Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2018, 09:23   #167
corax
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację
Brianna, Rob, Angie

Zeszło jej na tej dłubaninie i gdy się w końcu wykaraskała z piwnicy, szczury lokowały się wysoko na liście jej nielubianych rzeczy.

Pułapki jakie ustawiła w piwnicy z pralnią były najliczniejsze. Proste, niemal prymitywne, z trzech patyków i kawałków ciężkich dech. Brunetka najwięcej czasu spędził na poszukiwaniu odpowiednich części i wystruganiu w nich odpowiednich żłobień. Ostatecznie jednak udało się jej złożyć kilka pułapek: każda z trzech patyków ułożonych w kańciaste P, na którym opierał się kawał ciężkiej płyty czy drewna. Z założenia, potrącony środkowy patyk zwalniał całość konstrukcji i kamień opadał na ofiarę.

Takich pułapek ułożyła pięć w pralni i trzy w kolejnej piwnicy, W piwnicy z trupem założyła kolejne trzy w okolicach wyjścia.

Z ulgą wynurzyła się z ciemnego pomieszczenia, dziękując Mike’owi za pomoc.

Dostrzegłszy Roba O’Neal, “tego rąbniętego sukinsyna od mutantów”, którego twarz była nie do podrobienia i nie zapomnienia, podkradła się do niego i zastukała w prawie ramię, ustawiając za jego lewym. Stanęła w niejakiej odległości nie chcąc przypadkowo oberwać, gdyby instynkt łowcy wziął nad nim górę.

Briannie psikus udał się bo Robert odwrócił się w stronę popukanego przez nią ramienia. Zaraz obrócił się na stołku w jej stronę i na zakapturzonej twarzy z brzydką szramą pojawił się wyraz zaskoczenia. Ten grymas zaraz zmienił się w przyjemne zaskoczenie gdy rozpoznał kto go zaczepia. - Bri! No cześć Bri, kopę lat! - roześmiał się i zsunął się ze stołka by objąć kruszynę na przywitanie. Na stołku obok siedziała córka O’Nealów. Dotąd wcinała kawałek ciasta ale widząc i słysząc reakcję ojca spojrzała ciekawie na kobietę z jaką ten się witał. Jeszcze stołek dalej siedziała jakaś nastolatka o blond włosach i z karabinem przy sobie też pałaszując ciasto.

- Cześć, Robbie - Brianna ucieszona przytuliła się do O’Neala tonąc w jego ramionach - Ano kopę. A Ty wyglądasz jakby czas się Ciebie nie imał! - Smith odsunęła się nieco przyglądając się łowcy - Cieszę się, że spotkałam tutaj Ciebie i Izzy. - szeroki uśmiech podkreślał jej słowa. - Chociaż nie przypuszczałam, że pierwsze co powie Mamuśka to będzie ‘ idź złów szczury”.

- No Izzy powinna niedługo wrócić. - skinął głową łowca zerkając na salę główną no ale tam nadać nie było wysokiej brunetki. - Siadaj. - głowa w kapturze wróciła do tropicielki i wskazał na wolny z drugiej strony stołek. - Od dawna tu jesteś? I co cię tu sprowadza? - zagaił z przyjaznym uśmiechem na pobliźnionej twarzy.

- Dopiero dzisiaj rano dotarłam - Brianna wskoczyła na wskazane miejsce uśmiechając się do córki Roba - Jestem w drodze na spotkanie z Solem i Sashą w Pendleton. A przynajmniej miałam takie nadzieje, póki nie zastała mnie ta cholerna powódź. A teraz jeszcze Izzy przekazała informacje o kłopotach. Robin, miejscowa, wspomniała, że gdzieś w okolicy był obóz pacjenta 0. Kminię czy by nie ruszyć się rozejrzeć w międzyczasie. - ciemnowłosa ruszyła brodą w stronę siedzącego przy barze kierowcy monster trucka - Poprosić jego o pomoc, jeśli się uda.

- To ten co o nim w radio było. - powiedział Robert zerkając na Spencera i trochę niezbyt było wiadomo czy się dopytuje, potwierdza czy utwierdza w tożsamości kierowcy. - I jedziesz do Pendleton? My też. Znaczy powinniśmy przejeżdżać przez nie ale no też nas załatwiła ta powódź. No ale mamy podobno załatwioną łódkę więc mam nadzieję, że damy radę się przeprawić przez rzekę. Jak nie masz innych opcji możesz się zabrać z nami. - powiedział łowca dalej mówiąc przyjacielskim tonem. - Ale jaka Robin, obóz i pacjent 0? - zapytał na koniec o wątek chyba mało zrozumiały dla niego.

