Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-01-2018, 09:03   #44
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
W takim wnętrzu grafa Baade nie spodziewała się zastać w najśmielszych przypuszczeniech. Spodziewała się domu uciech lub co najmniej balii w gospodzie, pełnej parującej wody i rumianych łaziebnych.
Tymczasem urodzony nie tak wcale wysoko Patrycjusz klęczał swymi ambitnymi kolanami na kościelnej posadzce w bocznej nawie, wpatrzony w zadumanego Jezusa w Ogrójcu, a może w śpiących apostołów...


„Kontemplujesz sztukę czy wiarę?” - zagadnęła znienacka Anna i zawisła duchem obok klęczącego grafa. - „Radam widzieć cię w zdrowiu. Czy list do twego ojca pomógł w złagodzeniu kary?”
“O do diabła” - zaklął graf Baade w duchu, łapiąc się odruchowo za okolice serca, a zaraz potem w świątyni Pańskiej na głos wezwał imienia Boga nadaremno.
“Myślałem, że to mój stary”, usprawiedliwił się, gdy się nieco ogarnął.
„Przepraszam. Ciągła nie wydumałam jak to robić delikatniej. Witaj Hugonie, to ja, Anna. Mam nadzieje, ze nie masz mi za złe kolka i niewygodnej podróży do Wiednia. Uznałam, że to będzie dla ciebie jednak najlepsze. Wiedziałam, że cię związał krwią. Długo byś nie wytrzymał w opozycji do zachcianek Bożywoja.”
“Tak, niewątpliwie przysłużyłaś się… sobie” - sarknął z przekąsem, całkowicie wewnętrznym. W tym samym momencie z głęboką pobożnością wypisaną na twarzy przeżegnał się z namaszczeniem.
„Wolałbyś zostać w Żywcu i układać romantyczne wierszydła dla Skrzynskiego? Uratowałam cię gdy byłeś jego więźniem. Wróciłam ci rękę, a ty na mnie sarkasz?” - Przedstawiała swoje racje rozsądnie, bez zbędnego gniewu.
“Ostatecznie, kto zyskał, a kto pojechał w trumnie do patrona?” - wbił w malowanego Jezusa rozanielone spojrzenie. “No, już dobrze. Nie mam pretensji. Wdzięczny jestem nawet, za mą wprawną w tym i owym prawicę”.
„Oświeć mnie, co ja zyskałam?” - zapytała całkiem szczerze, bo przecież ona sama wyjeżdżała z Żywca w niełasce wobec bodaj wszystkich.
“Wedeghe się tobą zainteresował”, oznajmił Hugon z tak gorącą emocją, jaką tylko krew dać może. W istocie, zaintersowanie swego pana widział jako największe szczęscie.
„Zapewne na krótko.” - Anna nie postrzegała tego zainteresowania w kategorii profitów. - „Jestem bardzo daleko i nic mi po jego atencji. Ale do ciebie mam prośbę. Mąż mój przebywa ponoć w Wiedniu. Ołdrzych, Gangrel. Pamiętasz go moze z Żywca?”
“Uhmmmmm… tak.”
„Tak, pamiętasz? Czy tak, przebywa w Wiedniu?”
“Jedno i drugie”, poświadczył uroczyście i wydobył różaniec. Zaczął przesuwać paciorki. Na ile Anna mogła ocenić, całkowicie przypadkowo.
„Ma jakieś kłopoty? Nie potrafię do niego dotrzeć, tak jak dotarłam do ciebie. Coś mi… wzbrania się zbliżyć. I co on robi w Wiedniu?” - zalewała grafa serią niecierpliwych pytań.
“Pochlebia mi, że masz mnie za wszechwiedzącego, lecz ze smutkiem zawieść cię muszę. Skąd ja mam wiedzieć? Widziałem go tutaj raz, zamieniliśmy zdań parę i tyle”.
„Ale możesz się wywiedzieć? Znaleźć go i przekazać ode mnie wiadomość? Albo lepiej… umówić się z nim i ja spróbuje się przy tym pojawić i sama z nim pomówię lub będziesz pośrednikiem.”
“Hola… na razie to nic nie wiadomo. Zaprowadziłem go do Wedeghe… i to było niemało czasu temu. Więcej go nie widziałem. Mogę poszukać… ale co będę z tego miał?”
„Moją wdzięczność?” - zasugerowała Anna bo dość miała płacenia naokoło wszystkim i za wszystko. Tylko sama pracowała za przysłowiowy uśmiech. - „Miałam cię za przyjaciela. Wiele razem przeszliśmy.”
“Przyjaźnić się nie widzę przeszkód. Ale nic tak przyjaźni nie buduje jak profity”.
„Czego więc chcesz w zamian?”
“Drobnostka. Taki jeden Tremer w Pradze ma coś, co chciałbym mieć. Poradzisz sobie bez ochyby”.
… bo przecież jesteś złodziejką.
Anna się wzdrygnęła. To znowu on?
„Powiedz co to takiego i jak zwie się Tremer. I zacznij szukać Oldrzycha. Jutro pojawię się znowu po wieści.”
“Rzecz drobna, jako rzekłem. Sztylet z kościaną rękojeścią. A Tremer - Tycho Brahe. Podobno niedawno wrócił do Pragi.”
„Będę potrzebowała szczegółów odnośnie noża. Do czego służy? Czemu jest ważny? Nie chciałabym posłać nie tego co trzeba.”
“Długi na pół łokcia, dobra stal, kość na rękojeści stara, zżółnięta. Jakieś tam znaki wypalone, nie wnikałem. Ponoć można nim zabijać upiory.”
„Nader ciekawe” - Anna pomyślała, że los się do niej uśmiechnął. - „Znajdę nóż, ty szukaj Oldrzycha. Jeśli wpadł w tarapaty, poproś o pomoc swego pana by nad nim roztoczył cichą opiekę. Powiedz wtedy, ze to prośba od Anny Złodziejki i że spłacę ewentualny dług wobec niego.”
“To go może nawet uraduje”, pozwolił sobie Hugon na przypuszczenie. “Takoż uczynię”.
„Wobec tego do usłyszenia jutro.”

