Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2018, 10:36   #130
sunellica
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację
Nveryioth

Dzień jak co dzień. Praca dla jednych nudna, dla drugich dawała poczucie stabilności i zaspokajała chorobliwą ciekawość świata. Gdy smok nie sprzątał, to czytał odkrywając nowe historie, które wciągały go i absorbowały… aż do kolejnego sprzątania.
Dziś też tak miało być… Książka była już przygotowana, więc gdy tylko wredne kurze znikną z półki, zabierze się do wchłaniania kolejnej dawki wiedzy.
I wtedy… rozległ się dzwoneczek… zwiastujący gościa i armagedon.
Tak… nie mogło być pomyłki, wszędzie poznałby ten parszywy głosik cofniętej w rozwoju samicy… kobiety. Trupa ściślej mówiąc, bo wampira… czyli całkowicie bezużytecznej istoty na tym świecie.
Jego pierwszą, i jakże zrozumiałą w tej sytuacji, myślą na to, jakże wątpliwej jakości, spotkanie była… chęć… wyskoczenia przez okno.
Tych tutaj było jednak mało i w większości przerobione zostały na regały z knigami.

“Ja pierdole…”
Białowłosy przymknął oczy, memląc na języku przekleństwa. Był w potrzasku… znowu będzie musiał wysłuchiwać sapania o butach, lub stopach, albo bogowie raczą wiedzieć czego jeszcze.
“Ja pierdole…”
Jasrin w klatce wiszącej u jego pasa, załopotała skrzydełkami, gdy do jej malusieńkich nozdrzy doleciał powiew świeżego powietrza. Pipnęła radośnie, a może ostrzegawczo, skrzypiąc ostrymi dziąsełkami. Jej prywatny człowiek zachowywał się dość dziwnie… żadna nowość, ale dzięki powoli kiełkującej w jej gadzim serduszku więzi, czuła w sobie cząstkę jego niesprecyzowanego niepokoju i rezygnacji.
“Ja pierdole…”
Nvery nie wyszedł zza regału, nasłuchując dalszej rozmowy i dopingując swojemu pracodawcy, by udało mu się wypędzić nieprzyjemne towarzystwo ze sklepu.
- Nero… Neron… - Antykwariusz udawał, że nie kojarzy, ale Donna Francesca wyraźnie nie dawała się nabrać na to. Za to ruszyła między półki w poszukiwaniu swej ofiary.
- Może i ktoś taki tu pracował - warknął Gulgram. - Ale dzisiejsza młodzież jest taka roszczeniowa i nieskora do pracy.
- Kogo chcesz oszukać mój drogi. Na pewno tu jest. - Usłyszał z ust wampirzycy. - Ostatnio był taki chętny do rozmowy. A teraz wzięła go nieśmiałość. To takie… urocze.
“Ja pierdole…”
Albinos popatrzył w ciemne ślepia gekonicy, która uczepiła się pręcika i zawisła pod sufitem swojego karcerka. Jej płaski pyszczek wyglądał jakby się uśmiechał. Chłopak wiedział, że niedługo zostanie odkryty, ale nie za bardzo się tym przejmował… inaczej rzecz ujmując, poddał się chwili, ale nie wydarzeniu, zbierając siły na kontratak i odwet.