- Robin to taka dziewczyna stąd, miejscowa. Gadałam z nią na temat fury tego kolesia z piwnicy. Wspomniała, że miał ze swoimi kumplami obóz niedaleko Dew. Jeśli on zachorował, jego znajomi też mogą. Zastanawiam się, czy nie warto by było odszukać ten obóz i sprawdzić co z ludźmi.

Tropicielka z ulgą i zadowoleniem przyjęła ofertę Roba:
- No pewnie, że się z Wami zabiorę jak macie miejsce - uśmiechnęła się ponownie do łowcy.

- Heh. Właściwie to nie wiem. Nie widziałem jeszcze tej łodzi. - parsknął lekkim tonem łowca z rozbrajającą szczerością. - Ale nie bój się, jakoś się pomieścimy. Coś się wymyśli. - Robert machnął ręką zbywając ten wątek na boczny tor. Potem upił ze szklanki łyk piwa i podrapał się kciukiem po szczęce z wyrazem zastanowienia na twarzy.

- Mówisz, że mogą być kolejni zarażeni? - zerknął na tropicielkę szukając potwierdzenia. Pokręcił głową w kapturze gdy je uzyskał. - Cholera. - skrzywił się nieco i znowu upił ze szklanki. - A ta miejscowa wie gdzie ten obóz? - zapytał podnosząc głowę na tropicielkę.

Blondynka nad sernikiem przede wszystkim skupiała uwagę na jedzeniu, z szerokim uśmiechem pochłaniając kolejne porcje słodkiej masy za pomocą palców. Karabin odstawiła oparty bezpiecznie o bar i w zasięgu ręki… tak na wszelki wypadek. W końcu obiecała że będzie bezpieczyć pana z blizną, a wujek mówił że danego słowa trzeba dotrzymywać.
Przygladała się zaciekawiona spotkaniu z nową panią. Jej jeszcze nie znała i powinna się przedstawić, ale z pełną buzią nie wypadało się odzywać, a nastolatka nie widziała na razie opcji aby przestać jeść.

- Nie wie, ale ja widziałam brykę tego kolesia po drodze do Dew. Z monster truckiem objechanie okolicy, z której mógłby jechać nie powinno być specjalną trudnością. Tak myślę - Brianna pokiwała głową przy ostatnich słowach jakby podbijając ich wagę. - Wszystko zależy jednak czy Spencer da się namówić czy nie. Pewnie będzie chciał coś w zamian - tu oczy brunetki błysnęły chochlikowato. Bri rzuciła spojrzeniem na blondynkę z pełnymi ustami ciasta. Nasuwała jej na myśl jedyną osobę, która z podobnym entuzjazmem reagowała na słodycze. Aliego. Bri odruchowo uśmiechnęła się do blondynki.

Odpowiedziało jej uprzejme zaciekawienie i intensywne ruszanie szczękami aż do momentu, gdy nastolatka przełknęła głośno słodką masę z ust.
- Dzień dobry - przywitała się, strzepując okruszki z bluzki - A pani lubi sernik?

- Dzień dobry. Wolę żelki. - odparła brunetka z poważną miną. Oceniała na szybko swoją pozycję w oczach pytającej. Chwilowo nie było Aliego w pobliżu. Mogła zatem bluźnić. - Najlepiej te w kształcie dinozaurów.

Wielkie oczy blondynki zrobiły sie jeszcze większe. Otworzyła usta jakby chciała coś powiedzieć, ale popatrzyła tylko zdezorientowana na pana z blizną, a potem na obcą panią, która mówiła takie dziwne słowa.
- Żelki? Co to są żelki? - spytała ostrożnie, zmieniajac minę na czujne zainteresowanie - To się je? Dinozaury też? Są jedzeniem? Ma pani żelki albo dinozaury? Możemy się wymienić, mam rzeczy - zbystrzała, unosząc czujnie głowę.

Brunetka pokręciła głową przecząco:
- Nie mam. Nie mam, żelków bo żelkami zarządza Alisteir z Posterunku. On trzyma u siebie wszystkie żelki świata. Ali jest królem żelków.

Przez chwilę dumała jak wyjaśnić co to dokładnie jest:
- Uważaj. Żelki to takie słodkości co są kolorowe na przykład żółte, zielone, czerwone. Trzęsą się nieco jak zastygły śluz ślimaka ale smakują jak różne owoce. Czaisz? - Bri nagle przeniosła się w świat dzieciństwa - A dinozaury to takie zwierzęta wieeeeeeeeeeeeeeeeeelkie jak największe maszyny Molocha albo całkiem malusie jak najmniejszy ptak. - brunetka dorzuciła gestykulacje pokazując blondynce gestami skalę dinozaurów. - No i te żelki są zastygane w formach co je przypominają. Cała zabawa w tym, że takiemu żelkowemu dinozaurowi można odgryźć głowę. Albo łapy. Łatwiej i smaczniej niż prawdziwemu zwierzakowi.
Tropicielka spojrzała na młodą fankę sernika z zadowoleniem.

Oczy blondynki przypominały juz talerzyki od sernika. Łowiła chciwie każde słowo, spieta w sobie i wyczekująca. Pani znała króla żelków! Takich słodkich!
- Zwierzęta zrobione z… trzęsącego słodkiego? Jak owoce? - sama idea wydawała sie całkowicie do niej przemawiać - I pani wie… gdzie ten pan król? A on by sie wymienił? Mam dużo rzeczy. Mozemy poszukac króla żelków? - zwróciła sie do pana z blizną, łapiac go za rękę z przejęcia.

- Wiem… ale… to daleko. I trudna wyprawa. I tylko tacy się dostają tam, co są wytrwali i twardzi. - Bri spojrzała na blondynkę wydymając usta i spoglądając oceniająco. Robert widział wyraźnie, że się przekomarza choć dla postronnych mogło to wyglądać na poważne negocjacje - Nie każdy jest wytrwały i twardy. Ty jesteś? - kurze łapki w kącikach oczu Bri lekko się pogłębiły, gdy kobieta powstrzymywała uśmiech.

- Twarda? Nie wiem czy jestem twarda, jestem Angie - nastolatka wzruszyła ramionami. - Jak mam pancerz to tak, wtedy trudniej zrobić ranę, ale jest ciężki. Nie lubię go nosić, ale dziadek mówil że jest ważny. Wujek też to mówi, a on się zna, bo jest Paznokciem. Dziadek też się znał… bo był najlepszy i najmądrzejszy. Mogę spróbować. Karabin też mam. I Misia - dokończyła w zadumie. Mogła iść szukać żelkowego króla, jeszcze trochę pestek jej zostało.

- No. Fajnie jest mieć najlepszego i najmądrzejszego po swojej stronie - Brianna mruknęła ale chyba nie myślała o dziadku Angie - Pogadam z Solem - moim przyjacielem - i spytam, czy możemy Cię zabrać do Aliego. Ty spytaj się wujka. Jak obaj się zgodzą to coś ogarniemy w kwestii pancerza. Ale handlować będziesz z królem Alim sama.

Bri pochyliła się ku dziewczynie:
- W sekrecie Ci powiem, że on najbardziej lubi części takie wiesz.. do budowania i składania… takie części na pewno go zainteresują.

Tropicielka spojrzała na Roba:
- Co myślisz o planie?

- O planie dotarcia do Alistera - Żelkowego Króla? Myślę, że to by nam wszystkim strasznie nie po drodze było. Zwłaszcza teraz. - Robert uśmiechnął się lekko. Odwrócił się w stronę blachy i ukroił jeden kawałek. Władował go na talerzyk i przesunął w stronę drobnej brunetki. - Spróbuj Bri. Naprawdę dobre ciasto tutaj robią. - powiedział składając z powrotem dłonie na brzuchu. - Ale z tym szukaniem tego obozu z furą tego kolesia czy bez no niezłe. Ale trzeba by chyba mieć jakiś konkretniejszy namiar niż “gdzieś w pobliżu”. Bo cały dzień może zejść i nic. - odpowiedział kapturnik na wcześniejsze pytanie brunetki.

- Nie chcę pancerza, mam swój. Ale chciałaby żelki - Angela gapiła się smutno na pana z blizną, ale nim cokolwiek więcej dała radę powiedzieć, jasnowłosa głowa przekręciła się nagle w stronę drzwi. Zaraz też dziewczyna poderwała się ze stołka, pędząc biegiem do mężczyzny w mundurze, który właśnie przekroczył próg.

