawę do Pendleton. Ruszy jak tylko się da, kod trzy.”


- No i to tyle moi drodzy słuchacze, jeśli ktoś coś widział, wie i chciałby się z tym podzielić zapraszam do siebie. Przypominam, nadaję na kanale 54. Jeśli nie będę się odzywał znaczy kawa przestała działać i mnie wreszcie zmogło. Do usłyszenia w serwisie wieczornym, pamiętajcie, DJ De Witt jest z wami, cokolwiek by się nie działo na zewnątrz. - zakończył swój serwis i z radia znowu popłynęła muzyka.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 14-01-2018 o 02:15.
Pipboy79 jest offline