Bernhardt nie zwykł ganiać ciemną nocą po deszczu w samych gaciach. No, chyba że był pijany. To co innego. Wszak młokosem będąc nie takie krotochwile były jego udziałem. Jednakże tej nocy Mości Zingger był trzeźwy jak pies. I wściekły jak byk.
- Ty skurwielu ponury! Złamasie niewydarzony! Mnie będziesz wytykał?! - zawrzasnął gdy obwieś minął go, obcesowo przy tym traktując rodowy oręż herbu Zingger. - Złapię i obwieszę na słupie ogłoszeniowym! Tymi rękami!
Zebrał się w sobie. Są rzeczy, których łatwo się nie wybacza. Zacisnął zatem zęby i pobiegł w ślady Mayera. "Na niego zawsze można liczyć. Solidny chłop. Do bitki i do wypitki" - uznał Zingger.
Na dworze zgodnie z przewidywaniami szalała ulewa i biły błyskawice.
- Raz kozie na wozie, jak mawiał święty Ancymon, zatem graj muzyko - zacytował "Księgę hultajów" akolita Ranalda i pobiegł za tajemniczym nieznajomym. |