Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-01-2018, 22:05   #135
Selyuna
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Howl, Liz (retro, niedziela i trochę późniejsze rano)
Ludzie miewają różnego rodzaju kaca. Howl wyglądała, jakby może nie cierpiała na alkoholowego, przećpać też sądząc z wyglądu się nie przećpała, za to jej spojrzenie i wyraz twarzy zdradzało coś na kształt kaca moralnego.
Musiała być w trakcie przygotowań do wyjścia na pogrzeb, bo podjęła próbę ogarnięcia i uładzenia swoich włosów. Trzymała holofon tak, że niewiele było widać poza jej twarzą i kawałkiem jakiejś białej, dość anonimowej i gładkiej ściany.
- No, ten. - Zaczęła elokwentnie. - Jak tam u was?
- Chujnia - skwitowała Liz. Leżała z policzkiem wciśniętym w poduszkę, zagrzebana po piersi w pościeli.
- Czemu, co się stało? - Howl potarła powieki jedną ręką, gestem osoby bardzo niewyspanej. Wcześniej już wyglądała na zmartwioną, teraz ten wyraz się jeszcze pogłębił.
- John odszedł - czerwone oczy ponownie nabiegły wilgocią. - Kiedyś niby wróci, w bliżej nieokreślonej przyszłości. Pewnie pójdzie siedzieć. To skomplikowane.
- Od… szedł? Znaczy że co, że od ciebie? - to ją wyraźnie zdezorientowało i zaskoczyło.
- Coś w tym rodzaju - Liz usiadła na łóżku na skrzyżowanych nogach i smarknęła głośno w jednorazową chusteczkę. - Nie żeby chciał ale przyjechali po niego rano. Powiedział że się długo nie zobaczymy bo najpierw pewnie pójdzie siedzieć a później… To wszystko po prostu potrwa.
- Sssłuchaj… - Howl się zamyśliła na dłuższą chwilę. - Przyjadę jak tylko będę miała tę całą pogrzebową szopkę za sobą, dobra?
Liz pokiwała głową.
- A nie możesz teraz? Wiesz, w końcu tamta laska nie żyje. Ja tak.
- Liz… - zdecydowanie takich słów Howl się nie spodziewała. - Simon żyje. I w sumie to mój były, yyym chuj-wie co to było, no ale jednak coś i… byliśmy też przyjaciółmi, graliśmy razem muzykę… - W sumie trudno powiedzieć czemu czuła potrzebę tłumaczenia się. - Narobiłam mu syfu w życiu i zwiałam, a… A skoro zdecydowałam się znów w tym jego życiu pojawić...
- Taa, jasne. Łapię. - Kolejna zasmarkana chustka dołączyła do stosiku piętrzącego się między nogami Liz. - Simon jest ważny i jesteś w jego życiu - nie dało się nie zauważyć kpiny. - A Dale to kurwa, co? Urozmaicenie?
- Eee… - Chwilę jej zajęło ogarnięcie nagłej zmiany tematu. - Co, nie, to… No, wyjaśniliśmy sobie wszystko. - Howl chyba chciała coś jeszcze dodać, ale póki co tylko potarła policzek, nagle zawstydzona.
- Oook. I jak to wyglada po wyjaśnieniach?
- Chujowo. - Skwitowała. - To znaczy no, twój brat to jest… - Zastanowiła się. - Chyba dobry człowiek, wiesz? Tylko teraz sprawy są skomplikowane i no, chyba dostałam kosza, bo wiesz, czasem człowiek przez chwilę nie myśli, ale jest zespół - znowu potarła powieki, intensywnie - i kontrakt, no i nasz kumpel Steve, wiesz, to co mówiłam wczoraj to nie była taka do końca ściema. To znaczy Steve, on niezbyt patrzy przychylnie na takie rzeczy między jego hmm, pracownikami a kapelami, a twój brat ci już chyba mówił, że by się chciał w życiu przekwalifikować, co?
Pewnie potrafiła dobrze ukrywać emocje w takiej sytuacji, ale teraz po prostu nie chciała. Jak na dłoni było po niej widać dziwną mieszankę jakby rozczarowania, trochę może zniechęcenia i jakiegoś podskórnego żalu. Ale to były echa, przede wszystkim wyglądała na zmęczoną.

Liz parsknęła śmiechem, co dało dość dramatyczny efekt w połączeniu z ciągłym płaczem.
