Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-01-2018, 22:08   #131
Bounty
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
They're trying to build a prison
They're trying to build a prison
They're trying to build a prison
for you and me

Oh, baby, you and me.




Billy i JJ

“Potwierdzone. W waszej sprawie interweniował Wydział Zabójstw, twierdząc że potrzebuje was na wolności do pomocy w schwytaniu Melomana. Rozprawa wstępna odbędzie się jutro o godzinie 14. Poprowadzi ją sędzia Velasquez. Całkiem prawdopodobne, że wyjdziecie bez kaucji.”

– wiadomość nie mogła być lepsza. Otrzymali ją jeszcze poprzedniego wieczora, od adwokata, na którego normalnie nie byłoby ich stać.
Sami z wnętrza celi nie mogli zdziałać zbyt wiele, lecz niespodziewanie okazało się, że ich przyjaciele i znajomi są w stanie zrobić zaskakująco dużo, żeby pomóc Billy’emu i JJ-owi.

Póki co jednak zdążyli zaliczyć w Areszcie Ahmeda jeszcze kilka wątpliwych atrakcji:
Ciągły zgiełk holowizji, rozmów oraz kłótni z sąsiednich cel, w tym dwie bójki o dostęp do terminala (jednego delikwenta wyniesiono na noszach), plus okazjonalne okrzyki Prorokini Shanice.
Prysznic z zimną wodą (dopłata za ciepłą wynosiła jedyne dziesięć E$, lecz ostatnie pieniądze z konta Billy’ego wydali na szczoteczki do zębów) oraz ręcznikami, od których można się było z powrotem ubrudzić.
Połowicznie zarwaną noc, bo piętro wyżej ktoś kto wykupił celę lux urządzał imprezę z muzyką i panienkami.
Oraz śniadanie niemal identyczne jak kolacja, z dodatkiem napoju kawo-podobnego.

Od dziesiątej rano niektórych aresztantów zaczęto wyprowadzać na rozprawy. Nie wożono ich jednak nigdzie. Wracali do cel średnio po piętnastu minutach. Obcykany z aresztami Billy powiedział JJ-owi co to oznacza: rozprawy wstępne odbywały się przez VR. Oszczędność czasu i pieniędzy, brak ryzyka ucieczki więźnia przy transporcie. Niczym ekspresowa brama świętego Piotra, gdzie segregowano zastępy grzeszników: raj oddalenia zarzutów, czyściec zwolnienia za kaucją, piekło przedłużonego aresztu. Tu przypominało to bardziej segregację społecznych odpadów. Ze „znajomych” zabrano na razie Prorokinię Shanice. Już nie wróciła.

Ostatnią atrakcją na jaką się załapali była przebieżka po spacerniaku w samo południe. Mimo lejącego się z nieba żaru, była to przynajmniej okazja do rozprostowania kości. Na mały dziedziniec budynku, przykryty siatką ekranującą, wyprowadzano aresztantów w kilkunastoosobowych grupach.
Razem z nimi wyszli mieszkańcy dwóch innych cel, w tym Tyrese – Murzyn z gangu Pytonów. Bujał się tanecznym krokiem, prykając palcami, wyraźnie zadowolony.
- Cieszcie się świeżym powietrzem biedni frajerzy! – wołał śpiewnie do wszystkich wokół. – Bo zaraz wrócicie na cuchnący dołek. Ja za godzinę stąd spierdalaaam!
Strażnik w rogu dziedzińca przyglądał mu się ze znudzeniem.
Za to Billy’emu i JJ-owi przyglądał się facet, który wyglądał jakby mógł jedną ręką dojebać wszystkim tutaj i wziąć na klatę serię z automatu. Ponad dwa metry wzrostu, niewiele mniej szerokości i kanciasty ryj tak brzydki, że mógłby grać potwora Frankensteina. Po dłuższej chwili marszcząc czoło podszedł do nich.
- Hej – rzucił basowym głosem i poznali, że to ten, który jako jedyny odważył się pyskować Tyrese’owi i którego gangster się bał. – Wy jesteście ci z holowizji, nie? Muzycy. W czwartek spotkałem waszego kumpla w Insomnii, tam gdzie dojebał temu rudemu Pacyfikatorowi. Mnie tamci też wkurwili, bo dobierali się do mojej przyjaciółki Rosie. Sam chciałem jebnąć jednemu, ale Rosie mnie powstrzymała a potem dostałem taserem. Więc powiedzcie ziomkowi, że mogę nawet kurwa zeznawać na jego korzyść.





