Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-01-2018, 09:10   #50
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Nim wróciła z miasta wstąpiła do złotnika by zakuł jej kayczka-pajączka w prosty srebrny pierścionek. Wsunąć go zamierzała na serdeczny palec, ten na którym waszmościowie składają zwykle pocałunki witając się z damą. Nie sądziła, że od tego gestu Baali zostanie rażony piorunem ale może choć się skrzywi? Lub pajączek da jej znać o swojej niechęci? Nie zaszkodzi w każdym razie. Złotnik obejrzał kamień, rzekł, że trza obrobić. Chwilę to potrwa. Zapłaciła ekstra żeby potrwało do jutra.

Zaraz potem wskoczyła na grzbiet krzesimirowej klaczki i pognała do szeryfa. Specjalnie przy tym nie popraiła swego opłakanego stanu. Ba, nawet poczochrała mocniej krótko obcięte włosy. Liczyła, że Sokol jako człowiek jednak szlachetny Anny pożałuje i potraktuje wyrozumiale.

Gdy lokaj prowadził ją korytarzem, drzwi gabinetu szeryfa otworzyły się. Stanął w nich tyłem wychodzący gość i Anna mogła obejrzeć sobie bez przeszkód trefione włosy i zgrabne łydki wyeksponowane w męskich pończochach.
- Jeśli takie jest życzenie hospodara - mówił ukryty w gabinecie Sokol - oczywiście, zrobię co w mej mocy, by zadośćuczynić jego woli. Czy coś jeszcze mogę dla pana zrobić?
Gość zapewnił, że z każdym kolejnym życzeniem zgłosi się niewątpliwie wprost do szeryfa. Anna niemal słyszała, jak Sokol zgrzytnął zębami, a gość odwrócił się, obrzucając bynajmniej nie zawstydzonym spojrzeniem Aniną zdekompletowaną przyodziewę i krótko przycięte włosy.
- Madame - przywitał się wibrującym głosem i skłonił lekko.

https://upload.wikimedia.org/wikiped..._as_Lestat.jpg

- Ježiš Maria - sarknął na ten sam widok szeryf stojący w progu. Musiał się podnieść, ciekaw, co wyhamowało jego gościa. - Dziękuję za wizytę, panie de Mortain - popędził Francuza mało uprzejmie.
Anna miała, owszem, wyglądać biednie i wzbudzać współczucie, ale widok ten miał być zarezerwowany dla szeryfa a nie jego gościa, i jakże wytwornego.
-Aaaa… - nie mogła się Anna przez chwile wysłowić. Podciągnęła strzępy sukni aby skryć dekolt. - Anna. Pan jest tym nowym Diabłem?
- Jedynie wasalem przy jego diabelskim majestacie - wyszczerzył się Francuz, zagadnięcie wziął za pretekst do pozostania jeszcze chwilę, ku narastającej irytacji Sokola. - Markiz Joseph Gaspard de Mortain Pagerie - pocałował jej dłoń. - Dla przyjaciół Jules.
Anna dygnęła.
-Dluuuugie…miano.
- Jak i szpada - prasnął dłonią w zdobny w jaśminowe kwiaty i węże koszyk osłaniający rękojeść oręża. - Ktoś napadł cię, madame? Trzeba ukarać niegodziwca?
- Dziękuję, panie de Mortain - warknął szeryf z jawną już wrogością, wparował między Annę a Francuza i władczo otoczył prawicą jej ramiona. De Mortain skłonił się, kryjąc uśmieszek.
- Jeśli klucz się nie odnajdzie, nie będzie problemem, jeśli… nadwyręzymy nieco drzwi? - zapytał uprzejmie.
- Klucz trafi do twych rąk, mości panie - w oczach szeryfa buzowały już zielone ognie.
- Kiedy, jeśli wolno wiedzieć?
- Niebawem - odwarknął szeryf.
Mortain skłonił się ponownie i ruszył ku schodom, a Sokol niemal wepchnął wampirzycę do gabinetu. Z furią trzasnął drzwiami.
-Czymż cię tak rozsierdził? - zapytała Anna rozsiadając się na sofie. - To diabli ghul czy jeden z samych diabłów?
Sokol zgrzytnął zębami tym razem jawnie.
