Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-02-2018, 14:01   #138
Selyuna
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Howl czuje, jak w ułamku sekundy podnosi się jej ciśnienie. Chwilę później będzie czas na emocje, na przetworzenie zaskoczenia, niespodziewanego poczucia zagubienia i jednocześnie wszechogarniającej wściekłości. Ale to będzie - później, kiedy już pojawią się jakiekolwiek świadome myśli. Póki co jest ta pierwsza reakcja, całkowicie fizyczna. Czyli - uderzenie adrenaliny, nagłe, oczy przymrużone, z kolei nozdrza rozszerzają się, oddech staje się szybki i płytki. Pięści zaciśnięte, to znów rozkurczone. Oczy wbite w cel. Niczym jakiś drapieżnik, rejestruje wszystkie szczegóły. Jednak nie skraca dystansu, zamiast tego zatrzymuje się w miejscu, szuka osłony.

Czas na tę pierwszą, świadomą myśl. Emocje wędrujące już nie dolną, ale i górną drogą. Teraz dokładnie wie, czemu czuje się tak pobudzona, wyprowadzona z równowagi.
To jednak w niczym nie pomaga.

Przeżywa jeden z tych nielicznych momentów w życiu, kiedy czuje, jakby coś miało ją rozsadzić od środka. Jeśli nie znajdzie ujścia, a kusi - och, jak kusi - to najprostsze i pozbawione jakiejkolwiek finezji. Podejść szybko, odezwać się, jakaś dziarska odzywka, tamta głos przecież pozna, odwróci się, musi się odwrócić, ale zobaczy obcą twarz. A potem, potem już tylko wykorzystać moment zaskoczenia, złapać za włosy, pięścią wyrżnąć na oślep, gdziekolwiek. Nie dawać czasu na obronę. Szybko, nawet nie mocno, po prostu zadać jak najwięcej ciosów, zanim ktoś podejdzie, zareaguje, rozdzieli.

Howl otwiera oczy - sama nie wie kiedy je zamknęła - i wzdycha ciężko, jakby z zawodem. Z żalem porzuca tę fantazję, ona, Howl, znów tu i teraz, jest jednak czymś więcej, niż dwa podstawowe instynkty - walcz albo uciekaj. Zdaje się na swój rozum, na spryt, chwilowo skryta przy najbliższym płocie, ogrodzeniu, czymkolwiek co zasłoni jej sylwetkę. Udaje, że sprawdza coś na holo, i jednocześnie śledzi wzrokiem samochód. Marka, rejestracja, był jakiś inny pasażer, kierowca, zatrzymał się pod kościołem, pojechał dalej? To kątem oka, bo nie chce stracić z oczu sylwetki Paris. Mały smart stoi przed kościołem i wygląda na pusty, musiała przyjechać sama.
- Jim - Howl odzywa się w końcu, i jej własny, zachrypnięty głos brzmi dla niej wyjątkowo obco. Kiedy mówi “Jim”, jej AI wie, że czas wejść w specyficzny tryb “bojowy”. Żadnych żartów, tylko podstawowe funkcje osobowości, konkrety, wyszukiwanie informacji, analiza. Interakcja na tyle odczłowieczona, na ile człowiek jest w stanie znieść.
- Ile po drodze widzieliśmy patroli policji? - Ona mogła na to nie zwrócić uwagi, AI, patrzące jej oczami, tak. - Powinny być jakieś w okolicy? Gdyby ktoś ich wezwał, jaka to odległość? I jakie korpo?
- Psy Frisco – melduje Jimmy. – Szacowany czas interwencji: trzy-cztery minuty.
Howl robi krok do przodu. Póki co nie ma szansy na to, że zostanie rozpoznana. Inna twarz, inne włosy, chociaż to łatwa do przełamania iluzja, bo holograficzna. Sylwetkę starała się zamaskować nietypowym dla niej krojem ubrań, zamówionych rano dron-dostawą. Prosty damski garnitur, dopasowany w talii, pod nim golf bez rękawów. Zakrywanie skóry aż pod szyję to jej w miarę nowy nawyk, wyrobiony dopiero po tamtej nocy na parkingu. Ale komuś, kto ją bacznie obserwuje, chociażby w sieci - wystarczą relacje z koncertów - też mógłby ją zdradzić. Te koszule nagle zapięte do ostatniego guzika. Co jeszcze? Poza głosem, najbardziej oczywistym. Zapach? Oczy?
Czego jeszcze powinna się obawiać, gdy powoli zbliża się do stopni kościoła, całą tą buzującą w niej energię przekuwając póki co w tworzenie planów, zależnych od wariantów? Będzie obserwować, pilnować z bezpiecznej odległości, gotowa zareagować, wybierze jakieś miejsce z boku, ale w miarę blisko Simona, postara się nie zwracać na siebie uwagi. Boi się prowokacji, nagłych działań tamtej. Pieprzona web-ebrytka. Wiedziała, że Howl musi się zjawić, dlatego tu jest.

