Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-01-2018, 17:10   #58
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Brown.
Szli długo krętymi korytarzami wydrążonymi przez naturę a Brown nie mógł się nadziwić ich rozmiarom. Przystawali często na rozdrożach a Kulawiec nakazując ciszę wyciągał przed siebie dłoń, na której drgał migotliwy płomyk i szeptał do niego jakby prowadząc z nim cichą, im tylko zrozumiałą dysputę, po czym wybierał pewnie jedną z dróg. Kilka razy też zawracali i wybierali inny korytarz. Zdawało się Agatone, że kluczą tak bez celu w kółko i już miał skląć przewodnika, gdy w tem w kolejnych korytarzach, ich rozkładzie, kamieniu, w którym widać już było rękę człowieka, rozpoznał coś znajomego.

Drogę znosił nadzwyczaj dobrze i wręcz zdawał się nabierać sił z każdym kolejnym krokiem. Czuł oparcie w otaczającej go ciemności, czuł obecność cieni, które czekały na jego rozkazy.

Gdy weszli w znane mu korytarze Kulawiec stał się jeszcze ostrożniejszy.

- Spaczeńce - ostrzegł szeptem i częściej jeszcze szeptał do płomienia i zmieniał kierunek marszruty.

Brown nabrał pewności, że znajdują się pod Podzamczem w części korytarzy mniej mu znanych. Wiedział jednak, że teraz sam znalazłby drogę do wyjścia. Zauważył też, że nie tylko oni przemierzają ciemne tunele. Przyszło im teraz kilka razy przylgnąć do muru gdy coś przemykało w sąsiedniej odnodze. Raz z oddali usłyszał odgłosy jakiejś walki, kwiku i jazgotu lecz szybko zawrócili by zniknąć w innym przejściu. W końcu dotarli do okutych drzwi, które zaprowadziły ich do piwnicy wyłożonej pękatymi beczkami. Gryzący, siwy dym wypełnił im płuca. Brown rozkaszlał się a do oczu napłynęły mu łzy.

Jednooka.
Nie myliła się. Kosz był przeznaczony dla niej. Gdy zapadł czerwony zmierzch Esejis znowu napoił ją a potem zapakował do kosza, który zarzucił na plecy. Gwizdnął na dzikopodobne zwierzę, które posłusznie podreptało za nim jak tresowany piesek i wkroczyli w wyschnięte koryto Zargi. Wygodnie usadowiona w plecionej uprzęży miała przed sobą potężną postać kapłana... zmorfieńca... magusa... Ciągle nie wiedziała do końca kim jest ten dziwny... człowiek? Blisko przytulona czuła jego ostry, zwierzęcy zapach jeszcze wyraźniej. W tej pozycji mogła teraz w prosty sposób siegnąć po rytualny nóż i poderżnąć mu gardło. Coś ją jednak przed tym powstrzymywało. Coś kazało jej poczekać, żeby zobaczyć co zastanie u celu swej wędrówki.

Słońce już zaszło lecz niebo różowił dziwny, drgający poblask. Wykręciła głowę by spojrzeć wstecz. Nim przeszli na drugą stronę rzeki, nim gąszcz drzew przysłonił jej miasto, zobaczyła łunę nad murami Skilthry. Miasto płonęło.

Brown.
Agatone przesłonił nos rękawem i ruszył przez gryzący dym, nie zważając na lamenty Kulawca, który namawiał go by wrócił z nim do kanałów. W końcu dopadł schodów i wypadł na zewnątrz, na plac Zamkowy.

Rzeka ognia płynęła środkiem placu omywając kamienie i wrzucone w nią niczym dryfujące kłody, sczerniałe, powykrzywiane ciała od których wiatr, prócz niesamowitego żaru niósł mdlący smród palonego mięsa i kości. Czerwona fala odbiła się o brzeg budynków i zaczęła wspinać w górę. Kilka domów już płonęło po drugiej stronie rynku wysokim, jasnym płomieniem, strzelającym wysoko w górę. Głębokie, nerwowe cienie czaiły się za każdym rogiem, załomem, czekając niecierpliwie na rozkazy i chociaż ślepł od nieznośnego blasku czuł euforię, która ogarnęła jego ciało.

Kulawiec, zafascynowany ogniem podszedł do płomienia. Nie zastanawiając się długo włożył w niego rękę, która od razu zapłonęła. Płonąca, niczym pochodnia dłoń najwidoczniej nie robiła na nim wrażenia, przynajmniej nie takiego jakie powinno zrobić na płonącym człowieku.

Z bocznej uliczki wyszła duża grupa uzbrojonych mieszczan. Ich bronią były w większości siekiery, widły, noże a czasami kawałki domowego sprzętu. Na ich czele szedł człowiek widmo. Wysoki, barczysty z pobieloną twarzą, której jedna strona była jedną, czerwoną, świerzą, pogorzelną raną. Jego szata tliła się jeszcze i była w wielu miejscach poprzepalana. W ręce trzymał długie, powykrzywiane, barbarzyńskie ostrze. Przemknął dzikim wzrokiem po Brownie i zatrzymał je na kulawcu, który bawił się ogniem a płomienie przeskakiwały mu teraz z jednej dłoni na drugą. Dziki błysk w oku nadał białej twarzy jeszcze bardziej dziki wygląd.

- Morf! Spaczeniec! - padło z tłumu gdy olbrzym mijał Agatone nabierając rozpędu i pędząc w kierunku koślawca z uniesioną do ataku bronią. Tłum ruszył za nim. Los kulawca był przesądzony, chyba że... Jeszcze mógł go ostrzec. Jeszcze mógł coś zrobić. Pod warunkiem, że zadziała szybko.

Jednooka.
Gdy weszli w gąszcz lasu, krzewów i drzew, szybko otoczyła ich ciemność i odgłosy nocnego życia. Poczuła w płucach przyjemną wilgoć poprzetykaną za, którą oddawały powietrzu rośliny. Rogaty towarzysz poruszał się szybko i pewnie w kompletnych ciemnościach wybierając właściwą ścieżkę. Nie widziała nic dopóki nie otworzyła pustego oczodołu. Mijali szybko strzeliste drzewa, których pnie połyskiwały niebiesko. Cały las, wszystkie rośliny skrzyły się odcieniami błękitu i głębokiego granatu. Nad nimi milionami niebieskich konstelacji kołysały się liście koron drzew. Turkusowy dywan uginał się pod stopami. Szafirowe stado drapeżników podążało ich śladem póki Esejis nie warknął na nich przeciągle. Wtedy przyspieszyły i puściły się przodem. Nie mogła nadziwić się pięknu, które widziała.

Szli długo i musiała przysnąć ukołysana miarowym krokiem tragarza. Esejis złożył ją na turkusowym kobiercu liści. Nieopodal biło mocne, jasnoniebieskie światło. Jego snop wystrzeliwał z ziemi i obrzygiwał okoliczne drzewa pobłyskującymi chabrowo i szafirowo kroplami.

- Krew Theosa - mruknął z czcią zwierzopodobny. - Musisz sama Ypiretis...
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline