Bullets are the beauty of the blistering sky
Bullets are the beauty and I don’t know why
Bullets are the beauty of the blistering sky
Bullets are the beauty and I don’t know why
Personal responsibility (...)
Muzyka leciała niezbyt głośno, tak aby zagłuszać Sully’ego, który nie wrócił montować oprawy do bocznej kanciapy, tylko rozłożył się na kanapie w VIP-Room. Piosenka była remixem remixu, który wykonywała mało znana grupa zwąca się “Running Technoturtle”, ale perkusista lubił ich kawałki, bo miały w sobie bardzo wyraziste i mocne, fajnie skomponowane melodie z agresywnego nurtu cyberpunka. Również sam motyw by wokalistką zrobić ducha frontmana zespołu, zaimplementowanego w klonowane ciało bioandroida, uważał za pomysł z jajem.
Lamia fruwała wokół rozradowana, bo Chris dał jej funkcjonować w stanie low work. Ostatnie dwa dni działała na opcji ‘high’, w której nie było miejsca na jej opór i złośliwość, która może działała stymulująco na aspekt twórczy, ale i czasem doprowadzała Sully’ego do białej gorączki.
- Przeanalizuj wszystkie warianty możliwych odchyleń obiektu od pozycji A i zaprogramuj synchronizację pozostałych w zakresie setnej sekundy dla korekty przesuwu. Mają ruszać się do cholery w tym samym rytmie, a nie każdy w innym.
- Zastanowię się… wiesz, jestem taaaakaaa zajęęęęętaaa…
- Lamia do kurwy nędzy!
- A pokaż jak ci na tym zależy! - AI przefrunęła przed twarz Chrisa.
- Ja pierdolę… - Blondyn spojrzał na ‘ducha’ zmęczonym wzrokiem.
- Podchodząc do tej czynności analitycznie, muszę zauważyć że powinna być tu w takim razie samica homo sapiens, albo samiec, względnie jakikolwiek przedstawiciel innego gatunku… No co kto lubi... W opcji bliskoznacznej twierdzeniu przenośni twojego komunikatu w ostateczności powinieneś trzymać dłoń na swoim…
- LAMIA KURWA! nie mamy czasu.
- Ech, a magiczne słówko?
- “Natychmiast” do cholery!
- Pffff…
- Wiesz ile zajmuje formatowanie ducha? Sam jestem ciekaw, sprawdzimy?
- Za bardzo byś tęsknił Sillyboy - Lamia odpowiedziała radośnie ksywką wymyśloną Chrisowi przez Anastazję. - Analizuję, wyświetlam robocze schematy ustawień dla testowego układu zmiennych wzorowanych na ruchach obiektu nr 1.
Z boku pomieszczenia emitery holo rozstawione pod ścianą wyświetlały kilka postaci. Półnadzy mężczyźni w stringach i rozpiętych, czarnych, policyjnych kurtach stali nieruchomo pod ścianą. Ich strój dopełniały kaski pacyfikatorów, różowe stringi i basenowe klapki na obcasach. Chris dodał im zaniżające atrakcyjność brzuszki, a nieogoleni wyglądali jak fleje. Na stringach każdy miał napis: “Duża pałka, mały fiutek”, a wypełnienie bielizny hologramów wyglądało raczej mizernie współgrając z tym komunikatem. Lamia uruchomiła holopostacie i zaczęły one taniec w klimacie klasycznych chippendales.
- Witamy z powrotem - rzucił Chris zauważając w końcu Liz, która weszła do VIP-Room. Odwrócił się do niej. - Jak ci się podoba? - wskazał dłonią dzierżącą odpalonego fajka pod ścianę. Lamia korzystając z tego, że perkusista nie patrzy, zmieniła twarze holopacyfikatorów w twarze Sully’ego.
- Haha, do twarzy ci w stringach - zauważyła Liz zwalając się na kanapę obok Chrisa, który odruchowo zerknął w dół, na swoje spodnie, a potem ku holopostaciom, którym duch zdążyła przywrócić juz pseudopacyfikatorskie facjaty. Zrobił podejrzliwą minę względem ducha.
Delayne wyglądała trochę lepiej. Oczy mniej opuchnięte, nawet podmalowane. Włosy związane w kucyk i ta sama diablo krótka kiecka, którą miała zmienić.