- Jim, ignoruj wszystkie połączenia przychodzące. Napisz do Simona. “Jestem, incognito i póki co lepiej będzie, jeśli tak pozostanę. Paris tu jest, uważaj na nią.” Wyślij. Do Liz. “Laska, jak bardzo się obrazisz, jeśli jednak do was nie dotrę? Poważna sprawa, ta suka przyszła na pogrzeb.” Wyślij. No, dobra, idziemy.

W kościele zebrało się około trzydziestu osób, z których Howl znała lub kojarzyła z widzenia połowę. Nikt chyba jej nie poznał, wszyscy zajmowali miejsca w ławach. Tylko Morgana przyglądała jej się badawczo przez chwilę.
Trumna była zamknięta. Obok niej stał wieniec i wyświetlał się ruchomy, zapętlony hologram Didi, uśmiechniętej, z gitarą w ręku.
W pierwszym rzędzie Simon, chudy i blady, jak cień samego siebie, w trochę za dużym garniturze. Chyba odczytał wiadomość i rozejrzał się, zatrzymał przez chwilę wzrok na Paris, ale był zbyt zaprzątnięty wszystkim i wszystkimi dookoła. Obok siedzieli chyba rodzice Didi i jego, dalej jakaś dalsza rodzina. Bardziej z tyłu przyjaciele i znajomi. Kilka kobiet i dziewczyn zapłakanych, mężczyźni smutni i poważni.

Ceremonia rozpoczęła się kilka minut później. Stary pastor zaczął standardowo:
- Zebraliśmy się tu, by pożegnać drogą nam Didi Wench, naszą córkę, siostrę, przyjaciółkę, którą Pan, niezbadany w swych wyrokach, wezwał do siebie naszym zdaniem zbyt wcześnie...
Następnie zmówił wraz kilkoma wierzącymi modlitwę, zaśpiewał pieśń i odczytał Psalm 23, ten od „Pan jest moim pasterzem”. Wszystko trwało nie dłużej niż kwadrans, po czym weszli dwaj postawni mężczyźni w subtelnych, zlewających się z czarnymi garniturami egzoszkieletach, by zanieść trumnę na cmentarz a za nimi na południowy skwar ruszył pastor i reszta żałobników, opuszczając powoli chłodne wnętrze kościoła.
- Ona streamuje - odezwał się w słuchawkach Jimmy, wyświetlając w kąciku soczewek Howl miniaturkę sense/netowego kanału Paris: #pogrzeb #smutek #strata #żałoba #śmierć #didi #meloman.

To było jak wbicie zimnego ćwieka w skroń. Jak umysłowy gwałt.
AI naprawdę były durne, nie potrafiły - tak jak niektórzy ludzie - oceniać czego nie powinno się mówić. Howl wzdrygnęła się, jakby ktoś nagle wtargnął w jej myśli. Chciała przeżywać pożegnanie z Didi tak jak się powinno przeżywać pożegnanie bliskiej osoby. Teraz nie mogła. Jakakolwiek szansa na zadumę, skupienie, refleksję, została jej odebrana. Gorzej - znów poczuła się jak ofiara.
Mogła tylko siedzieć, pisać z Liz i trząść się w duchu. Meloman był dla niej niedookreślonym fantomem, nie potrafiła go nienawidzić, całą tę nienawiść skierowała ku osobie Paris.
I niby nie zrobiła nic. Nie podbiegła, nie próbowała przeszkodzić, nie interweniowała.
Siedziała i pisała tekst nowego utworu.
Była taka piosenka, którą kiedyś napisała dla Paris i o Paris, ta była dla niej muzą i inspiracją. Tak jak mówiła - wczoraj? przedwczoraj? - Liz, kilka linijek przerobiła zmieniając miłość na nienawiść. Teraz wzięła się za przerabianie reszty.
Zemsta godna muzyka.

No, może potem, pod koniec pogrzebu, wyjdzie wcześniej i poczeka przy smarcie Paris, oparta o jego maskę w nonszalanckiej pozie. Jeszcze tego nie wie.

Miała sporo czasu, żeby się zastanowić, podczas gdy procesja podążała przez falujące od gorąca powietrze wzdłuż rzędów białych nagrobków osadzonych na równo przystrzyżonych trawnikach (lub co bardziej możliwe na modyfikowanej trawie rosnącej do precyzyjnie zaprogramowanej wysokości, Patrick miał taką w ogródku); podczas gdy odmawiano kolejną modlitwę a trumnę z ciałem Didi i wyciętym na nim tekstem “Imagine” opuszczano do dołu i przysypywano ziemią; wreszcie podczas drogi powrotnej do sali domu pogrzebowego, gdzie miał się odbyć poczęstunek.
Simon wygłosił łamiącym się głosem krótką mowę, dziękując wszystkim za przybycie, po czym wszyscy ustawili się w kolejce do składania kondolencji jemu i rodzicom Didi a następnie odchodzili, stając wokół stolików (krzeseł nie było), na których wyłożono kanapeczki, koreczki, ciasta i napoje. Był też ekspres do kawy. Paris stanęła w kolejce do Simona, mamrocząc coś pod nosem, być może do swoich widzów.

Howl tylko pisała z Liz, tak, żeby absolutnie nie zwracać na siebie uwagi. To byłoby złamanie powagi tej sytuacji.
Cytat:
„Nie odezwę się do ciebie kurwa do końca życia. A mówiłaś, nikt nie chce nikomu wjechać na chatę, Liz. Nie będziemy jej obijać ryja, Liz. No.”
“Bo miałam wywalone, ale nie brałam pod uwagę że się tu pokaże. I jeśli teraz coś wywinie, to będzie sprawa osobista. Może wyślijcie tu od razu kogoś z Alamo, tylko daj znać po czym go poznam, bo ja totalnie nie wyglądam jak ja.”
„Zaraz pogadam z Marco i wyślę ci pod nos samochód, napisze jaka marka i kolor. Nie rób nic czego ja bym nie zrobiła”
Po chwili doszło jednak sprostowanie.
„Właściwie to po prostu nic nie rób.”
“W sumie jak mi dasz jego numer holo to też styknie.” Howl ewidentnie była w takich nerwach, że nie myślała o prostych rozwiązaniach. Albo naprawdę uważała że gdy już kierowca dojedzie, będzie to czas by ewakuować się bardzo szybko.
„Podstawimy ci furę, nie panikuj. A ta cipa-jak-jej-tam coś odpierdala?”
“Streamuje przez sense’a, poza tym na razie nic. Jestem przyczajony tygrys w trybie bojowym, wycziluj. Czekam na alamo-mobil.”
“Tylko nie mam pojęcia ile ten pogrzeb jeszcze potrwa.”
“Dziś coś mamy grać, bo piszę nowy kawałek?”
„Taki jest plan. Koncert dzisiaj. Chris załatwia ci furę. Niedługo wyjedzie prosto pod cmentarz. A kawałek pisz. Jak nie na dziś to będzie na później.”
“Dzisiaj o której, cokolwiek więcej? Jakieś ciuchy potrzebuję pewnie, ktoś był w Warsaw z waszych znajomych?”
„No chyba jak wszyscy sie zabijemy do kupy. Billy JJ i ty musicie dojechać. Potem próba i wio. Albo bez próby. Ciuchów trochę mi dowieźli. Pożyczysz coś.”
Po chwili dopisała.
„Zbijemy. Sie do kupy. Pizda autokorekta.”
“Widzę się w twoich ciuchach, horror show. Ale spoko. Gdzieś tam powinna się walać moja koszulka o kissing disease i ciuchy z Niewidzialnego. W sumie gra gitara, ważne że wy jesteście, to wszystko co potrzebne do zajebistego show.
„Co jest nie tak z moimi ciuchami?”
“Rozmiar. Poza tym nie odkrywam tyle skóry.”
„Mam też długie gacie i koszule w kratę i długie rękawy ale na litość boską, Howl, jest lato stulecia.”
“Jakoś do tej pory mi nie przeszkadzało. Ej, może pójdę jej porysować auto dyskretnie.”
„Jeśli masz się poczuć lepiej. Chociaż stać nas na coś oryginalniejszego. Po koncercie pogłówkujemy, hm?”
“Okej dobra. Over and out bo czas na kondolencje.”
Howl włożyła całkiem sporo wysiłku w zmianę swojej mowy ciała, tak żeby stanowiła przeciwieństwo jej zwyczajowego luzu i specyficznej zadziorności. Niczym lustrzane odbicie zazwyczaj ciekawej świata i entuzjastycznej, teraz z kolei zdawała się być i spięta, i być może nieco za bardzo wyciszona.
Ustawiła się dyskretnie na sam koniec kolejki, tak żeby nie rzucać się w oczy, nie demonstracyjnie, ot - była dobrą aktorką - osoba która nie jest przyzwyczajona do takich sytuacji i czuje się skrępowana.
“Stoję na końcu.” Napisała do Simona. Kiedy chciała umiała korzystać z holo tak żeby nie było to widoczne dla postronnych. “Możemy chwilę pogadać na osobności?”

Miał na nosie e-glasy, ale nie miał teraz za bardzo jak odpisać, właśnie bowiem podeszła do niego Paris. Mówiła dosyć długo i z przejęciem, odpowiedź Simona była zaś wyraźnie sucha i krótka. Gdy nadeszła kolej Howl, za którą nie było już nikogo, Simon popatrzył się chwilę w jej fałszywą twarz i skinął głową, wskazując na wyjście. Z kieszeni garnituru wyjął paczkę papierosów. Gdy wyszli na zewnątrz i stanęli w cieniu budynku tak, by nie było ich widać ze środka, zapalił i zapytał:
- To przez nią? Ta maska? - nie musiał precyzować przez kogo.
- Nie. - Pokręciła głową, oszczędnie. - Alamo. - Wyciągnęła rękę i zasygnalizowała gestem, żeby też ją poczęstował papierosem. - Jakby ktoś pytał to jestem twoją kuzynką, co?
- Jasne, cokolwiek - odparł, odpalając jej fajka, nie mając najwyraźniej teraz głowy do maskarad. - Alamo, no tak, całkiem zapomniałem. Ciekawe kogo teraz zabije i czy znowu kogoś związanego z twoim zespołem. - zastanowił się na głos, patrząc bez wyrazu na dym.
- Cokolwiek. - Powtórzyła, zaciągając się niby od niechcenia dymem. - Właśnie, tak jeśli chodzi o ludzi związanych z moim zespołem… - Skrzywiła się. - To pewnie za wcześnie żeby o tym mówić, no, to żadna konkretna oferta. Słuchaj… Dostaliśmy propozycję kontraktu, jeszcze nic pewnego rzecz jasna, musimy się najpierw między sobą dogadać czy tego chcemy, ale jeśli to wypali… To przypomniało mi się, co mówiłeś o tym, żeby wyrwać się stąd, wyjechać, i… - Przez chwilę tylko paliła nerwowo papierosa. - Gdybyśmy mieli jechać w jakąś trasę, zagrać kilka większych koncertów, to pomyślałam o tobie. Chciałbyś jechać z nami? Wiesz, wtedy pewnie byśmy potrzebowali większej ekipy, ekipy technicznej i ludzi od tych wszystkich pierdół. - Machnęła ręką.

- Pewnie… czemu nie - zmusił się do krótkiego uśmiechu. - Bez Didi i tak jestem nikim. To ona komponowała. Dzięki. Że o mnie pomyślałaś.
- Nie powtarzaj takich rzeczy. - Dotknęła lekko jego ręki, szybko jednak zabrała dłoń. - No, przynajmniej ja nie uważam, że jesteś nikim, każdy jest kimś. No, może prawie każdy. A jak już jesteśmy przy tym temacie, to co ona ci tam mówiła? - Wskazała ruchem głowy w stronę żałobników, od których się oddzielili.
- Zwykłe… kondolencje. I żebym na siebie uważał. I czy nie chciałbym zagrać w duecie… - relacjonował bez wyrazu.
Howl ewidentnie zatkało na dłuższą chwilę.
- A co, ukradła komuś jakąś piosenkę znowu? - Poratowała się w końcu sarkazmem. - Ma nowy plagiat w zanadrzu? - Westchnęła. - A z tym uważaniem to racja. Mamy współpracować z Dobrymi Glinami w sprawie śledztwa, to może trzeba pogadać z tym detektywem, żeby załatwił jakąś ochronę, co? Boję się też trochę o brata i… Ech, mam nadzieję że niedługo ten koszmar się skończy.
- Ja też - Simon rzucił na chodnik i przydeptał niedopalonego papierosa. - Chyba powinienem tam wracać - spojrzał w kierunku wejścia do budynku.
- Jasne, jasne. - Brak nawiązań do wzmianki o plagiacie jej nie zdziwił, w końcu Simon nie miał prawa wiedzieć o czym Howl mówi. - Też powinnam spadać, ktoś na mnie czeka. Odezwij się, co? Może po tym całym Alamo pogadamy na spokojnie, ogarnę sprawy z zespołem i tak dalej.
- Tak - kiwnął głową. - Dzięki, że przyszłaś. Pomimo tego wszystkiego.
Wrócił do środka a Howl dostała wiadomość, że jedzie po nią transport z Alamo. Załączone zdjęcie wozu i informacja, że będzie za kwadrans.
Tymczasem z domu pogrzebowego wyszła Paris, szybkim krokiem kierując się do swojego smarta. Chwilę później zaś w drzwiach pojawiła się Morgana, odprowadzając ją nieprzyjaznym wzrokiem.