- A tu się skrywasz przystojniaczku. - Nieumarła dostrzegła przytulającego się do książek młodzika. - Myślałeś, że cię nie znajdę. Głuptasek z ciebie. Nic co się dzieje w mieście nie umyka moim oczom.
- Korzystałem z ostatnich chwil doborowego towarzystwa… - odparł skwapliwie fiołkowooki, przesuwając palcem po metalowej żerdzi na której przycupnęła jaszczurka. Gdy jego opuszek musnął przyssaweczkowatych paluszków, Jasrin syknęła i próbowała kłapnąć jasną skórę właściciela, ale jej się nie udało.
- Powinieneś jeszcze popracować nad swoim stylem mój drogi. W ten sposób nie oczarujesz żadnej niewiasty - stwierdziła bladolica, podchodząc zdecydowanie za blisko Nveryiotha. Tymczasem jej towarzysz wdał się w kłótnię z gospodarzem.
- Nie jestem twój i z pewnością żadna cena nie zmusi mnie do zainteresowania się tobą… czy którkąkolwiek sam… kobietą w tym mieście. Jeśli nie przyszłaś tu w interesach to nie trać mojego… i Gulgrama czasu.
Gekonica zaczęła łomotać się w klatce, wyjątkowo niezadowolona z bliskości nieumarłego w jej pobliżu.
- Już, już maleńka… nie bój się - odezwał się łagodnie, cofając o krok i nakrywając dłonią klatkę. Drakonka skryła się w jej cieniu popiskując ostrzegawczo, co wywołało ciepły uśmiech na jego śnieżnobiałej twarzy.
- Na jej miejscu… i twoim… ja bym się bała. - Uśmiechnęła się drapieżnie kobieta, a jej oczy rozbłysnęły wilczo. Splotła ramiona razem. - To dlatego tak kleiłeś się do niego? Pieska Gonzare mimo, że on tak odtrącał twoje zaloty?
- Ee…? - Długa brew podsunęła się nieznacznie do góry, gdy Nvery starał się zrozumieć o co tej durnej babie chodziło. Znowu zaczynała mówić, jakby w połowie siedziała we własnym, wyimaginowanym świecie. - Nie gustuje w psach… choć są smaczne, nie powiem…
- Ortano Gonzare… tak się zwał wampir, do którego się tak tuliłeś wczoraj - mruknęła wampirzyca skracając dystans między nimi.
Chłopak wytężył wzrok i słuch, wyglądem przypominając osobnika, który usilnie stara się zrozumieć bełkot obcokrajowca próbującego swoich sił w nieznanym mu języku.
Smok nie mógł wyjść z podziwu nad oderwaniem od życia, i to w podwójnym jak nie potrójnym sensie tego słowa, nieznajomej.
- Czyyy tobie chodzi ooo… tego trupa z wczorajszego balu? - zapytał ostrożnie, nie będąc pewnym czy dobrze wydumał. - A więc się przyznajesz, że i ty nim jesteś… wczoraj mało się nie zaplułaś, zarzekając się, że nie ma na sali żadnego wampira… - dodał pobłażliwie, uważnie stąpając do tyłu.
Jasrin skrzeczała jak porzucone kaczątko, co wyjątkowo krajało jego serce. - Twoja rozkładająca się aura źle wpływa na moją podopieczną, w dobrym tonie byłoby więc, byś zachowała odstęp - wyjaśnił rzeczowo, niemal biurokratycznie.
- Śmiała deklaracja z ust kogoś, kto niespecjalnie się savoir vivrem przejmuje - odparła ironicznie donna i uśmiechnęła się dodając - Co było wczoraj to było wczoraj. Inny czas, inna sytuacja… W dobrym tonie było się nie chwalić.
Westchnęła ostentacyjnie.
- Zabawny jesteś i słodziutki, ale nie bardzo… bystry, prawda?
- Mogę nie być… wszystko, byś sobie poszła - stwierdził młodzik, wzruszając ramionami jakby było mu obojętne co sobie o nim myśli Franczeska czy jak jej tam było. - I… to prawda… nie jestem stąd, wasze zasady dobrego wychowania, o ile w ogóle to miasto degeneratów takowe ma… są mi obce, ale z tego co się orientuje to ty tu jesteś gościem i to jeszcze niemile widzianym. Skoro ty łamiesz zasady to i ja mogę je łamać.
- Zabawny jesteś mój drogi. I pociągający. Chętnie poznałabym więcej… twoich myśli. - Uśmiechnęła się tak jak… Godiva czasem się uśmiechała, gdy zerkała na pupę Chaai.
“A ty głupia i nudna…”
Nero nie wiedział co bardziej. Na kolejne durne powtórzenie kobiety, przewrócił oczami i cmoknął niezadowolony, mając serdecznie dość.
- Obawiam się, że ja nie mogę tego samego powiedzieć o tobie… - Stanął przy półce z “nowymi” książkami. Słowo nowe określały raczej wiek powstania, niźli stan ich użytkowania. - O popatrz… może chcesz kupić którąś z naszych książek? “Jak się pozbyć natręta?” albo “O czym myśleć, by nie umrzeć z nudy przy spotkaniu z ciocią Wandzią”. - Kaszlnął ze śmiechu, zachodząc w głowie skąd mu się wzięła nagle ciocia Wandzia i poprawił zsuwającą się okładkę “encycopedici medici”.
- I co… skutkuje ta książeczka? - Ta mruknęła z ironicznym uśmieszkiem, będąc za blisko i zbyt bezczelnie gapiąca się na smoka. Jak na ciasteczko do schrupania.
- Donna… nie mamy już czasu. - Rozległ się głośny krzyk jej partnera.
- Smakowicie pachniesz, więc… możesz być pewien, że będę cię miała na oku - dodała jeszcze na pożegnanie i odwróciła się plecami ruszając do wyjścia z antykwariatu.
Neron uśmiechnął się odprowadzając truposzczkę wzrokiem. Ach, jak przyjemnie byłoby jej teraz strzelić w plecy. Najlepiej prosto w serce… później mógłby przeprowadzić sekcję o której pisali w tej dziwnej encyklopedii.
- Już maleńka… zaraz wywietrzymy po tej idiotce, nie bój się, nie zarazisz się… - wymruczał do jaszczurki, która wyglądała spod ukrycia, by ocenić niebezpieczeństwo.



