Elf przywykł już, aby nie analizować napotykających go wydarzeń oraz ich implikacji. Powrót Lucyny był jednakże miłą odmianą od zbierania siniaków i obijania kości. Drugi z towarzyszy mógł być z kolei całkiem pomocny. Zawsze to jedna osoba więcej stojąca między Silverballsem, a wrogiem.
- Nazywam się Partridge, a to Bogdan - przedstawił siebie i pancernika. - Razem zmierzamy do wieży pewnego czarnoksiężnika. Średnio już pamiętam po co, ale zapewne chodziło o sławę i bogactwo, lub przynajmniej darmowe przekąski. Jeśli nie jesteś specjalnie przywiązany do swojego życia, możesz iść z nami.
Następnie spojrzał na stojący obok kamulec. Właściwie przeniósł na niego pokryte bielmem oczy.
- Ależ gdzie moje maniery*? Miło cię widzieć... i czuć, Lucyno!
Wypuścił jej rękę, zdając sobie sprawę, że trzymanie tejże kolejną minutę ocierało się o molestowanie. Na tej szerokości geograficznej groziła za to kara do pięciu lat mieszania purée nosem.
Nie porozmawiali zbyt długo, gdyż wkrótce otoczyła ich cała kompania pokurczy. Szczęśliwie, te były w o wiele mniej bojowym nastroju niż poprzednicy. Silverballs poczytywał za sukces, że spotkanie nie rozpoczęło się od wymachiwania toporami. Taki stan mógł się jednak szybko zmienić. Wystarczyło że ktoś rzuciłby czymś w rodzaju “patrzcie, mucha!”. Postanowił więc szybko przejść do rzeczy.
- Jeśli o mnie chodzi, możemy ruszać już teraz, panie Dugmarowicz. Dodam tylko, że jeśli za tym zadaniem nie stoi coś ziejącego ogniem albo plującego kwasem, będę głęboko zawiedziony.
* Naprawdę się nad tym zastanawiał. Ostatni kontakt z własnym manierami miał przez pocztówkę kilka lat temu. Na kartce przedstawiającej piaszczystą plażę, deklarowały one że lepiej im bez Partridge’a i żeby ich nie szukał.