Bent zmierzył przeciwnika wzrokiem. „Rzezimieszek jakich wielu na tych trasach” pomyślał mrużąc oczy. Mnich ścisnął mocniej „Świętego karzyciela”, po czym wycelował jeden z końców drąga w przeciwnika. Uśmiech nie mógł zejść z jego pulchnej twarzy nawet w tak, zdawałoby się poważnej sytuacji.
Stali tak przez dobrą chwilę w ciszy, którą co pewien czas przerywały pojedyncze jęknięcia muła. Bent był człowiekiem niskim, dość tęgim, o pucołowatej twarzy, z oczyma przypominającymi dwa wesołe, zielone paciorki. Kruczoczarne włosy poprzecinane gdzieniegdzie pojedynczymi srebrnymi, chował pod brązowym, zakonnym kapturem.
Mnich prychnął. Nastąpiła chwila ciszy, po czym wydał z siebie gardłowy chichot, który po chwili przerodził się w szczery śmiech. Drąg w dłoniach Benta począł drżeć, jak ciało istoty, które opuszcza życie. Mężczyzna dopiero po chwili opanował się, kierując broń ku ziemi. Nie uśmiechało mu się starcie z człowiekiem z południa. Mnich wolał pokojowe rozwiązania, gdyż nie zmuszały one do wysiłku fizycznego, którego Bent szczerze nie znosił. Jeszcze chwilę przyglądał się Andre, przenosząc wzrok z jego twarzy na ostrze noża i z powrotem.
- Chyba nie sądzisz, wędrowcze, że dojdzie tu do rękoczynów- zaczął pewnym głosem- Takim waszmościom nie przystoi bić się jak jakieś szczeniaki na środku drogi- kontynuował z lekka się uśmiechając- Tym bardziej nie chce mi się wierzyć, iż byłbyś zdolny podnieść swoją rękę na osobę duchowną, taką jak wielmożny brat Bent z Nikąd!- ostatnie słowa niemalże wykrzyczał.- Jestem przekonany, że uda Ci się dotrzeć do celu podróży bez pomocy mojego szlachetnego wierzchowca. Wielki Powracający z pewnością nagrodzi twoje poświęcenie, w ostatnim dniu naszego nędznego żywota. Jego kapłani muszą podróżować w komforcie. To jest zrozumiałe, nieprawdaż?- Bent nie dał możliwości na odpowiedz mężczyźnie, tylko po chwili spożytkowanej na głębszy oddech kontynuował.- Trzeba Ci pamiętać, iż napadanie podróżnych, w szczególności tych, którzy służą Powracającemu!- w tym momencie kaptur osunął się na twarz mnicha, który niemal popluł się z ekspresją wypowiadając ostatnie słowa. Aż dziwne, że muł wytrzymywał te wszystkie dynamiczne ruchy i gesty, jakie Bent wykonywał mówiąc do Andre. Jednym ruchem ręki zdjął nakrycie z głowy. Przez chwilę marszczył brwi, najprawdopodobniej zastanawiając się nad tym na czym skończył natchnioną przemowę.
- Powtarzam, w szczególności tym którzy służą Powracającemu, grozi wiecznymi męczarniami po śmierci! Dlatego słuchaj mych rad synu. Słuchaj ich i czyń dobrze, abyś w przyszłości mógł z czystym sumieniem mówić o sobie swym wnukom!- Bent chrząknął, zaznaczając w ten sposób koniec mowy.- Więc…jeśli mamy wędrować razem, może powiedziałbyś mi coś o sobie, nieznajomy? Tak się składa, iż ja również kieruje się do posiadłości Franciszka I, niech Powracający ma go w swojej opiece- ostatnie słowa wyszeptał zamaszyście się żegnając. Bent delikatnie uderzył muła w bok swym drągiem, dając zwierzęciu znak, że pora ruszać, a następnie skupił całą swoją uwagę na twarz Al’ Thora, czekając na jego reakcje.
__________________ "The eagle's eye is hiding something tragic
but in this night the red wine rules in me"
Ostatnio edytowane przez Hammen : 26-06-2007 o 13:06.
|