Gdy nastało jutro i wstała, Otokar leżał na uprzątniętej już po ataku furii polepie. Ręce miał rozrzucone na boki jakby cały świat chciał objąć i rozchełstaną na szerokiej piersi koszulę. Nie miał za to blizn, policzek był na tyle gładki, na ile może być u młodzika, która nie unikał bitek, i pokryty kiełkującym świeżo zarostem.
- No co – skomentował jego stan i położenie Krzesimir. - Jestem artystą, nie tragarzem.
Zioła, którymi potraktowała Otokara, faktycznie go powaliły. Może i dobrze, dzięki temu unikną scen, które ani chybi zaszłyby przy odjeździe. Otokar co prawda zdążył jej rzec, że chce zostać, ale czuła, że jedno jej słowo obkręci tę chęć jak wiatr blaszanego kogucika na dachu kamienicy. Tymczasem szczęśliwie większym problemem niż powalony, nieprzytomny wilkołak okazał się jej ghul artysta, który nie żałował sobie wina w trakcie procesów twórczych i nieźle miał w czubie. Anna właśnie wpychała go na siodło, gdy w jej głowie rozległ się cichy, uprzejmy i całkiem wyprany ze śladów własnej opinii głos Włodka, że Bożywoj pragnie z nią pomówić i winna się do niego zgłosić. Kontakt urwał się zaraz potem, a Anna wreszcie podsadziła ciążącego jej momentami bezwładnie Etienne’a na siodło. Na szczęście, do Pragi zdążył przetrzeźwieć.

Ernest Sokol był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Wyprostowany jak struna i sztywny jakby kij połknął, coś w jego zachowaniu kazało podejrzewać, że jest nieustannie skwaszony, choć wyraz niesmaku nie przedzierał się na przystojną twarz.
Właśnie objeżdżał izabelowatą klaczkę wokół dziedzińca i chyba Anna mogła się poczuć doceniona. W rzadkich chwilach relaksu szeryf nie dopuszczał do siebie żadnych petentów, tymczasem ją właśnie sługa prowadził krużgankami do schodów prowadzących na dziedziniec.
 
Asenat jest offline