Chłopak rzucił jednocześnie kpiącą minę w kierunku zdmuchniętej ściany. W oddali echem odbijał się stukot butów. Taaak, ciekawe w jaki sposób nadzorcy się zorientowali.
- To ta przegrywająca opcja. Wymyśl coś lepszego. Teraz - demon nie podsuwał jej tego właściwego rozwiązania, o nie, musiała sama dojść nad przepaść. Bo najwyraźniej nie miała planu, w przeciwieństwie do staruszka, który ewidentnie przyszedł przygotowany.
- A na nas chyba też już czas, nie uważasz?
- Nie wiedziałem, ze figurujemy jako duet - skwitował starzec, ale nie wyglądało, żeby miał jakiekolwiek obiekcje względem tego pomysłu. Wręcz przeciwnie. Uśmiechnął się i teatralnie zaprosił Benona do przekroczenia progu. Tego improwizowanego, między dwoma pokojami. Dziewczyna w dresie zeszła im z drogi. Tak po prostu. Jej oczekiwania i właściwy rozwój wypadków rozminęły się tak bardzo, że nie mogła wykrzesać z siebie obecnie nic więcej. Nikłe szanse na dopadnięcie siwego jegomościa sięgnęły zera, kiedy Perales zdecydował się nawiązać z nim naprędce współpracę, a narastająca w tle nagonka nie wróżyła dobrze nikomu z obecnych. Ameth splotła więc dłonie za plecami i dała mężczyznom nieme przyzwolenie na przejście do drugiej z klatek. Została sama ze swoimi ponurymi myślami.
- A ty co, Ameth, marzy ci się chwalebna śmierć? - Benon obrócił się do niej już zza progu - Nie dziś i nie tutaj, taka moja rada - zaprosił ją gestem do ruszenia za nimi
- O mnie się nie martw, o mnie się nie martw, ja sobie radę dam...- rzuciła cierpko, pstrykając palcami i nadając słowom melodyjny rytm. Nie skorzystała z oferty, i między mrugnięciami ulotniła się z pomieszczenia, zostawiając za sobą świstek papieru. Plan poziomu budynku, ze schodami, kamerami, klatkami wentylacyjnymi... i dołączoną kartą z żółtą obramówką, zapewne oznaczającą poziom dostępu posiadacza.
Jeśli nie liczyć dziury, roztrzaskanego laptopa i otwartych na oścież drzwi, nowy pokój niczym nie różnił się od tego, w którym ponad pół godziny temu obudził się Benon. Wyszli więc na korytarz, gdzie powitały ich drażniący nozdrza zapach środków sterylizujących oraz chłód bijący od wyłożonych metalowymi płachtami ścian. Z góry sączyło się leniwie mętne światło jarzeniówek, natomiast po bokach rozciągały się dziesiątki innych klitek. Perales był w zasadzie pewien, że część z nich również gościła przymusowych gości.
- Jeszcze nigdy nie uciekałem z nikim z więźnia - mruknął dziwnie zadowolony starzec.
- Zamęt zawsze pomaga; a tutaj widzę potencjał sporego zamętu - demon w ludzkiej skórze zajrzał pod martwą naturę wiszącą na ścianie szukając mniej oczywistego otwieracza zamków. I znalazł dyskretnie umiejscowiony czytnik kart, z czerwoną obramówką. Chwilę później znalazł inny, z zółtą, tak jak karta.
- Co ty na to? - zapytał współuciekiniera, zatrzymując dłoń kilkanaście centymetrów przed włożeniem karty i spuszczeniem ze smyczy czegokolwiek co tam było. Uważnie obserwował staruszka - jeżeli współpracował z gospodarzami, to był moment kiedy mógł dać się na tym złapać. Ale ten tylko wzruszył ramionami.
- Mnie tam wsio ryba. Dobra dywersja zawsze się nada, tylko byłoby lepiej, żeby odwróciła uwagę właściwych osób - skinął porozumiewawczo głową. [/i]- Nie będę się wsłuchiwał w łzawe historyjki tego, kogo tam wrzucili. Nie wziąłem chusteczek -[/i] dodał z udawanym zakłoptaniem i, po zaznajomieniu się z planem pomieszczeń narysowanym na kartce, łypnął bez przekonania na przewód wentylacyjny znajdujący się nad ich głowami.
- The more the merrier - demon bez dalszego marnowania czasu podszedł do pierwszego z pomieszczeń-klatek. Przez chwilę znów obserwował świat takim jaki jest naprawdę, swoimi wszystkimi zmysłami, po czym odblokował zamek i otworzył drzwi na oścież, cofając się żeby dać sobie szansę na reakcję.
- Ścieżki dźwiękowej z Mission Impossible też nie wziąłem, ale widzi mi się, że to nasza najbezpieczniejsza opcja. Tędy, potem na schody przeciwpożarowe, nimi trzy piętra w górę i... i hmm. Powinniśmy trafić na parter, tylko co potem? Jeśli dobrze pamiętam, jest tam kilka wyjść, ale... - Benon odruchowo spojrzał na magiczną ściągawkę. Cztery opcje opuszczenia lokalu, odpowiadaje głównym kierunkom kompasu. Jako że w uszach uciekinierów zawodził alarm, każda z nich została prawdopodobnie obstawiona zgodnie z obowiązującą tu procedurą... której oni niestety nie znali. Odnośnie ilości pachołów przy każdej bramce i stopnia ich uzbrojenia mogli jedynie zgadywać i liczyć na łut szczęścia. Ameth co prawda oznaczyła dwa punkty czerwonymi wykrzyknikami, jednak o legendę dla swojej mapki już się nie pokusiła. Chociaż jeśli faktycznie spędziła nad papierkiem kilkadziesiąt dni, to nie miała takiej potrzeby.
- A później na wschód, gdzie wschodzi Wenus - z niewiadomego powodu skrzywił się, jakby ktoś inny powiedział mu ten żart o raz za dużo - Ominiemy te oznaczone miejsca, przynajmniej przy tej wizycie - urwał, nie kończąc myśli - Jeżeli dobrze pamiętasz?
- Zerknąłem na tę twoją mapkę tylko przez chwilę, a nadal kręci mi się trochę w głowie po zakotwiczeniu w nowym ciele. Coś jak marynarz pierwszy raz na lądzie po paru miesiącach morskiej kołysanki, rozumiesz. Bez kilku kielonków zwyczajnie nie da rady... - starzec mrugnął w stronę Benona jak jeden zakonspirowany alkoholik do drugiego i zaczął mocować się z płytą wentylacyjną. Stęknął, zaparł się i... nic. Zapora ani drgnęła, śruby wciąż trzymały mocno. Mężczyzna poczerwieniał na twarzy - ciężko powiedzieć czy z zakłopotania czy z wysiłku. Nie ustępując, zaatakował płachtę metalu po raz drugi. Dopiero przy tym podejściu udało mu się ją podważyć i odrzucić na bok. Z resztą w samą porę - jego wspólnik skończył właśnie uruchamiać mechanizm w ostatniej z hotelowych klatek. Kiedy dwóch strażników wybiegło zza rogu, z jednego z pomieszczeń wystrzeliła w ich kierunku jakaś bliżej nieokreślona, wijąca się masa. Pierwszy z nich spanikował. Zaczął wrzeszczeć i strzelać na oślep. Kilka kul świsnęło nad głową młodego latynosa, przywołując wspomnienia niedawnej interwencji policji na placu budowy. Lepka, wirująca bezładnie bryła rzuciła się na roztrzęsionego pracownika ochrony, z miejsca powalając go na ziemię swoim ciężarem. Jego kolega zachował zimną krew. Uniósł broń, wymierzył i oddał strzał. Celny, sądząc po ochrypłym ryku z wnętrza smolistej brei. Uciekinierzy nie śledzili jednak dalszego rozwoju sytuacji - byli zbyt zajęci wciskaniem swoich czterech liter do otwartego szybu.
Wchodząc do środka, demon nie mógł się oprzeć wrażeniu że jak na kod żółty - czyli taki jak miał on sam - popis stworzenia był mało spektakularny. Jak na razie.