- Totumfacki Stefana. Rzemieślnik a może jaka inna cholera. Śle go do księżnej z malutkimi życzeniami, żeby nas urobić, a ona spycha go do mnie. Hospodarowi nie leżą pokoje. Chce okna na wschód, by mógł ku domowi spozierać. Hospodar nie będzie spał w łożu z baldachimem, bo mu się kurz sypie na hospodarskie czoło. Hospodar chce jasnowłosą dziewicę. Hospodar chce wprowadzić do zamku swoje zwierzątko, nieduże, w kłębie ledwie tyle co półtora żubra. Hospodar życzy sobie zwiedzić kryptę w labiryncie… - ciskał się w gniewie i wywarkiwał kolejne malutkie życzenia wielkiego i dostojnego gościa. Zreflektował się, odchrząknął i rygiel zasunął na drzwiach, zamykając dostęp służbie i kolejnym petentom.
- Chodź, zobaczę, co się da z tym zrobić - złapał za smętny kosmyk Aninych włosów, skrzywił się, jakby mu ten widok ból sprawił. - Co się stało?
Podniósł ją i pociągnął ku drugim drzwiom. Gniew mu bynajmniej nie minął, buzował gdzieś pod spodem, przykryty manierami jak przykrótką kołdrą.
Anna grzecznie podreptała za Sokołem.
-Byłam w klasztorze świętej Agnieszki. Musiałam pomówić z Nosferatu ale niespecjalnie byli radzi, że im przeszkadzam. Stąd mój stan- wyjaśniła rozkładając bezradnie rączki a akurat strzępy sukni opadły na kibić. Zebrała je nieporadnie. - Zresztą, nie mam co tobie tłumaczyć. Wspomnieli, że tylko jedna osoba wcześniej odważyła się ich nachodzić podczas uroczystości. Ty dla ścisłości wiec… wiesz.
Zacisnął zęby i przez chwilę wydawało się jej, że szeryf wypadnie, wykopując z zawiasów drzwi, i popędzi do Nosferatów, by wybić Cyriakowi krzywe kły. Sokol sapnął wściekle, przysiadł przy niej i zagarnął porwane szczątki sukni, pomagając Annie zakryć wdzięki.
- Włosy odrosną przez dzień - pocieszył, napiętą dłonią pogładził ją po karku. - Uczynili ci coś złego?
-Nie. Bardziej napędzili strachu, szczególnie ten jeden - wyszczerzyła ząbki i zamaszystym ruchem wskazała odległość od ucha do ucha. - Ale dziękuję za troskę. To było dość straszne i tylu naraz… A jeszcze złe wieści niosę. Z tymi lupinami… nie wyszło jak chciałam. Bo oni dali słowo Patrycjuszowi a Patrcjusze, wiadomo, uparci… I co ja teraz Liborowi powiem, że ma pod schody wracać, teraz jak juz szczęśliwy, że znowu w domu jest? To i przyszłam ci dać mojego konia, tego bialuśkiego. Wiem, mówiłam, że ma wartość sentymentalną, ale koń za konia to uczciwe więc muszę ci go dać, czeka na zewnątrz - Annie zawisły łzy w kącikach oczu. - Zgódź się bym tak wybrnęła z obietnicy.
Odsunął się zrazu, przyglądając jej badawczo, potem łzy otarł kantem prawicy.
- Nie mażcie, się, pani Anno, uroda od tego cierpi.
Położył jej dłoń na ręku i poklepał pocieszająco.
- Coś na pewno wymyslimy.
Wstał gibko, by przy kufrze przyklęknąc i wygrzebać z niego kilka sztuk przyodziewy. Co do jednej - dla mężów przeznaczoną.
- Niewieścich szatek nie mam niestety.
Jakaś zmiana zaszła w jego postawie, albo się Annie zdało. Oczy mu błysnęły bardziej zielonkawo. Zaraz jednak do biurka się cofnął i odwrócił rycersko plecami, by się mogła przebrać.
Anna przebierała się niespiesznie a z wdziękiem gdyby jednak szeryf kątem oka zerkał w jej odbicie w lustrze. Wsunęła na siebie męską koszulę, obcisłe spodnie i wysokie buty. Krótkie włosy dodawały nieco buntowniczego męskiego wyglądu.
-Dziękuję - Anna dotknęła ramienia Sokoła na znak, że już się może odwrócić. Wydał się przy tym Annie jakiś przystojniejszy niż zwykle, oczy miał jeszcze zieleńsza i mocniej przyciągające i zrozumiała, że używa na niej wampirzej sztuki i nawet jej to schlebiało. - Zrobiło się późno, niebawem świt. Nie zdążę dojść do domu, chyba że dasz mi na zastępstwo jakiegoś pośledniego i łagodnego konika.
- Mogę - skinął twierdząco i zapatrzył się w nią hipnotycznie - mogę też zaoferować ci komnatę, skromną i bez wielkich wygód, ale bezpieczną. Klacz przyjmę w zamian za Libora. Pod dwoma warunkami.
Jaskółcza brew poszybowała na czoło.
