Likantrop milczał całą drogę, uparcie i twardo. Dokonywał cudów, by jej nie musnąć trzymającymi wodze rękami, a jednocześnie co jakichś czas nachylał się, by policzkiem musnąć włosy wymykające się spod chusty. Słyszała za sobą łomot jego serca – silny, głośniejszy niż u człowieka i wyraźnie przyspieszony.
Kopalnia się zmieniła. Stały tam dwa baraki, a nad grobem zamordowanych Walończyków nowy, porządny krzyż. Rozszczekał się uwiązany do słupa pies. Mężczyzna siedzący przy ognisku przed chatą wstał, ale poznał, że to Otokar i tylko pomachał im ręką.
- Wszystko w porządku? - spytał go Aniny towarzysz.
- A co ma nie być? - odkrzyknął tamten i wrócił do obracania królika nad ogniem.
Z wejścia do kopalni usunięto gruz i odłamki skalne. Ustawione pod ścianą wagoniki choć nieduże i już brudne, były nowe i solidne.
- Loumire? - Otokar zawołał w mrok. I raz jeszcze. I ponownie.
Nic nie drgnęło w ciemnym korytarzu.
- Jest tu, przecież nie mógł odejść… Po prostu nie ma ochoty wyjść – zasugerował Otokar. Po chwili jednak dodał.
- Nie czuję ani jego, ani innych. |