Scena była owalnym tarasem nad głównym wejściem do centrum handlowego. Wychodziło się na nią z pierwszego poziomu galerii, dawniej musiał się tu mieścić ogródek restauracyjny lub coś podobnego. Taras znajdował się na wysokości czterech metrów – dość wysoko jak na scenę koncertową, ale i tak nikt nie miał stać tuż pod nią. Od placu przed Alamo odgradzał wejście krąg dwumetrowych barykad z mebli, palet, gruzu, złomu, prefabrykatów i wszystkiego co było pod ręką. Ogołocono w tym celu cała okolicę, która przedstawiała teraz sobą nieco postapokaliptyczny krajobraz.
W głowie Liz Delayne rozgrywała się jej własna, prywatna apokalipsa. John opuścił Alamo nad ranem, tylnym wyjściem, z cudzą twarzą na holomasce. Przyjechał po niego samochód z przyciemnionymi szybami. Obejrzał się na nią, uniósł lekko dłoń na pożegnanie i wsiadł.
Jego odejście być może oznaczało dla Liz większe szanse na kupienie przez sąd jej wersji wydarzeń, ale wokalistka była wyraźnie przygaszona.

Szum medialny wokół zespołu trochę przycichł, ale tylko trochę. Za to zaczęli odczuwać inne jego efekty w postaci raportu sprzedaży ze Spotify i VRradio. W ciągu ostatniej doby sprzedali tyle kopii płyty i poszczególnych utworów co od jej wydania. Lawinowo skoczyły też tantiemy. Na ich konta miały niebawem wpłynąć tysiące Eurodolarów. Największą popularnością cieszyło się oczywiście "Holophone Love".

Przed południem Bob przywiózł im skrzynkę piwa z Warsaw a Chrisowi i Liz trochę rzeczy, nie musieli już więc wszystkiego pożyczać. Później Gaultier pokazał im scenę. Nie było jeszcze sprzętu nagłaśniającego ani reflektorów, ale niebawem miał przywieźć je Rasco. Okazało się, że koncert w Alamo otrzymał wsparcie z dość nieoczekiwanej strony. Niewidzialny Klub udostępnił im swój sprzęt, nie tylko na dziś, ale i na jutro, choć przecież jego niewidzialny szef musiał się liczyć z możliwością jego całkowitego zniszczenia.
Dzisiejszy support Mass Æffect: punkowcy z Kill The Man i ghoststyler Schizo, mieli przyjechać za trzy godziny, koło siedemnastej. Billy i JJ, jeśli wszystko dobrze pójdzie dotrą niewiele wcześniej. Gaultier i Marco mieli dużo na głowie i na razie zostawili ich samych.
Na razie stali więc na scenie, wyobrażając sobie siebie w obiektywach kamer wszystkich holowizji i wypełniający plac tłum: dziś trudny do oszacowania, ale jutro mający sięgnąć nawet kilkunastu tysięcy ludzi.

If you want to be a hero well just follow me





Howl

Dust devil swept you away
Whirling playful dancing about you
What’s left of you is
Ash and urn and this silent horizon



Colma była najspokojniejszym z przedmieść San Francisco. Prawdopodobnie dlatego, że wszyscy z dwóch milionów jej mieszkańców byli martwi. Howl czytała kiedyś historię tego miejsca. Colmę założono jako oddzielne administracyjnie miasto dla dusz, wielką nekropolię wielkiego San Franscisco. Jakieś sto lat temu w największej operacji ekshumacyjnej w dziejach przeniesiono tu kilkaset tysięcy zwłok z likwidowanych miejskich cmentarzy. Od tamtej pory Colma rozrosła się i obecnie składała się z kilkunastu cmentarzy niemal wszystkich popularnych w Kalifornii wyznań, ze scientologią włącznie.

Pierwszym co uderzało wszystkie zmysły była cisza oraz ogromna otwarta przestrzeń: od Daly City aż po wzgórza o porośniętych antenami szczytach jedynymi budynkami były świątynie, zakłady pogrzebowe i krematoria. Ziemia w Bay Area była droga i tylko zamożniejszych było stać na tradycyjny pochówek, który uboższym zastępowały wirtualne cmentarze, tak jak życie zastępowały im wirtualne światy. Rodzina Didi była jednak najwyraźniej konserwatywna i w tym przypadku nie liczyła się z kosztami.

Hills of Eternity było typowym protestanckim cmentarzem. Nekropolitarny minimalizm: równe rzędy prostych białych nagrobków na przystrzyżonej trawie.
Przed skromnym białym kościołem stało już zaparkowanych kilkanaście pojazdów. Wśród zgromadzonych przed wejściem ubranych na czarno ludzi Howl rozpoznała Simona, Morganę i paru dalszych znajomych, głównie muzyków.
Dziennikarzy nie było – dla świata Didi była nikim, jednym z wielu mało znanych muzyków, świat poznał ją tylko i wyłącznie jako ofiarę psychopaty. Temat jej śmierci przebrzmiał już medialnie, znudził się zblazowanym widzom, domagającym się co dzień nowej porcji sensacji i okropieństw.
Tymczasem pod kościół podjechał kolejny samochód i wysiadła z niego... Paris. Owszem, znała Simona i Didi (to przez nich Howl ją poznała), ale była ich bardzo odległą znajomą. Ubrana w nieco zbyt krótką czarną sukienkę skierowała się na obcasach ku wejściu do kościoła.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 13-01-2018 o 22:16.
Bounty jest offline