- Kazał ci spierdalać bo Steve’owi by się to nie spodobało?
- Nie no, właściwie to… - Howl zapatrzyła się gdzieś w bok. - Gadaliśmy o zespole, o Amuse, kontrakcie, i zeszło na to jak Dale chciałby się wyrwać z tego swojego życia teraz, i tak jakoś to wyszło. Serio, póki co to nie jest dobry pomysł żeby pomiędzy nami coś było. Za jakiś czas, może… No, mówię, twój brat jest dobrym człowiekiem, tak myślę, widzę że to dla niego ważne, nie mogłabym komuś kazać wybierać w ten sposób i… Za miesiąc, dwa, wszystko może się zmienić, a oboje możemy poczekać.
- To bez sensu. Przecież to my jesteśmy zespołem. To my sobie wybieramy menadżera. Nie robiłby dla Steve’a tylko dla nas.
Odpowiedziało jej wzruszenie ramionami.
- To trochę bardziej skomplikowane. Pewnie nie patrzyłaś w ten plik od mojej matki? To świat korpo, a Silvera nie znam, zresztą nie chciałam zbytnio dopytywać. Mam na tyle zaufania do twojego brata, że jak mi coś mówi, to przyjmuję że tak jest. Poza tym jak mówię, to sytuacja tymczasowa, póki nie opadnie kurz, ale żeby się nic nie zjebało, to już nie gadaj o tym nikomu więcej, co? Nie chcesz mu chyba tego przyblokować, bardzo mu na tym zależy.
- Kontrakt przejrzałam. Ale nie ogarniam pewnie tak dobrze jak ty. - Liz sięgnęła po paczkę fajek, pstryknęła benzynowa zapalniczka. - Chciałabym mu pomóc. Zagadam z kapelą, po Alamo. I można by dać Amuse taki warunek, że chcemy Dale’a.
- Oni nam nie chcą w to ingerować. My wybieramy, oni płacą pensję, a jeśli nie chce od razu zrywać ze swoją firmą-matką… - Znowu wzruszyła ramionami. - To dość rozsądne. Zresztą, związek między menagerem a członkiem zespołu to rzeczywiście dość kiepska opcja, mieszanie relacji biznesowych i prywatnych, jakieś potencjalne konflikty… - Opuściła głowę.
- Liz, ja już jestem po prostu zmęczona. Moje życie przez ostatni rok to mieszanina imprez, picia, ćpania i klubów, poza koncertami to jeden wielki wir. Czarny ocean. Zmieńmy coś, co? Podpiszmy ten kontrakt, ja piszę już muzykę na ten nowy album, którego chce Amuse, ruszmy się gdzieś, gdziekolwiek, ja tak dłużej nie dam rady, nie wytrzymam… - W końcu urwała, mówiła już bardzo cicho.
- Taaa. Chciałabym - przytaknęła jej Delaney. - Moje życie to ciąg, kurwa, katastrof. Ostatnie pół roku było… jak sen. Ale znów się obudziłam w akwarium wypełnionym gównem. Boję się, że jeżeli nic nie zmienię to w nim utonę. John prosił żebyście mnie trzymali na powierzchni dopóki nie wróci.
- Nawet nie musi prosić. - Howl uniosła głowę i uśmiechnęła się lekko. - Ale nie jest tak źle. Na pewno nie. Jeśli mówi że wróci, to on akurat wygląda na człowieka, który dotrzymuje słowa. Poza tym, kurwa mać, no Liz, on cię kocha. Sam to powiedział, tak? Wiesz, kiedy ja ostatni raz coś takiego słyszałam? No kurwa nigdy. - Zaśmiała się cicho. - Tylko teraz dla nas, dla kapeli, to jest ten moment, że albo się wybić, albo już lecieć w dół.
- Ja cię kocham - wypaliła z dziecięcą ufnością. Zgasiła fajkę w wypełnionym wodą wazonie. - Choć czasem mnie wkurwiasz do imentu. To jaki masz pomysł? Na zmiany?

Howl przełknęła ślinę i zastanawiała się przez jakiś czas.
- Po pierwsze, ja ciebie też. Po drugie, Liz, ja przez większość czasu chodzę wkurwiona. Po trzecie, przepraszam, postaram się cię nie wkurwiać. A co do zmian, kontrakt z Amuse ci nie wystarczy? Przecież to taka okazja żeby zobaczyć kawał kontynentu, może nawet świata, możemy zebrać ludzi do ekipy, myślałam może o Rasco, może o Simonie, on też chciał się wyrwać byle jak najdalej stąd… Mam dosyć pływania w tym mroku, oddychania nim, duszę się, lećmy w świat, z naszą muzyką, grajmy dla tych milionów które nasz kumpel Steve nam obiecał. Muzyka to jest najlepszy wybór, zawsze, żyjmy dla muzyki.
- Mi muzyka pasuje. Gorzej z ludźmi, na ludziach się nie znam. Chyba ich nawet nie lubię. - Liz pochyliła się nad torbą ciuchów, które donieśli jej z Warsaw. Przerzucała je bez przekonania. - Bez Johna i tak bedzie mi chujowo źle. Detox? Mogę spróbować ale bez przesady. Nie róbmy ze mnie jakiejś grzecznej dziewczynki. Będę miała embargo na bzykanie, to juz spore wyzwanie tym bardziej, że do zakonnicy to mi zawsze było daleko.
- A to nie jest tak - Howl sama zaczęła się zastanawiać - że jak się zakochujesz, to chcesz tylko tej jednej osoby? A jak będziesz tęsknić to zawsze przyjdź to cię przytulę. Wiem że to nie naprawi wszystkiego, ale zawsze coś. - Uśmiechnęła się szeroko. - I masz jeszcze brata. Całkiem porządnego brata. A ja się na ludziach znam i wierz mi, ode mnie to wiele znaczy. Ludzie to taka moja druga działka, po muzyce.
- I Rasco. Mam jeszcze jego, choć chwilowo muszę się nim dzielić z mimozą. I chcę tylko tej jednej osoby, ale jak jej nie ma obok i jestem z tego powodu rozgoryczona mogę robić debilne rzeczy. Zaczęłam brać dragi na złość mojej matce, taki rodzaj zemsty, wiesz o co mi chodzi? Może mnie najść myśl, że to właściwie Johna wina, że mnie zostawił. I będę chciała zrobić mu na złość. Jestem nielogiczna i mam tendencje autodestrukcyjne, jak moja matka.
- To napiszemy o tym kawałek. - Howl znowu trochę posmutniała, ale w jej głowie trybiki już pracowały. - Macie tam moje gitary? To jak przyjadę to mi powiesz czy masz jakieś konkretne słowa w głowie, mi bardzo szybko rodzi się muzyka do ludzi, którzy są ważni. To jest dobre uczucie, wyrzucać takie rzeczy na scenie, a poza tym jest szansa, że John go usłyszy. Żadnych debilnych rzeczy, nic czego byś nie zrobiła gdyby był tuż obok. - Pogroziła palcem. - I, Liz… Obiecaj mi jedno. Że nie będziesz rozmawiać z bratem, tym świętym, i że nie palniesz czegoś przy Silverze, co?
- Znaczy nie rozmawiać… kurwa już nigdy? - Liz zrobiła wielkie oczy.
- Nie no, o tej całej telenoweli. I moich kurwa problemach z zaufaniem - przewróciła oczami - i takich tam. Póki co musi tak być, nie ma co próbować zmieniać, trzeba czekać. Tylko czas na to poradzi. A kto to jest ta cała mimoza?
- Dziewczyna Rasco, Janice. I hej, obiecać nie mogę. Jak będzie chciał pogadać to będziemy gadać. - Liz zrezygnowała z przebierania. Zatopiła nos w dekolcie sukienki i niuchała zachłannie jak pies myśliwski. - Ta Janice to fixerka i przyszywana siora Billa.
- No tak, Janis. Chyba mnie jakoś ominęło to, że ona i Rasco są razem. Ja tam nadal nie wiem, jak ona wygląda. - Howl się zaśmiała. - A jak święty brat będzie chciał z tobą gadać to przecież co innego, ja mówię o jakichś próbach przekonywania, żeby zmienił zdanie czy coś. Widziałaś, jak zareagował na ten tekst którym rzuciła o mnie Anastazja w tym ich oświadczeniu, nie? Kurwa - nagle potrząsnęła głową - nie wiem jak ja przetrwam kolejny miesiąc. Albo dwa. Pogadasz z Chrisem i Anastazją o tym kontrakcie, bracie twym przenajświętszym, i szeroko pojętej przyszłości zespołu?

- Może będzie okazja. Choć nie wiem czy jestem właściwą osobą by przekonać kogokolwiek do czegokolwiek. - Smark. Fajka. Zgrzyt zapalniczki. - Poza tym w kwestiach korpo to ideologicznie trzymam raczej z Chrisem. Niemniej bez tego kontraktu faktycznie nic się nie zmieni a ja potrzebuje zmian. I co powiedział Dale? Na tekst Anastazji?
- Przecież tam byłaś. - Howl znów wzruszyła ramionami. - I to słyszałaś. Chodziło mi tylko o to, że no, chyba też mu trochę zależy na mnie. - Zmarszczyła czoło. - A w takiej sytuacji to jak babranie w otwartej ranie. Zresztą nie wiem, pewnie za bardzo się martwię. A poza tym to nie chodzi mi o jakieś wielkie perswazje, po prostu powiedz im że masz brata, że jest fajny, - znowu się wyszczerzyła - też chce jebać korpo i się z niego wyrwać, a do tego samobójca więc rwie się żeby ogarniać to nasze przedszkole. Ja nie mogę takich rzeczy mówić, bo jeszcze będzie że mi zależy tylko dlatego, że chcę go przelecieć.
- A chcesz? - Liz przekrzywiła głowę i przyglądała się Howl jak obcemu gatunkowi ssaka.
- Boże, co to w ogóle za pytanie. - Ta autentycznie się zaczęła śmiać, nie dlatego, żeby cokolwiek w ten sposób ukryć, po prostu nie wyobrażała sobie innej wersji rzeczywistości. Opanowała się dopiero po chwili.
- Czyli tak? - dla Liz to nie było takie oczywiste.
- Nooo… Tak - Zamrugała jakby to było wręcz absurdalne rozważać inne opcje. - To chyba… No. W sumie smutne dość. Chuj z tym.
- A Simon? Zresztą… nieważne. Nie będę cię przesłuchiwać - stwierdziła wspaniałomyślnie Liz. Sztachnęła się porządnie. - I to świetny pomysł. Żeby napisać piosenkę z podtekstem, skierowaną do Johna. On zrozumie. Problem jest taki, że nie napiszę nic na trzeźwo.
Howl zrobiła trochę niewyraźną minę. Zawiesiła się lekko i znowu zapatrzyła gdzieś, tym razem przed siebie, nad holofonem.
- No przecież nie jest tak, że Simon mnie kocha, czy coś - odezwała się dziwnym tonem. - To by było dopiero zjebane, co? No dobra, to się pośmiałyśmy - machnęła ręką i skupiła się znów na holofonie. - Na trzeźwo? No, to chyba nie jest jakiś straszny problem? Chociaż ja się trochę boję siebie na nie-trzeźwo. Ale w sumie jak się unietrzeźwiać do muzyki, to tylko razem. Połowicznie to nie działa.
- Pośmiałyśmy? Ja się nie śmieję - na dowód wytarła chustką kąciki oczu. Czasami Liz była jak jedno z tych autystycznych dzieci, które biorą wszystko śmiertelnie poważnie. - Już, kurwa, tęsknię za Johnem. A widziałam go dzisiaj rano. Mam zryty beret, co by się zgadzało z opinią mojej psychiatrzycy. W czwartki rano dlatego tak wcześnie wywiewało mnie z Warsaw. Leczę się. Chociaż… ostatnio trochę odpuściłam piguły. Chcę coś napisać a one mnie… no wiesz, przytępiają.
- Mhm. Wiem. - Howl pokiwała głową. - Moja matka się upierała żebym łaziła po różnych takich specjalistach, od… W sumie nawet nie pamiętam. Ale w korpo-landzie to akurat normalne. Piguły mam przerobione chyba wszystkie możliwe, albo blisko. A kto tam nie ma. - Skrzywiła się. - Tylko że to nie jest rozwiązanie samo w sobie. Z wszystkim człowiek sobie może poradzić, tylko z proszkami i pomocą jest czasem szybciej i łatwiej. No i jak ci zmieniają dawki, albo substancje, albo kombinacje, to dopiero jest Meksyk, a że tak będzie to ci nigdy nie powiedzą. Ja kiedyś… O boże, do tej pory się wstydzę przed ojcem, prawie się na niego zamachnęłam rakietą do tenisa, a miałam z dwanaście lat. No ale to nie jest to czym jesteś, to tylko - wzruszyła ramionami - zjebana chemia w mózgu.
- Ja robiłam gorsze rzeczy niż jebnięcie kogoś rakietą - Liz się zamyśliła. Przez jej twarz przebiegły różne wspomnienia, skrzywiła się. - Pewnie dlatego mnie zamykali. Amelię też powinni ale wtedy bym trafila do bidula więc… ostatecznie tak chyba było wygodniej. Miałam chociaż Rasco, na tym samym piętrze wieżowca. To on mnie wkręcił w muzę i w ogóle.
- No to jedzie z nami w trasę, nie ma innej opcji. - Howl uśmiechnęła się szeroko. - Najwyżej go zwiążemy i porwiemy w jakimś bagażniku, czy coś. Zajebiście będzie, jeszcze zobaczysz. Przeszłość jest przeszłością, kiedyś muszą dla nas przyjść te świetlane czasy i mówię ci, one są już za zakrętem drogi.
- Może masz rację - powiedziała Liz jakby chciała przekonać samą siebie. - I myślę, że powinnaś przelecieć Dale’a. I go dla siebie zgarnąć, jeśli ci zależy. Czekanie jest dobre dla piździelców bez wigoru. Powiem ci coś, Howl. To naprawdę zajebisty koleś, a tacy prędzej czy później robią się zajęci. Ktoś ci go zdmuchnie sprzed nosa i zostanie ci tylko grzeczny Simon, od akustycznych, kurwa ballad za trzy eurocenty. Zły wybór.
Howl zamrugała mniej więcej na słowa “i go dla siebie zgarnąć”. Potem tylko słuchała z lekko otwartymi ustami.
- Zaraz zaraz, czy ty mi próbujesz powiedzieć że on ma jakąś inną laskę eee znaczy jakąś laskę czy coś? Znaczy że z kimś kręci a to zasłanianie się swoim szefem to miałaby być tylko taka ściema?
- W ogóle mnie nie słuchasz. Nie ma laski. Ale będzie miał, jak każdy normalny facet. Jeśli nie ciebie to kogoś innego, taka alternatywa. Przemyśl ją.

- E tam. - Machnęła ręką. - Moja laska na mnie pół roku czekała. No dobra, potem się okazało że to taka zjebana laska, która po rozstaniu nasyła na ciebie gangerów z nożami, ale mniejsza. Simon i Didi też w sumie dość długo między sobą o mnie rywalizowali, tak jakoś jestem głupio chyba przyzwyczajona, że to o mnie się starają.
- Nie sądzisz, że to trochę, kurwa, próżne? Po Anastazji mogłabym się tego spodziewać, ale ty mnie zaskoczyłaś. Powiem ci coś. Gdyby jakaś panna startowała do Johna to zdjęłabym z głowy koronę i zrobiła wszystko co w mojej mocy żeby wybrał mnie. To w końcu kwestia mojego życiowego szczęścia, nie? - zaraz jednak posmutniała bo przecież w ich przypadku to nie było takie proste, żeby dowalić jakiejś cizi. - Dobra, kończę temat. Ale nie daruję sobie tej przyjemności i jeśli to zjebiesz to będę za tobą stała i powtarzała “A nie mówiłam, kurwa?”
- No widzisz, potrzebowałam takiej Liz - Howl spoważniała całkowicie i wpatrzyła się w holo z niesamowitą intensywnością i skupieniem - żeby sobie uświadomić, że może warto przynajmniej próbować być przyzwoitym człowiekiem. Ale właśnie, uwierz mi, próbuję czegoś nie zjebać. - Zapewniła wręcz żarliwie. - Nie umiałabym wziąć odpowiedzialności, udźwignąć odpowiedzialności, za coś takiego. Gdybym to zjebała, to by mnie mogło pewnie i zabić, a przynajmniej rozbić na najmniejsze kawałeczki. Z których się człowiek potem skleja latami, jeśli w ogóle. Inaczej nie umiem. - Wyznała z prostotą. - Czuję że to może być coś wielkiego, Liz, jasne że tak, z kategorii takich doświadczeń które wszystko transformują, ale właśnie dlatego teraz nie mogę zjebać tej sytuacji z kapelą, kontraktem i fuchą dla twojego brata. Inne priorytety to byłoby egoistyczne, a ja wolę żeby jemu się dobrze poukładało najpierw.
- Pierdolenie. Może się wam poukładać razem. Żeby nie było, że chcesz dobrze, a wychodzi jak zwykle, znaczy budzisz się z fiutem na twarzy… - Liz wywróciła oczami zastanawiając się, czy to był właściwy dobór słów. - Znaczy, nie z fiutem Dale’a… chodziło mi, że w dupie. Że obudzisz się w dupie.
- Eeeeee… - Nawet jeśli Howl próbowała sobie to wyobrazić, to chyba niezbyt jej to wyszło. - No może, ale za jakiś czas. Też mi nie mów, że twój brat nie wytrzyma tego miesiąca, jak powiedział że wytrzyma, nie? Miałaś mu dać w końcu jakiś kredyt zaufania. I Johnowi też daj. I samej sobie, nie chcę słuchać żadnego pierdolenia że celibat zły, wiesz, zawsze masz jeszcze ręce.
Policzki Liz poczerwieniały z zawstydzenia.
- Weź no, przestań. To dobre dla desperatów.
Howl przekrzywiła głowę.
- Czemu? - Nie rozumiała. - Normalna rzecz. Chociaż ja w sumie mogę mieć dziwne wzorce.
- O moich wzorcach wolę nie gadać. Otaczały mnie same zjeby, pamiętasz? - Zdusiła kiepa na szyjce wazonu, utopiła w wodzie. - Czyli rzucamy się w wir roboty. To remedium na wszelkie zło, podobno, bo mnie jakoś nie było nigdy z pracą po drodze. Swoją drogą… pożarłam się dziś z Chrisem. Mocno. Chyba już się sprawa prostuje ale niesmak lekki pozostał. No i gadaliśmy o Alamo. On nam chce załatwić bezpieczny wypad po koncercie, jak zrobi się gorąco. Ale uważam, że to kurwa, nie fair wobec tych tysięcy ludzi jacy mają się pojawić.
- Niby i tak, ale wiesz, ja się strasznie boję zebrania wpierdolu, nie jestem najlepszą osobą żeby się wypowiadać. Do dziś dzień wystarczy sugestia że ktoś jest z gangu, żebym prawie umarła. Pętałam się po Niewidzialnym Klubie, żeby próbować to oswajać, no, między innymi po to, ale wiele to nie dało. I samo widmo jakiegoś fizycznego zagrożenia - Howl się wzdrygnęła - też mi bardzo źle robi z głową. Poza tym… Jesteśmy muzykami, nie wojownikami, ostatecznie.

- Nie chodzi o ciało wojownika, ale o duszę rebelianta - mruknęła Liz ale humor jej nagle siadł. - A co do tych gangów to wiesz… nie wolno generalizować. Wszędzie są dobrzy i źli ludzie. W korpo. W policji. I w gangach pewnie też - wystosowała z przekonaniem argument Chrisa.
- Jasne. W Niewidzialnym nieraz natykałam się na takich typów z korpo, że nawet słów na nich szkoda. Mi to wystarczy minuta gadki żeby wyczuć ten śliski typ. - Howl odkaszlnęła nagle. - Zazwyczaj. Dlatego to dziwne, ale nasz kumpel Steve wydaje mi się całkiem w porządku. A mój ojciec mówi, że Pacyfikatorzy w jego dzielnicy są bardzo mili. W szkole też zawsze miałam dużo dzieciaków z rodzicami w służbach, wielu z tych rodziców zginęło podczas trzęsienia. A wcale nie musieli ryzykować życia w akcjach ratowniczych. - Przymknęła oczy. - Policyjne pogrzeby są bardzo ładne, takie podniosłe i czuć jakieś poczucie wspólnoty i solidarności. Relikt dawnych czasów.
Liz miała coś powiedzieć ale przez słowotok Howl zupełnie zgubiła temat. Z otwartymi ustami gapiła się w ekran holofonu błądząc myślami gdzieś na cmentarzu, pośród kwiatów, mundurów, wystrzałów salwy honorowej i złożonej flagi amerykańskiej. A obok stała ona, Liz, w swojej czarnej koszulce Slayera i w kapelusiku z siatkową woalką a chowano nikogo innego jak Johna.
Nagle Liz rozbeczała się na całego.
- On zginie, o mój Boże… Zostanę sama na świecie.
Cóż, słowotoki Howl tak właśnie działały, że ludzie się gubili, a ona bardzo często używała tego całkiem świadomie, chociażby żeby uniknąć niewygodnego tematu.
- Liz, nikt nie zginie. Wszystko będzie dobrze. Będzie kurwa wielkie wesele, a ja zagram wam solo przed kościołem jak Slash w November Rain.
- Dobra, dobra. Powtarzaj mi tak - Liz wciągnęła kilka głębszych oddechów, zużyła kilka następnych chusteczek. - To jeszcze ze spraw ważnych. Co robimy z melomańskim chujem? Miałyśmy coś z tym zrobić.
- O właśnie, muszę się skontaktować z tym detektywem z Wydziału Zabójstw. - Howl trochę się zawstydziła, ten temat zupełnie wypadł jej z głowy. - No ale co mamy niby zrobić? Ojciec mi przekazał tyle, że w sprawie Billa i JJa interweniował Wydział Zabójstw bo ktoś z kapeli ma być jakąś wielką pomocą w sprawie śledztwa. Ja tylko proszę, kurwa, niech to będzie tylko ściema Chrisa, nie dopuszczam w ogóle opcji, że ktoś z zespołu ma jakieś informacje które pomogłyby schwytać mordercę mojej przyjaciółki... I FistBaby. Ale ich nie przekazał policji…
- Nic mi na ten temat nie wiadomo - Liz opadła plecami w poduszki. - Chris ma układy z Dobrymi Glinami, może to ściema żeby Pacyfy poszły nam na rękę. A chuja trzeba oczywiście schwytać. Sama mówiłaś, że to kurwa, wzór. Modus operandi, psychole są poukładani. Trzeba rozgryźć jak działa jego zjebana mózgownica i wyprzedzić o jeden krok.

- Obawiam się, że tutaj wiele nie pomogę. Jedyne co jestem w stanie wymyślić to jak mówię, pogadanie z detektywem. Podrzucenie mu wszystkich informacji, bez segregowania, istotne czy nie, może on coś z tego poskleja. HL to w małej mierze mój kawałek, chociaż ja pierdolę, w Niewidzialnym gadałam przed nim o… - Na chwilę się zacięła - kimś z przeszłości. Wszystko może dać mu jakieś chore pomysły. A AI są pewnie za głupie na takie analizy.
- Dziś znowu zabije jeśli założenia że zabija co dwa dni są właściwe. Holophone Love mówi o Calahanie i obstawiałabym związek z nim. Ale to i tak spalona runda skoro będziemy w tym czasie na scenie. Kogokolwiek zabije Meloman, nie przeszkodzimy mu tym razem. - Liz wyraźnie nad tym ubolewała. - A chodzi o czyjeś życie. Jakie miejsca byś obstawiła? Grób Calahana? Autostradę gdzie doszło do jatki?
- Liz, to najpierw było co trzy dni. - Howl pokręciła głową. - To tak jakby z naszego powodu się tym razem o jeden dzień pośpieszył. Didi zaginęła w środę późną nocą. Trudno powiedzieć, kiedy teraz kogoś dopadnie, a co najważniejsze, kogo. A wskazówki z piosenki? To tylko miejsce gdzie zostawi kolejne ciało. Dla policji to może wiele, żeby próbować go schwytać, no ale… To nawet nie musi być nic związanego z Garym, może wymyślić jakieś miejsce po prostu związane z nami. Jak ten cały mural.
-Trzeba to wszystko przemyśleć, sama już nic nie wiem - bąknęła Liz przecierając szczypiące oczy. - Dobra, słuchaj. Szykuj się na pogrzeb, ja spadam do Chrisa i Anastazji. Może ustalimy choć jakąś setlistę. Miałam się kąpać, ale… - urwała w pół zdania. - Nieważne. Dojedź bezpiecznie.
- Oby. - Howl uniosła w górę kciuk. - A ty się trzymaj tam do tego czasu. I pamiętaj, “Good Times Gonna Come” - zarzuciła tekstem piosenki, ale tak się już z nią rozmawiało, często wplatała w swoje wypowiedzi cytaty albo tytuły jakiejś muzyki. - Chociaż ja obecnie bardziej jestem na etapie “Please, Please, Please Let Me Get What I Want”, jeśli wiesz co mam na myśli. Kto wie, jeśli nie będę się musiała już martwić o kasę i zespół, może się nawet zakocham. - Pokazała Liz język. - Teraz za dużo problemów na głowie. Wyślę wam adres później, wyślijcie po mnie tego kierowcę z Alamo.
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 31-01-2018 o 22:56.
Selyuna jest offline