Chaaya

Tancerka się chyba jeszcze nie wybudziła po drzemce, bo przez całą rozmowę milczała, a nawet wydawała się nieobecna duchem. Większość czasu hipnotyzowała pustą ramę wejścia do jadalni, popijając świeży, bo ciepły jeszcze, kompot z owoców. Nie zamówiła nic do jedzenia, bo i była umówiona na kolację z Nveryiothem, który chciał z nią porozmawiać o duchach, smokach, elfach i wielu innych palących, i trochę mniej, tematach. Później oczywiście zaplanował sobie trening taneczny.
Chaaya nie pamiętała ich nocnej rozmowy w której to skrzydlaty poruszył kwestię swojego domniemanego długu, toteż nie przygotowała… jak mu obiecała, podliczenia przedmiotów za które chciał zapłacić z własnej sakiewki.
Zaś Godiva podekscytowana całą sytuacją nie zauważała rozkojarzenia bardki, zasypując maga pytaniami.
- Wyruszymy tak koło ósmej dziewiątej. Droga powinna nam zająć dwie trzy godziny przedzierania się przez moczary. Tamten obszar nie powinien być szczególnie groźny, aczkolwiek w ruinach i okolicy nikogo nie było od paru lat. Przynajmniej… ci, których wypytywałem nic o tym nie wiedzą - wyjaśniał jej czarownik. - Prowiant załatwić musimy. Powinniśmy wrócić przed nocą, ale w razie kłopotów… nocleg też powinniśmy brać pod uwagę.
W tym momencie w drzwiach pojawił się białowłosy chłopak z wyraźnie nabzdyczoną miną. Nie był to jego tradycyjny wyraz, toteż tawaif po pierwszym ożywieniu, wyraźnie zmarkotniała. Obejrzała się na parę towarzyszy i włączyła się do rozmowy.
- To ja już idę… będę przed północą. - Uśmiechnęła się, nie przykładając do tego większej wagi i wstała z ławki, by potruchtać do partnera, który powiedział coś, co tylko kobieta usłyszała po czym oboje wyszli.
~ Będzie z nami ruszał na tą wyprawę? ~ Kamala usłyszała telepatycznie swego kochanka, zanim zdążyła się oddalić poza zasięg jego myśli.
~ Nie. ~ Po niejakiej chwili padła krótka i rzeczowa odpowiedź ze strony tdziewczyny.

Zatrzymali się w knajpce prowadzonej przez znajomą Jarvisa. Ani Chaaya, ani Nveryioth nie mieli sił ni ochoty, by wędrować gdzieś dalej, toteż dość szybko ulokowali się w najbliższej parceli, która nie była ich hotelem. Dawało im to względne poczucie prywatności oraz przełamanie nijakiej rutyny.
Podczas marszu alejkami smok zdążył się już poskarżyć na cofniętą w rozwoju wampirzycę, która z niejasnych dla niego powodów postanowiła mu się naprzykrzać.
Dość szybko oboje rozgryźli jakim sposobem nieumarła trafiła do antykwariatu i bardka straciła ostatnie resztki szacunku do Dartuna z którym nie miała już ochoty mieć nic do czynienia.

Na stole pojawiła się potrawka z krabowych nóżek i świeży sok z tutejszych owoców. Posępne humory nieco się poprawiły, gdy ciepłe strawy trafiły do pustych żołądków. To jednak nie wystarczało by tawaif otrząsnęła się z dzisiejszej stagnacji. Siedziała naprzeciw swojego brata Nerona z kamienną maską zamyślenia i obojętności. Jej oczy były pozbawione emocji i puste jak dwa otwory głębokiej studni.
Przez większość czasu to gad mówił. Oczywiście nie odważył się opowiadać o elfach i smokach na głos. Gdy wyczerpał więc temat antykwariatu, upierdliwej ‚Franczeski’, miałkowatości wróża, nudnawego rozdziału w książce i oschłości Jasrin, przeszedł w typowe dla niego dywagacje.
Dholianka była wdzięczna za ten słowotok, który odciążał jej zgnębiony umysł.

- Czytałem o zachowaniach bezwarunkowych… takich wiesz… jakby ci to wytłumaczyć… - opowiadał albinos, popijając słodko-kwaśny sok. Tancerka oczywiście wiedziała czym były owe zachowania, ale pozwoliła, by jej parter tłumaczył dalej, będąc ciekawą do czego prowadziła jego historia.
- To są zachowania, których zazwyczaj nie okazujemy w normalnych warunkach, a wręcz nie mają one prawa bytu. Te zachowania pojawiają się w typowym dla siebie środowisku, wywołanym pewnym zdarzeniem lub emocją. Autor opisywał je obserwując zachowanie stada dzikich psów, kotów i gołębi. Zauważył, że pomimo różnorodności gatunkowej i charakterowej, mają one wspólne odniesienia… jak na przykład sytuacja zagrożenia lub… ruja. Łagodne osobniki stawały się agresywne i nadpobudliwe. Głupie wykazywały się nieprzeciętną inteligencją i na odwrót. U szczurów jest podobnie… i u ludzi chyba też. Zastanawiam się z czego to wynika…
- Też się kiedyś nad tym zastanawiałam… może jest to cecha wszystkich istot żyjących? - spytała nagle dziewczyna, nie odrywając spojrzenia od zabrudzonego okna.
- Że… w sensie… ale, że jak… nie rozumiem. - Nero podrapał się w zakłopotaniu po głowie.
- Wystarczy spojrzeć na ludzi i nieumarłych. Wyobraź sobie, że jest płonący korytarz jesteś na jednym jego końcu, a na drugim jest wyjście na bezpieczny teren. Jeśli zostaniesz w środku spalisz się lub udusisz przez dym… co byś zrobił? - Chaaya popatrzyła na przyjaciela z łagodnym uśmiechem.
- No… poszukałbym innego wyjścia… na przykład okna…
- Nie ma okna.
- To wyrąbałbym dziurę w ścianie.
- Nie masz na to czasu ni narzędzi.
- No to… skoro muszę iść przez ognisty korytarz… to bym przeszedł…
- Przeszedł?
- Nooo… przebiegł, by jak najkrócej przebywać w ogniu. Może okryłbym się czymś mokrym, by zmniejszyć ryzyko poparzeń… wstrzymałbym oddech i puścił się biegiem - wyjaśnił gad skwapliwie, rozważając każdą z możliwości.
- No widzisz… zombie, czy szkielet… stałoby w miejscu i spłonęło. Nie weszłoby w ogień, nie wpadłoby by wyrąbać dziurę w ścianie i nie szukałoby okna. Skoro jego jedyna droga ucieczki jest odcięta… po prostu by stało. Powiedz mi… a gdybyś to ty był bezpieczny, ale po drugiej stronie korytarza byłabym ja w niebezpieczeństwie… co byś zrobił? - spytała ponownie bardka.
- Rz-rzuciłbym się na pomoc - odparł pewnie skrzydlaty.
- Dlaczego?
- Bo to ty! Moja partnerka. Jesteśmy ze sobą połączeni. Obiecaliśmy się nigdy nie opuszczać i… nie zniósłbym świadomości, że mogłem cię uratować, a tego nie zrobiłem - zaperzył się Zielony.
- Nawet jeśli sam byś ucierpiał lub nawet zginął?
- OCZYWIŚCIE!

Kobieta milczała przez krótka chwilę, po czym jej uśmiech się pogłębił.
- Nieumarły, by stał w miejscu… może nawet nie byłby świadomy, że po drugiej stronie płonie jego kompan.
- Och… - Do albinosa chyba właśnie dotarł sens całej rozmowy. - Faktycznie… jest w tym jakaś prawda… a co na przykład z rują? Ha!
- Widziałeś ty kiedyś rozmnażające się zombie? - Zaśmiała się wesoło kurtyzana.
- YYeee… no, nie - przyznał jaszczur. - Więc… to cecha żyjących? Zachowania bezwarunkowe… gdy upadam ja - osłaniam głowę, ale gdy upada szkielet - to tego nie robi. To… to trochę straszne.
- Dlaczego? - zdziwiła się Sundari.
- Bo… to oznacza, że kiedyś mi odwali. Nie będę już sobą. Stanę się kimś innym. Kimś kogo nie znam… stracę władzę nad swoimi myślami i zachowaniem… i zrobię coś… co może mi się z biegiem czasu nie spodobać.
Dholianka nie umiała odpowiedzieć na takie oświadczenie i ich stolik spowiła gęsta mgła milczenia.

Minęła godzina, może więcej odkąd weszli do tawerny: „Pod kruczym skrzydłem”. Tawaif w końcu wstała by uregulować rachunek przy barze, przy okazji wypytując się Sandorii.
- Nie wiesz przypadkiem gdzie mogłabym kupić coś… na nieumarłych? Zwłaszcza przeciwko wampirom? Jest jakaś świątynia czy coś… w ogóle co te pijawki odpędza? Woda święcona? Amulety? Jakaś broń oprócz kołka osinowego?
- Wodę święconą łatwo kupić. Przy każdej świątyni poświęconej bóstwom dobra lub przynajmniej neutralnym zawsze kupisz fiolkę z nią. Amulety też można kupić, ale jeśli nie jesteś kapłanką, albo przynajmniej gorliwą wyznawczynią, to święty symbol nie zadziała. - Półelfka podparła biodro dłonią. - Zadarliście z wampirami? Ciężka sprawa. Nie ma niczego co mogłoby odpędzić wampira, który wybrał cię na swoją ofiarę. No… może poza ostatecznym go ubiciem. Co nie jest łatwe do wykonania. No i czosnek. Może odpędzi, może nie… jednak trzeba tego czosnku dużo zawiesić na sobie.
- A tam od razu zadarliśmy… bardziej truposzczka poczuła zew miłości… - odpowiedziała przyciszonym głosem Chaaya, co by jej białasek nie usłyszał. - Wolałabym jednak dmuchać na zimne… tooo gdzie jest najbliższa świątynia, która by nam pomogła? - powiedziała głośniej, gdy za plecami usłyszała szuranie krzesła.
- Na prawo od wyjścia jest mostek, przejdziecie, pójdziecie wzdłuż kanału i traficie na nią.- wyjaśniła karczmarka zamyślona. Nachyliła się i szepnęła do ucha Chaai. - Powinnaś rozmówić się z Ra… Jarvisem. To poważna sprawa, przyda się każda pomoc.
Neron podszedł do obu kobiet z miną nabzdyczonego mopsa. To był znak dla bardki, że na nich już czas. Pożegnała się grzecznie i poprowadziła swojego braciszka do wyjścia.

Wybrali się we wskazane przez Sandorię miejsce. Chaaya nie weszła do sklepiku, zatrzymując się kilka metrów przed drzwiami. Smok sam udał się do środka. Stojąca za ladą kapłanka, miała bladą i wodnistą cerę, a oczy koloru bursztynu. Mysie włosy upięte były w niestaranny kok, z którego wypadały całymi falami kosmyki włosów. Zlękła się srodze, gdy ujrzała wielkoluda o wampirycznym wyglądzie, ale szybko się rozluźniła i zdobyła na uśmiech gdy młodzieniec zaburczał, że nie jest durną pijawą za którą go bierze i tak w ogóle to szuka wody święconej i czosnku.
To pierwsze zostało mu sprzedane bez problemu, czosnku jednak nie mieli na stanie, co w sumie nie było takie dziwne.
Kobieta wyraźnie chciała porozmawiać, choćby i o pogodzie. Może nie rzadko trafiali jej się tak egzotycznie wyglądający młodzieńcy? A może po prostu się nudziła… Niestety, źle trafiła ze swoimi pragnieniami, bo gada interesowały tylko konkrety.
„A czy macie miksturę taką, a taką, a czy jest olej taki i śmaki, a czy medalion… a czy zwój, a ile kosztuje, a czy jak kupi się więcej to będzie zniżka…” Gdy się już wszystkiego wywiedział i zapłacił za zamówienie, nawet nie mrugnął, by rzec jakieś cieplejsze słowo i oschle dziękując wypadł na zewnątrz tak samo szybko jak wpadł.

- To teraz trening? - spytała uspokojona bardka, gdy albinos zamachał jej flakonami, które miały uchronić go przed szurniętą nieumarłą.
- Nie, jeszcze czosnek… - odparł z zaciętą miną, idąc do postoju gondol.
- Czosnek? Ale na co ci czosnek… - Dziewczyna miała problem z kojarzeniem faktów.
- No jak to na co? Na Franczeske! - zapiał skrzydlaty i siadając na ławeczce rozkazał płynąć tam gdzie można kupić dużą ilość czosnku. Następnie oparł przedramiona na kolanach i pochylił się z szelmowskim uśmiechem ku partnerce. Spojrzenie miał nieco dzikie, szalone… - Gdy do mnie przyjdzie, nażrę się go i będę jej chuchać prosto w nos, może wtedy się odczepi - sprecyzował swój mroczny plan, rozbawiając przewoźnika, który zdobył się na wyrażenie opinii.
- Toś pan wymyślił… na upartą babę najlepiej działa obrączka na palcu… wiem co mówię, kiedyś byłem młody i atrakc…
- To nie zwykła baba, którą można kopnąć w dupę - żachnął się smok, a Sundari syknęła niezadowolona. - No co… taka prawda - odparł tancerce, która prychnęła z wyższością, ale jego to nie zraziło, bo odwrócił się do rozmówcy i sprostował - To wampirzyca i w dodatku głupia… głupia jak…
- But? - zaproponował gondolier, a drakon wytrzeszczył nieco oczy, pobladł jeszcze bardziej niż miał w zwyczaju i umilkł jak zaklęty.

Dotarcie do zrujnowanej katedry zajęło im ponad dwie godziny… to powoła czasu jaką przeznaczyli na taniec. A tu nie dość, że przez sprawę z nieumarłą co poczuła wiosnę, to jeszcze i na samych przygotowaniach do ćwiczeń stracili dużo czasu.
Było ciemno. Trzeba rozpalić ognisko. Ale nie ma drewna. Zaraz się poszuka. Ale jest ciemno. Pochodnia tylko jedna. Bagna. Trawa. Komary. Cicho… ktoś się skrada. To tylko tłusta żaba!

Gdy się już zebrali i ze wszystkim uporali, pozostała już sama przyjemność i dosłownie kilka chwil, zanim musieli wracać do gospody.

- To wszystko wina Daruna… - odparł wściekle ogoniasty, rzucając się w łódeczce. - To przez niego nie mieliśmy czasu na trening. Zabije go! Zemszczę się! Paro daj mi pierścień.
Kobieta siedziała na samym brzegu łupiny, starając się nie wypaść za burtę. Podpierała brodę na ręce, a tą na kolanie i przewróciła teatralnie oczami do przewodnika, który w równym stopniu co ona miał dość plującego jadem młodzika.
- Jaki znowu pierścień… - burknęła i kopnęła w łydkę gadziszczę, gdy ten się zaczął metlać.
- Ten przeklęty… zamienię go w babę i sprzedam do niewoli.
- Zesrasz się a nie sprzedasz - wycedziła przez zęby, a gondolier wybuch głupkowatym śmiechem.
- Daj mi go… wiem, że go masz… - Neron zafalował niczym tatarak na wietrze i spróbował hipnozy na swojej Jeźdźczyni… co poskutkowało większą salwą śmiechu u nieznajomego i kolejnym przewróceniem oczami u tancerki.
- Nie dostaniesz go…
- Dlaczego?
- Bo po pierwsze to głupie.
- A po drugie?
- HAHAHAHAHAHAHA! - ryczał wioślarz, zaprzestając na chwilę pracy.
- Po drugie… po drugie ten pierścień wysyłam Laboni - oznajmiła chłodno tawaif.
- A NA CHUJ JEJ TEN PIERŚCIEŃ! - wydarł się na całe gardło drakon, aż się krzyk echem potoczył po kanale.
- Oniemogetrzymajtamnie HAHAHAHAHAHAHA - chlipał łodziarz, a Kamala
wyprostowała się nieznacznie, spłoszona agresją u kompana, po czym uśmiechnęła się lisio… nie, zajadle jak żmija.
- No właśnie… na chuj.

Gdy dotarli do „domu”, oboje rozeszli się bez słowa do swoich pokojów. Nvery po to by zakopać się pod kołdrą i obmyślać kolejne plany zemsty… tym razem nie ograniczając się do jednej osoby, a do całego świata, kurtyzana zaś… by odpocząć. Przed snem jednak wypakowała dwie mikstury, które zaniosła do zielonołuskiego, chcąc się upewnić, by w razie zagrożenia… użył ich do ucieczki. Na koniec schyliła się nad nim i ucałowała go w skroń na dobranoc mówiąc:
- Do jutra ci przejdzie…
Faktycznie… rano nie był już jak wściekła osa, za to bardka… czuła, że opada z sił witalnych.
Kolejny koszmar nie pozwolił jej wypocząć i aktualnie jej umysł ciągnął dosłownie na oparach.


 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline