Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-01-2018, 08:06   #48
Asenat
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Już gdy odpływała, na poły jeszcze świadoma i jedną nogą w tym świecie, poczuła, że ją Agota pierzyną okrywa, jak dziecko opatula. Ghulica nie była rada, że opuszcza panią i rusza w drogę ledwo Anna wróciła. Ale się nie skarżyła. Agota nie skarżyła się nigdy.

Mknie duch Anny nad uśpionymi wioskami, nad dachami kamienic praskich, przysiada na chwilę na wieżycach kościołów. I znów wioski w dolinach między wzgórzami, przytulone do srebrnych wstęg strumieni. Lasy i poletka między nimi wciśnięte, aż wreszcie – Frydlant, zamek na wzgórzu. Na zboczu zawijają się nitki labiryntu, w jego sercu stoi niewielki okrągły budynek. Zaraz, czy aby na pewno w centrum. Mruga Anna nierzeczywistymi powiekami, a kolisty budynek jest bardziej z boku. Korytarze labiryntu wiją się jak węże. Wejść? Sprawdzić? A co jeśli pogubi drogę i jej dusza zostanie uwięziona między wysokimi żywopłotami? Mogłaby spłynąć z góry, ale czy zdoła unieść się z powrotem?

Wybiera jednak zamek. Mknie krużgankami, znajduje przejście do małej wieży zawieszonej nad przepaścią. Drzwiczki są tylko jedne, ukryte za gobelinem, na schodach i w pustej komnatce zalega gruba warstwa kurzu. Od lat tu nikogo nie było. Przysiada na chwilę na odosobnionym, niewielkim dziedzińcu. W odróżnieniu od głównego, tu jest pusto i cicho, pluska tylko fontanna ozdobiona marmurową figurą nagiej dziewczyny, zapewne zasilana z jakiegoś podziemnego źródła. Idzie więc Anna tropem dźwięku i w piwnicach znajduje przykrytą kutą kratą studnię. Zdaje się głęboka, zdaje się sięgać aż do piekła, ale wionie z niej chłód i świeżość. I szmerek fal. Gdzieś tam w głębokich ciemnościach płynie podziemny strumień.

Przepatruje Anna komnatki, korytarze, mknie kręconymi schodkami w górę i w dół. Zamek wielokrotnie rozbudowywano. Pełno tu zakamarków i opuszczonych pomieszczeń. Chce już uciekać, ale przykuwa jej uwagę postać wędrująca niespiesznie po murach, jasna plama włosów w świetle księżyca. I może to był przypadkowy gest, ale zdało jej się, że mężczyzna skinął jej uprzejmie dłonią.

Wraca do ciała, ale się już nie przebudza. Zapada w sen pełen koszmarów. Widzi silne dłonie Oldrzycha zaciśnięte na kratach, gdzieś z boku, w oddali, pali się pochodnia, ale światło nikłe jest i chybotliwe. Za kratami, w drugiej celi, skulona postać.
- Hej ty – szepcze Oldrzych. - Do ciebie mówię, śmierdzielu. Nie udawaj, że nie słyszysz.
Postać kuli się jeszcze bardziej, zwija w kłębek.
- Jak cię zowią?

Sen się rozwiewa, nitki splatają się w kolejny. Stoi Anna naprzeciw rosłego, potężnego mężczyzny o łysej czaszce. W jego kącikach ust czai się uśmiech.
- Diabły mnie nie znajdą.
I kobiecy głos zza pleców Anny, zanim trzasnęły drzwi.
- Diabły może i nie. Ale ja znajdę.

Wieczór zastaje ją tak samo zmęczoną, jak się kładła. Laurentin wstał już i czeka, by razem z nią jechać do Pragi. Rozłączają się tuż za bramą. Laurentin wraca do siebie, Krzesimir pobrzękując kiesą idzie na ulicę bławatników, a Anna obiera kurs na miejskie jatki.

Przez bramę przepuszcza ją chłopak o twarzy przywodzącej na myśl szczura i zaraz w nozdrza Anny uderza zapach zwierzęcej juchy. Część niewielkiego dziedzińca jest zadaszona, na krokwiach wiszą oskórowane truchła, krew spływa kanalikami w bruku. Anna unosi suknię, by jej nie powalać. Patrzy w oczy dwóch krów, czekających kornie na cios drewnianym młotem w czaszkę. Cios pada, bydlątko klęka na przednich nogach całkiem jak na obrazach przedstawiających betlejemską stajenkę.
- Pani Anno! Pani to? Cud prawdziwy!
Zdenek Rzeźnik. Mąż Lizawiety. Anna próbuje dopatrywać się w nim paskudnych piętn, jakie na ludziach zostawia krew Nosferatu, ale widzi tylko przystojnego, młodego mężczyznę o nieco niepokojących, jasnych oczach. Zdenek ściąga czapkę i kłania się jej aż do pokrytego juchą bruku. Prowadzi do komnatki nad jatkami, znacząc schody krwawymi odciskami stóp. Nie przestaje się dopytywać o jej losy i szczęśliwy powrót, i choć Anna próbuje, nie dopatruje się w tym niczego prócz zwykłej nosferackiej ciekawości i uniżonej gotowości do służby, właściwej wszystkim ghulom.
- Krwi może? Podać mogę tylko zwierzęcą, gdyby pani była łaskawa wpierw mnie uprzedzić. Może bycza? Świeża, pachnąca… pani spocznie tutaj, zaraz każę przynieść.
Siada Anna z drewnianym kielichem pełnym krwi krowy, siada wreszcie i Zdenek też siada. Na pytanie o Lizawietę przybiera przepraszający wyraz twarzy.
- Ma małżonka rada jest pani, pani Anno, lecz dziś spotkać się nie może. Nie ma jej doma.
Anna wie, że nie ma, i drąży dalej, a Zdenek coraz bardziej jest przepraszający i coraz bardziej poddenerwowany.
- Pani zapewne nie wie… Raz do roku praska brać nosferacka świętuje datę przybycia najstarszego pośród nas na te tereny. Tylko Nosferatu, nawet ghule, którzy obsługują spotkanie są losowani. W tym roku nie mnie przypadł ten przywilej i pani ma poszła sama.
Anna nalega. Wszak może wejść na chwilę, zamienić słowo. Zdenek aż wstaje i się kłania, ani chybi by złagodzić perswazję i odmowę.
- Czyli nie wolno nikomu tam wejść? - pyta w końcu Anna wprost, a ghul unosi ręce w obronnym geście.
- Co to, to nie, pani Anno. Wolno. Tylko że nikt się już nie ośmiela. Było kilka… przypadków. Próby szpiegowania. Dawno temu prascy Nosferatu wyjednali u wampirzego władcy Pragi, wybaczy pani, nieuczony jestem, miana nie znam, w każdym razie otrzymali przywilej. Każdy, kto wkroczy za próg miejsca, gdzie świętujemy przybycie Cyriaka, należy do Nosferatu, dopóki spotkanie się nie zakończy. Niezależnie, czy wampir, czy człek śmiertelny. Nieważne, jakiego stanu. Nie wolno nam go zabić, lecz poza tym wolno nam uczynić mu… wszystko.
 
Asenat jest offline