Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2018, 00:30   #598
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nieszczęścia miały to do siebie, że zwykle preferowały poruszanie się stadne. Człowiek miał całkowitą pewność - gdy pojawiał się jeden kłopot, za nim korowodem ślepych kretów podążał cały łańcuszek kłopotów pokrewnych. Na to nie było mocnych - stałe kosmiczne w końcu istniały właśnie po to, by stanowić pewny punkt odniesienia nawet jeśli świat dookoła stawał w ogniu i walił się w posadach. Wczesnowiosenna aura nie rozpieszczała żyjących, bagna same w sobie nie stanowiły wymarzonego do wycieczek terenu - podmokły teren pełen niebezpiecznych stworzeń. Savage pamiętała aż za dobrze jak skończyło się spotkanie Tony’ego z pozoru trywialnym przedstawicielem tutejszej fauny. Dzięki pomocy miejscowej weterynarz olbrzymowi udało się przeżyć, a spotkanie przypłacił paskudna raną na dłoni… niewielka cena w zamian za nieprzerwany oddech, wszak mogło się skończyć po stokroć gorzej, groźniej. Paskudniej i bardziej rozpaczliwie.

Siedząc na błotniku podtopionego transportera, lekarka czuła dojmujące zimno. Znała jego przyczynę, próbowała z nią walczyć, jednak strach nie chciał puścić. Wciąż ściskał wnętrzności okowami gorzkiego lodu… ale nie mogła się poddać, okazać słabości. Należało odłożyć na bok szalejące z niepokoju serce, stawiając na… racjonalność. Wciąż mieli coś do załatwienia, a rozglądając się wokoło, Brzytewka z trudem przełykała rosnącą w gardle gulę. Pozostało ich tak niewielu sprawnych, przed nimi rysowała się gwałtowna, śmiertelnie niebezpieczna przyszłość, zaklęta w trzy metalowe trumny spod sztandaru Molocha.

Wyjeżdżając na koniec cywilizowanego świata, z dala od Frontu i niebezpiecznej północnej strefy, Alice miała nadzieję już nigdy więcej nie mieć do czynienia z tworami Bestii. Los niestety w nosie miał jej pobożne życzenia, pakując nie dość że półtora metra bieżącego rudego kłopotu prosto na mechaniczny walec… najgorzej, że to samo czynił z tymi, których utrata byłaby dla niej niepowetowana. Jak niby miałaby dalej żyć bez chłopaków z gangu, pary młodych Pazurów… albo bez męża? Patrząc na niego wciąż nie potrafiła uwierzyć w wydarzenia ostatniego poranka. Złoty pierścionek na serdecznym palcu prawej ręki mówił sam za siebie. Tak samo jak uśmiech przyklejony do wilczej twarzy. Ruda dziewczyna odwzajemniła go, odbierając skręta i raz po raz powtarzając w głowie stare prawidło - obawa przed porażką nie powinna powstrzymywać przed działaniem.

- A może spróbuję z nimi pogadać? - rzuciła niby poważnym tonem, zezując znad tlącego się papierosa po zebranej dookoła maszyny grupie. Żart nie należał do górnolotnych, chciała jednak choć odrobinę rozładować napiętą atmosferę. Chyba każdy z zebranych zdawał sobie doskonale sprawę, jak to u niej było z tym gadaniem. Prosta, niewinna sugestia aby oderwać myśli od koszmaru czającego się tuż za błotnistym rogiem.

- Czas na gadanie się skończył. - powiedział Guido kładąc dłoń na policzku Alice. Patrzył na nią poważniejszym wzrokiem niż mówił przed chwilą. Ale w końcu wesoło puścił jej oczko ocierając z jej policzka niewidzialną łzę swoim kciukiem i dodał bardziej zaczepnie i łobuzersko. - Nam wszystkim. Samym gadaniem nie załatwimy tej sprawy. - dodał sycąc swoją też zmarzniętą i przemoczoną dłoń dotykiem piegowatego policzka.

Więc to już, nadeszła długo i mało niecierpliwie wyczekiwana chwila. Mało wyczekiwana przynajmniej przez lekarkę. Nie lubiła się żegnać, mimo zwykłej biegłości w posługiwaniu się mową potoczną, akurat ten jeden aspekt nigdy jej nie wychodził. Z Tonym wypracowali metodę życzenia sobie powodzenia i szerokich uśmiechów, na wszelki wypadek, gdyby przyszło się im już więcej nie zobaczyć. W teorii w podobnym wypadku zapamiętaliby swoje radosne twarze, nie takie ścięte przerażeniem oraz bólem, ze śladami łez na policzkach.
- Billy Bob znalazł sygnał radiowy. - mimo zimna ścinającego kości, podniosła dłoń i przyłożyła ją do wilczej łapy, drażniącej policzek. - Słaby co prawda, ale jeżeli zmajstruję antenę powinno się dać wyłapać główny przekaz. Taka przynajmniej mam nadzieję… muszę coś robić, gdy pójdziecie żeby nie zwariować - przyznała ciszej, a przez piegowatą twarz na ułamek sekundy wpełzła rozpacz. Dziewczyna szybko się jednak opanowała, wracając do przyjemnego, ciepłego uśmiechu - Szkoda, że ten transporter nie ma szyb… nieważne. To i tak nieistotne, skoro jej nie ma - wzruszyła lekko lewym ramieniem, wolną rękę ładując pod kurtkę dowódcy, przyjaciela i męża w jednym - Zanim jednak pójdziesz się bić i załatwiać interesy, bedziesz musiał mi coś obiecać - zakończyła z miną poważanego i statecznego lekarza, marszcząc przy tym nieznacznie brwi.

Guido wydawał się być trochę zaskoczony wzmianką o znalezionym sygnale. Sugerował to lekki skok w górę jego brwi. Zaraz potem dla odmiany, zmrużył oczy gdy myślał co to oznacza i jak może wpłynąć na ich sytuację. Gdy Brzytewka mówiła o planach pracy i zajęcia skinął ciemnowłosą głową na znak zgody. A gdy wtuliła się w niego też objął i przytulił ją do siebie obydwoma dłońmi lekko przy tym kołysząc i siebie i ją przy okazji w uspokajającym geście. - Noo? Co takiego? - zapytał z tym charakterystycznym dla siebie ironiczno - bezczelnym uśmiechu jakby spodziewał się wiedzieć co za odpowiedź ma paść. Wydawał się w tej chwili w ogóle nie przejmować sytuacją jakby wychodził ze swoją paczką do knajpy czy na inny show Ligii.

- Obiecaj że po drodze nie będziesz się oglądał za spódniczkami i że wrócisz trzeźwy o ludzkiej porze - Savage podjęła grę, przybierając w pełni profesjonalny ton starej hetery. Przekręciła przy tym kark, aby móc spojrzeć do góry, tam gdzie wyszczerzona twarz mężczyzny. Pozornej niefrasobliwości przeczył silny uścisk, jakby nie chciała pozwolić mu odejść, co technicznie wykonalne było średnio patrząc na dosyć mikre gabaryty. Westchnęła i ściszywszy głos, dokończyła bez uśmiechu - Wróć, tylko to się liczy, rozumiesz? Wróć do mnie, nic innego nie chcę. To wystarczy. Żebyś był. Żył. Nie zrób niczego lekkomyślnego… ja tu mam na to monopol.

- Mhm. I pewnie mam jeszcze zioła nie jarać, rzucić fajki i przestać obstawiać zakłady.
- brwi Guido też drżały od drwiącego rozbawienia gdy też udawał ten poważny ton. Przesunął kciukiem po piegowatym policzku patrząc w dół na jej właścicielkę. - A ty się znowu nie zgub. Znowu bym musiał posłać Bliźniaków albo kogo. - mafioz odwzajemnił podobny ton przytrzymując palcami brodę kobiety i unieruchamiając ją jakby chciał jej się lepiej przyjrzeć. - I ogarnij tego nieogara bo chyba tylko ty masz do niego cierpliwość. - uśmiechnął się nagle wskazując gdzieś w bok na kręcącego się w pobliżu Billy Boba. Gdy uśmiechnął się po raz ostatni pocałował piegowate czoło. Zaskakująco delikatnie, uczuciem i wyczuciem. Przytrzymał chwilę swoje usta na jej skórze, a gdy się oderwał uniósł jej głowę jeszcze nieco wyżej. I pocałował ją w usta. Dla odmiany mocno, agresywnie i drapieżnie. Aż do utraty tchu. Gdzieś obok doszły ich śmiechy i wiwaty od reszty bandy. Wreszcie brunet oderwał się od rudzielca w habicie i skórzanej kurtce i puścił jej oczko.
- Dobra ile będziecie jarać?! Zbierać się! Ruszamy! - wrzasnął i odpowiedział mu rozbawiony śmiech Runnerów. Ale jednak mimo lejącego deszczu który bombardował lodowymi igiełkami wszystko i wszystkich mężczyźni i kobiety w skórzanych kurtkach zaczęli ciskać pety w bagienną wodę, brać broń i reklamówki w ręce i szykować się do kolejnej akcji.

Chłód mżawki i dla kontrastu żar żywego pieca, zamkniętego w humanoidalnym ciele. Prosta definicja szczęścia - smak ust i dotyk. Głos, widok zbójeckiego uśmiechu. Lekarka odetchnęła dla uspokojenia, licząc w myślach do dziesięciu, a gdy się odezwała głos miała opanowany.
- One tu po coś są, czegoś szukają. Coś odkopują - wstrzymała Guido przed zmiana pozycji, kradnąc mu jeszcze parę sekund bliskości niczym złośliwy, ze wszech miar upierdliwy rudy pasożyt - W obozie Nowojorczyków Gab… kapitan Yorda pytał czy wiedzieliśmy o tworach Molocha tutaj. Ponoć tutejsi z nimi walczyli. Miałam wątpliwą przyjemność ich poznać, taka para dezerterów… fakty. - westchnęła ciężko, zbierając rozbiegane myśli do kupy - Mówili Yordzie, że walczyli na bagnach z robotem. Kutry przypłynęły tutaj i coś odkopują. - spojrzała w górę, tam gdzie para wilczych oczu - Możliwe, że to istotne. Potrzebujemy sprzętu… gdy już je pokonacie, trzeba wyciągnąć z wraków dyski pamięci. Kości danych. Podobne informacje są cenne. Dla nowojorczyków też. Komputer mamy, tata pomoże z analizą. Dowiemy się czego tu szukają, czy to inwazja. Poza tym kocham cię. Będę tu czekać - zakończyła kłapanie dziobem, zamykając go ostatnim, łapczywym pocałunkiem nim wstała z maski aby zabrać się do pracy… i trzymać fason - niezwykle istotny detal w pantomimie.

Guido przyjął pocałunek i dał się zatrzymać. Słuchał co lekarka ma do powiedzenie. Gdy skończyła spojrzał w niebo mrużąc w oczy od atakujących jego oczy i twarz zimnych kropel ulewy. Wreszcie pokręcił przecząco głową.
- Nieważne co to jest i po co. Rozwalamy to by mieć spluwy. Duże spluwy. Cholernie wielkie, spluwy. Reszta jest przy okazji. Ale nie bój się jak je rozjebiemy to cię zawołam i chcesz to w tym grzeb. Ale zmrok coraz bliżej a potem musimy wrócić do naszych na Wyspie. Nie wiem co ale coś tam się dzieje. I musiało być chujowo. Trzeba wrócić i ogarnąć co tam jest grane. - Guido pokręcił jeszcze raz głową i uniósł palec wskazujący w górę by podkreślić ten punkt. Znowu mówił tak jak zwykle gdy omawiał swoje plany w wewnętrznym kręgu doradców, speców i przyjaciół. - Pilnuj tu interesu jak wrócę. - odwrócił się i nieco podniósł głos by słyszała go nie tylko Brzytewka ale i reszta bandy. - Zwłaszcza jego. - dodał ironicznie wskazując na Billy Boba. Ten spojrzał na niego zaskoczony a prawie wszyscy w bandzie jeśli się nie roześmieli to chociaż uśmiechnęli. Młodzik rozejrzał się trochę spłoszonym spojrzeniem oblizując wargi nerwowym ruchem.

- Guido! Pozwól mi iść z wami! Nie chcę tu siedzieć jak wy idziecie na akcję! Prawdziwą akcję! Zawsze mnie zostawiacie! No weź! Nie zrobię wam siary! No weź mnie! - młodzik oblewany kolejnymi falami lodowatej ulewy nagle wybuchnął gorącą prośbą. Tak nagle i tak gwałtownie, że Guido który chyba już miał zamiar wskoczyć z powrotem do wody by dopłynąć do większości bandy znieruchomiał. Odwrócił się ku młodemu gangerowi jakby go pierwszy raz na oczy widział. Reszta bandy też chyba była całkowicie zaskoczona.

- Co kurwa? - zapytał w końcu szef wracając po górze transportera w stronę nerwowo stojącego na drugim krańcu młodzika. Billy Bob był tak cherlawy z wyglądu, że zbliżający się do niego pełnowymiarowy mężczyzna wydawał się przy nim potężny i z tą poważną miną z jaką do niech podchodził całkiem groźny. Młodzik nerwowo spojrzał szybko na resztę bandy, na Brzytewkę ale w końcu całą jego uwagę przykuł szef który zdążył podejść do niego i spojrzeć na niego z góry.

- No… No weź mnie. Zabierzcie mnie ze sobą. O tam. - machnął w stronę zatopionego w bagnie lasu. Teraz zalewany dodatkowo silną ulewą wydawał się jeszcze bardziej zimny, mroczny i nieprzyjemny. - Nie chcę ciągle czekać aż wrócicie. Jak jakiś patałach. Przydam się wam. No weź Guido no… - młody spojrzał nieśmiało w górę na szefa czekając jak ten zareaguje na jego słowa.

- Jakiś patałach? A wiesz, że na przykład Brzytewka zostaje tutaj? Znaczy co? Jest patałachem? - Guido zapytał spokojnie ale jakoś dziwnie nie kojarzyło się to w ogóle ze spokojem. Młodzik spojrzał spanikowanym wzorkiem najpierw na rudowłosą lekarkę a potem szybko na szefa kręcąc przecząco głową.

- Nie, nie! Nic takiego! No coś ty Guido ona jest wporzo. Ale no ona coś tutaj robi. A ja? No weź, tam przydam wam się bardziej. Zrobię co zechcesz, co będzie trzeba. No chce być wreszcie prawdziwym Runnerem. Jak wy. - młodzian gorączkował się i gubił słowa patrząc prosząco na szefa, i szefową czasem ale głównie na szefa. Ten miał wyraz twarzy jakby zastanawiał się nad całym tym zajściem. W końcu przestał drążyć spojrzeniem młodzika i podrapał się po policzku zerkając na Brzytewkę i resztę bandy. Ciężko było zgadnąć czy już podjął decyzję czy jeszcze się zastanawia.

Ze stwierdzeniem “ona coś tutaj robi” Alice chętnie by polemizowała, choć rozumiała po części młodszego gangera. Na razie miotała się, próbując nie panikować i znaleźć cel sensu najbliższego teraźniejszości harmonogramu. Gdyby się dało, sama poszłaby razem z grupa uderzeniową, ot choćby po to aby zawadzać im między nogami i móc nieść szybko, doraźną pomoc na miejscu. Niestety ktoś musiał pilnować interesu.
Gdzieś w klatce piersiowej poczuła ucisk. Rzeczywiście idealny moment na inicjację i chrzest bojowy - przy obcych, śmiertelnie groźnych maszynach o przerażającej sile ognia. Co innego jechać po haracz, albo zapakować delikwenta do bagażnika - definitywnie inny kaliber problemu. Mimo tego podobna okazja mogła się nie trafić szybko, a pozwalała mieć cień nadziei na koniec docinek i niewybrednych żartów z tego konkretnego Runnera.
- Poradzę sobie tutaj, mną się nie przejmuj. Nawet przy moim pechu powinnam nie zatopić transportera, ani się nie zgubić. Nie będę wchodzić w wodę, to się nie utopię, a tam na miejscu przyda się wam każda para rąk do pomocy - zerknęła do góry, łapiąc z Guido kontakt wzrokowy.

- Dobra. Niech będzie. Ale jeden z tych twoich durnych numerów i wracasz do transportera. - Guido wrócił spojrzeniem do młodego i wydawało się, że dał sobie spokój z odmawianiem nieopierzonemu gangerowi. Albo był pod wrażeniem jego prośby. Wskazał palcem na pokład transportera pod nogami zalewany monotonnym stukotem rozbijającej się o niego ulewy ale wygolony prawie na zero młodzik już go prawie nie słuchał.

- Tak! Nareszcie! - Billy Bob podskoczył w górę wyrzucając w górę też ramiona. Przez co w tym momencie wyglądał wybitnie niepoważnie jak nieco przerośnięty dzieciak. Szef bandy zmarszczył brwi jakby właśnie mu udowodnił, że podjął błędną decyzję. - Jasne! Spoko, nie pożałujesz! Jesteś wporzo Guido! Ty też Brzytewka. Dzięki wielkie, nie pożałujecie. - młodzian opanował się na tyle, by złapać dłoń szefa i gorąco nią potrząsnąć. Płynnie powtórzył gest z Brzytewką cały czas śmiejąc się i płonąc wzrokiem pełnym gorącej żarliwości.

- Dobra, dobra. To teraz zmiataj do reszty. - szef uśmiechnął się w końcu tak samo jak reszta bandy. Też chyba z całego przedstawienia mając niezły ubaw. Billy Bob bez wahania pokiwał wygoloną głową i zeskoczył z transportera do zimnej, bagiennej wody by przepłynąć kawałek rzeki jaki oddzielał ich od stabilniejszej części bagien gdzie już dało się ustać na własnych nogach. Oczywiście trochę źle wymierzył odległość więc pierwsza próba zakończyła się tym, że zanurzył się cały wywołując rechot pozostałych Runnerów i lekkie kręcenie głową u szefa.
- Dam mu jakąś głupotę by się poczuł ważny. - westchnął widząc jak młodzian gramoli się w końcu przy pomocy jakiegoś pływającego konara z wody. Wstał po pas w wodzie ociekając z tej wody i przywitały go przyjacielskie ramiona. Ktoś nawet podał mu odpalonego papierosa na co Billy Bob ze szczęściem w oczach przyjął i zaciągnął się.

Ryży konus zmaterializował się u boku czarnowłosego gangera, przyklejając się do niego na podobieństwo pąkla. Chwilę tak postał, obserwując drugi brzeg i w końcu zaśmiał się cicho, klepiąc szerokie plecy gdzieś u góry.
- Leć kochanie i wróć szybko. Powodzenia - krótką wypowiedź zakończył podskok i pozostawienie śladu pieczątki ust na zarośniętym policzku, a potem większa sylwetka wskoczyła do wody, zostawiając po sobie słód i wilgoć lejącego się z nieba deszczu.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline