Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-01-2018, 21:31   #133
Vivianne
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Sobotnia noc


Rosalie wyobraziła sobie Olivera robiącego porządek z perkusistą i zaniosła się krótkim, szczerym śmiechem. Opuszczając pokój zamachała dłonią na pożegnanie i zamknęła za sobą drzwi.
- Jeszcze nie zaczynasz żałować, że poprosiliście ich o zagranie koncertu? - rzuciła Marco pytające spojrzenie.

- Dlaczego? - wzruszył ramionami, nakrytymi szarymi pagonami niby-wojskowej bluzy. - Jeszcze go nie zagrali a już nagłośnili sprawę Alamo lepiej niż wszyscy aktywiści. A ty nie żałujesz jeszcze, że się w to wszystko wmieszałaś, zamiast spieprzać stąd jak najdalej i zaszyć się w jakimś spokojnym miejscu? - spojrzał na nią unosząc wesoło brew, kiedy wchodzili schodami na rozległy dach galerii. Choć była sobotnia noc różne jego zakątki obsadzało zaledwie kilka niewielkich grupek imprezowiczów. Większość mieszkańców była zbyt zmęczona fortyfikowaniem Alamo w myśl idei “mój dom - moja twierdza”. Niebo było czyste i gwiaździste, choć gwiazdy były ledwo widoczne wobec blasku miasta. Noc równie ciepła jak poprzednie przyniosła jednak powiewy chłodniejszego wiatru, będącego być może zwiastunem zmiany pogody.

- Spokojne miejsce mówisz - powtórzyła i uśmiechnęła się. Spojrzała w niebo i przyglądała się czemuś lekko nieobecnym, rozmarzonym wzrokiem. - Jak już opuści się spokojne miejsce to niełatwo wrócić, wiesz? - powiedziała wciąż patrząc w jeden punkcik. - Chyba nikt z mieszkańców Alamo nie znalazł się tu ot tak po prostu, bo chciał... - Oderwała wzrok od nieba i zerknęła na grupkę kilku młodych dziewczyn, które podawały sobie sporego blanta i rozmawiały o czymś rozemocjonowanymi, choć cichymi głosami.
- A ty - zerknęła na niego nagle, jak czujny pies, słyszący niespodziewany dźwięk - dlaczego się w to wszystko angażujesz? Nie wolałbyś być w jakimś spokojniejszym miejscu? - powtórzyła jego słowa gdy dochodzili do jednej z krawędzi płaskiego dachu.

- Nikt nie znalazł się tu ot tak po prostu - siadając na krawędzi podjął grę powtórzeń. - Po tym jak odszedłem z armii, byłem awaryjnym kierowcą kolumn tirów. Awaryjnym, to znaczy, że ten drogowy pociąg, kilkanaście wielkich ciężarówek, prowadziła AI a ja byłem tylko na wszelki wypadek. I po to, żeby było kogo obwinić w razie wypadku, bo AI ciężko pozwać. - westchnął otwierając piwo. - Całe tygodnie biernego gapienia się na drogę, kilka dni przerwy i od nowa. Aż moją AI ktoś zhakował, konkurencja albo dla zabawy. Nie miałem nawet szansy zareagować. Mój drogowy pociąg wykoleił się na pustyni w Nevadzie, ledwo przeżyłem a towar rozgrabili nomadzi. Ubezpieczenie nie pokryło kosztów leczenia, straciłem pracę, zapożyczyłem się a i tak wylądowałem na bruku. To było krótko po trzęsieniu ziemi i jakoś tak naturalnie trafiłem tutaj. Alamo to mój dom, może tylko wypożyczony, ale dom. I pierwsze miejsce gdzie czuję, że robię coś pożytecznego, dla ludzi.
Zamilkł, pociągając łyk piwa, po czym spojrzał na nią.
- A ty czemu opuściłaś swoje spokojne miejsce? Jeśli wolno spytać?

Rosalie stała obok siedzącego mężczyzny i słuchała go uważnie, choć wcale na niego nie patrzyła. Jej lekko przymrużone oczy wędrowały spokojnie po krzykliwych neonach miasta.
Gdy skończył mówić o sobie i zadał pytanie spojrzała na niego i przez kilka sekund bezgłośnie wpatrywała się w twarz Marco.
- Dorosłe życie mnie przerosło i nawiałam - odpowiedziała w końcu. Szybko i gwałtownie odwróciła się, rozłożyła ramiona i niczym cyrkowy akrobata, noga za nogą, powoli zaczęła stąpać po krawędzi dachu. - Narobiłam trochę głupot - mówiła z przerwami, bo milcząc łatwiej było zachować równowagę - długo nie było mnie w domu - zachwiała się - po tym wszystkim niełatwo jest wrócić.

- Za to łatwo spaść - musiał wstać i ruszyć za nią, bo chwycił ją za dłoń i przytrzymał, odciągając lekko od krawędzi. - A ja jestem tu jakby szeryfem i nie mogę na to pozwolić. Kto nigdy nie narobił głupot ten nie żył. A zamiast wracać można zawsze pójść dalej do przodu.

Rosalie czując niespodziewany dotyk wzdrygnęła się lekko. Marco podszedł do niej zupełnie bezgłośnie. Albo to ona, zatopiona w swoich myślach i skupiona na utrzymywaniu równowagi zupełnie nie zwracała uwagi na inne bodźce. Uścisk jego ręki był zdecydowany i delikatny jednocześnie. Skóra lekko szorstka i twarda, jak u człowieka, który nie unika pracy.
- Widzisz - zaczęła cicho i obróciła się zwinnie jakby tańczyła. Zmierzyła go spojrzeniem szaro-błękitnych oczu - czasem żeby pójść do przodu trzeba wrócić - sparafrazowała słowa mężczyzny.

- Jeśli ma się dokąd - rzekł, nie puszczając jej dłoni, choć asekuracja nie była już potrzebna. Zatrzymali się w miejscu jak tancerze zamarli w kadrze fotografii, niemal czarno-białej, bo poza odległą, komiksową pstrokacizną neonów były to jedyne barwy jakie wywoływała ciemnia nocy. - Czasem ruszyć dalej jest łatwiej, kiedy pył zasypie twoje ślady. Nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki, jak powiedział ktoś, zanim rzeki wyschły. Nie wiem co zrobię jeśli padnie Alamo. To siedziba zagubionych dusz, do których jestem przywiązany - spojrzał na nią jak na jedną z tych zagubionych dusz, co nie było wszak dalekie od prawdy. - Co ty wtedy zrobisz? Wrócisz?

- Wrócę - powiedziała tonem tak stanowczym, że zdziwił ją samą - niezależnie od tego, co będzie z Alamo. - Spróbuję wrócić...- dodała za chwilę a po zdecydowaniu w głosie nie było już śladu - ...jeśli mnie przyjmą - kolejne słowa brzmiały niepewnie. - To nie zależy tylko ode mnie, ale jeśli nie spróbuję to będę żałować do końca życia.
Rosalie na moment zamknęła oczy i biorąc głęboki oddech mocniej zacisnęła palce na dłoni mężczyzny. - Alamo się obroni, zobaczysz - zerknęła na złączone dłonie i szybko rozluźniła uścisk nie zabierając jednak ręki.

Marco trochę się speszył i puścił wreszcie jej dłoń. By zamaskować zmieszanie uniósł w górę butelkę, mówiąc:
- Za twój udany powrót. - i upił łyk, nim zorientował się że nieotwarte piwo Rosalie zostało kilka metrów dalej na dachu. Poczęstował ją więc swoim.
- Więc wygląda na to, że potrzebujesz bodźca i chwilowo zdajesz się na los - zauważył.

Upiła sporego łyka i oddała butelkę. - W ważnych sprawach przestałam zdawać się na los - zabrzmiała całkiem poważnie. - Chyba trochę wydoroślałam - skrzywiła się jakby brzydząc własnymi słowami albo samą wizją bycia dorosłym człowiekiem. - W każdym razie jeśli uda mi się nic nie odwalić to jestem na dobrej drodze - uśmiechnęła się.
- Masz jakąś rodzinę? - spytała nagle.

- Rodziców w Rosamond w SoCal - odpowiedział. - Dziura na skraju pustyni. Nie miejsce, do którego się wraca. A ty?
Otworzył scyzorykiem piwo i podał Rosalie.
- Tylko już żadnego chodzenia po krawędziach, ok? - ostrzegł ją z uśmiechem. - Nawet jeśli masz wprawę.
Wstawiona Rosalie zdała sobie sprawę, że i Marco i właściwie wszyscy znajomi wiedzą już pewnie, że tańczyła w klubie ze striptizem. Fakty nietrudno było połączyć, tak jak jej osobę ze sprawą Chrisa. Jej zmacany w Insomnii przez Pacyfikatora tyłek stał się nagle sprawą publiczną. Pozostawało kwestią czasu aż również dla szerszego grona odbiorców holowizji i userów sieci przestanie być anonimowy i wieść dotrze do jej matki.

Rosalie milczała mieląc przez chwilę w głowie rzeczy, których jakoś nie chciała do siebie dopuścić, a które wdarły się brutalnie i zmieszały, gdy właśnie zaczęła sobie wszystko układać. - Mam - odezwała się w końcu i pociągnęła zdrowo z butelki. Usiadła na krawędzi zwieszając nogi w dół. - I niedawno zaczęło do mnie docierać, że nie chciałabym żeby wstydziła się za mnie własna matka, albo c… jakaś tam inna rodzina. - Westchnęła ciężko. - A pewnie będzie.

- Nie przesadzaj. - Marco usiadł obok. - Taniec na rurze to dyscyplina olimpijska. Mamy połowę dwudziestego pierwszego wieku, miliony lasek świecą cyckami na portalach społecznościowych… - urwał, chyba uświadamiając sobie, że nie jest mistrzem subtelnego pocieszania. - A zresztą za miesiąc nikt o tym wszystkim nie będzie pamiętał. Poza tym zawodzenie oczekiwań rodziców to odwieczna praktyka wszystkich pokoleń.

- No widzisz, to mogłam zostać sportowcem zamiast rozbierać się w klubie. Jestem całkiem dobra w wybieraniu złej drogi - zaśmiała się pod nosem. Tylko ciekawe czy kasa by z tego była - dodała. - Dobra, koniec marudzenia. Ludzie robią gorsze rzeczy niż ja. Mogłabym być na przykład psycholem mordującym muzyków. Striptizerka, pff, słaba liga.

- I niszczycielka policyjnych dronów - dodał Marco. - W poniedziałek najlepiej trzymaj się blisko kapeli, przyda im się pomoc to raz, a dwa że w razie czego ewakuujesz się razem z nimi. Pacyfy mogą być na ciebie cięci.

- Tak jest szefie! - udała, że salutuje. - Będę grzeczną dziewczynką. O! - uniosła do góry butelkę z piwem - mam zamiar, tak dla odmiany, nie obudzić się jutro z kacem. To już niezły początek, nie?

- Całkiem niezły - zgodził się, rozbawiony. - Chociaż ja dla odmiany chętnie obudziłbym się z kacem. W południe. Od środy jestem w pracy prawie dwadzieścia cztery ha na dobę. Wczoraj na ten przykład chętnie bym został dłużej w Niewidzialnym. Ale są ważniejsze rzeczy niż zabawa. I pokusy.

Kiwnęła głową ze zrozumieniem, przynajmniej częściowym. - W takim razie proponuję zabawić się gdy będzie już po wszystkim - zerknęła na niego z ukosa. - Albo będziemy opijać sukces, albo zapijać porażkę. Hm? - rzuciła mu pytające spojrzenie.

- Opijać sukces, tak, tego się trzymajmy i za to wypijmy - pokiwał głową, po czym pociągnął z butelki. - Bo porażkę będę zapijał kranówą w pierdlu, za podburzanie tłumu czy co mi tam wymyślą. No chyba, że nawieję ze stanu. Ewentualnie dawno nie odwiedzałem dziadków w Meksyku.

Wesoła mina Rosali całkowicie zniknęła zastąpiona czymś, co wyglądało na lekkie zmieszanie i odrobinę lęku. Chyba w końcu zdała sobie sprawę, a właściwie dopuściła do siebie smutną prawdę, że ta cała akcja z obroną Alamo to gruba sprawa. Nie kolejna możliwość wyszalenie się na koncercie, uczestnictwa w jakiejś zadymie i poczucia dreszczyku emocji. - Kurwa! - syknęła dobitnie i przyssała się do butelki. - Muszę spakować najpotrzebniejsze graty - powiedziała na wdechu i podrapała się po głowie. -
Na wypadek jakby faktycznie trzeba było wiać. - A dziadkowie pewnie by się ucieszyli - wróciła do poprzedniego wątku.

- Pewnie tak – westchnął Marco. – Odwiedziłem ich na żywo raz w życiu, przez ten pieprzony mur Trumpa. Ale widujemy się na święta w VR, tam wszystko jest idealne, nawet quesadilla smakuje jak prawdziwa. Ale prawdziwy Meksyk, wiesz czym jest teraz Meksyk? Jeśli tu jest susza i gorąco, to wyobraź sobie co się dzieje tam. Dwieście milionów ludzi próbuje przedostać się na północ przez ten mur. Gdyby nie Eurodolary, które przesyłamy, dziadkowie by już nie żyli. A ja zamiast wziąć się za porządną robotę, bawię się tu w politykę. Czasami wszystko co dla nas ważne wydaje się takie małe i nieistotne wobec ogromu rzeczy.

- Ejjj - sprzedała mu serdecznego kuksańca - bawisz się w politykę żeby mnóstwo ludzi miało szansę nadal pracować, i w miarę normalnie żyć. Myślisz, że dziadkowie tego nie rozumieją? - spytała nieco zdziwiona. - Moi by zrozumieli - stwierdziła z przekonaniem. - Choć został mi już tylko jeden dziadek - wzruszyła bezradnie ramionami a twarz jej posmutniała. - Ale to super gość.

- Na pewno. Bo o to inne pokolenie, nasi dziadkowie - kiwnął głową. - Pewnie, że by zrozumieli, chociaż zrozumieniem się nie najedzą. Wychowali się gdy sieć dopiero raczkowała, mój dziadek opowiadał, że dopiero jako dorosły miał pierwszy telefon, i to taki tylko do dzwonienia. Abstrakcja, nie?
Była już późna noc i dach prawie opustoszał, tylko gdzieś na drugim jego końcu balowała jeszcze jakaś grupka ludzi. Marco zerknął w ich stronę, po czym przeniósł spojrzenie z powrotem na Rosalie.
- Dzięki za słowa wsparcia, Rosie. Wiesz, jesteś fajną dziewczyną i… tyle tylko, że mnie pojutrze może już tu nie być.

- Jak każdego z nas - stwierdziła bez ogródek. - Ale już od dawna w tym jesteś, chyba za późno na zastanawianie się czy to dobra decyzja - mówiła patrząc gdzieś przed siebie. - Może to ostatni wieczór na dachu Alamo - mrugnęła jakby coś wpadło jej do oka i spojrzała na Marco - więc ciesz się chłodnym browarem i miłym towarzystwem zamiast smęcić. - Puściła mu oczko i jakby na potwierdzenie swoich słów dopiła piwo.

- Wiesz co? Masz rację - Marco uśmiechnął się do niej. - Do dna! - również dopił duszkiem swoje piwo i odstawił na bok butelkę.
Po kolejne musieliby zejść na dół a niezbyt im się chciało, więc po prostu posiedzieli jeszcze trochę na dachu, patrząc na światła miasta. Powieki Rosalie szybko nabrały wagi ołowiu, zmęczenie po kolejnym pełnym wydarzeń dniu opadło na nią nagle jak kurtyna.


 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"

Ostatnio edytowane przez Vivianne : 12-02-2018 o 18:37.
Vivianne jest offline