Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-02-2018, 16:44   #1
Autumm
 
Autumm's Avatar
 
Reputacja: 1 Autumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputacjęAutumm ma wspaniałą reputację
[solo] The Loneliest Road


Ból. To pamięta się najlepiej. Jest jak ocean: jego fale przychodzą i odchodzą, większe i mniejsze, czasem uderzając z niszczycielską siłą, która zdaje się wypalać neurony, a czasem tylko delikatnie podrażniając umęczony mózg. Ale tak jak falowanie wody, ból nigdy nie zanika całkowicie; nawet kiedy na chwilę słabnie, pozwalając wypłynąć na powierzchnię innym odczuciom, wszystko nadal przykryte jest jego obecnością, jak nieusuwalną, lepką i wilgotną wodną mgiełką.

Reszta wspomnień jest niewyraźna i rozmazana, pozbawiona tej wyrazistości, jaką niesie fizyczne cierpienie, jakby oglądana przez grubą, mętną szybę.

Droga. Światła auta rozpraszające wieczorny mrok. Otwierający się za zakrętem widok wybrzeża i ciągnącego się za nim błękitu nieskończonej wody.

Emocje. Przyjemność prowadzenia szybkiej, sprawnej maszyny, ledwo wyczuwalne drgania silnika pod maską. Śmiech, rozmowa, wspomnienie zapachu papierosów, kobiecych perfum, czerwieni szminki, zachodzącego słońca uchwyconego w lustrzanej powierzchni przeciwsłonecznych aviatorów. Przyjemne mrowienie skóry, kiedy twarz owiewa chłodny wiatr, wytwór radosnego pędu.

Ale to nie są wszystkie myśli, jakie wypływają na powierzchnię bólu; to strzępy, wyrwane z kontekstu obrazy, które zaraz giną, zastępowane szybko przez silniejsze odczucia: strach, adrenalina skacząca w górę, suchość w ustach, wzrok w panice wiodący za uciekająca pod ostrym kątem czarnej nitki drogi.

Huk. Dźwięk rozdzieranego metalu. Syk płomieni. Ludzki krzyk, wibrujący w powietrzu, coraz wyżej i wyżej, by w końcu opaść w ciszę, jak ucięty nożem.

Głosy. Pochylające się z góry rozmazane twarze: biel siwych włosów, czarne kropki źrenic. Słowa, wyrwane ze znaczeń, poszatkowane, obijające się w czaszce echem, wyzute z dźwięku niosącego je głosu:

- To jest mój...
- ...nie przeżyła?
- ...poinformować rodzinę...

Więcej nie ma nic. Ból i urwane obrazy, to wszystko, co potrafi z siebie wykrzesać ktoś, kto jest więźniem swojego ciała, masy bezładnego mięsa, które nie poddaje się żadnej myśli, żadnemu poleceniu. Wokół jest biało i niebiesko, krzątają się ludzie, pachnie chemikaliami. Lekarze w zielonych kitlach majstrują coś to tu, to tam, co jest w zasadzie obojętne, bo i tak nigdzie nie ma czucia. Otoczenie się czasem zmienia, światła lamp nad głową są to jaśniejsze, to mniej intensywne, ale w zasadzie nie zmienia się nic: ból trwa, pamięć nie istnieje, ciało nie odpowiada. Czas przestaje mieć znaczenie, liczy się tylko trwanie i rozpaczliwa w nim walka, by sobie coś przypomnieć, by wywołać na powierzchnię choć jedno wspomnienie, które na chwilę odwróci uwagę umysłu od rozdzierającego nerwy bólu. Ale prócz tych kilku wałkowanych w kółko zapętlonych wspomnień, twardy dysk tej ludzkiej maszyny jest pusty. Rozpaczliwie pusty, nie niosący żadnej ucieczki w przeszłość, żadnej ochrony przed cierpieniem.

Ból w końcu ustaje.

Ale pamięć nie wraca.

***

Sanitariusz jest niski i krępy, z typu tych mężczyzn, którzy w niskiej, wręcz gnomiej sylwetce kryją nielichą siłę, niezbędną do codziennego targania pacjentów z łóżka na krzesło czy wózek i z powrotem. Z wyglądu jest typowym Latynosem - ciemne włosy ułożone brylantyną, złoty krzyż na owłosionej klacie - a jego uśmiech i płynące za nim pozytywne podejście do życia ma siłę rażenia tysiąca słońc. Nazywa się Raphael Ortega i codziennie odwiedza pokoje pacjentów, odsłaniając okna, przynosząc śniadanie i dzieląc się z zapałem wszystkimi ploteczkami ze świata gwiazdek muzycznych i sportowców, jakie uda mu się wypatrzyć w telewizji poprzedniego wieczora. Potem zjawia się jeszcze parę razy, zawsze na czas, tak, że można by regulować według niego zegarek, zabierając pacjentów na rehabilitację, spotkania z rodziną czy przygotowując pokój na wizytację lekarską.

Rytm każdego dnia w szpitalu jest taki sam, powtarzalny i przewidywalny; po tak długim czasie zna się go na pamięć i wie się, jaki na zewnątrz jest dzień czy godzina po tym, co akurat robi personel.

Ale dziś jest inaczej; po wizycie lekarz prowadzącego Raphael nie zjawia się, by zabrać pacjenta na rehab albo stołówkę; można pomyśleć, że spóźnia się, gdyby nie to, że nigdy tego nie robił. W końcu zjawia się, ale tym razem jest dziwnie poważny i nie trajkocze tak jak zwykle; w dłoniach trzyma plastikową torbę, w którą zawinięto coś kwadratowego. Na szczycie pakunku leży tabliczka czekolady z orzechami, takiej, jaką można kupić w szpitalnym automacie z przekąskami, tyle że ozdobiona przyklejoną na wierzchu kokardką.

- Szefie... - chrząka sanitariusz. Zawsze mówi “szefie”; na karcie pacjenta przy łóżku zapisano imię “John Doe” , ale Raphael unika tego imienia jak ognia - ...wygląda na to, że ten na górze dał panu nową szansę. Konsylium zdecydowało, że wypuszczają pana. Koty też wczoraj wygrali meczyk. Same dobre wieści, nie? - mówi i kładzie torbę na łóżku. Ostrożnie swoimi kanciastymi grubymi łapami wyjmuje z niej kolejne rzeczy: złożone na kostkę spodnie, koszulę i całą resztę ubrania, zapakowaną w strunówkę zapalniczkę i papierosy, nóż, resztę osobistych drobiazgów. Nie ma dokumentów, zdjęć, pamiątek - nic, na czym mógłby się zaczepić umysł, by nadać każdej z tych rzeczy przeszłość. Są za to dwie rzeczy, które jakoś nie pasują do całości zestawu: pęk kluczy - do auta i jakiś małych zamków - na wytartej smyczy i mały pluszowy miś.

- Wszystko wyprane dokładnie i wyprasowane, nawet ten koleżka tutaj. - szczerzy się sanitariusz, głaszcząc zabawkę z czułością - Cały był we krwi... A dziewczyny w pralni znalazły jeszcze w gaciach dwadzieścia dolców, to się nazywa traf! - sięga do kieszeni swoich spodni, wyraźnie speszony i dokłada do tego stosiku pogięty banknot. Nie trzeba być wielkim znawcą mowy ciała, by zgadnąć, że mężczyzna jednak "nieco" mija się z prawdą.
- Jak szef będzie gotowy, to proszę dać znać. - szczerzy się Ortega i powoli wycofuje do drzwi - Zwolnienie to nie takie hop siup, jeszcze trzeba papiery podpisać... a poza tym taki jeden ważniak chce się z panem rozmówić... - rzuca tajemniczo i znika.

Pacjent zostaje sam. Sam ze sobą i z pytaniami, które jak robactwo wyłażą nagle ze wszystkich kątów szpitalnego pokoju i atakują jego dopiero co uleczoną głowę.
 
__________________
"Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014
Nieobecna 28.04 - 01.05!
Autumm jest offline