Oleg w końcu się zmęczył. Losowe szarpanie się i krzyczenie niewiele mogło pomóc. Jedynym skutkiem jego działań był rozcięty łuk brwiowy. I rechot zza ściany. Przynajmniej oczy przyzwyczajone do półmroku rozróżniały już szczegóły pomieszczenia. Typowa komórka, jakich wiele, w każdym chłopskim obejściu znajdowała się taka. Kto wie, może zawierała coś co może pomóc bardziej niż dzikie wrzaski.
Diuk skombinował zbroję i od razu jego autorytet wzrósł zauważalnie. Prosty lud i tak nie odróżniał epoletów od epitetów ani pagonów od paragonów więc w nowym napierśniku i hełmie prezentował się dla nich niczym zawodowy oficer. I tak też był traktowany - rekruci od razu się wyprężyli, niestety tłum uchodźców zaczął nękać go tak samo jak Gustawa kilka chwil wcześniej.
Wspomniany Gustaw tymczasem stał na blankach i próbował słowami odgonić tłum od bramy. Chwilę wcześniej odniósł sukces - dzięki jego zdecydowanej i szybkiej reakcji udało się zamknąć drzwiczki w bramie i uniemożliwić hałastrze spod niej wstęp do miasta. Niestety, teraz tłum kłębił się pod bramą a tumult zagłuszał jego słowa. Co ktoś przekonany się odsuwał, zaraz na jego miejsce właził kolejny wykrzykujący żądania, prośby, żale, matki podnosiły dzieci i błagały zmiłowania... Gadać tak mógłby i do wieczora, ale wiedział, że efektu to nie przyniesie. Może gdyby był tu ktoś kto potrafi przemawiać do tłumu. Albo gdyby rzeczywiście przemówiły cięciwy...