Administrator | Szkuner i Kerm Chata Wojciecha
Jaksa, widząc, w jakim stanie znajduje się wnętrze izby, o jednym tylko pomyślał - ktoś napadł na sołtysa, zdemolował wszystko, a może i zabił Wojciecha. Słowa Wojciechowej stanowiły dla niego prawdziwe, podwójne zaskoczenie.
- Ozdrowiał nagle, a potem w szał wpadł? Pobił was, Wojciechowo, a potem meble połamał? Tak mu sił przybyło?
- Dziadek ozdrowiał? – babka szeroko otwarła oczy. – A gdzież on, dajcie mnie go tu, cud to, cudeńko! – krzyczała rozradowana, lecz widać twarzy ją rozbolała i na powrót przyszła pamięć minionych wydarzeń. – On mje nigdy nie tknął, on całymi dniami legał, chorował, a ja mu śpiewała co wieczór. Jak gadacie, łamał wszystko, rozrzucał, darł się w niebo głosy, huk był straszliwy, ale ja się w kąt ukryła i szlochała, co robić miała? On dobry chłop, dziadek mój, mówiłam, że te ziółka, one cuchnące, nie dobre dla niego. Ale uparł się staruch! Znajdźcie go młodzianie, oj znajdźcie mi dziadka!
- Jakie ziółka? - zainteresował się Kaspar. - Ktoś dał mu jakichś ziółek, po których Wojciech wstał z łóżka, porozbijał wszystkie meble i waszą głowę? A potem co? Wyszedł z chaty i gdzieś poszedł?
O cudach słyszał. Mnich, co parę razy ich dwór odwiedzić raczył, opowiadał o cudach, które Christos i święci czynili. O ludziach, co z łoża boleści wstali - ślepi, niemi, chromi... Jednak żaden, po owym ozdrowieniu, mebli ni głów nie rozbijał.
- Och gdzieś tu winny być, miał tego cały garnuszek! – krzywym palcem przejechała po ciemnicy, jaka panowała w sołtysowej chacie. - Papka, śmierdziała brzydko, przynieśli ją mu chłopi z czereśniowskiej wsi, jakieś parę dni wstecz. Gadali, że na nogi wstanie jak nowy i dużo szeptali, jam nie słyszała. Głucha żem, a i w chłopskie sprawy nie pcham się nigdy. Oj gdzie poszedł to nie wiem, ale gdzie mógł drogi panie? Przeca on nie chodzi – babka przez chwilę patrzyła na Jaksę nieobecnym wzrokiem. – Wy do dziadka? A śpi pewno, on tylko do tego się nadaje, kocur stary, śmierdzący!
Staruszce w głowie od się starości albo od pobicia poprzewracało... Raz jedno, raz drugie plotła, sprzeczne ze sobą słowa rzucając.
Jaksa na Wojmira spojrzał, jakby się utwierdzając w tym, czy dobrze słyszał.
- Światła by trza skrzesać, bo po tej ciemnicy nic nie widać - powiedział.
Zioła, gdyby się je znalazło, można by Niestance pokazać. A może i Wojciecha by gdzie w kącie znaleźli. A nuż babinie we łbie się poprzewracało, gdy kto obcy wlazł do izby i ją pobił...
Wojmir był widocznie przejęty całą sytuacją. Na słowa Jaksy zareagował skinięciem głowy, chwycił leżący nieopodal kaganek i rozejrzał się wokół siebie. Znalazł wetknięte pomiędzy kanciastymi meblami pochodnie - liche, lecz wyczuwalnie nasączone łatwopalną mazią. Od płomienia świecy podpalił jedną z nich i podał ją chłopakowi. Chciał kolejną wetknąć w prawicę Ratomira, lecz ten zniknął. W chacie, oświetlonej ruchomym płomieniem pochodni, pozostali tylko oni i skulona w kącie babuleńka, która ciekawskim wzrokiem obserwowała poczynania mężczyzn.
Na środku pomieszczenia stał solidny stół. Dwie ławy okalały go, a wokół pełno było gratów, połamanych taboretów, mis drewnianych i wiklinowych koszyków. Na blacie światło odbijała zgnilizna zepsutych jabłek i innych owoców, kolejne kaganki ze świecami do połowy wypalonemi oraz drewniane wiaderko, ze sztywno wetkniętą weń łychą. Pod ścianami niechlujnie pozbijane meble, a na nich kurz, brud i pleśń gryzła się wzajemnie. Teraz dopiero poczuli brzydki zapach tego napotkanego nieporządku. W kącie łoże można było dojrzeć, a na nim w nieładzie pozwijane koce. Leżącego dziadka brak, chyba, że gdzieś pomiędzy tą stertą zbędnych rupieci.
- Jeśli babka prawdę gada - odezwał się Wojmir - trzeba będzie na mapę zerknąć i samemu plan przygotować.
- Do owej czereśniowskiej wsi się dostać i rozpytać, kto ziołami częstował i kto je uwarzył, czy pominiemy milczeniem owo cudowne zdarzenie i zaczniemy na Knurzysko polować? - spytał Jaksa. - Mam tylko nadzieję, że te sprawy się ze sobą nie wiążą - dodał.
Sama myśl, że ktoś mógł podać jakiemuś wieprzkowi zioła, które z Wojciecha uczyniły bezumnego osiłka, zdecydowanie go niepokoiła.
W środek rozmowy, przez uchylone drzwi wpadła zdyszana Niestanka. Widać z przejęcia lub ze strachu jęła paplać coś o płaczącym dziecku, harmidrem za palisadą i leśnymi pochodniami. Nim mężczyźni zdołali zapytać o cokolwiek, dziewczyna z hukiem wyleciała z chaty.
- Nic z tego nie rozumiem, a poleć Jakso za nią, bo dziewka ambarasu jeszcze większego narobi - powiedział Wojmir po chwili ciszy. - zostanę tu i przeszukam chałupę.
- Zobaczę - obiecał Jaksa. Zapalił kolejną pochodnię, po czym ruszył na poszukiwania Niestanki, tudzież źródła jej niepokoju. |