-Jakimi?
- Po pierwsze, jeśli coś lub ktoś cię zaniepokoi na balu. Przyjdziesz z tym do mnie od razu - skrzwył się lekko, ale wydusił nawet wytłumaczenie. - Od kilku nocy mam cholernie złe przeczucia. Po drugie… odwiedzisz mnie i swoją ulubienicę, po balu. Postawię do tego czasu mistrza Garibaldiego na nogi. Czas zmienić wystrój na coś mniej… stalowego.
Mówiąc to, wskazał na przeciwległą ścianę, na której dominował sporawy portret. Anna zamarła. Mało wiedziała o sztuce, ale nawet ona zdawała sobie sprawę, że malowanie może potrwać wiele tygodni. Do tego z portretu, z grzbietu karego ogiera - zapewne jedynego powodu, dla którego portret zdobił ścianę prywatnej komnaty szeryfa - patrzył na nią mężczyzna z jej snu. Poznała go, choć był zakuty w zbroję.
Anna bezwiednie podeszła do portretu, wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny. Palec zawisł nad płótnem, gdy opadał korzystała juz ze swych zdolności. Przedmiot mógł opowiedzieć jej historie bliższe teraźniejszości ale miała nadzieję, że najsilniej wpłynął na płótno właśnie artysta i proces twórczy.
- Kim on jest? Ja… już go widziałam.
- Właśnie powiedziałem, że chcę mieć twój portret na ścianie. Ty się pytasz, kto był na poprzednim? - Sokol zaśmiał się, a śmiech miał nieoczekiwanie przyjemny. - Chyba cię lubię… A rycerz, jak rycerz. Wszyscy oni na portretach do siebie podobni. Nie wiem, kto to. Wziąłem, bo karosz pięknie odmalowany. Z Frydlantu sobie przywiozłem.
Anna już wiedziała, że rycerz nie mógł być rycerzem jak wielu. Czuła strach malarza, widziała pędzel w drżącej ręce, obraz konia i jego pana zamazany przez krwawe łzy, cieknące z obawy o własne istnienie. Malarz był wąpierzem. I wiedział, że nie oddaje na płótnie zwykłego wierzchowca. Widział w oczach konia odblask piekielnych płomieni.
Anna nieoczekiwanie postanowiła być z Sokołem szczera.
- To nie był zwykły koń. Diabli. Pewnie dlatego taki piękny. Jeździec możliwe, że jest Tzymisce. Malarz był pewnie Torreadorem zważając na kunszt wykonania. Bał się, malując. Bał i płakał krwawymi łzami.
Anna ucięła nagle tak jak ucina się przepowiednię. Zatrzepotała rzęsami i wsparła na ramieniu szeryfa jak gdyby korzystanie z mocy ją osłabiło.
-Widziałam jego twarz w snach. A to znaczy, że zobaczę go niebawem naprawdę. Mój dar jest tak wrażliwy, że czasem przeradza się w widzenie przyszłości. Obawiam sie, ze to był jeden z tych razów…
Otworzyła nagle usta uderzona jedną myślą.
- Mówisz, że wisiał we Frydlandzie? Czy to nie aby… ten niezwykły rycerz co miał upodobanie do koni i kazał sie z jednym pochować?
Przycisnął ją do siebie, pogładził bezwiednie po ramieniu. Z ust wypsnęła mu się opinia o Diabłach, po żołniersku zwarta i soczysta.
- Tym bardziej zdejmę - mruknął, ale nie ruszył się z miejsca. Wpijał się w portret badawczym spojrzeniem. - Ronovic? Nie sądzę. On był człowiekiem i zmarł jak ludziom przystoi. Ale i on, i wszyscy panowie Frydlantu wojowali po naszej połowie Europy. Mógł to przywieźć skądkolwiek.
- Pewnie masz racje - Anna opuściła wzrok z portretu. - Mówiłeś coś o skromnej kwaterze?
Ujęła szeryfa pod ramię.
- Dbaj proszę o moją klaczkę. Co do twych życzeń, co do pierwszego nie mam zastrzeżeń. Drugie spełnię z radością, choćbym miała i pozować na końskim grzbiecie nago, ale dopiero gdy wrócę z Wiednia. Teraz nie mogę stracić tyle czasu.
- A cóż cię tak pędzi, czy też przyciąga - Sokol obdarzył konnego rycerza ostatnim wyzywającym spojrzeniem. - Że nie możesz tracić ze mną czasu?
- Mówiłam już, że zaginął mój mąż - Anna nie uciekła spojrzeniem, patrzyła prosto w zielone płomyki oczu. - Mam powody by szukać go w Wiedniu. Ale wrócę.
