Wieś rybacka Isk, 4.10.2512 roku
Choć czas w Isk biegł im leniwie nieuchronnie zbliżali się do ważnego momentu. Od rana mieszkańcy wsi nie mieli innego tematu na językach jak wyprawienie osądzonego
Tankreda w podróż, która dowieść miała jego niewinności w oczach samego boga śmierci. Mężczyzna dźwigał na plecach cały swój dobytek i stawiając stopy na jedynej drodze do wsi odetchnął głęboko kilkakrotnie. Przed nim, według otrzymanych informacji, było około dwadzieścia kilometrów na południe do głównego traktu, potem na rogatkach skręt na wschód i kolejne dwadzieścia do zejścia z ubitego szlaku na zachód. Stamtąd do nekropolii powinno być raptem kilka kilometrów przedzierania się przez las.
Była też alternatywa. Wystarczyło skierować się w górę rzeki wzdłuż jej koryta. Do pokonania miałby wtedy o ponad połowę mniejszą odległość jednak dużą niedogodnością mogła być konieczność marszu przez bagna. Inną wadą tego rozwiązania był fakt, że to właśnie od strony stojących mu na drodze bagien nie tak dawno temu wieś została napadnięta przez zwierzoludzi i tego drzewopodobnego demona.
Wyruszyć za obwinionym mógł każdy, kto chciał zobaczyć na własne oczy jak dokonuje się sąd boży. Z oczywistych względów do drogi przygotował się pełniący rolę sędziego
Adelmus, gdyż brak struktur świątynnych w okolicy uniemożliwiał mu wysłanie w zastępstwie jakiegoś nowicjusza. Niespodziewanie do kapłana dołączył syn sołtysa, Kudłaty Maciej. Zaoferował kapłanowi swoją pomoc i towarzystwo widząc, że nikt inny się do tego nie kwapił. Ze spakowanym plecakiem i uzbrojony w łuk oraz kij dołączył do morryty na drodze.
Adelmus już jakiś czas miał wrażenie, że tutejsza społeczność jest nieco odmienna. Choć zazwyczaj wszyscy ludzie darzyli kapłanów Morra respektem pomieszanym z lękiem to tutejsi Gospodarowie zdawali się kryć w sobie dużo pogardy do obcych. Nawet mimo ich niepodważalnych zasług.
Wasyl świętował w knajpie cały poprzedni wieczór razem z Iriną i Gustawem. Choć nie udało mu się przekonać Drozdowa, by zapłacił jakiekolwiek pieniądze za podążenie za
Tankredem to obaj zgodnie doszli do wniosku, że wypłacanie należności "od łba" nieco się zdezaktualizowało. Umówili się wobec tego, że od tej pory będą rozliczać zlecenia niezależnie od ilości spacyfikowanych nieprzyjaciół kwotą ustaloną z góry.
Pozostawało tylko pytanie, czy
Drozdow podąży za głosem serca i dotrzyma morrycie towarzystwa czy też zacznie szukać dla siebie i swoich podwładnych jakiejś okazji do zarobku.
Nad zupełnie inną kwestią zastanawiali się przebywający we wsi strażnicy. Dostali oni wyraźne polecenie by dopilnować dotarcia
Tankreda do miejsca przeznaczenia. O ile dłubiący w nosie
Frederick nie zgłaszał żadnego sprzeciwu o tyle
Leonard zdawał się być w rozterce. Miał przed sobą szereg wyjść ale żadne z nich nie było tak zachęcające jak piwsko z dala od tej zapadłej wsi. Obserwował, w milczeniu opróżniając kufel porannego pszenicznego, jak Pioter gra z Arnim w trzy kubki. Za oknem gawiedź żegnała wyruszających groblą na południe.