Trop wiódł wzgórzami na wschód. Można było dostrzec rozpościerający się stąd krajobraz pogórza Gór Miecza. Setki skalnych załomów porośniętych suchymi wrzosami i pojedynczymi wiązami. Ogr mógł wyleźć z jakiejś okolicznej jamy. Albo przywlec się tu pokonawszy wiele mil…
Marv zdążył już zawrócić do obozu. Za to Ruda patrzyła wyczekująco na myśliwego. Poruszając nosem, przeskakiwała niecierpliwie z miejsca na miejsce. Nie trzeba było mocy Tancerki by słyszeć nieme “No idziemy???”. Cholera...
- Wracamy do Phandalin - oznajmił w końcu, odwracając się i ruszając za najemnikiem.
Nie był zaskoczony, że wiewiórka zastąpiła mu drogę. Wywrócił oczami i westchnął wymijając ją. Nie rozumiała, że to bez sensu. Była tylko głupią, uparta wiewiórką. Nadarzy się przecież jeszcze lepsza okazja. Poza tym nie miał żadnych zapasów i…
- To nie tak, że mi nie zależy - powiedział zatrzymawszy się i odwróciwszy do niej
- Zależy. Ale nic tam nie znajdziemy. A jak znajdziemy to najpewniej więcej ogrów. A ja…
A on… chyba zbyt wielu osobom naobiecywał zbyt wielu rzeczy…
- Obiecałem ci i nie zostawię tego. Ale teraz musimy wracać.
Przez krótką chwilę patrzyła jeszcze na niego, po czym pobiegła w kierunku Studni Starej Sowy.
Zgodził się z Shavrim, że i jemu wygląda to na zarazę, która pojawiła się w okolicy. Co więcej zachowanie tego osobnika pasowało do tego co powiedziała im wczoraj płomykówka. Bo z pewnością nie polował. Raczej szwendał się z miejsca na miejsce.
- Słuchajcie - zabrał głos czując się w obowiązku poinformowania wszystkich towarzyszy
- Nie wiem jak długo chcecie u zabawić, ale wygląda na to, że niektóre zwierzęta mogą chorować na to co ten ogr. Porozmawiam o tym z siostrą Garaele. Ale jeśli… no po prostu uważajcie gdzie włazicie. ***
Phandalin przywitało ich pieśnią, piwem i obezwładniającym zapachem chłopskiej duszonki na boczku. Nagle więc fakt, że zmitrężył trzy dni na łażenie po studniach przestał być tak istotny i na twarzy Jorisa pojawił się szeroki uśmiech. Chętnie dał się poprowadzić biesiadnikom do ław gdzie przyjąwszy napitek i jakąś uczynnie podaną dymiącą przyjemnie miskę, zaczął opowiadać gdzie byli i co robili. Oczami próbował w tłumie odnaleźć Rikę, ale półelfka mu gdzieś zniknęła, a Pip i Carp przekrzykiwali się w pytaniach i prośbach coraz intensywniej i nie szło się od nich opędzić. Toteż opowiadał przeżuwając z apetytem kolejne kęsy i żywo gestykulując.
- … myślimy sobie: “to wszystko, ot strażnica jaka podziemna z dawnych lat. Może z kopalnią niegdyś połączona?” Nie wiemy. A z góry do nas krzyczą, że pomoc potrzebna! Ogr wielki ich napadł. Wysoki jak dwóch mężów! Szeroki jak czterech! Smród, że samą rozdziawioną paszczą człeka by powalił. A do tego nasiek wielki w łapskach trzyma i pędzi na Zenobię, by pewnikiem ją porwać i do nory swej uprowadzić! Marv widząc to dzielnie zasłania niewiastę gotów przyjąć wściekłość szarżującego potwora na siebie choć wie, że słono za czyn ten zapłaci! I wtem… Ona! Przeborka z Północy wypada z boku! Wpada na ogra i oboje zaczynają się okładać! On maczugą! Ona toporem! Przeborka mniejsza od potwora, ale wierzajcie, nic a nic się go nie lęka. Uderza i unika olbrzyma raz za razem. Siecze go aż jego kłaki fruwają! I już go prawie ma gdy maczuga trafia ją w czoło z taką siłą, że by byka powaliło! Ale nie Przeborkę, ooo nie! Dziewczyna chwieje się na nogach zamroczona i nim potwór dokańcza strasznego dzieła trach! - Joris chwyciwszy pokaźny nóż wbił go w czaszkę pieczonego prosiaka, który spoczywał na stole
- Rozpłatała mu obmierzły łeb na pół!
Kilkorgu młodszym dzieciom chyba łezki się w oczach zaszkliły i pobiegły do matek. Znacznie więcej stało z rozdziawionymi buziami. A Pip i Carp aż podskakiwali w miejscu próbując wypatrzyć w biesiadzie bohaterkę tego wyczynu. Nawet Juna nie pozostała obojętna opowieści, choć Duran już zapewne spał i też rozglądała się z nowym zainteresowaniem po przybyłych.
- Jest Marv - powiedziała wskazując na roztańczonego z jakąś blondyneczką rudzielca między ogniskami, na widok którego Joris omal nie parsknął piwem z powrotem do kufla.
- A mawiają, że rudy nie pszczoła… - pokręcił głową dokańczając duszonkę
- No dobra dzieciarnia, uszy myć i spać.
Oczywiście odpowiedzią były kpiące parsknięcia. Zabawa trwała w najlepsze i spać nie wybierał się o tej porze nikt. Nie w święto plonów.
- Nieee? Wujkowi Jorisowi mówicie “nie” gnoje??? No to niech ja was… kogo złapię, śpi dziś u Gristy!
Co rzekłszy zerwał się z ławy i ruszył łapać dzieciaki. Nie trudno się domyślić, że w efekcie kilka chwil później zaległ na ziemi przygnieciony licznymi wrogami. I choć kilka czupryn srogo wytarmosił, sam też zaliczył dość kuksańców. Nawet zdołała się podnieść, ale zaraz coś go za nogi ucapiło i na kolana opadł.
- Dobra! - krzyknął ciężko dysząc -
Poddaję się! Dziś wygraliście. Ale niech no jutro które z was osobno zdybię…
Zostawiwszy wkrótce dzieciaki ich własnym zabawom, odprowadził w końcu Panicza do domu Pani Alderleaf i ruszył pomiędzy biesiadników znaleźć Rikę. Bezskutecznie. Przepadła gdzieś. Podczas poszukiwań jeszcze musiał kolejkę zaliczyć z Sildarem i Daranem, którzy nie dali mu odejść o suchym pysku. W końcu jego wzrok spoczął na domku siostry Garaele gdzie chyba paliło się światło mimo, że elfka uczestniczyła w zabawach. Co prawda z początku chciał ją namówić na odwiedziny w dworku Tressandarów. Skoro byli tu wszyscy to nie było ich tam, a jeśli czegoś pilnowali to raczej swoich bagaży u Stonehilla, a nie rudery… Trudno o lepszą okazję… Ale jak zobaczył to światełko to jakoś tak w ustach mu zaschło, a serce szybciej zabiło…
I zapomniał o Tressendarach.