Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-02-2018, 17:38   #142
Selyuna
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Księżniczki Disneya, godzina 14.

Howl nie oczekiwała jakiegoś hucznego powitania w Alamo. Zresztą nie afiszowała się ze swoim przybyciem, uznała że wieść jakoś się sama rozniesie poprzez członków Samoobrony do osób z zespołu. W końcu to były czasy zdominowane przez holofony, e-glassy i obecność w sieci 24/7/365, a informacje rozchodziły się błyskawicznie.
Do Liz wysłała w pewnym momencie zwięzłą wiadomość “Jestem przy Zgonku”.
Gdy Liz dotarła na podziemny parking, Howl siedziała w aucie, przy otwartych drzwiach, bokiem do kierownicy. Bawiła się nożem motylkowym - szybkim ruchem, zdradzającym wprawę, składała go i rozkładała. Ostrze błyskało jakby samo tańczyło dookoła jej dłoni.
Że to Howl, można było zgadywać po podobnej posturze i obecności tutaj, bo na twarzy nadal miała maskę - tym razem inną, zmiana rysów była wyraźna, a jednocześnie jakby subtelniejsza, proporcje twarzy były podobne.
No i oczy się nie zmieniły. Te, nawet przy zdecydowanej zmianie fryzury - te same blond tlenione loki co wcześniej - łatwo było rozpoznać.
Z głośników Zgonka cicho sączyły się dźwięki “Knocking on Heaven’s Door” w wersji oryginalnej, Boba Dylana.
Utwór chyba był zapętlony, bo właśnie się skończył a potem zaczął grać od początku.
- Nieźle machasz tym żelastwem - zagaiła Liz opierając się barkiem o przesuwne drzwi vana. - Chcesz go użyć na Paris?
Ta w odpowiedzi tylko pokręciła głową. Jej spojrzenie uciekło gdzieś w bok, ale z miejsca gdzie stała Liz nie było widać na co konkretnie. Nadal miała na sobie ciuchy z pogrzebu, czarne, golf i marynarkę które podkreślały to, że miała tak naprawdę bardzo kobiecą sylwetkę, przynajmniej jeśli chodzi o wcięcie w talii.
- Nie czuję się tu bezpiecznie. - Stwierdziła w końcu. - Niby do popołudnia jutro nie ma powodu, ale i tak.
Noszenie zawsze i wszędzie noża w bucie to był jej głupi nawyk, który wyszedł na jaw już jakiś czas temu, to że zawsze ma przy sobie spluwę wyszło dopiero w Niewidzialnym, gdzie cały zespół musiał oddać broń do depozytu.
- Możemy iść na górę. Tam jest więcej ludzi. Postawię ci piwo, tylko schowaj ten scyzoryk, co? Zaczynam się denerwować od tego widoku - skwitowała Liz.
Schowała. Do buta, co chwilę potrwało, bo to były te wysoko sznurowane które tak lubiła.
Potem na chwilę odchyliła się do tyłu, trzasnął zamykany schowek. Czyli chyba tam poszedł pistolet.
- Mówiłam ci kiedyś - odezwała się zatrzaskując drzwi auta - że zrobiłam sobie wszczep do obrony? - uniosła w górę prawą dłoń i zetknęła palec wskazujący z kciukiem. - Bzzzt. Najlepiej w szyję i pacjent idzie spać.
- Przydatne. Ja nie mam żadnych wszczepów. Nigdy nie było mnie stać - Liz usiadła na rozgrzanym asfalcie i odpaliła fajkę. - Choć nie korzystam nawet z ducha. Amelia sporo nawijała ze swoim, nazywał się Pinky. Potrafiła napierdalać do niego całą noc, zasypywać dziwnymi zadaniami. Twierdziła, że pomaga jej tworzyć. A później okazało się, że nie ma żadnej AI sprzężonej z jej holo, czaisz? Dlatego stanowczo, kurwa, odmawiam obecności głosom w mojej głowie - zaśmiała się i postukała w skroń.