Howl w myślach opieprzyła samą siebie za roztargnienie. Miała napisać też do Morgany, ale w natłoku spraw i różnych dziwnych uczuć zwyczajnie zapomniała. Ruszyła w jej kierunku, ostatecznie olewając Paris, chociaż robiła wszystko żeby nie odwrócić się do niej plecami.
- No, hej. - Odezwała się cicho do Morgany. Miała głos którego się nie zapomina, to mogło być i niedogodnością, i przekleństwem, i zaletą.
Morgana nie wyglądała nawet na mocno zaskoczoną.
- Ha - uśmiechnęła się drapieżnie - tak coś mi się wydawało w tobie podejrzanego. I proszę.
Bezceremonialnie sięgnęła do holograficznych włosów Howl, dotykając palcem generujących je drucików holomaski, ta zaś instynktownie cofnęła się lekko, przygarbiła. Wciąż nie umiała się pozbyć pewnych automatycznych myśli, kiedy ktoś próbował jej dotykać bez ostrzeżenia, pierwszym czego się spodziewało jej ciało był ból. - Tajemnicza nieznajoma to Howl.
Spojrzała na Paris wsiadającą do swojego autka.
- Powiedziałam jej, że ma czelność, żeby się tu zjawiać, po tym co wygadywała. Może nie podała żadnych nazwisk, ale wszyscy i tak się domyślili o co biega.

- Pierdolenie nie mające nic wspólnego z prawdą. - W końcu Howl wydusiła z siebie defensywnie. - Już raz próbowała mi to robić, jak ktoś tym razem uwierzy, to jego sprawa. A ty co, myślisz że dlatego ta maska, że ja też nie powinnam mieć czelności, czy co?
- Pewnie znajdą się tu tacy, co tak myślą - wzruszyła ramionami Morgana. Była ubrana w czarną gotycką suknię z długimi rękawami. Zresztą nie tylko ona nie ubrała się zgodnie ze standardowym dress codem. - Ale ja? Znasz mnie, ja nie oceniam. Zresztą Simon mówił mi wczoraj, że nie ma ci niczego za złe. On chyba wciąż coś do ciebie czuje, tak sądzę.
- Wciąż? - Wydusiła tylko to jedno słowo, wyraźnie zszokowana.
- Kurwa - zaklęła Morgana, uświadomiwszy sobie, że palnęła o jedno zdanie za dużo. - Noo, raz po pijaku mi się zwierzył, nic konkretnego. Ech - westchnęła i trzepnęła się dłonią w skroń - co zostało powiedziane po pijaku, powinno zostać w uchu drugiego pijaka. Wszystko przez ten pieprzony upał. I stres. W każdym razie lepiej bądź ostrożna z pocieszaniem Simona. No chyba, że chcesz, wiesz, pocieszać go właśnie w taki sposób.

- Ten statek już chyba odpłynął. - Howl zdusiła jakieś przekleństwo pod nosem. - Będę milczeć jak grób, jakby co, i w ogóle zaraz spadam, tylko powiedz mi jedno. To raz po pijaku było kiedy chronologicznie.
- Ze dwa miesiące temu - odparła po namyśle Morgana. - Czy trzy. No, jakoś tak.
- Ja… - Howl pomacała kieszenie marynarki, w których znalazła tylko bolesny brak papierosów. - Pierdolę. Czemu takie rzeczy się nigdy nie zdarzają, a potem zdarzają się wszystkie na raz. - Mruknęła nie do końca świadoma, że Morgana nie ma szans się domyślić gdzie podążyły jej myśli. - Zresztą. Uważaj na niego, co? Przez najbliższy czas, bo wiesz, Alamo, ale potem przecież… - Nagle uświadomiła sobie że zaledwie kilka-kilkanaście minut temu złożyła Simonowi swoją iście genialną propozycję. - Właśnie, no, odezwę się, bo dla ciebie też mogłabym mieć propozycję roboty. Kurwa, dość, zanim znowu powiem coś co spierdoli stan rzeczy jeszcze bardziej. - Zasalutowała Morganie niedbale dłonią na pożegnanie. Ta zaś odsalutowała, z miną nieco zdziwioną jej ostatnimi słowami i wróciła do środka.
Paris już odjechała i Howl została sama na rozgrzanym parkingu.
 
Selyuna jest offline