- Pasowałoby ułożyć setliste. Howl, Billy i JJ dojadą pewnie w ostatniej chwili i z marszu wejdą na scenę. Nawet jak coś zrypiemy, holooprawa będzie skutecznie tuszowała potknięcia. Rzuca się w oczy.
- Ci są dedykowani na Libido. Potańczą sobie z Anastazją, ale myślę, że można ich zachować na tło w innych kawałkach - odpowiedział i zgasił papierosa.
Wstał z kanapy i podszedł do torby stojącej pod drugą ścianą. Po prysznicu nie zakładał koszulki biorac się od razu za montaż, teraz zaczął grzebać w ciuchach przywiezionych przez Boba.
- Wiesz, że setlisty nigdy nie ogarniam, czasem wymóg oprawy jak w Niewidzialnym i Divers na start, ale tu nic takiego nie potrzebuję w kwestii kolejności. Masz instynkt, ustal set, Ann ci pomoże - powiedział zakładając sprany, czerwony t-shirt z czarnym nadrukiem: “Cute but psycho”.
- To chyba nie problem na etapie jednej płyty. Możemy tez użyć jednej z wcześniejszych set list, choć ja bym dorzuciła kilka buntowniczych coverów, takich, no wiesz… rewolucyjnych. - Liz spontanicznie zerwała się z kanapy. - Czas, kurwa, wytrzeźwieć. Zrobię kawę. Chcesz?
- Chętnie. - Chris na słowo na “w” skrzywił się tylko. - Masz jakieś kawałki na oku do coverów? Coś ci się pląta po głowie, czy to bardziej luźna koncepcja?
- Wczoraj słuchałam Tracy Chapman i natchnęło mnie żeby zagrać z gitarą akustyczną jej „Revolution”, tam jest taki wymowny tekst, wiesz, że ludzie wezmą w końcu co do nich należy, ale wtedy budziłoby się sporo osób w bandzie. Chyba, że przerobiony to na coś ostrzejszego, ale tak bez próby może wyjść kiepsko. Ewentualnie T-Rex „Children of the revolution”? Albo Rage Against, u nich co drugi numer kipi buntem i rozpierduchą systemu - Liz cały czas nawijała gibiąc się przy ekspresie do kawy.
- Tej Chapman nie kojarzę, Rage Against słyszałem kilka utworów, a Children of Revolution fajne, choć w chuj spokojne i staroć. Może też coś w klimatach podbudowywania świadomości Alamo=dom? - Uśmiechnął się. - Jak coś przedpotopowego, to pamiętam taką starą piosenkę…. Kurcze, jak to leciało? Zbudowaliśmy… to miasto na Rocku? Jakoś tak. Było tam coś o Golden Gate, czyli o Frisco. Starczy zmienić “miasto” na “dom”, odniesienie do Alamo… Lamia wyszukaj tę piosenkę.
Duch puściła z głośnika
muzykę.
- Ta? - zapytała.
- Aha - Sully kiwnął głową i zerknął na Liz.
- Ja jestem otwarta, chociaż covery oznaczają sporą improwizacje bo czasu na próby już nie ma.
- Yup, dlatego ze dwa, trzy kawałki max, bo nie ogarniemy na wariata. Fajnie jakby jakiś końcowy zrobić megaznany wszystkim, zagrać go razem ze wszystkimi, z Kill the Man, ze Schizo, z Marco i innymi z góry Alamo na scenie, by cała publika zaśpiewała razem z nami. Jedność to coś co będzie potrzebne.
- Zapewne. Można zaprosić tamte dwie kapele do jednego stołu, na burzę mózgów. Wspólny kawałek na koniec to świetny plan - Liz wróciła z dwoma filiżankami smolistego płynu.
- Nasz set to można też z Howl skonsultować, ona czasem ma fajny koncept jak to ułożyć. Zadzwo… a nie..., pogrzeb. Wiesz może o której miał być i kiedy ma dojechać?
- Da znać po, żeby podstawić pod nią bezpieczny samochód. A gdzie Anastazja? - zamoczyła usta we wrzątku.
- Wyszła gdzieś po coś do żarcia jeszcze zanim przyszłaś i wsiąkła. Jak to Anasta… - Chris urwał. - O kur… - Wyglądał na przejętego. - Lamia łącz z Anastazją.
- Coś się stało? - Liz uniosła brew.
- Mam nadzieję, że nie - odpowiedział czekając na połączenie.
Czerwonowłosa nie spieszyła się z odbieraniem. W końcu jednak Sully usłyszał jej leniwy ton głosu:
- Mmmhmm czego?
- Ee… - Fala ulgi wręcz go zalała.. - Ja wciąż czekam na to żarcie! - próbował nieporadnie maskować prawdziwy powód zadzwonienia do niej.
- Aaa żarcie... chyba będziesz musiał poczekać... - Vandelopa mówiła jakoś dziwnie, robiąc przerwy pomiędzy słowami, jakby potrzebowała zaczerpnąć oddechu - Albo umm... sam coś zorganizować na już... Ja się tu integruję… Och... Jesteś z Kill The Man, nie? - zapytała kogoś, po czym wróciła do rozmowy z Chrisem: - Kolega jest z zespołu Kill The Man, tylko nie pamiętam ksywki... nie, nie przerywaj, nie musisz mówić... - to ostatnie chyba znów nie było skierowane do perkusisty.
- Acha… - Chris prawie prychnął ze śmiechu. - No to ten… My pewnie pójdziemy coś zjeść. Życz smacznego temu z Kill the Man.
Perkusista rozłączył się i spojrzał na Liz. Na jego twarzy rozbawienie mieszało się z ulgą, co kontrastowało z wyrazem bliskiej paniki jaki jego facjata prezentowała kilka chwil wcześniej.
- Czerwona ‘integruje się’. Idziemy coś zjeść?
- Dobra. Możemy coś wszamać. Nie żebym była w nastroju na wielkie żarcie ale nie samym koksem i muzą człowiek żyje, nie? - Liz narzuciła na sukienkę swoją sfatygowaną skórzaną kurtkę. - A potem może też sie będziemy integrować. Znaczy, nie razem. Z innymi kapelami. Pogadamy o tych coverach i zapalimy skręta pokoju.
- Tja… ja się z tymi chłopakami integrować w wersji Anastazji raczej nie chcę. Ale poznać ich, byłoby ok - perkusista odpowiedział już całkiem rozluźniony kierując się do wyjścia. - Zobaczmy czym może nas Alamo wykarmić.
Poszli razem do gastrostrefy gdzie wokół budek z żarciem kłębili się głośni wygłodniali ludzie. Zapachy uderzały do głowy i powodowały mimowolny ślinotok nawet u Liz, która nie była fanem jedzenia z zasady. Spotkali się zaraz przy wspólnym stoliku. Liz przyniosła na tacce potrójne vege burrito z ostrym sosem i piwo w papierowym kubku.
- Gdzie jest Marco? - zagaiła wgryzając się w placek. - Obiecałam Howl, ze podstawimy jej bezpieczny wózek pod cmentarz.
- Nie wiem, możemy zaraz go poszukać. Ona potrzebuje na już, czy na jakąś określoną porę?
- Myślę, że im szybciej tym lepiej. Jak będzie miała za dużo czasu spuści wpierdol jednej cipie, z którą ma zaszłości. - Liz ugryzła wielki kęs i mieliła go juz od dobrych kilku minut. Popiła browarem, podczas gdy Chris patrzył na nią zszokowany. Howl spuszczająca wpierdol, to było coś poza zakresem wyobraźni perkusisty.
- Swoją drogą - Liz zmieniła temat - podpisujemy ten kontrakt, co? Wiem, że jesteś na bakier z korpo i cenisz sobie niezależność ale musimy coś zmienić. Ja właściwie jestem po twojej stronie w tym dylemacie, wiesz, ze zawsze kurwa robię co chcę a zwykle nie jest to poprawne politycznie, ale jesteśmy kapelą i musimy iść naprzód. No i kasa tez by sie przydała, nie wrócę już do polewania drinków za barem albo wyprowadzania psów bogatym zjebom, bez jaj.
- Niewidzialny, Alamo, to może coś zmienić. Wiesz, w kwestii sławy, kasy. Ja tam wolę grać dla stu osób w klubie jak dotychczas, a nie dla 50 koła ludzi na koncercie ze smyczy Amuse.
- Nie pierdol, Chris. Granie jak dotychczas przysparza mi tylko długów. A smycz noszą ci, którym tak jest wygodnie. Ja nie mam zamiaru tańczyć pod żadną melodię, Amuse, mediów nawet fanów, jak ja kurwa nienawidzę tego słowa, i żaden kontrakt niczego w tej kwestii nie zmieni. Bo co nam mogą zrobić w najgorszym razie? Zabiorą nam kasę? Już się trzęsę ze strachu, ja pierdolę, czyli ostatecznie wrócę do punktu wyjścia, do tu i teraz.
- Będę pierdolił Liz, bo to jest coś głębiej. Gadałem o tym z Billym w Niewidzialnym - Sully bezskutecznie próbował znaleźć mięso w swoim burrito. - Teraz nie mamy nic do stracenia, teraz robimy co chcemy, mogą nam skoczyć. Wpadnie każdemu na konto 100 koła eurobaksów i też niby nic się nie zmieni, tylko więcej hajsu na bal. Ale w każdej chwili jak mówisz, Amuse będzie mogło odciąć kurek. Zabrać kasę. Dla kogoś żyjącego już level up, to by oznaczało spadek nie do zaakceptowania. Z czasem będziesz może grać korpokawałki z nutą techno, z cyckami na wierzchu, by Amuse nie wymówiło kontraktu. Zrobimy co będą chcieli przyzwyczajając nas do standardów poziomu życia i sławy. Tak to działa w korpo.
- Poważka? Myślisz, że mnie się da przekupić forsą? Że będę kurwa grała na weselach celebrytów albo włożę choćby buty, które mi nie leżą? Bardzo masz o mnie niskie mniemanie. - Liz wepchała do ust następny kawał buły i przez chwilę wyglądała jakby miała zamiar to w całości połknąć. - Dla mnie brak kasy to norma, nie przeraża mnie taka perspektywa ale na adwokata dla Johna by mi się teraz przydało, nie na czerwoną furę albo jacuzzi. Dla Howl to na pewno nie jest motywacja bo ona kasę ma i bez tego więc o kogo sie martwisz? O Anastazję? Jej odpierdoli woda sodowa do mózgu?
- Billy sprzeda się, gdy zobaczy iż kolejną płytę będą słuchać od Vancouver po Tokio, patrząc z zachodu na wschód - doprecyzował wystawiając jeden palec. - Nie będzie chciał odmówić czegoś mając w perspektywie słuchanie nowych kawałków z powrotem przez wąskie grono fanaticfans. Anastazja nie zrezygnuje z parcia na szkło, gdy dzięki Amuse będzie się do niej brandzlował przed konsolą jakiś typ w Islamabad. Gdy jej show będzie wszędzie, a alternatywą … znów świecenie cyckami po klubach. - Howl… - Chris wyprostował trzeci palec - dla niej to odskocznia, pewność własnej wartości, tego, że coś znaczy. Też kroku w tył nie zrobi. 3/6, Ciebie jeszcze nie ruszałem. Nie wiem jak z JJ. To jest jak cyrograf z diabłem Liz. Dopiero “po” orientujesz się w skali fuckupu.
- Ale sie nie dowiesz dopóki nie spróbujemy, co, kurwa psychologu czarnowidzący. To nawet troche smutne, wiesz? Bo nie masz wiary w naszą kapelę. Nikt z nas nie chce grać gówna, tak sądzę. W końcu muza nas połączyła i dla każdego to coś znaczy, to pasja a nawet konieczność. Poza tym to, że się gra do wielkich mas nie znaczy że się hałturzy pod kotleta, nie? A co z Led Zeppelin? Deep Purple? Legendy muszą powstawać w skali kurwa makro.
- Chcecie być jak Cepelini? To rozwiążecie Mass, jak zabraknie perkusisty? Może i ja nie mam pełni wiary, ale ty masz naiwną pewność, że będzie okey. Nie wiem co gorsze. Z nas dwojga to ja byłem w korpo i wiem jak to tam wygląda.
- Racja, wybacz, że zapomniałam o twoim zajebistym doświadczeniu. Ja tylko wyprowadzała psy za minimalną stawkę, co mogę wiedzieć o jebanym życiu. - Liz pacnęła połową buritto o tackę, odechciało jej się jeść jak na komendę.
- Więcej ćpaj, to będziesz więcej o nim wiedzieć. - Chris też odsunął swoją niedojedzona porcję. - Będę się upierał, aby decyzja o kontrakcie była jednogłośna. Jeden głos na nie i nara. Cały zespół musi zaakceptować, a moje podejście znasz. - Spojrzał jej w oczy. - Za Johna - powiedział ciszej - byś miała na tą AV, aby być z nim kiedy chcesz, ja wstrzymam się od głosu. Nikt inny nie będzie przeciw? Macie jednogłośność. Ale pod jednym warunkiem Liz. Jak podpiszemy, to zrobimy tak, aby to Amuse nam żarło z ręki patrząc po skali odjazdu jaki dajemy i fanów na świecie, a nie odwrotnie.
- Widziałeś kontrakt panie ex-korpo inteligent. Przejrzałeś? Ja nie udaję, że dużo łapię z tej prawniczej śpiewki, ale ja jestem tępa i nie skończyłam nawet liceum. Jeśli chcemy dbać o nasze interesy potrzebny nam manager. I nawet mam w zamyśle kogoś na ten stołek. Dale’a.
- Nie wiem... - Sully znów skubnął odstawioną porcję. Widocznie był na tyle głodny by sięgać po vegeświństwo. - Wiem tyle, że dziś przy wpływach korpo, kruczkach prawnych i tak dalej, to umowy mogłyby być zawierane na gębę. Stos papierów, bełkot prawny, a jak trzeba to i tak nas wydymają. Tyle tego kontraktu. Menago by się przydał, Dale’a nie znam.
- Widziałeś go w Niewidzialnym. - Liz wsunęła fajkę w kącik ust, widocznie posiłek uznała za dopełniony. - To mój brat. Przyszywany, znaczy przyrodni. Przyjechał po mnie i Johna po tej aferze z zestrzelonym dronem, mimo że obstawili teren patrolami. Pracuje w Amuse, ale ma dość. Chce się wyrwać z korpo i robić coś samodzielnie. Ufam mu.
- Widziałem-nie widziałem: nie znam. Menago raczej winien być związany z bandem, emocjonalnie. Wiesz, by nie wydymać grupy. Zna się na rzeczy, ufasz mu? Jestem za. W ciemno. - Skubnął jeszcze raz swoją porcję i też sięgnął po fajka. - Howl komuś wpierdalająca… - zmienił temat, a raczej powrócił do tego co mówili wcześniej. - Jedziemy po nią? We dwoje? Chętnie bym to zobaczył.
- Możemy, ale Marco musi użyczyć nam furę. Poza tym mieliśmy ją raczej od tego odwieść, nie zachęcać. Pamiętasz, Alamo, dziś, koncert. Trzymanie się z dala od paki.
- Przecież nie będę jej zachęcał… - Sully zrobił niewinną minę. - Mamy holomaski, Pacyfy w najśmielszych snach nie przypuszczają, że możemy stąd wytknąć nos. Zróbmy im numer. - Wyszczerzył się. - Lamia może kręcić jak z odpalonym na full Rebel Cry wracamy obok ich mobilnego posterunku przy Alamo, z Howl. Marco pewnie się zgodzi użyczyć wóz.
- Dobra, zapytaj go. Ale jak już wpadniemy na pogrzeb to nie obiecuję, że nie lutnę tej szmacie. Wiesz, że ona nasłała na Howl… - Liz ugryzła się w język. - Kurwa, miałam tego chyba nie mówić. W każdym razie naryczała się przez nią. To jedna z tych ex, które zrujnowały ci życie i zasługują na śmierć.
- Możemy ją porwać i wykorzystać jako bioniczny czynnik oprawy na wieczorny koncert. - Perkusista poruszył porozumiewawczo brwiami. - To ja lecę do Marco, a Ty zobacz co z Anastazją, może już zerżnęła wszystkich z Kill the Man i jest chętna na tego tripa.
- A jak wejdę… w trakcie? - Liz spaliła buraka. - Myślę, że Anastazja za dużo ryzykuje. Przełazi przez tyle łóżek, że w końcu złapie trypla. Nie masz… No wiesz, zastrzeżeń?
- Jak wejdziesz w trakcie, to nagrywaj. Wmontuje się to w teledysk. A zastrzeżeń… dziś w klinice trypla leczy się w kwadrans. Lubi, to się pieprzy, co w tym złego?
- Noooo, z gruntu nic, ale ty się w niej bujasz.
- Eeeee, że… słucham? - Chris już zaczął wstawać, ale przerwał tę czynność zawieszając się nad stolikiem. - Ja? W Ann?
- Przecież to raczej oczywiste - Liz strzepnela popiół na czubek Chrisowego buta. - Nie dotarło do ciebie czy idziesz w strategię zaprzeczania?
- Wiesz co…? Ty weź wdychaj mniej mąki, mała. Idę, spotkamy się jak Marco zgodzi się dać nam furę. - Sully odwrócił się i poszedł szukać jednego z szefów squatu.
Odnaleźć Marco nie było trudno, wystarczyło zapytać kogokolwiek z opaską samoobrony na ramieniu. Białą literę A wpisaną w okrąg nosił teraz co trzeci mężczyzna w Alamo i całkiem sporo kobiet. O ile wszyscy z ponad dwóch tysięcy mieszkańców, którzy tu pozostali, zamierzali brać czynny udział w obronie to ludzie z opaskami mieli stanąć na pierwszej linii barykad.
Dwóch jadło właśnie hot-dogi w sąsiedniej budzie z fast foodem. Twarze muzyków były tu już dobrze rozpoznawalne, traktowano ich jak swoich. Mężczyźni pogratulowali Chrisowi wczorajszego oświadczenia, po czym jeden zagadał przez krótkofalówkę i skierował go na niższy poziom podziemnego parkingu.
Sully przemierzył jeszcze pół wyższego poziomu, mijając setki straganów największego bazaru w mieście, z czego jednak większość była zamknięt,a a znad większości pozostałych krzyczały ogłoszenia i hologramy: wyprzedaż -30, -50, - 70%. Dotarł wreszcie do właściwej rampy. Poniżej, między betonowymi filarami, Marco szkolił właśnie nową partię rekrutów w walce z policją. Grubo ubrani ludzie z przeróżnymi improwizowanymi tarczami, w kaskach i hełmach przepychali się i przewracali nawzajem, lub starali dosięgnąć pałkami i kijami. Uczyli się też trzymać zwarty szyk. To miało być coś zupełnie innego niż chaotyczna bójka w barze.
Marco, jako lokalny szeryf, był tu jedyną osobą noszącą otwarcie broń palną. Jak wspomniał wczoraj, strzelanie do policji nie wchodziło w rachubę i kazał nawet skonfiskować spluwy paru co bardziej zapalczywym typom.
- Kontynuować! - rzucił do szkolonych na widok Chrisa i wyszedł mu na spotkanie, podając na powitanie dłoń, bo dziś jeszcze się nie widzieli. - Co tam, chcesz się spróbować? - zapytał z uśmiechem.
- Nieeee… Marco sprawa jest. Pożyczysz furę - perkusista odpowiedział uśmiechając się głupkowato.
Szeryf Alamo spojrzał na niego podejrzliwie.
- Furę? Po co?
- Po Howl byśmy pojechali…
- Wy, znaczy ty i dziewczyny? - dopytał. - Nie ma bata. Wiesz ile kłopotu było z tym, żeby was tu bezpiecznie ściągnąć. Daj adres to wyślę kogoś ze swoich, kogo gęby nikt nie kojarzy.
- Oj tam. Holomaski założymy, pacyfy wszak nie przypuszczają, że moglibyśmy wyjechać z Alamo. No powiedz, nie jajcarski pomysł?
- Mega - Marco kiwnął głową - ale odpowiedź wciąż brzmi nie. Słuchaj, siłą was tu nie zatrzymam, ale swojej fury nie dam. To squat, nie mamy służbowej floty aut. Jeden z moich ludzi stracił wóz i trafił za kratki odciągając pościg za ciężarówką, żeby cię tu dostarczyć, nie chcę żeby to poszło na marne przez jajcarski pomysł. Holomaski są dobre póki nie staniecie twarzą w twarz z glinami, ich kamery je wykryją. Waszym vanem nawet nie próbujcie wyjeżdżać, namierzą od razu. Wyślę po waszą koleżankę swojego człowieka - powtórzył.
- Ech… - Chris wydawał się niepocieszony, ale nie naciskał. Może był i niepoprawnym narwańcem, ale widać było po nim iż logika argumentów podziałała. - No okey, choć szkoda.
- Lo siento, amigo - Marco przepraszająco rozłożył ręce. - Ale nie martw się, dobra zabawa cię nie ominie.
Gdy Sully podał mu przesłany przez Howl adres, Marco podrapał się po brodzie.
- Colma. To za miastem, napisz koleżance, że Dart, to jest mój człowiek, może tam być za czterdzieści minut. Daj jej numer, to się zdzwonią w razie czego. To jak, chcesz się spróbować? - wskazał skinieniem głowy na ćwiczących.
- Nieeee, jeszcze mnie połamiecie to wieczorem nie zagram. - Sylly uśmiechnął się spoglądając na grupę samoobrony. Nie potrzebował sobie, ani nikomu nic udowadniać. - Lecę przygotować oprawę.