Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-01-2018, 08:30   #12
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Ocalałe gnomy, które spotkaliście w Glimmerfell, powitały was jak bohaterów, zachwycając gościnnością niespotykaną w Podmroku. Jedynie Shillen bardziej niż gościnność odczuła... Protekcjonalizm i podejrzliwość zarazem, gdyż nie dość, że była jedyną kobietą (wszystkie zostały ewakuowane razem z królem Ardinem), to jeszcze mroczną elfką, a za dawnych czasów wszyscy drowi emisariusze przybywający do Glimmerfell zawsze podlegali przymusowej zbrojnej eskorcie svirfneblinów.

Przekonani o istnieniu skarbu hydrolothów, rozpoczęliście poszukiwania, choć szansa na jego znalezienie była niewielka. W jednej z opuszczonych wież znaleźliście przykryty kurzem i otoczony pajęczynami czarci łup. Był to kufer, w którym pośród tysiąca złotych kwadratowych monet wybitych w Glimmerfell krył się bursztyn z zatopioną wewnątrz niewielką żabą sprzed niezliczonych milionleci oraz magiczne przedmioty: rękawice ogrzej siły, czapka przebierania, wachlarz wiatru i pierścień ciepła. W miejscu ukrycia skarbu nie było niestety żadnych wskazówek odnośnie darakhuli, jednak daleko wam było do wściekłości z tego powodu, gdyż pochwyciliście wiele innych tropów.

Głębinowcy rozpoznali w zmutowanym, grellowatym Norifliście awanturnika, który niegdyś przybył do ich miasta w poszukiwaniu przewodnika do wyjątkowo niebezpiecznej misji. Nie był wtedy sam, towarzyszyło mu... czterech elfów. Katon policzył w głowie, ilu uczniów miał mistrz Sirron. Brakowało jednego czarodzieja, pytanie tylko - którego? A może czarodziejki, Indar lub przewodniczącej spadkobiercom Sirrona Beri? Svirfnebliny zapamiętały Noriflista szczególnie dlatego, że nieznajomy człowiek zdawał się być przywódcą tej niecodziennej wyprawy, a przecież rzadko kiedy zdarzało się, by elfowie powierzali swój los krótkowiecznym śmiertelnikom. Celem wędrówki, równie niesłychanym jak ta kompania, było... legendarne podziemne miasto Karga Kul, ponoć zapomniany dom siedmiu wymarłych cywilizacji.

Dawno temu, kiedy o władzę nad całym kontynentem Rhadamantii walczyły dwa wiekowe imperia - smocza Oricha i oddane demonom Bael Turath - miasto Karga Kul, w którego przepastnych podziemiach rozdarto Plan Materialny, otwierając portal do Otchłani, stała się jednym z pierwszych frontów imperialnej wojny. Orichalańskie wojska powstrzymały wtedy demoniczną inwazję. Według legend sam Bahamut zstąpił do Karga Kul, aby zamknąć i zapieczętować portal, którego od tamtej pory miał strzec klan drakonów zwanych Rycerzami Pieczęci. Rodziło to wiele nowych pytań. Kto zainicjował wyprawę uczniów mistrza Sirrona? Jaką rolę pełnił w niej Noriflist? Jaki był jej cel? Czy zakon Rycerzy Pieczęci i wasza nieśmiertelność miały ze sobą coś wspólnego? Jakie było miejsce Eola i Rashada w odwiecznym konflikcie Bahamuta i Tiamat? Czy kształtowaliście swoimi czynami przyszłość, czy tylko odtwarzaliście ten sam, powtarzający się cykl zdarzeń?

Nie było zbyt wiele czasu na takie rozważania, gdyż Glimmerfell nie było wolne od problemów. Wręcz przeciwnie, wydawało się, że osuszenie zatopionego miasta było jedynie wierzchołkiem góry lodowej wyzwań. Trzęsienia ziemi, których przyczyna pozostawała zagadką, nękały napływających z czasem, nielicznych mieszkańców jedynej bezpiecznej dzielnicy osady. Klaustrofobicznie ciasne tunele nawiedzały duchy zabitych mieszkańców, z których niektóre były zaledwie echami przeszłości, a inne, groźniejsze, odnosiły się wrogo do wszelakiego życia. Mefity i żywiołaki ziemi, niegdyś zaprzęgane przez elementalistów Enklawy Kamiennego Serca do najcięższych robót, zerwały się z magicznych smyczy i oszalałe zaczęły siać zniszczenie, jakiego nie powstydziłby się sam Biały Król, a xorny ucztowały na bezpańskich klejnotach i rzadkich metalach. Tyle błyskotek pozostawionych samych sobie również w svirfneblinach wyzwalało wiele niezdrowych emocji, z których najsilniejszą była nienaturalna chciwość, wszechogarniająca ich niczym krasnoludzka gorączka złota.

Wielu ocalałych gnomów padło na przymusowym wygnaniu ofiarą likantropii, przeistaczającej ich w szczurołaki, idealnie dostosowane do życia w nowej, ponurej rzeczywistości. Ta klątwa, czy według niektórych uczonych choroba, podzieliła svirfnebliny na dwa obozy, które nie potrafiły się między sobą porozumieć. Z początku skłonni do negocjacji z likantropami przywódcy ocalałych byli z każdym porwaniem czy zamachem likantropów coraz bardziej radykalni i agresywni do stopnia wręcz niepodobnego gnomom, choć wam wydawało się niemożliwe, żeby obie strony tego konfliktu nie pragnęły tej samej jasnej przyszłości dla swego miasta.

Co gorsza, była jeszcze jedna przeszkoda na drodze do bezpiecznego Glimmerfell. Mimo iż rzeka Laetan wróciła do swego pierwotnego koryta, wilgoć Glimmerfell dała początek lub przyciągnęła dogodnymi warunkami niebezpieczne śluzy, galarety i pleśnie. Powiedzielibyście, że polowanie na kilka prymitywnych, egzotycznych drapieżników to dla was jak rutynowy patrol, jednak za całym tym zamieszaniem musiała stać niebezpieczna inteligencja, gdyż potwory - dziesiątki, jeśli nie setki potworów - zachowywały się w nadzwyczaj przemyślany sposób, gromadząc się na północy, w odciętym dystrykcie zwanym obecnie Głazozarazą. Magiczni rycerze w tym domniemanym złoczyńcy upatrywali powrotu króla Kronthuda, poprzednika Ardina Złotobrodego i zarazem tego wyśmiewanego w opowiadanych wam żartach łakomczucha, który podobno zginął na tronie zajadając się czarnym puddingiem.

Mijały tygodnie, a gnomia osada mimo przeciwności losu funkcjonowała coraz sprawniej. W końcu udało się nawet reaktywować “Kilof i Latarnię”, w obecnej sytuacji prawdopodobnie jedyną karczmę w promieniu wielu mil. Dowiedzieliście się w niej kilku innych ciekawych faktów. Do Ylesh Nahei oprócz drogi przez jadeitowe kopalnie svirfneblinów i drowie umocnienia, które przez długie lata powstrzymywały wszelkich nieprzyjaciół, istniała także druga, przez stare tunele Glimmerfell. W korytarzach tych zalęgły się jednak krwiożercze trolle. Gnomy nie mogły zlekceważyć narastającego zagrożenia i odcięły drogę do miasta, zawalając tunel. Kiedy zaś wspomnieliście o fomorianach, głębinowcy z dawnej Gildii Górniczej opowiedzieli o... Klocku. Tak nazywano giganta, który dawno temu spadł do solnych tuneli i po ciężkim lądowaniu utknął tam, niezdolny do powrotu do swoich wysoko położonych jaskiń. Górnicy, po poniesieniu kilka razy ciężkich strat z rąk wiecznie głodnego, krwiożerczego stwora, zaczęli omijać korytarze, w których egzystował uwięziony olbrzym, oczekując aż spotka go śmierć głodowa. Gnomy nigdy nie miały okazji sprawdzić, czy fomora spotkał właśnie ten los.

Eol szukał odpowiedniego miejsca na improwizowaną “salę tronową” i “garnizon”. Kapitan musiał niestety zadowolić się karczmą i okolicznymi domostwami. Jednak doglądając swego rynsztunku albo siedząc nad kuflem khazadrugarskiego piwa, jakiego zapas uchował się w “Kilofie i Latarni”, drakon nie przestawał snuć planów odbicia twierdzy króla Ardina, która wpadła w oślizgłe łapy domniemanego “króla Kronthuda”. W uwolnieniu pałacu zamierzało wam pomóc dziesięciu eks-strażników miejskich, których magiczni rycerze uczynili swoimi giermkami. Eol szkolił i nowych, i starych towarzyszy, najlepszych fechtmistrzów Glimmerfell. Z tego, co słyszał, wyszkolenie każdego z nich kosztowało króla Ardina siedem lat pracy i góry złota, a wiadomym było, że bezczynne wojsko rdzewiało jak miecz.

Ciekawe, czy w takim wypadku bezczynni szubrawcy rdzewieli jak sztylet. W Glimmerfell panowało bezprawie, co nie było dla was zaskoczeniem. Nie spodziewaliście się, że unikniecie okropności anarchii. Równie chciwi i odważni szabrownicy postępowali tak jak jeszcze do niedawna robiły to przegnane przez was czarty. Przemierzali ruiny miasta w poszukiwaniu porzuconej, cudzej własności, którą mogliby wymienić - nieważne z kim i gdzie - na coś wartościowego albo chociaż zapewniającego przeżycie kolejnego dnia. Szaber, z czasem coraz mniej dziki, coraz bardziej zorganizowany przez szczurołaków, kwitł i sami nie byliście pewni, czy odkupione dwa borsuki jaskiniowe nie pochodziły od handlarza spoufalonego z likantropami. Cóż, i tak mieliście związane ręce. Bez twierdzy z garnizonem nie mogliście zapewnić Glimmerfell bezpieczeństwa, a po powieszeniu paru łotrów dla przykładu dalibyście gnomom tylko powód do sympatii względem szczurołaków.

Eol nie mógł dać gnomom cudownego poczucia bezpieczeństwa, ale mógł dać wiarę. A znalazł podatny grunt, podatniejszy niżby przypuszczał, podsycając w gnomach trawiącą ich gorączkę złota i gniew. Neofitów z każdym tygodniem przybywało. Ci raz przyciągnięci cudami czynionymi przez drakona wkrótce pojawiali się ponownie, żądni już nie tylko czarów, a i zgłębiania dogmatów ponurej smoczej bogini, które dawały im nadzieję na ocalenie od zagłady przez pielęgnowanie chciwości i nienawiści. Rozpłomienionego świętą misją paladyna wraz z chęcią do działania ogarniały jednak pewne obawy. Z początku tłumił w sobie lęk. Tłumił obrzydzenie względem tego zrujnowanego miasta, którego zdesperowani mieszkańcy przestawali być normalni. Szaleństwo tliło się w ich oczach, jednak Eol tylko słuchał uważniej i badał wzrokiem swych kongregatów. Zrazu z mało widocznych obserwacji wyłonił się odkrycie, zbyt straszne by mógł je ogarnąć umysł. Rząd tych kilkudziesięciu dusz nie należał do drakona. To cień kogoś lub czegoś, zasnuwający gasnący blask Glimmerfell, zaszczepiał w gnomach cudze, złe emocje, które pod wpływem Tiamat tylko się pobudzały jak muśnięty palcem chór lutni, rozstrojony w stosunku do dziewięciu pozostałych, rozbrzmiewających w naturalnej, gnomiej tonacji.

Szaleństwo napełniające Glimmerfell było zaraźliwie. Doszukiwaliście się w sobie nawzajem ziaren obłędu. Shillen męczył ciężki kaszel. Ilekroć się dławiła, dusiła, wypluwała na swą dłoń niewielkiego pająka, który ponoć uciekał, zanim drowka zdążyła wam go pokazać. Eol nie widział nic dziwnego w oddawaniu się czasochłonnym, kompulsywnym rytuałom, których znaczenie pozostawało dla was zagadką. Oscar nieraz słyszał głosy skandyckich braci albo ulegał halucynacjom. Zaś Rashadowi śnił się Jitka, który ruszał w jego kierunku jak uosobienie grozy, jak demon z majaczeń szaleńca, wyciągając kościste szpony, by go zabrać jak swoją własność. Katon i Anlaf byli tylko zakłopotani i trochę zaniepokojeni stanem swoich kompanów - jeśli można tak powiedzieć o kimś, kto posiada stalowe nerwy.
Mieliście na tyle czasu, aby niepiśmienni członkowie waszej wyprawy zdążyli nauczyć się czytać i pisać. Anlaf, Rashad i Katon skorzystali z uprzejmości uczniów Fuldinbramfasta, wykorzystując pod nieobecność czarodzieja jego laboratorium do stworzenia magicznych eliksirów i przedmiotów, które miały ich wspomóc w dalszych przygodach. Jeden z młodych stażem czarodziejów zdradził, że ich mistrz udał się na długą, daleką wyprawę do legendarnego miasta beholderów, Ilth K’hinax. Zdawało się, że dla swoich wygórowanych ambicji w kwestii studiów nad Odległą Dziedziną poświęcił Glimmerfell, opuszczając je w najczarniejszej godzinie.

Wy zaś od kilku tygodni nie wędrowaliście, mimo że wymieniliście bydło, którego nie zdążyli pokroić Shillen i Oscar, na juczne rothe gotowe do dalekich, niebezpiecznych przepraw. Mimo że zatrzymaliście się pośród gnomów, wciąż szukaliście sposobu na kontakt z Powierzchnią, z Hetalanem, być może z królem Ardinem czy żyjącą na wygnaniu Maharet. Uznaliście, że najmniej ryzykownym sposobem będzie magia Anlafa. Nadleciał nietoperz, któremu druid niczym wiedźma z Dworzyska Czarownic wyszeptał na ucho krótką wiadomość i wskazówkę. Posłaniec zniknął posłusznie w ciemności napierającej na przyćmione światło marretów.

Katon pracował jak w zegarku. Wykorzystywał prześladujące go tykanie do kontrolowania czasu pracy, choć nie byłby sobą, gdyby nie próbował dociec przyczyny tej, całe szczęście, niezbyt uciążliwej klątwy. Według uczniów Fuldinbramfasta zabawki, na które się natknęliście, były ostatnim dziełem lalkarza Sturwina. W zamierzeniach rzemieślnika lalki z bijącymi serduszkami miały po prostu zadziwić pomysłem królewski dwór i pewnie wówczas zadziwiły. Z czasem wypaczone czarnoksięstwo, jakie przenikało Podmrok, sprawiło, że serca zabawek zaczęły odzywać się głośno wtedy, gdy jeden z Glimmerfellczyków ginął. Czarodziej próbował sięgnąć pamięcią wstecz i przypomniał sobie przynajmniej kilkanaście takich przypadków. Czy magicznym rycerzom udało się odprowadzić znalezione dzieci gdzieś, gdzie będą bezpieczne? Elfa uderzyły dręczące wątpliwości.

Czterech gnomich żołnierzy, nieodstępujących na krok eskortowanej drowki, zaczęło się powoli przyzwyczajać do humorów Shillen. Z czasem nie byli specjalnie zdziwieni tym, że chce ona wraz ze swoimi zwierzęcymi towarzyszami zwiedzać niezbadane i być może zamieszkane przez wrogów ruiny, nawet z czterema kulami u nogi. Durnie robili zbyt wiele hałasu chodząc w zbrojach i im dłużej trwały przechadzki, tym bardziej zdenerwowana była elfka. Nie dość tego, pewnego dnia gnomy, chcąc zagrać jej na nosie, zaprowadziły ją w miejsce, gdzie stało wiele drowich posągów, zbyt naturalistycznych, aby mogły być dziełem rąk rzemieślnika. Przez plecy Shillen przeszły ciarki na wspomnienie ślepi skorpioliszka, zdolnych obrócić ciało w kamień.

- Zaatakowaliście nas w przeddzień powodzi - powiedział oskarżycielsko strażnik - ale nasi magowie byli sprytniejsi!

- A teraz my musimy być jeszcze sprytniejsi - zaczął drugi. - Nawet doprowadzeni do takiego stanu potraficie wsadzić nóż w plecy.

Shillen może czułaby się winna za swoich pobratymców, gdyby nie dostrzegła znajomych amuletów na szyjach posągów, obecnie skamieniałych. Symbolizowały one zwężającą się linię, zawiniętą w niepokojący, ślimaczy kształt. Symbol Starszego Oko Żywiołów przypomniał drowce o przeszłości, każąc znów bez końca roztrząsać nikczemną zdradę doradcy Dagthira i jej sromotną ucieczkę z Podmroku. Żyły na skroniach elfki niemal pękły jej ze złości.

Drowka patrząc na skamieniałe postaci elfów zaciskała pięści, a krew w jej żyłach aż wrzała od złości. Nie zwracając uwagi na reakcję gnomów wyciągnęła jeden ze swych mieczy i zaczęła uderzać nim w jeden z pomników, mając nadzieję że zmieniony w kamień drow może to poczuć jej ciosy.

Grodo, jeden ze strażników, przełknął ślinę na widok ogarniętej furią drowki. Widział już Shillen całą umorusaną w krwi, kiedy ta oprawiała zwierzynę. A pewnego razu zarobił od niej kopniaka, przyłapany na kradzieży obuwia, które w samotności lubował polerować... Językiem.

- Pieprzeni zdrajcy… - rzuciła patrząc na pomniki, po chwili jednak nerwy trochę z niej opadły. Zwróciła się do eskortujących ją gnomów. - Mówicie, że zaatakowali was dzień przed powodzią, tak? To wszyscy którzy tu przybyli, czy było ich więcej? I co macie na myśli mówiąc, że nawet doprowadzeni do takiego stanu, możemy wbić nóż w plecy? Jakiego stanu? - spoglądała na nich pytającym wzrokiem, dając do zrozumienia, że nie miała jakiegokolwiek pojęcia o tym co się stało. Zastanawiała się też jakie straty poniosła enklawa z Ylesh Nahei w związku z nieudanym atakiem na Glimmerfell i całą tą sytuacją jaka panowała teraz w Podmroku.

Z ogniem w posępnych źrenicach Thralgam odpowiedział:
- Nie wiem, lecz wątpię, by było ich więcej od nas obecnie. Kilkaset? - i nie powiedział na ten temat już ani słowa więcej, a z jego twarzy nie dało się wyczytać śladu myśli o okrutnych walkach w ciemnych korytarzach, zasadzkach na krętych schodach, o krwawych rzeziach. Przeszłość była dla nich martwa. Czasami z tego trupa udało wydobyć się wam jakiś ochłap, którego jeszcze nie pochłonęła gnomia zapominalskość. A przecież kto nie pamięta historii skazany jest na jej ponowne przeżycie.
Płomień w oczach Thralgama zgasł momentalnie jak iskra. Obudził się za to nowy, skupiony na dniu dzisiejszym i działaniu.
- Posągi czasami ożywają i udają się na rzeź. Rąbią, kaleczą, obdzierają ze skóry. Przyłażą z Głazozarazy. Idziemy tam? - rzucił dziarsko poprawiając broń. Shillen zaczęła rozumieć, że wyprawa w dwudziestu rycerzy przeciw całej armii darakhuli była dla gnomów całkowicie naturalnym, jeśli nie odruchowym zachowaniem. Cała ich kultura była zbudowana wokół czynów dokonywanych bez krzyków, bez łez, bez nadziei i bez żalu. Rashad pewnie powiedziałby, że zostali stworzeni do roli waszych popleczników.

Shillen spoglądała na nieruchome postacie elfów. - Hmmm… może innym razem, może powoli wracajmy do moich towarzyszy. Więc mówisz że one ożywają? Ale jak? Tego typu czary same przemijają? - spytała, czekając na odpowiedź oraz na to aż jej nowi “koledzy” ruszą w drogę.