Brunetka odprowadziła dziewczynę spojrzeniem i przeniosła je na podsunięty przez Bobby’ego sernik. Uśmiechnęła się.
- Dzięki. Użyję go jako łapówki - może ten gest dobrej woli i nie naciągania przekona Spencera do jej intencji?
- Mhm - zgodziła się z łowcą - Tak myślę, że w jego aucie mogłoby być więcej wskazówek. Może nawet jakaś mapa. Na czuja do Dew nie jeździł. No ale do tego Spencer jest kluczowy. - westchnęła wspominając długie negocjacje kilka godzin temu - Wiem, że ten truposz zaopatrywał się u Lou. Może on będzie wiedział coś więcej.

Uniosła dłoń w kierunku barmana i uśmiechnęła się do starszego mężczyzny.

- Ale jak gdzieś jeździsz co dzień po zakupy to raczej ogarniasz drogę. Tak myślę. - Robert podrapał się z zastanowieniem po nosie korzystając z chwili zanim podszedł do nich właściciel lokalu. Też chyba był ciekawy co barman może wiedzieć o tym sztywniaku z piwnicy.

- Tak? - zapytał łysiejący gospodarz patrząc z uprzejmym zainteresowaniem na wzywającą go klientkę.

- Czy pamiętasz może przyjezdnych, szczególnie tego co zalega w piwnicy? Przyjeżdżał do Ciebie po zaopatrzenie i robił spore zakupy co parę dni. - nauczona doświadczeniem z Robin, Brianna wyciągnęła kluczyki by pokazać Lou - Nie wspominał, gdzie się zatrzymał ze swoimi znajomkami?

Lou pokiwał swoją łysiejącą głową i spojrzał gdzieś w bok w stronę korytarza wiodącego do piwnicy. - No robił. - zgodził się i odwrócił spojrzeniem do klientki i trzymanych kluczyków od auta. - Mniej więcej co drugi dzień. Pewnie nie było ich więcej niż kilka osób sądząc po tym co zabierał i zamawiał. Nie przypominam sobie by mówił gdzie się zatrzymywali na ten obóz. Ale sądząc po tym z jaką pijawą na nodze raz przyjechał to pewnie gdzieś blisko rzeki. Wcześniej mu trochę nagadałem o tych pijawach i mu sie widocznie przytrafiła. Bał się, że jakiegoś syfa dostanie od niej. No a one zwykle rzadko pokazują się poza Arkansas. Znaczy rzeką, nie stanem. Przynajmniej w tej okolicy. - barman odpowiedział spokojnie opierając dłonie o blat lady.

- Nie mówił skąd przyjechali? I czemu się zatrzymali nie w mieście tylko gdzieś poza? - sondowała dziewczyna bawiąc się nieco breloczkiem.
Pijawki - też niezły syf. Mogły zarazić go jakimś wirusem. Brianna nie wykluczała niczego.

- Nie wiem skąd przyjechali. Ale akurat dlaczego nie nocują tutaj czy w Gil to akurat wiem. - barman uśmiechnął się lekko pod nosem i na chwilę zawiesił głos. - Bo szef tak kazał. I chyba nasz wspólny znajomy też nie był z tego specjalnie zadowolony. No ale szef kazał. - szef lokalu z trochę ironiczną miną rozłożył ramiona jakby marudzenie byłego klienta go bawiło co nieco.

- Hmm a ten szef jakoś miał na imię - Łuczniczka zmarszczyła lekko nos obserwując rozbawienie barmana - No bo jak taki mądry to może go kto tu kojarzy z tego szefowania?

- Nie mówił a ja nie pytałem. - właściciel lokalu wzruszył ramionami przyznając się do swojej niewiedzy w temacie o jaki pytała go klientka. - Ja tego typka nie znałem A znam trochę ludzi stąd i nie stąd. - Lou wskazał brodą i spojrzeniem na salę bardziej co prawda pustą niż pełną ale i tak wypełnioną mozaiką różnych typów ludzkich. - Ale raczej na mój gust pierwszy raz tu chyba był to ci jego znajomkowie pewnie też. - podzielił się z nią swoją opinią.

Nieco rozczarowana łuczniczka pokiwała głową w podzięce:
- Dzięki, Lou.

 
corax jest offline