Pogłaskał ją po twarzy.
- Wezmę to za obietnicę.
Prowadząc ją korytarzem, mruknął, że pokaże portret Garibaldiemu. Może Rzemieślnik pozna rękę innego Rzemieślnika, o ile wstanie z łoża. Zdawało się jednak, że szeryf w ten cud nie wierzy. Później zamilkł, pod drzwiami ukłonił się tylko, życząc jej spokojnych snów.
Anna zatrzymała go jeszcze uczepiwszy się paluszkami jego rękawa.
- Ten Rzemieślnik… Garibaldi. Ma jasne włosy, postrzępione jak kłosy zboża w których zaszalał wicher?
- Gdzieżby tam. Urodził się w Neapolu, w nobliwej żydowskiej rodzinie. I wygląda do tego pochodzenia nader adekwatnie.
- Aha - Anna pomyślała, że to jednak nie duch, którego minęła w zamkowych labiryntach. Kim więc był tamten? Zwiadowcą Diabłów z Siedmiogrodu? A moze wcale nie wąpierzem? Demonem? Duszą rycerza Ranovica? - Dlaczego ja? - zapytała gdy szeryf już się oddalał korytarzem. - Dlaczego chcesz patrzeć akurat na mnie ilekroć zechcesz odpoczywać we własnym salonie?
Zatrzymał się w pół kroku.
- Prawdopodobnie przez kształt szyi - wysunął przypuszczenie, nie odwracając głowy, i podjął przerwany marsz.
- Czy to znaczy - krzyknęła za nim tłumiąc wesołość - że będę jednak mogła pozować w sukni?
Sięgała do klamki, a on był już daleko. A jednak w jednej chwili znalazł się obok, dłonią pochwycil rant drzwi przy jej głowie. Oczy mu lśniły jak ogniki błędne na bagnach.
Anna wzdrygnęła się i uchyliła usta czy to dlatego, że pojawił się tak znikąd czy że pojawił w ogóle a tego się jednak nie spodziewała. W pewien sposób poczuła się jakby wygrała, chociaż w nic nie grali.
- Garibaldi - zaznaczył Sokol, nachylając się do jej ucha - ma wrażliwą naturę. Nie dla jego oczu widoki, których jego serce i umysł nie zniosą.
Odchylił się lekko.
-Ja to co innego.
Anna kopnęła butem drzwi i zrobiła krok do wnętrza pokoju pociągając szeryfa za żupan. Wtoczyli się do środka sczepieni jak para pijaków wracających do ciepłego łóżka po pełnej wyzwań nocy.
- Coś takiego - oznajmił niebawem Sokol tonem filozofa znad rozsupłanego wiązania jej koszuliny - Przypuszczam, że to jednak może nie być szyja.
Tymczasem Anine palce wpadły w głębokie szramy na skórze jego odsłoniętych pleców. To, jak i czerwone, poszarpane blizny wokół nadgarstków poświadczały o niezbyt radosnym ostatnim okresie życia szeryfa jako śmiertelnika.

Szeryf w najszczerszych zamiarach wędrował sobie zębami między anusiową szyją i piersiami, gdy mu się Anka zaczęła pchać z własnymi kłami, nie ułatwiając wyjścia z trudnej decyzji, co chce dziabnąć bardziej. Z początku jej się wysmyrgnął, potem odgiął, był w końcu zręczniejszy i silniejszy. A jak spróbowała kolejny raz, naparł lekko na jej ramiona, odsuwając od siebie.
- Nie - zaznaczył. - Nie musisz. Ufam ci.
Anna porzuciła więc zabiegi, trudno powiedzieć czy rada z jego zaufania czy przeciwnie. Niemniej odchyliła głowę w tył i wyeksponowała białą szyję. Dwa razy się zapraszać nie dał. Oplotl ją ciasno ramionami i skubnal ustami linię szczęki, nim wgryzl się w podsuniete hojnie źródło. Płynęła Anna na fali przyjemności prosto w sen, słońce dla Sokola było jeszcze daleko pod widnokregiem, lecz jej kleilo już oczy. Zdała sobie sprawę, że ją miłośnik po zamkniętych powiekach całuje ustami jeszcze mokrymi od jej krwi i pyta, chyba po raz kolejny, czy może zostać. Nie odpowiedziała dość szybko, więc buty począł wciągać, obrocony ku niej plecami zoranymi ciosami batoga.
Przesunęła palcem po bliźnie na plecach, zjechała do samego prześcieradła.
-Nie idź - zdążyła szepnąć i oczy zasnuł całun nieistnienia.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-01-2018 o 09:19.
liliel jest offline