Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-01-2018, 12:22   #24
Tom Atos
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Decyzja została podjęta i tak czarodziej wraz z piątką hobbitów opuścił Shire przekraczając kamienny most na Brandywinie.

Deszcz przybrał na sile, jednak za mostem trakt był obsadzony po bokach szpalerem drzew, które wprawdzie nie chroniły zbytnio przed kroplami ulewy, ale dawały osłonę przed wiatrem.


Zaraz za mostem po prawej stronie mogli dostrzec w strugach deszczu wielki żywopłot Bucklandu, który jednak zaraz odchodził od traktu, by o pół mili dalej połączyć się z ciemną ścianą drzew Starego Lasu. Po lewej stronie zaś rozciągały się nieużytki, aż do majaczących w oddali wzgórz.

Ulewa skończyła się po mniej więcej kwadransie. Jednak padało nadal, choć z mniejszą intensywnością. Można powiedzieć, że siąpiło. Stale i nieubłaganie. Po pewnym czasie ubrania hobbitów były ciężkie od wilgoci i nawet bielizna zaczęła nieprzyjemnie przyklejać się do skóry. Kucyki szły smętnie ze spuszczonymi łbami ociekając wodą.

Myrtle jadąc za czarodziejem spostrzegła, że płaszcz Alatara zachowuje się dziwnie. Woda w ogóle w niego nie wsiąkała. Zbierała się tylko w krople, a gdy jej przybyło spływała w dół. Wyglądało to tak jakby płaszcz był nasmarowany tłuszczem, jednak w ogóle się nie świecił.

Przemoczona Myrtle poczuła, jak zaczyna ją kręcić w nosie i po chwili głośno kichnęła. Deszcz nie ustawał, choć niepostrzeżenie przeszedł w kapuśniaczek.
Pod wieczór dotarli do wzgórza po lewej stronie traktu. Osłonięte było koroną drzew, a pośrodku znajdowało się palenisko otoczone kamieniami. Tutaj, jak im wyjaśnił Alatar znajdowało się najdogodniejsze miejsce na nocleg.

Rozbili obóz. Alatar i hobbici postawili cztery namioty. Jeden dla czarodziej, jeden dla Myrtle i dwa dla pozostałych. Spętane kucyki mogły paść się w pobliżu. Przy pomocy czarodzieja udało im się rozpalić ognisko, lecz tylko dlatego, że Alatar spakował wiązki chrustu. Drewna starczyło jednak tylko na podgrzanie kociołka i uwarzenie niewielkiej ilości kaszy.

Noc minęła im spokojnie. Ci co mogli przebrali się w suche, zapasowe ubrania. Jedynym urozmaiceniem był padający o płótno namiotu deszcz, który w nocy znów przybrał na sile, jednak daleko mu było do ulewy z początku podróży.

Ranek wstał mglisty i chłodny. Niebo wciąż było zachmurzone, ale na szczęści już nie padało. Zjedli skromne śniadanie złożone z podróżnego chleba i sera, co popili kubkiem herbaty. Zwinęli szybko obóz ponaglani przez Alatara i ruszyli w drogę. Krajobraz niewiele się zmienił, ale po pewnym czasie po prawej stronie zniknęły drzewa Starego Lasu i pojawiły się wzgórza. Niektóre z nich zwieńczone były postawionymi pionowa skałami.
- Wzgórza Kurhanów. – mruknął Alatar – Na szczęście nie wybieramy się tam.
Trakt tymczasem skręcał łagodnie w prawo co było oznaką tego, iż Bree jest już niedaleko.

Faktycznie koło południa przed nimi wyrosło wzgórze upstrzone domami. Otoczone było żywopłotem, zaś przed nimi na końcu gościńca rozpościerała się drewniana brama. Nim jednak do niej dotarli przejechali przez skrzyżowanie dróg. Alatar wskazał ręką na lewo:
- Wielki Gościniec Północny, teraz zwany Zieloną Ścieżką. – powiedział ze smutkiem w głosie – Nim ruszymy do Fornostu, ale wpierw przenocujemy w Bree.

Alatar zakołatał do bramy. Oddźwierny bez pytania wpuścił ich od razu, jak starych znajomych. Tajemnica wyjaśniła się, gdy spostrzegli, jak czarodziej wręcza mężczyźnie złotą monetę poufale klepiąc go po plecach.




Samo Bree zrobiło na Hobbitach spore wrażenie, a to za sprawą wielkich domów, jakich próżno było szukać w Shire. Wydawały się ogromne jak wieże, choć miały po jednym, góra dwa piętra. Wszędzie także kręcili się duzi ludzie, a było ich mnóstwo, do tego krasnoludy i sporo hobbitów, ale dziwacznie ubranych i zajętych swoimi sprawami.

Niedaleko bramy w głębi Bree znajdował się okazały budynek gospody „Pod Rozbrykanym Kucykiem”. Najsłynniejsza i najbardziej okazała gospoda miasteczka. Z ulgą zsiedli z siodeł, a kucykami zaraz zajęli się chłopcy stajenni. Nieco onieśmieleni weszli za Alatarem do gospody, by po raz pierwszy od dwóch dni znaleźć się po solidnym dachem.

Było niewiele po południu. Akurat pora obiadu, lecz gospoda była umiarkowanie zatłoczona. Zaraz też powitał ich właściciel Pan Stiven Butterbur. Gospoda od niepamiętnych czasów należała do rodziny Butterburów i starali się oni zapewnić gościom jak najlepszą usługę. Przydzielono im pokoje na parterze, tuż obok siebie. Trzy pokoje dwuosobowe. Zaraz też zajęto się mokrymi ubraniami, które zabrano do pralni. Przygotowano także kąpiel dla chętnych, oraz obiad. Składający się zgodnie z najlepszymi tradycjami kulinarnymi Bree z trzech dań. Zupy brokułowej z ryżem, pieczonej szynki w sosie cebulowym z grillowanymi warzywami i pieczonymi ziemniaczkami, oraz patery różnych ciast na deser, ze szczególnym uwzględnieniem miejscowej szarlotki z bitą śmietaną. Do tego na życzenie podawano wino, piwo, bądź owocowe kompoty.

Podczas posiłku Alatar rozglądał się dyskretnie po sali, jakby wypatrując kogoś, w końcu przy deserze przywołał skinieniem głowy gospodarza.
- Drogi Stivenie, czy nikt o mnie ostatnio nie pytał?
Gospodarz podrapał się po głowie z wyrazem zadumy na twarzy, aż wreszcie palnął się ręką w czoło.
- Ależ ze mnie głupiec. Moja żona zawsze mi to powtarza. Zapomniałem na śmierć. Przedwczoraj przybył, tu z południa krasnolud i pytał o pana. Poszedł zwiedzać miasteczko. Pewnie będzie tu lada chwila. Jak wszyscy nasi goście w porze obiadu.

Alatar uśmiechnął się i odetchnął z wyraźną ulgą. Po posiłku zaprosił wszystkich do kominka we wspólnej sali, by jak to powiedział „lepiej się poznać”.
- Muszę przyznać, że nieźle sobie radzicie na szlaku. To wprawdzie dopiero początek, ale obiecujący.

Mijały minuty, kwadranse. Wreszcie minęła cała godzina, a krasnolud się nie zjawił. Alatar coraz częściej spoglądał na drzwi wejściowe. Mrucząc do siebie.
- Gdzież on się u diaska podziewa?
 
Tom Atos jest offline