Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-01-2018, 12:00   #138
Szkuner
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację


Ale głupiec nie wie nigdy
Ile mu się mieści w brzuchu

- Rodar Biały Ząb, o śmierci Jar-Tana Hotunnga Grubego




Wystarczyło krzyknąć „Bitwa! Bijmy się częściej na drewniane kije!”, aby wojownicy, zapomniawszy o wszelakich troskach, ruszyli na ubite pola i między sobą karcili się za swary odwieczne, ćwicząc bój i honor swój uwydatniając.
Znacznie ciężej było oswoić z tą myślą starszych olbrzymów, przekabacić ich, udobruchać ku swojemu. Stare umysły, bo może i w wojnie hartowane, nie są mnie przychylne i poklasku działaniom moim nijak nie dali. Próbowali jeno podżegać, szpile wbijać między mnie a lud, jad toczyć spomiędzy swoich starczych warg. Lecz na nic to, bo zwyciężyła młodzieńcza werwa, a choć ci złorzeczą dalej, to umysły ich daleko od problemów ze mną związanych.

Na pierwszym spotkaniu zebrali się wokół mojego piedestału i z zachwytem słuchali, jak najdzielniejsi z nich wybrani zostaną do zwiadowczej drużyny. Nie można bowiem wciąż na tyłkach olbrzymich siedzieć, do własnego podwórka jeno fajdać, a za bramy wychodzić tylko po to, by gnojówę ową w dal wygramolić. Pięciu najmężniejszych, najtwardszych i najzwinniejszych spośród jotunnowego rodu. W tym Jager – bijący na łeb i szyję pozostałą czwórkę, wódz wypraw wszelakich. Obserwowałam więc, wraz z poplecznikami moimi, kolejne dni walk, aż w oczy wpadła mi odpowiednia grupka olbrzymich wojowników. Pasowałam żołdaków (barwami adekwatnymi) i wzrok ich skierowałam ku dwójce dzielnych Tanów – Thorvalda Śmiałego z Ynglingów i Arnbjorna Żelaznej Tarczy z Jasmutów rodu. Za pałki łapali i już chcieli rywalizować o stołek Jagera, lecz po cóż nam kolejna waśń? Nakazałam więc, że jeden z nich w osadzie pozostanie, aby tutaj szkolić i oko mieć na niesforny garnizon, reagować i o lud dbać – a nie mniejsza Earlem zostać to chwała, niż głową być zwiadowczego hufca. Decyzja do nich należy, a i niech mordy sobie obiją, lecz wiedząc tym razem, że żaden z nich przegrać nie może.

Na spotkaniu owym, a choć miałam wstrzymać się z ogłoszeniem tym do końca rywalizacji, wiadomość oddziałowi zwiadowczemu przekazałam o pierwszym ich zadaniu.
Wojowie ruszą na zachód, aby przebyć tamtejsze pasmo gór i znaleźć się na słonej wody wybrzeżu. Tam przyczółek założyć i pieczę nad nim mieć do czasu, aż decyzje oraz rozkazy następne nadejdą. Oko olbrzymiego rodu winno zerkać wciąż i nieustannie ku falom nieogarniętego morza. Dopowiedziałam swoje jeszcze, że ja wyruszę, a choć szemrali niechętnie, to wyjście nie mają, bowiem ja, Jar-Tan Plemienia Nadmocnosilnych – zadecydowałam. Dobry Knut zaś przyjął ode mnie tarczę, co symbolizować ma regencję jego na czas mojej nieobecności.


Nie uszedł oczom moim fakt, że kilku było olbrzymów, którzy sprzeciwili się zwierzchniemu rozkazowi. Zakaz drążenia potężnej góry, aby spokój duchowi jej zwrócić należyty, złamali paskudnymi kilofy swoimi, a szczerząc pożółkłe zębiska i plując mi pod nogi - za nic mieli majestat władczyni. Na spotkaniu plemiennym ogłosiłam wszem i wobec, że w kajdany skuć należy nieposłusznych współplemieńców, do pręgierza przybić i dwadzieścia batów wydać jako karę należytą za własną ich niesubordynację.

Reakcja ojców ich rodowych była piekielnie przewidywalna. Thorvald i Arnbjorn wpadli w szał, że ktokolwiek ważył tknąć paluchem ludzi do rodu ich przynależących. Wpadli więc na katowski ryneczek, kijami obłożyli oprawców przeze mnie wyznaczonych i ja po mordzie zebrałam od Thorvalda, bośmy się w bójkę zaciętą wdali. Psie syny zwycięsko wyszli z bitki, swoich rozkuli i w śmiechach, harcach powrócili na własne podwórko.
Biała gorączka mnie wzięła i swoich ludzi kazałam w kije uzbroić, kolczugi im przywdziać i na domy rodowe najechać, gdzie uciekli, sprawiedliwie na pręgierz skazani.

