Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-02-2018, 20:04   #24
Kerm
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Nie było wcale źle.
Podczas postoju okazało się, że z niektórymi przynajmniej da się porozmawiać, że nie wszyscy uważają, iż nowy, wspaniały świat trzeba podbić i przerobić na swoją (znaczy ludzką) modę. Wyglądało więc na to, że - przynajmniej przez jakiś czas - można będzie spokojnie pooglądać to wszystko, co znajdowało się po drugiej stronie Wrót.
Pewnym dodatkowym plusem było to, że Wrota, a raczej to, co było dalej, jaskinie, stanowiło dość wąskie gardło, przez które nie można było przerzucić ton sprzętu, dzięki któremu można by w parę dni 'ucywilizować' las Nowego Świata. Konieczność noszenia sprzętu na własnych plecach oraz brak prądu połączony z wyłączaniem się elektroniki z pewnością ograniczało zapędy niektórych 'zdobywców'.
A co będzie dalej, to już zależało od tego, jak się rozwiną kontakty z tubylcami.

Jacqueline wyszła z krzaków z taką miną, jakby we wspomnianych zaroślach znalazła nie diament, a bezwartościowe szkiełko. Czy miało to jakiś związek z towarzyszącym jej Erickiem, czy też jedno z drugim nie miało nic wspólnego - tego Claude-Henri nie wiedział. I był pewien, że się nie dowie, bowiem Jacqueline nie wyglądała na chętną do zwierzeń, a gdyby zadał pytanie, to zapewne zimne spojrzenie zamieniłoby go w lodowy posąg. Lepiej było pozostawić całą sytuację bez pytań i komentarzy.

Odpoczynek, jak wszystko, i dobre, i złe, dobiegł końca, więc Claude-Henri spakował resztki jedzenia (swojego i Leli), przełożył parę rzeczy z plecaka dziewczyny do swojego, sprawdził, czy nie ostał się gdzieś jakiś drobiazg (Ambrose miał całkowitą rację, jeśli chodziło o śmiecenie), i już był gotów do drogi.

Bazę Pierwszą założono w dość dużej odległości od Bazy Zero. Na tyle dużej, że podczas wędrówki można było nie tylko podziwiać widoki, ale i poznać (pobieżnie co prawda) tutejszą florę.
Z fauną były większe kłopoty, bowiem żadne zwierzątko nie raczyło wystawić nosa z zarośli.
Do czasu.

'Tubylcy', być może chcący poznać nowych przybyszów, wysłali komitet powitalny w postaci przerośniętego wilka, będącego w - zapewne - liczniejszym towarzystwie. Tak przynajmniej twierdzili wojskowi, przez których przemawiało doświadczenie płynące z poprzedniego spotkania.
Claude-Henri nie zamierzał zgrywać bohatera... i nie zamierzał mieszać się do działań, jakie podjęła ochrona grupy. Przyglądał się za to zwierzakowi, który był znacznie większy niż te, które znał z rodzinnych stron i zapewne nadawałby się do roli warga. Zastanawiał się, ile takich trzeba by było, by zmieść całą grupę z powierzchni ziemi. I czy były na tyle sprytne, by zaatakować z dwóch stron... Rozejrzał się na wszystkie strony, z karabinem gotowym do strzału.

Były na tyle sprytne, by uciec, gdy zaczęto do nich strzelać, ale nie na tyle przebiegłe, by zrealizować jakiś bardziej przemyślny plan. Może i lepiej, bo wtedy trzeba by targać cały koński ładunek na własnych grzbietach.
Gdy wojacy przestali strzelać Claude-Henri podniósł się, zabezpieczył karabin i otrzepał ubranie.
- Ciekawe spotkanie - powiedział.

Wytresować? Wilka?
To się zdało Claude-Henriemu mało prawdopodobne. Wilk to wilk. Można się z nim, od biedy, zaprzyjaźnić, ale nie da się z niego zrobić posłusznego zwierzątka.
Z tym, że Claude-Henri nie miałby nic przeciwko temu, by mieć takiego przyjaciela i przewodnika po tym świecie. Ale na razie coś takiego można było włożyć do teczki zatytułowanej "Marzenia ściętej głowy".


Baza Jeden, na zewnątrz przynajmniej, wyglądała jak żywcem wzięta z planu filmowego westernu klasy B. Co wcale nie znaczyło, że się Claude-Henriemu nie spodobała. Wprost przeciwnie.
Całe wnętrze, czyli to, co się znajdowało za palisadą, też nieźle wyglądało. Trzy całkiem niezłe chaty, całe stado namiotów, kantyna, prysznice...

Po krótkiej rozmowie z Normandem (nomen omen Wolffem), lekarzem, Claude-Henri wybrał się na poszukiwanie namiotu, w którym mógłby spędzić parę dni, zanim uda mu się wyruszyć na zwiedzanie nowych ziem.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 07-02-2018 o 20:11.
Kerm jest offline