Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 22-01-2018, 20:55   #47
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Anna zebrała wszystkich w głównej sali żeby poczynić jakoweś ustalenia i podsumowania wydarzeń. Na razie nie komentowała relacji Jitki i Libora. Moze nie chcieli obnosić się z wieżami, szczególnie przed Semenem?
-Dobrze was widzieć po przerwie. I dobrze być w domu.
Pomyślała że to dziwne, że myśli o młynie Skrzyńskiego w ten sposób choć zapewne bardziej mieli do tego ludzie niż mury.
-Dowiedziałam się już mniej więcej co się stało po moim zniknięciu ale muszę dopytać o szczegóły. Laurentin ponoć wyrwał diablego konia od lupinow w zamian za kopalnie. Dlaczego więc szeryf nie odzyskał zwierzęcia i Libor miał u niego odpracować cztery dekady?
- Jak odzyskał, to mi warunki nieco poprawił. Wszak rzekłem ci to już - Może i rzekł, lecz Annie uciekło w ferworze? - Zwrócenie przedmiotu kradzieży nie zmazuje czynu złodziejstwa i winy, choć może wpłynąć na wymiar kary - wyrecytował Libor z pamięci i z emfazą, kładąc dłoń na piersi.
-Teraz pojmuję - Anna przytaknęła Liborowi, wstała z krzesła, stół okrążyła by znienacka zrzucić Semenowe kopyta z blatu. - Miej poszanowanie do naszego domu, Semenie, jeśli chcesz by i tobie domem był, dobrze? Nie ma Oldrzycha ale to nie znaczy, że nie obiwiazują nas wszystkich pewne zasady.
Poderwał się do siadu, ze stukiem wbił racice w deski podłogi.
- Nie ma Oldrzycha, właśnie - syknął. - Ty nim nie jesteś. I zdaje się, przez ciebie przepadł?
- Będziemy się teraz zarzucać oskarżeniami? - Anna pochyliła się zza pleców do ucha Semena i nad wyraz czule pogładziła szczecinę jego włosów. - Pojechał, bo chciał mnie zratować z piekła. Ja bym dla niego zrobiła to samo, zresztą, niebawem po to wyruszymy. Jesteśmy rodziną. Watahą, jeśli wolicie. Silni, póki trzymamy się w kupie i ochraniamy wzajemnie i szanujemy. Takiej chcę dla nas przyszłości, choć nikogo przecież do niczego nie zmuszam.
Obkręcił się na miejscu, nogi przerzucając na jej stronę ławy.
- To tobie się wydaje, że dowodzisz teraz?
Za jego plecami Anna widziała, że Jitka cichutko oplotła palce wokół długiej jak kopia rączki wielkiej łopaty stojącej przy kominku, a szuflę wraziła w żar, by się rozpaliła. Libor siedział z miną niewiniątka, ale ręka pod stół mu opadła.
-Sądzę, że póki Ołdrzych nie wróci poradzimy sobie bez podziałów ról. Każdy problem można nam wszak przedyskutować i wybrać najlepsze wyjście - odparła ze stoickim spokojem.
Semen z kolei zdawał się rozbawiony.
- Jestem żywotnie zaciekawiony podziałem ról - chyba przedrzeźniał jej manierę mówienia. - Jako że zdaje się, mi przydzieliłaś tę zaszczytną. Zasłaniania was wszystkich, królewny, własnym ciałem i ratowania z opresji.
-Zawsze możesz z nami nie jechać - Anna wzruszyła ramionami. - Podczas gdy my będziemy Oldrzycha odbijać, możesz się zagrzebać w jaskini i pospać albo zbijać bąki i popdpijać nawalonych podróżnych. Do niczego nikt cię nie będzie zmuszał. Ale zważ, że jeśli nie wrócimy, zostaniesz sam jak palec. A jeśli wrócimy z Oldrzychem, moze być ciekawy czemuż mu odmówił ratunku gdy tego potrzebował.
Miał ochotę coś odwarknąć, ale chyba wizja Oldrzycha z pretensjami była silniejsza.
- Tedy jaki jest plan? W ogóle jakiś?
-Jak tylko dokończę sprawy w Pradze, ruszamy do Wiednia. Z tego co mi wiadomo, tam ostatnio widziano Ołdrzych. Został… - szukała zamiennika na „sprzedany” - pojmany przez któregoś z tamtejszych Gangreli, choć docelowo prawdopodobnie trafił gdzieś indziej. Tam gdzie go trzymają są bariery blokujące moje zdolności wiec trzeba sie liczyć z tym, ze to było celowe aby nam utrudnić śledztwo. Możliwe, ze nas oczekują.
- Dorwiemy Gangrela i przypieczemy mu boczków - Jitka miała już zaplanowany pierwszy krok.
- Sama przyznasz, że nie brzmi to jak łatwa sprawa - skrzywił się Semen. - Ktoś do nas dołączy? Ktoś… silny?
-Mam nadzieje, ze przekonam Laurentina z Horaku. Poza tym siła jest kwestią względną - Anna uśmiechnęła się i zabębniła palcami w stół. - Jednych można pokonać siłą mięśni, innych siła intelektu. Są jeszcze tacy, których pokonać się nie da wiec trzeba przechytrzyć lub się układać. Układanie zaczęłam z niejakim Wedeghe z Wiednia. Inna sprawa jaką przyjdzie mi zapłacić cenę ale tym sie nie ma co martwić zawczasu. Najpierw trzeba uwolnić Oldrzycha.
-Czy ten Patrycjusz nie jest aby kuternogą? - skrzywił się Semen.
- Da sobie radę - Jitka wzięła Laurentina w obronę.
- Ciekawym jak.
- Skoro ciekawyś, to jedź i zobacz - odwarknęła mu i spojrzała na milczącego Libora, aby ją poparł.
-Wierz jej na słowo - Anna weszła im w słowo. - Widziałam jakimi dysponuje mocami. Poza tym on z klanu koniarzy, chroma noga w niczym mu w życiu nie przeszkadzała.
Anna doszła do okienka by zerknąć kto zmierza w gości.
Rzeczony to był Laurentin… i trzeba przyznać, że kalectwo nie wadziło mu w niczym. Koń, którego dosiadał, wziął zgrabnym skokiem wysokie ogrodzenie, wrył się na miejscu przed bramą młyna. Laurentin zsiadł, odpiął laskę od siodła i ruszył kaczkowatym, kolebiącym krokiem. Za chwilę zawalił laską do drzwi i witał się dwornie z Agotą.
- Doniesiono mi, że Libora szeryf zwolnił - doleciało uszu Anny. - I że pani wróciła.
Anna poczekała aż Kainita wejdzie do izby gdzie sie naradzali. Przywitała się z nim serdecznie a mało dworsko bo mocno go uściskała.
-Miałam do ciebie jechać ale mnie ubiegłeś - słowa poprzedziła uśmiechem. - Wejdź, spocznij. Akurat planujemy wyprawę ratunkową dla Oldrzycha. Chcę zaangażować całą rodzinę, to i ciebie tez. A Libora wyrwałam ale na pewnych warunkach, trzeba mi je teraz dopełnić bo inaczej szeryf się u niego upomni.
W odpowiedzi na serdeczności nachylił się do jej dłoni i delikatnie pocałował jej wierzch. Skinął zebranym, jeno z Liborem wymienił uścisk ręki. Usiadł z boku, nie przy stole, zaplatając palce na gałce laski.
- Jakież to warunki? I gdzie ruszyć trzeba tropem twego małżonka? Musisz wiedzieć coś, co nam niewiadome.
Nie pytał o jej powrót. Nie ciekaw był, czy uznał, że przybywając ostatni, nie będzie zmuszał wszystkich do wysłuchania po raz kolejny tej samej historii?
Anna zostawiła to pytanie na pózniej, aż zostaną sami, choć zdziwienie pchnęło jej brwi wyżej ba gładkie czoło.
-Ołdrzych jest w Wiedniu. - Po raz kolejny opowiedziała o tym, że trafił w ręce tamtejszego Gangrela, o barierze na nadwrażliwość. Przemilczała jednak kto za ten proceder jest odpowiedzialny i jakie były owego przyczyny. - Co się zaś tyczy Libora, obiecałam szeryfowi, że lupiny nie będą się pchać do Pragi. Wpierw muszę to jednak załatwić z z Otokarem. I chyba także z tobą, bo z tego co mówił Sokol są na twoje wezwanie? Słyszałam, że wplątałeś się w wojny tremerskie.
- I już obiecalas? Trudno, stało się - machnął szczupłą dłonią.
-Właściwie to rzekłam, że spróbuję. - Anna oparła się biodrem o rant stołu. - Libora oddał od razu w ramach grzeczności, ale mam w odwodzie coś jeszcze. Stoi uwiązane w stajni, możeś zoczył. Dlatego pytam jakie to ważne z tymi lupinami? Przypuszczam, że realizujesz swą zemstę na zabójcy Nataly ale, wybacz uproszczenie, ona nie żyje. Ołdrzych tak. Jak i Libor. Dajmy Sokolowi spokój jakiego pragnie, przynajmniej na jakiś czas. Gdy wrócimy z Wiednia odgrzejemy sprawę.
Jej słowa wybitnie w smak mu nie podeszły i było to widać. A jednak nie odgryzl się, nie uniósł nawet głosu.
-Sokol w pole cię wywiódł - rzekł tylko. - To samo proponował mnie. Wpierasz mi, żem się nie zgodził, bo mi Libora los obojętny?
-Mówiłam ci, że obiecałam szeryfowi iż pomówię o sprawie. Nie, ze ją na pewno załatwię. Dlaczego niby w polenie wywiódł? Czemu to takie ważne by lupiny mogły po mieście hasać? Nie osądzaj mnie, jeno wyjaśnij. Czemuś ty mu odmówił? - Anna była po prawdzie szczerze ciekawa. Jeśli Sokol wpuścił ją w maliny to trzeba przyznać, z gracją. Nawet nie wyczuła kolców.
- Gdyż jeden wilk do drugiego podobny, i każdego któren bramę miejską przekroczy Sokol weźmie za złamanie umowy… jeśli zapragnie odzyskać Libora, albo na ciebie nacisnąć.
-Przecież to niedorzeczne. Mówił precyzyjnie o lupinach z gór, co szkło wytapiają. Nie o innych ani przejezdnych.
Anna zastanowiła się nad jego słowami.
-Jeśli mówisz że bezpieczniej bedzie wytargować Libora za klacz tedy spróbuję. A jak się nie zgodzi to zwijamy majdan i zwiewamy do Wiednia. Libora mu nie oddamy, to nie rzecz co sobie można pożyczyć.
- W istocie - ozwal się Libor sucho - tom się na to zgodził, by sądów uniknąć. A i nie myślcie, że on krótkie ręce ma. I w Wiedniu nas sięgnie.
-Pomówię z nim. Załatwię to - zarzekała się Anna choć nie miała jasnego planu jak tego dokonać. - Zostaje Jeszcze kwestia... Tycho - spojrzała na Horaku. - Muszę mu coś ukraść. To cena dla informatora w Wiedniu, który nam powie coś o Oldrzychu. Chodzi o kościany nóż, zdolny zabijać upiory. Zapronuję wymianę na księgę Nataly.
- I zabijemy go? - Zaplótł znów dłonie na lasce.
-A tego najbardziej pragniesz na świecie? - zapytała Anna z najwyższą powagą.
- Nie. Lecz od czegoś zacząć trzeba, a pomsta i krew to dobry początek - Nie mogła nie zauważyć, do kogo mu oczy uciekły mimowolnie.
- Swój chłop - uradował się za to Semen. - Wchodzę w to.
-Na prawdę? To takie istotne, że bez tego nie wyjedziesz z nami? I będziesz dla swojej zemsty nas wszystkich narażał? Co jak nas złapią? Będzie śledztwo.
Laurentin chyba postanowił przestać być delikatny.
- Pomówimy, gdy i ty stracisz kogoś, kto był ci cenny ponad własne istnienie.
Anna dojrzała po pozostałych. Zdanie Semena już znała.
-Jitka? Libor?
Libor kiwnął tylko głową, precyzyjnie maskując niechęć. Jitka obgryzała paznokieć, wreszcie plunęła urwanym skrawkiem.
- A do diabła z tobą - sarknęła - poczekać to nie może?
- Mogę głowę dać na tych łowach na twego ojca.
Na to nie miała już komentarza i również kiwnęła głową.
-Tycho… jest starszej krwi? - zapytała wiec Anna skoro sprawa wyglądała na przegłosowaną. - Zgodzę się pod warunkiem, że zabije go ktoś inny. Nie ty, Laurentinie. Ale będziesz mógł patrzeć.
- Tremere to młody klan… ale są sposoby, by znaleźć się bliżej Kaina. I sposoby by to odkryć - wzruszył ramionami. - A któż to miałby z jego śmierci większą przyjemność?
Semen gapił się na Laurentina jak urzeczony.
-Nie chodzi o przyjemność a o względy praktyczne - wyjaśniła Anna. - Mój były mentor taką metodę obrał by obrastać w siłę. I jestem mu dłużna jednego wampira starszej krwi. Chciałabym spłacić ten dług i zmazać z siebie jego niechęć. Połączymy więc przyjemne z pożytecznym. Jak go dopadniemy?
- Do cholery, zróbmy to, bo nie wyjdziemy z łajna do nowego milenium - sarknął Libor, ręce wplatając w kędzierzawy czub.
- Pozwolimy mu obrać czas i miejsce, żeby poczuł się pewnie - zasugerował Laurentin.
- Urwiemy mu nogi, ręce, i zapakujemy do beczki - zatarł ręce Semen.
- Napuścimy na niego upiorzysko, takie jak z wieży - podsunęła uprzejmie Jitka. - No co, przecież mamy księgę.
-Jeśli ja sie z nim umówię to może i przyjdzie, ale co jeśli kogoś o tym uprzedzi? Ten ktoś powiadomi szeryfa i będę pierwszą oskarżoną. Trzeba zrobić to dyskretnie, gdy się będzie najmniej spodziewał.
Anna postukała opuszkiem w dolną wargę.
-Zróbmy to na balu. Tylu podejrzanych w jednym miejscu utrudni szeryfowi robotę a i da Tycho złudne poczucie nietykalności. Duchem przemierzę wszystkie zakamarki twierdzy, wybiorę odosobnione miejsce. Zrobimy to czysto, zapakujemy do kufra. Wrócimy na przyjęcie… - Anna zastanawiała się na głos. - To nam da alibi. Ktoś inny niż my będzie musiał odebrać kufer i przechować do następnej nocy.
- Kozacki plan - Semen klasnął w wielkie dłonie.
- I baczyć musimy, by nas Sokol nie ubiegł - zwrócił uwagę Libor - Ów Tremer to jeden z tych, których ścigał najwytrwalej, i ciągle wyrok nad nim ciąży. Topór spadnie, gdy się w domenie praskiej przyłapać da. To mówisz, że jednak tu wrócił? - spojrzał pytająco na Annę. - I liczysz, że na bal przyjdzie, ryzykować, tańczyć przed oczami szeryfa?
- Kozacko - podsumował znów Semen.
- Będzie chciał mieć tę księgę - Laurentin nie miał wątpliwości. - Lecz jak mu znać dasz, iż ją masz i targować się chcesz?
-Nie pomnam, że wyrok na nim ciąży - strapiła się Anna. - Za co? Z jednej strony lepiej bo Sokolnie nie będzie winnych aż tak zajadle szukał. Z drugiej gorzej bo trudno do niego dotrzeć a i na przyjęciu sie nie pojawi skoro jest ścigany przez szeryfa.
- Planował ubić Drahomirę - przypomniał sucho Laurentin.
-W takim razie plan A odpada. Zaproponujemy mu wymianę w jakimś odosobnionym miejscu. Co się zaś tyczy jego obecnego miejsca przebywania… jeśli ktoś to może wiedzieć, to tylko miejscowi Nosferatu - wyraziła nadzieje Anna. - Bo jak inaczej?
- Nie wiem, czy odpada - zaoponował Laurentin. - Bal będzie maskowy, a z siedmiogrodzkim hospodarem przybędzie pewnie pół jego dworu. Wiele nowych twarzy, wszystkie skryte za maskami… nie wyobrażam sobie, że Sokol będzie każdemu pod przebranie zaglądał. Tzimisce dostałby szału po takiej potwarzy i jawnym braku zaufania, a Drahomira wypaliła szeryfowi oczy urokiem. Sokol najwyżej postawi kogoś, kto zmysły krwią pędzi, by się przechadzał i przyglądał…
- … tyle że nie ma kogoś takiego, chyba że liczymy tego pacykarza, co ma napady paraliżu i padaczki - zachichotał Libor.
-W takim razie pozostaje kwestia jak sie z nim skontaktować. Mam nadzieje, ze tutaj jakoś zaradzę - pomyślała, że Lizawieta powinna pomóc skoro rozchodzi się też o podarek dla jej ojca.

*

Następnego dnia do młyna przybieżał na chłopskiej szkapie ojciec Pavel, ksiądz z kościółka w Cvitanach, ghul Bożywoja. Przywitawszy się, położył przed Anną niedużą skrzyneczkę z czereśniowego drewna.
- Podarek od pana.
W środku pysznił się naszyjnik z rubinami. Pokryty cokolwiek patyną i omszały, a bijąca od niego woń nader była Annie znajoma. Cacko wyciągnięto niedawno z grobu.
-Podziękuj panu. Lub też sama to zrobię bo wiem, ze ma zawitać na bal.
Anna musnęła paluszkami rubiny. Oczy jej się odrobinkę zaświeciły.
- Nie zdążyłem dobrze oczyścić - przepraszał ksiądz - Pan nalegał na pośpiech. Naszyjnik należał do Eufrozyny, podobno Piastówny… Była żoną rycerza Ronovica z Frydlantu. Ufundowała mój kościółek, i tu się kazała pochować, w krypcie pod posadzką.
-Żona Rycerza co sie kazał pochować ze swym koniem - Anna się uśmiechnęła. - Czy to byłoby rozsądne pokazywać się w tym naszyjniku w zamku Frydland? Ktoś może klejnoty rozpoznać i posądzić mnie o grabienie grobów.
- On chciał leżeć z koniem, ona w kościele - na pokrytej zmarszczkami twarzy księdza zagościł drwiący uśmieszek, ojciec Pavel zdaje się znał życie nie tylko przez pryzmat biblijnych nakazów. - Nie sądzę, by ktokolwiek rozpoznał. Eufrozyna i jej małżonek zmarli ponad trzysta lat temu. I, cóż za niespodzianka… nie mieli potomstwa.
Anna zamknęła skrzyneczkę i raz Jeszcze podziękowała.
-Nie słyszał ksiądz może czegoś o Tremerze Tycho? Nie przebywa na pewno w okolicy?
- Cóż ja wiedzieć mogę, pani Anno. Na wsi żyję sobie spokojnie. To Trędowatych pytać należy.
Anna pokiwała głową.
-Dziękuje.

*

Anna znalazła Laurentina bez trudu. Snuł się obok młyna, podejrzanie dobrą obrał lokacje by łypać na uwijajacą sie przy robocie Jitkę.
-Nawet nie zapytasz jak to się stało, że wróciłam? - zagaiła go Anna wyrastając za plecami Ventrue.
- Zapytam. Jak już powiem, że się cieszę - skinął jej lekko i zsunął płaszcz z ramienia na kłodę, na której siedział, by Anna zasiąść mogła wygodnie, co i uczyniła z wdziękiem.
- Ułożyłam się z demonem - odparła wywracając oczy ku niebu. - Wiem, pomyślisz żem głupia. Jednego się pozbyłam by przywlec drugiego. Podejrzewam nawet, że wróciłam z tamtego miejsca już rok wstecz, i przez ten rok demon używał mojego ciała i twarzy… Nataly.
Poruszył się zaniepokojony.
- Lecz gdzie? Chyba nie w Pradze, ktoś by się zorientował… nic nie pamiętasz? - stropił się, zdaje się szczerze. Obrócił się ku niej, odrywając wreszcie uwagę od Jitki wydzierającej się na chłopa, co z ziarnem zjechał.
-Nic. Ale ojciec mój mówił, że moje ślady przy wieży rok wstecz już zauważył. A tak brzmiał pakt. Rok służby. Zinterpretował upiór dogodnie sobie. - Anna przekrzywiła głowę przyglądając mu się baczniej. - Czemuś kopalnie lupinom oddał? Gdzie teraz w Pradze przebywasz jak twoja wieża spłonęła?
Ściągnął usta w gorzkim grymasie.
- Zbyt wiele złych wspomnień w tej ziemi… a dzięki temu mogłem pokazać praskim wąpierzem, że mam w ręku bat, kupić kamienicę w mieście. I Liborowi lepsze traktowanie, bo jak psa go Sokol trzymał. Nie mógł wybaczyć, może bardziej zawiedzionej przyjaźni niż samej kradzieży.
-Dziekuje. Ześ się nimi zaopiekował jak mnie nie było a i Ołdrzych odszedł. - Temat męża z miejsca wykrzywił jej rysy wyrazem zmartwienia. - Ale nie do końca pojmuje jak to jest między tobą, Jitką a Liborem. Ostatnio gdy was widziałam poszłaby za tobą w ogień. Teraz zaś… jest odwrotnie. Pogubiłam się.
- Poszłaby w ogień - powtórzył. - Dobrze i celnie ujęte. Krew ułatwia wiele, ale w mojej płoną ognie pogrzebowego stosu. Zbyt późno zrozumiałem, że ona… się nie boi. Moja krew by jej nie zabiła. Cóż, podejrzewam, co się stało - uśmiechnął się krzywo.
-Nie zabiłaby czyli zrobiła co?
- Ci, co kosztują mojej krwi, tyka szaleństwo. Zdaje im się, że płoną. Nataly taka nie była, nie bała się ognia. Jitka… też nie. Złośliwy los, nieprawdaż? Mogę być tylko z własną sługą. Prostaczką. Z kimś podobnym mnie - nie. A teraz nawet ta moja dziewka służebna mnie nie chce.
-Dlaczego Jitka jest jak Nataly? Ona jest Gangrelką, córką Oldrzycha. Nie ma w niej nic niezwykłego. Nie płynie krew dawno wymarłych klanów, ani nie przejawia tremerskich zdolności.
Anna nie pojmowała dlaczego Jitka mogłaby jego krew pić a później przypomniała sobie Jitki ćwiczenia z ogniem i opowieść Otokara jak to wbiegła za nimi do płonącej wieży.
-Czyli ostatecznie krew Libora zrobiła swoje i teraz chce jego, tak właśnie podejrzewasz?
- Tego zawsze wam zazdrościłem… Szybko i łatwo. Można odmienić w jedną chwilę serce największego wroga. Można być kogoś pewnym jak samego siebie - wzruszył ramionami i zapatrzył się martwo na Jitkę tachającą worki z ziarnem na karku.
-To zbyt duże uproszczenie - zaprzeczyła ruchem głowy. - Kiedy się kogoś do więzów przymusza można je jednak złamać. Zbuntować się mimo uczuć, bo gdzieś w głębi czujesz, że nie są prawdziwie twoje. Można też kochać bez krwi. Ołdrzych pojechał do Wiednia szukać Tremera, który mnie wyratuje. Trzy lata po moim zniknięciu nie mógł nawet pamiętać smaku mojej krwi.
Potarła policzek.
-Ale czemuż ty dalej z niej pijesz miast poczekać aż wywietrzeje z twego ciała i myśli?
- Odnajdziemy go, to mu przypomnisz, prawda? - spytał retorycznie. Rozmowa zaczęła mu ciążyć, bo wstał. - Dlaczego? Sama sobie odpowiedz.
-Bo cie do niej nadal ciągnie - spróbowała. - Odszukamy ci Tremerkę jako rzekłam. Nie dziś, nie za miesiąc ale kiedyś się uda. A na razie pociesz sie, ze masz nowa rodzine. To więcej niż większość z naszego rodzaju będzie miała kiedykolwiek. Mam takie marzenie, jak juz zbierzemy do kupy wszystkich zagubionych. Wspólny dom. Lokalnosc i bezpieczeństwo.
- Obawiam się, iż w głębi mej natury - nachylił się z pocałunkiem do Aninej rączki - nie jestem zwierzęciem stadnym.
-Będziesz nas odwiedzał w każdą niedziele - uśmiechnęła się serdecznie. - Jeśli zabijemy dla ciebie Tycho, połączysz się z nami na całe życie. Moze nawet juz jestes połączony.
Odgarnęła włosy, zapatrzyła się w dal.
-Chce żebyś zabrał Matoza. Do Wiednia. Przydać nam się może każdy a stary Nosferatu wyglądał na znudzonego i osamotnionego. Moze go potem przygarnę do trzódki.
- To zajmie chwilę. Nosferatu w Pradze teraz świętują. Zdaje się, przybycie pierwszego Trędowatego na te ziemie, ważna rocznica. Nie przeszkadzałbym im teraz. We własnym gronie zrzucają maski, to zdaje się, dla nich istotne - wykrzywił się z niesmakiem, jakby korowód straszydeł przeparadował mu przed oczyma.
-Wyruszymy dopiero po balu, skończą świętować. - Prócz Lizawiety, którą Anna nawiedzi i tak, bo nie ma czasu na zwłokę. - A ty, mój drogi, gdy wrócimy rozważ pół roczną drzemkę. Aż Jitka ci z głowy wypadnie i zabierzemy się za szukanie ci Tremerki.
Pokręcił tylko w milczeniu głową, by zaraz pokuśtykać do konia.
-Pomyśl, że to tylko oszustwo krwi - rzuciła jeszcze za nim. - Tak samo jak było ze mną i nie ma juz po tym śladu, prawda?
- Mniemam, że się nie zrozumiemy, Anno. Ale w jednym chyba się zgodzisz. Lepiej miłować kogoś, kto jest blisko, niż kolejną niewiastę oddzieloną murem śmierci.
Nie odwrócił się, i po chwili podjął przerwany marsz.

*
Gdy Laurentin odjechał ciągnąć za sobą chmurę pyłu Anna podreptała do Jitki. Tą pochłonął wir pracy i zdawała się szczęśliwa będąc zajętą.
-Czemu z Liborem zachowujecie się… jak przyjaciele? Chodzi o Semena?
- Chodzi o wszystkich - cisnęła workiem, aż się chmura kurzu wzbiła, osiadając na Aninej sukni. - Mądrze jest nie pokazywać, co ci najlepiej wyrwać i szantażować ubiciem, hę? Chodź, mam coś dla ciebie.
I ruszyła energicznie do swej alkowy. Gdy Anna tam dotarła, Gangrelka balansowała na krześle, z ręką do połowy zanurzoną w dziurze po desce wyjętej tuż za krokwią w rogu.
-Pewnie i mądrze. W ogóle wydaje się jakbyś.. wydoroślała - Anna spojrzała za czym Jitka szpera. - Niemniej cieszę się że ci się ułożyło właśnie z nim. To dobry i roztropny człowiek. I kochał cię nawet bez krwi.
- Nie jest człowiekiem - poprawiła Jitka bezlitośnie. Wyszarpnęła ze schowka spory jutowy worek, zabrzęczało szkło, a Gangrelka zeskoczyła zręcznie i opróżniła worek na łóżko. Potoczyły się buteleczki, szklane i gliniane.
- No, trochę się tego zebrało - oznajmiła Jitka lekko, i jakby trochę zaskoczona ilością. - Te najstarsze to pewnikiem zeschnięte na wiór i do niczego.
Anna złapała pierwszą z brzegu. Odetkała, powąchała. Rozpoznała kto jest właścicielem to i podetknęła do ust jakby z wytęsknieniem.
-Dziękuje. Ale… - poczekała aż uspokoją się roztrzepane powieki i ciało przeciągnie się w przyjemności i umilknie. - Skąd masz tyle? Nadal cie chciał związać, po powrocie z wieży?
- A jakże - ujęła zwięźle Gangrelka. - Ale większość jeszcze starsza. Tylko jedną sobie wzięłam, na pamiątkę, jak uciekłam. Pomyślałam, że znasz jakieś… czary mary. Masz krew, znajdujesz żyłę, z której ją utoczono.
-Niestety. Ale Tremerzy może by potrafili. - Uniosła przód spódnicy i zaczęła powoli układać tam buteleczki. - Libor mówił, ze Ołdrzych chciał cię skrzywdzić. Ze musiał cię przed nim bronić. Walczyli nieraz? Czy on powariował?
- A jakże - powtórzyła Jitka i zaplotła ramiona na chudej piersi. - Oni, ojciec ze mną, wszyscy naraz. Wymień jakąś krzywdę, na pewno ją sobie nawzajem zrobiliśmy. Ojcu odbiło.
-Przykro mi - powiedziała bo nie wiedziała co więcej powiedzieć.
- I na koniec żeśmy go precz pognali. Ogniem - kontynuowała Jitka, która problemów z mówieniem nie miała wcale. - I zostawili. Dumali my, pójdzie w las, wylata się, da komuś po pysku, sam zbierze baty, zamorduje coś, to i mu się polepszy na umie i wróci. Tyle że nie wrócił - zakończyła i zdało się Annie, że dostrzega cień poczucia winy w Jitkowej mimice i tonie głosu. - Alf rychło potem wziął i przepadł. Pewnie za ojcem pobiegł, syneczek tatusia.
-Nie osądzaj Alfa go ostro. A na umyśle sie twemu ojcu poprawi jak z nami do domu wróci. - Anna drgnęła bo nie była to cała prawda. Jeśli go w niewoli urobili, złamali, co wtedy? Czy będzie kiedyś tym kim był?. - Ty jesteś, Jitko zaradna. Powiedz, co nam potrzeba żeby do Wiednia się wyprawić. To daleka droga. Język obcy. Nie wiem czy starczy na konie wskoczyć i zacząć galopadę.
- Agotę z dwoma parobkami wyprawimy jak najszybciej. Niech nam schronienia szukają. Wóz kryty weźmiemy, na wypadek wszelki. I juszki sobie utoczymy w bańki. Kto wie, czy nam tam pozwolą polować. I czy się w ogóle władzy będziem o to kłaniać.
-Pokłonić sie będzie trzeba choć powodów zdradzać już nie. Z Agotą masz racje, z juszką też. Muszę pomyśleć jak zdobyć pieniądz jakiś. Darmo nam nikt domu nie najmie.
Wyciągnęła Jitka kluczyk, zawieszony na rzemyku na szyi.
- Resztka naszych łupów jeszcze się ostała. Niewiele tego, ale na skromną kwaterę winno starczyć. Albo - zamachała ręką - Uwiedziemy kogoś. Będzie oszczędniej.
Anna parsknęła śmiechem.
-My? A co na to Libor?
- Libor uwiedzie najwyżej konia, więc lepiej niech się zajmie czymś, w czym jest dobry - odparła Jitka. - Ale Patrycjusz może się wykaże urokiem.
-Patrycjusz nie widzi nikogo poza tobą - Anna uniosła jedna brew. - Libor nie ma też nic naprzeciw ze go karmisz krwią? Czy nie musi wiedzieć?
- Głupi nie jest. Wie albo się domyśla - brew Jitki także poszła do góry. - A co, skarżył się który? Żaden nie ma podstaw - oceniła kategorycznie.
-Żaden nie śmiał - Anna nie przestawała się uśmiechać. - Zmieniłaś się. Jestes… pewna siebie. Zaradna. Ołdrzych byłby z ciebie dumny.
- Aha - zgodnie stwierdziła Jitka. - Ciekawe, co by powiedział, jakby i ciebie zobaczył na sznurku z mojej juszki ukręconym - uśmiechnęła się nagle, drapieżnie obnażając ząbki.
-Musiała byś mnie uwięzić i torturować - Anna puściła tamtej oko. - Ja juz jestem jestem w uczuciach sprzedana, przecież wiesz.
- Za dużo przestawałaś z ojcem. Zdaje ci się, że wmusić krew wbrew woli można tylko siłą? - rozbawione spojrzenie Gangrelki powędrowało do butelek na podołku Anny.
- Ufam ci. Nie powinnam? Poza tym poznałabym zapach choćbym stała w garbarni. To jego.
- Oczywiście. Mojej domieszanej ciężej się doszukać, zwłaszcza jak się żłopie tak łapczywie - Uśmiech nie schodził z ust Jitki. - Trzeciej nocy wystarczy już cię dopaść, zanim dossiesz się do szkła.
Odkleiła plecy od ściany i cmoknęła Annę w policzek.
- Taki mały podły odwet na ojcu. Tyle że nie bywam podła.
Anna ściągnęła usta w ciup. Nie podejrzewała żeby nawet domieszana krew mogła mieć pierwszeństwo w wieżach. Z drugiej strony Jitka miała racje, ze ostrożność nie zaszkodzi.
-Doprawdy cie nie poznaje - bąknęła stojąc dalej z naręczem flaszeczek w spódnicy. - Wolałabym odnowić więź, choćby dlatego by nie zrobił tego ktoś za mnie i wbrew mej woli ale przez ciebie… zgłupiałam.
Gangrelka wybuchnęła śmiechem.
- Powinnaś zobaczyć swoją minę. Pij bez obaw. Po tym może łatwiej go odnajdziesz, hę?
-Tego nie wiem. Ale choć na moment zaznam nieba - rozpogodziła sie by zaraz posmutnić w oczach. - Jitko… ja wiem kto to zrobił. Kto wywiódł go w pole, skierował do Wiednia a tam… Oni go sprzedali, Jitko. Bóg jeden raczy wiedzieć po co im on i w jakiej jest na tą chwilę kondycji. Ja się boję.. - Anna próbowała panować nad głosem ale mimowolnie drżał. - A co jeśli go zmienili? Złamali? Co jak to już nie twój ojciec? Nie mój mąż?
- Bzdura - skwitowała Jitka kategorycznie. - Ojciec jest twardy jak kowadlo, ale po kimś jestem sprytna. A na pewno nie po mej śmiertelnej matuli. Jest zmyslny i potrafi przechytrzyć niejednego.
Usiadła na łóżku i rozłożyła ramiona.
-No chodź. Pochlipaj sobie. A potem powiesz, kto.
Anna przylgnęła do Gangrelki. Nie chciała co prawda płakać ale z każdym słowem powiększała się gorycz a ta wypychają wilgoć z oczu jakby wbrew Aninej woli.
-To ja ci powinnam być matką, nie odwrotnie. A winny… ja nie przypuszczałam że się posunie tak daleko… Jitko, nie możesz nikomu powiedzieć… Oldrzych go zabije. Moze nawet ja powinnam ale nie potrafię.. - rozbeczała się jak dziecko, które zdarło do krwi oba kolana.
Chude ręce Gangrelki oplotly ją z siłą imadla, policzek gniotly wystające żebra.
-Toć nie wygadam.
-On uważa, że Ołdrzych nie jest dla mnie dość dobry… Że niczego mi nie da, że zmarnuję przy nim potencjał - uniosła na Jitkę rozmazane czerwienią policzki. - Jitko, to mój tatul.
Palce gładzące Anine włosy znieruchomiały.
- A ma rację?
-Nie - odparła Anna hardo. - Choć on wierzy, ze tak.
- No to masz do wyboru. Albo musisz sklepać mu pysk, albo zagrać w jego grę i wycisnąć podstępem, co zrobił.
Gangrelski świat był taki prosty.
-I co mi to da? Jedno albo drugie? Nic, Jitko. Zupełnie nic. Źle zrobił, ale mnie kocha. Jeśli będę w potrzebie, przyjdzie. Jest bardzo mądry i na jego mądrości możemy skorzystać my wszyscy jeśli będą rozgrywać to z głową.
Wyprostowała się, otarła łzy.
-Muszę mu udowodnić, że się myli. Odzyskamy Oldrzycha i zaczniemy budować naszą rodzine. Rodzine z która inni bedą musieli sie liczyć. Nawet ojciec.
- Toć mówię. Przestajesz być dzieckiem w chwili, gdy twój rodzic zaczyna się z tobą liczyć. Bo możesz mu zaszkodzić.
Zeskoczyła zgrabnie z pryczy.
- Idę parobków ustawić i Agotę uposażyć na drogę.
 
liliel jest offline