Stanęliśmy więc naprzeciw siebie, słowami się wyzywając oraz Najpotężniejszego wzywając, by wskazał, kto rację ma, a kto błądzi jakby dziecko we mgle. Nic nie chcieli słyszeć o sprawiedliwości, o honorze własnym i należytym procesie, bronić chcieli jedynie racji swojej, ażebym się w dupę pocałowała, bo na górników ich nikt ręki nie podniesie. Oczy zaświeciły im się dopiero wtedy, kiedy zaproponowałam pojedynek uczciwy. Aby jeden z nich stanął naprzeciw mnie, spróbował wybić z głowy rozkazy moje. Jako, że nikt rozlewu krwi nie potrzebował, zjawił się przed obliczem moim Arnbjorn Żelazną Tarczą zwany.

Rozjuszony olbrzym, o łeb większy ode mnie, parę z nozdrzy bijąc, rzucił się na drzewce topora mojego, zwarliśmy się w straszliwym huku. Wymienialiśmy ciosy, ja zza głowy toporzyskiem, płasko próbowałam i ukosem nawet w ramię olbrzymie celując, lecz na nic to, kiedy w lewicy swojej Arnbjorn potężną tarczę dzierżył. On mnie palnąć próbował maczugą potężną, lecz nim moc jej sięgnęła mego smukłego ciała, ja umykałam jak malutka łania, chybiał więc niemożliwie.
I tak tłukliśmy się, sycząc czasem od kończyn poobijanych, aż wreszcie wyczułam niepewność mojego przeciwnika. Gdy tylko zechciał mocarny cios wyprowadzić, to odsłonił pierś swoją należycie, a ja dźgnęłam go toporzyskiem o włosem pokrytą klatę, aż pół dnia echo wśród gór groźnie dźwiękiem tym dudniło. Zachwiał się w nogach, a wtedy ciężki obuch runął na jego rogaty hełm, zwalając go nieprzytomnego w gęsty, biały puch.
Nic więcej nie mogli zrobić, Potężny moją rację wsparł, ku mnie uśmiechnął się, zatem wydać swoich musieli, aby wyrok sprawiedliwie przyjąć.


Kiedy opadł kurz bitewny, posłałam wśród wszystkich wieści, że góra na powrót otwarta jest dla eksploracji. Jasmuci jednak, oraz Ynglingowie złoci odmówili pracy w niej, zważywszy na ostatnią zwadę i dyshonor jakim okryły się rody. Pracowaliśmy więc wytrwale w znacznym osłabieniu.

Jednej nocy, po ciężkim dniu kopalnej pracy, zbudził mnie straszliwy ryk, co jak bączek zabawkowy odbijał się echem w twardej czaszce. Na głupka wyszłam, kiedy o pochodzenie tego dźwięku swoich pytałam. Ze zgrozą spostrzegłam więc, że tylko ja głos ten posłyszałam. Czy to choroba już? Oszalałam, co? A Matka Góra była straszliwym tego źródłem.
Podkasałam więc rękawy, po broń oraz ekwipunek sięgnęłam i samotnie do jej wnętrza ruszyłam, aby poznać tajemnicę. Długo tak kluczyłam, korytarzami wydrążonymi błądząc, rozświecając to kolejne i kolejne pochodnie, aż w największej sali się znalazłam, ciemnej jak brzuch mitycznego stwora. Strach mnie obleciał i otępienie, kiedy nagle cała rozświetliła się, jakby duchy jakoweś pochodnie nieistniejące rozświetliły, a po środku stał On – bestia z przytłumionego koszmaru, co nawiedzał mnie ostatniej nocy. Myślą i czynem wojownikiem będąc, przyjęłam postawę obronną i w pysk potwory rzuciłam obelgę, słowami mocnymi Jar-Tana popartą. Milczało to to. Teraz dopiero, bo otępiałą od sytuacji niespodziewanej będąc, spostrzegłam truchło olbrzyma rozbebeszone, leżące pod krzywymi nogami maszkary. I zaraz kolejne, kolejne i następne, a wszystkie w niesamowicie równy krąg ułożone. Moi górnicy!, krzyknęłam, potwora uniosła szponiaste swoje ramię, ku mnie wyciągnęła dłoń, a na dłoni tej spoczywało serce. Jotunnowe, czerwone, potężne. Zachęcającym gestem rozkazało chwycić mi parujący organ, pożywić się razem z bestią? A mnie jakoś… ciepło się na moim zrobiło. Podeszłam więc lękliwie do „ducha góry”, odebrałam dar i podziękowałam skinięciem głowy. Czy to znak od Wszechojca? Ale co z trupami?! Stwór pałaszował martwych w najlepsze, a ja w trwodze zawróciłam, chcąc wieścią tragiczną podzielić się z lojalnym i mądrym przyjacielem, Knutem.
 

Ostatnio edytowane przez Szkuner : 28-01-2018 o 12:02.
Szkuner jest offline