- Urok nie przemija. Golem, mówi ci to coś?

- A tak… racja. Chyba za bardzo skupiłam się na tych skamieniałych elfach. - Zwróciła wzrok z powrotem na kamienne sylwetki. - Tak właściwie, to dlaczego ich nie zniszczycie?

- Skoro do nas już zawitałaś, możesz przecież sama posprzątać po rodzince. A sprzątania czeka cię moc... - odpowiedział złośliwie Fromald, ten, który przechwalał się sukcesem gnomich czarodziejów nad drowami.

- Ci tutaj nie są już moimi braćmi, mają na rękach krew mojego ojca. W całej tej zgrai została tylko jedna drowka, którą mogę nazwać rodziną, a reszta może nawet zostać zeżarta przez ghule, nie dbam o to. Z wielką satysfakcją roztrzaskała bym te kamienne figury, ale to kiedy indziej… a teraz jeśli panowie są łaskaw, chcę wracać do swoich towarzyszy - syknęła do gnomów, po czym splunęła w kierunku posągów.

- Poczekaj, pokażę ci coś jeszcze - powiedział Grodo, łaknący uwagi Shillen. - Stań blisko - wskazał palcem na dziwnie zakrzywioną ścianę jaskini - i przyłóż do niej uszko.

Kiedy drowka postąpiła zgodnie z instrukcjami gnoma, ten, stojąc pod ścianą na drugim końcu groty ruszył nieznacznie ustami. Mimo że tylko szeptał, wypowiadając słowa najciszej jak tylko mógł, elfka słyszała go prawym uchem głośno i wyraźnie. Nie znała języka Glimmerfelczyków, ale sam ton głosu sugerował coś wybitnie nie na miejscu. Spojrzała na Grodo z zimną wzgardą.

- Chodźmy, nie czas na wygłupy - skwitował zażenowany Thralgam.

- Takie “wygłupy” niejednemu spryciarzowi uratowały życie - odszczeknął Grodo.

- Albo odebrały - podchwycił Fromald. - Nasi szczurzy sąsiedzi i gorsze drapieżniki też znają te sztuczki. A powiadają, iż pewnego dnia kapłan Grimo przyłożył ucho do ściany i nasłuchiwał, aż usłyszał głos swego ojca, zmarłego dawno temu. Chcesz żeby i tobie śmierć deptała po piętach?

- Chyba wolę ruszać nogami niż słuchać bajek - siłujący się na znudzony głos Thralgam próbował zakończyć dyskusję.

- To dobrze się składa, bo ja wolę ruszać nogami niż bajki opowiadać. Idźmy więc - podsumował Fromald.

Zaciekawiona właściwościami jaskiń i znudzona towarzystwem gnomów zarazem Shillen przed podjęciem powrotnej drogi przyłożyła jeszcze raz ucho. Było cicho i tajemniczo. Słyszała tylko oddalające się stąpanie gnomów, których obserwowała kątem oka, starając się nie oderwać ucha od ściany.
Niespodziewanie usłyszała głos, który tamtego dnia wydawał się już zaledwie zjawą z odległej przeszłości. Słowa Maharet zabrzmiały wibrująco jak puszczona cięciwa.

- W naszym domu zostali sami nędzni zdrajcy spiskujący, by obrabować bogów. Połowa z nich nie wie nawet, komu służy. Strzeż się siostro!

Na dźwięk słów kuzynki tętno drowki przyspieszyło, ze strachem oderwała się gwałtownie od ściany. - Maharet… - wyszeptała pod nosem. Podparła się ręką o ścianę żeby nie stracić równowagi. - Muszę o tym powiedzieć reszcie… - spojrzała na gnomy i ruszyła szybko za nimi - Szybko! Muszę jak najszybciej spotkać się z resztą. - rzuciła do gnomów wyrywając się naprzód.
 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 20-01-2018 o 09:11.
Lord Cluttermonkey jest offline