- Ej, mi Jimmi naprawdę pomaga tworzyć. - Howl chciała dotknąć twarzy, ale zatrzymała dłoń w pół gestu. Jakby dopiero sobie o tym przypomniała, zaczęła ściągać maskę. - Bardziej jako asystent i sekretarz, bo po prostu szybciej spisuje nuty, no i może mi zagrać linię melodyczną kiedy akurat nie mam pod ręką gitary, albo w środku nocy tak żebym nikogo nie pobudziła. - Uśmiechnęła się. - Eltar Ago pisaliśmy po nocy, w sekrecie, bo bałam się, że wam się nie spodoba ten kawałek. Chciałam przynieść już skończony. - Upchnęła maskę w kieszeni marynarki i z ulgą zaczęła masować twarz, potem zwichrzyła włosy. - A ten wszczep zrobiłam, no, po tamtym. Poza tym tylko matka upierała się na tego całego antygwałta, chociaż wiesz, taki tam gadżet na wypadek tabletki gwałtu czy jak przegniesz z alkoholem, na sytuacje kiedy kolesi jest więcej to gówno zrobi.
Liz poszurała tyłkiem po betonie i przybliżyła się do Howl.
- Co oni ci właściwie zrobili? No wiesz, wtedy? - odpaliła druga fajkę, ściągnęła jedną chmurę i podała ją gitarzystce podejrzewając, że jej się przyda.
- A co kurwa - fajkę przyjęła, ale potem popatrzyła spode łba - potrzebujesz powtórzyć bratu, bo sam się boi zapytać? Bo to ci akurat muszę przyznać, że cockblockerem jesteś świetnym. - Zaśmiała się urywanie.
- Pytam bo mi się, kurwa, wydaje, że się przyjaźnimy. A ja nie mam wielu przyjaciół - wyjaśniła niezrażona Liz. - Co do Dale’a, tłumaczyłam ci. Po prostu nie chcę żeby miał później jakieś załamanie nerwowe czy coś. On jest podobny do mnie bardziej niżby się mogło wydawać. To normalnie aspołeczny typ. Wiesz, co mi powiedział? Że bzykać mu się zdarza tylko panienki z pracy na korporacyjnych imprezach bo żadna z nich nie chce trwonić czasu na normalną randkę. Czy jakoś tak. W każdym razie jest towarzyskim kaleką, jak ja - to porównanie wycisnęło na usta Liz niemalże uśmiech siostrzanej dumy.
- Ludzie z korpo są zjebani. - Howl machnęła ręką lekceważąco i dosiadła się do Liz. - Sorry, po prostu jeśli mogę być szczera, cały czas mam wrażenie, że coś powiedziałaś, co sprawiło że, no, zaczął się inaczej zachowywać. Inaczej wtedy po Niewidzialnym, a inaczej następnego dnia, bo wtedy to… - Uniosła dłonie, jakby próbowała nimi w powietrzu coś narysować. Dym z papierosa utworzył przed nią jakiś nietrwały, chaotyczny wzór. - Raz że jakbym miała zaraz uciec ale dwa, jakbym była jakimś kruchym stworzonkiem, no, nie jestem przyzwyczajona że ktoś kogo dopiero poznaję jest taki… - Zamyśliła się.
- Nie. Nic nie mówiłam - Liz przygryzła fajkę i pokręciła głową. Zebrała w palce długie jasne włosy i związała na czubku głowy. - Ale kurewski gorąc. Dale… on chyba miał trochę żalu. Nie żywił wobec ciebie żadnych zamiarów, ale go zakręciłaś, tam na osobności i chyba spojrzał na ciebie przez pryzmat potencjalnego… związku, czy coś. Nigdy nikogo nie miał a ty… Kurwa, nie wiem. Nie do końca ogarniam, w każdym razie potem pojawił się wujek w limuzynie i… ja myślę, że on wyczuł, że między wami coś jest. I poczuł się olany. Odjechałaś z nim, nie? Z Patrickiem. A Dale został tam sam, jak cipa.
- No nie do końca, odjechał wcześniej, ale… czekaj. - Howl podeszła do auta i zapuściła kawałek. Po chwili wróciła i przykucnęła obok Liz, żeby ją szybko i mocno przytulić. - Wtedy tak się bałam, że ten świr ciebie też dopadł - na chwilę zacisnęła mocniej ramiona, kurczowo. W końcu odsunęła się. - Że potrzebowałam Patricka, potrzebowałam jego obecności żeby poczuć się bezpiecznie. Nie myślałam jak to może wyglądać czy coś, ale Anastazja przedstawiła te wieści w tak dramatyczny sposób…
- Ale przecież odebrał mnie John. Z rąk własnych Rosalie, choć fakt, ja to średnio pamiętam…
- Tja, ale tego to się dowiedziałam dopiero godzinę później. Jak wreszcie wpadłam na to żeby zadzwonić do Rosalie. Już w łóżku u Patricka i ululana przez niego benzo. - Wzruszyła ramionami. - Ale ad rem. Z jednej strony to wiesz, może wytłumaczysz bratu, że jeśli chce się związku - ostrożnie wymówiła to trudne i groźne słowo - to droga do tego nie prowadzi przez próbę zaciągnięcia kogoś jak najszybciej do łóżka. Z drugiej… Dla mnie taka próba to właśnie sugestia że jest się materiałem do spławienia.
- Ja zaciągnęłam Johna do łóżka po drugiej... - Liz się skrzywiła. - Chciałabym powiedzieć randce, ale to była terapia grupowa w prywatnym ośrodku dla świrów. Właściwie… to zaciągnęłam go do kibla, bo tylko tam nie było kamer.

- Ale… - Howl cofnęła się i oparła plecami o bok auta. - Wcześniej było coś, nie wiem jak to nazwać, wiesz, spojrzenia, jakieś napięcie, yy czekaj. - Nagle coś ją oświeciło. - To dlatego z tą randką, to o to ci chodziło?
- Żebyś z nim poszła na randkę? No… chyba coś takiego mu zasugerowałam. Żeby cię gdzieś zaprosił, ale w jakieś, kurwa wyszukane miejsce bo jesteś dziewczyną nadzianą i z dobrego domu i byle hotdog i kino ci nie zaimponuje. Zdziwił się.
- Nie no, chodziło mi o te laski z korpo, którym szkoda czasu na randki, wolą przygodne jednorazowe seksy. Co się zdziwił?
- Że jesteś z dobrego domu. Chyba myślał, że my wszyscy jesteśmy… No wiesz, gołodupcami z ulicy.
- Cóż. - Odchyliła głowę i przymknęła oczy. - Ja zaciągnęłam do łóżka Simona. - Powiedziała nagle. Po czym popatrzyła na Liz. - I się we mnie zakochał. Chociaż miał żonę. Sama nie wiem, czemu tego wtedy chciałam, wiesz, w dwójkę ze sobą rywalizowali, któremu się najpierw uda mnie przelecieć, jak jakieś pieprzone… Trofeum. Aż któregoś razu ona gdzieś wyjechała, na tydzień, a my graliśmy akurat koncert. Wiem, że dla ciebie Simon to nikt, gorzej niż pewnie jakiś śmieć, ale dla mnie to ktoś kto… No, mniejsza nawet o najbardziej zajebisty seks życia, ale czuje muzykę tak samo jak ja.
- Brzmi jakbyś była zabujana. A co do żon… zgadzam się, że to kurwa poniżej pasa bzykać żonatego faceta, ale są czasem wyjątki, nie? Jak na przykład on i ona bawią się w jakąś perwersyjną grę, kto pierwszy zaliczy Howl. To dobry wyjątek. Albo taki, gdy facet nie widział żony od trzech lat i praktycznie nic ich już nie łączy, wtedy to też w porządku, prawda? - Liz szukała aprobaty w oczach Howl na tyle mocno, że szło się domyśleć, że to coś osobistego.
- Zaraz, że niby John…? - Howl łapała takie rzeczy bardzo szybko. - I powiedzmy sobie jedno. Oni twierdzili, że taki mają związek, otwarty znaczy, i otwarcie przy mnie sobie żartowali z tej nierozstrzygniętej “gry”... I wiesz, Simon i ja nagraliśmy razem piosenkę którą napisałam, wiesz jakie to uczucie zejść razem ze sceny i… - Przełknęła ślinę. - Zabujana. Nie. Nie wiem. Nie myślałam o tym. Ale to wspomnienie, kiedy skończyliśmy grać, poszliśmy do garderoby, tamten moment… - Zastanowiła się. - To coś realnego. Miłość dla mnie to coś co jest w piosenkach, wyidealizowane, ideał którego nie spotkasz w życiu. Trzeba o tym śpiewać, ale oczekiwać że życie takie będzie… No, nie.
Liz ściągnęła brwi.
- Pierdolenie. A ja? Nie jestem chodzącym dowodem, że takie rzeczy się zdarzają? Pomimo miliona komplikacji ja nadal wierzę, że wszystko się nam ułoży. Twierdzisz, że jestem naiwna?
- Nie, wolałabym, żebyś w to wierzyła. - Uśmiechnęła się nieśmiało. - Niż na odwrót. Wiesz, pierwszy chłopak, z którym się przespałam… - Widać było że będzie dłuższa opowieść, jakieś wspomnienie. W sumie całkiem przyjemnie się jej słuchało, miała ciepły, teraz nieco rozmarzony głos.
- To było niewiele po trzęsieniu ziemi, mieliśmy oboje po siedemnaście lat, ostatnia klasa liceum. Myślałam, że mnie nie znosi, do tamtego dnia, zawsze mi dokuczał, cztery lata prześladowań w liceum. Tamtego dnia.. Byliśmy akurat na wycieczce szkolnej, zwiedzaliśmy jakąś stare zabytki, zostaliśmy tylko we dwoje i gdy zatrzęsła się ziemia, jak na komendę złapaliśmy się za ręce. I to był ten moment. Pociągnął mnie za sobą, zwialiśmy w bezpieczne miejsce, zasłaniał mnie i przytulał żeby nic mi się nie stało, rozumiesz? Potem dzwoniłam do niego kiedy nie mogłam zasnąć w nocy albo budziłam się z koszmaru, w którym ziemia grzebała moją rodzinę. Nieważne która była godzina, zawsze odbierał i zawsze wysłuchał, porozmawiał. Nawet nie pamiętam tego pierwszego razu czy innych, ukradkowych schadzek gdy akurat rodziców nie było u niego albo u mnie w domu. Potem - westchnęła - przyszły studia i się rozeszliśmy, bo wyjechał. A potem się zaćpał. - Zakończyła brutalnie tę sentymentalną opowieść. - Ale mówię, że poszedł pomagać z usuwaniem szkód po trzęsieniu i go wciągnęło. To o nim mówiłam w Niewidzialnym przed Holophone Love.

Liz ze zrozumieniem kiwała głową. Odpaliła jedna fajkę, odpaliła następną.
- Nie no, i ty mówisz, ze nie wierzysz w miłość? Fajna historia, szkoda faceta. Choć tak to jest z ćpunami, nie? Zwykle zaćpywają się na śmierć. Wiesz gdzie ja byłam podczas trzęsienia ziemi? Na, kurwa, podłodze w garażu. Po próbie była impreza, coś łyknęłam, czymś popilam. Chuj. Nic nie pamietam. Kiedy otrzeźwiałam miasto było ruiną a mnie się wydawało, że spoko, ciągle jestem na fazie. To się nie dzieje.
- Liz, ja jak zaczęłam studia, to też coś łykałam, czymś popijałam… Potem się obudziłam jednego razu cała obolała, bo trzech moich kolegów na tej imprezie chciało się zabawić. Do tej pory nie pamiętam z kim co dokładnie robiłam ani czy wyraziłam zgodę czy kurwa to w ogóle był mój pomysł. A to były jeszcze czasy korpo, czystych i miłych ludzi. - Howl wzruszyła ramionami. - Wszyscy trzej zaczęli już robić kariery, pokończyli studia. Ja nie. Mi od początku coś nie pasowało w tym życiu, w tym świecie. Niepotrzebnie się potępiasz, dopierdalasz sobie jakbyś była jakaś najgorsza.
- Daj spokój, Howl. Spójrz na mnie. Mam dwadzieścia cztery lata, nie skończyłam nawet liceum. Mam nasrane w głowie, nie mam pracy i chyba jestem ćpunką. Dobrze będzie jeśli dociągnę statystyki do klubu 27. Nie, nie jestem jakaś najgorsza. Jestem po prostu zerem, nikim niezwykłym.
Howl patrzyła na nią przez chwilę w ogromnym skupieniu.
- Rzeczywiście jesteś podobna do brata bardzo. - Orzekła wreszcie. - Nie, nie dlatego że jego też bym tak podsumowała jak ty siebie, raczej dlatego, że oboje jesteście dla mnie właśnie kimś niezwykłym, wartościowym i bardzo ważnym. Tylko żadne z was za cholerę tego nie widzi. I te rzeczy które mówicie o sobie też są takie, kurwa, smutne, że aż mam ochotę się rozpłakać.
Liz klepnęła Howl w łopatkę.
- Ja ryczalam połowę nocy, to pomaga. I tez tak mam. Czasem jest mi tak, kurwa smutno, że po prostu nie chce się żyć. Wydaje mi się, że mam za małe ciało żeby pomieścić cały ten smutek.
- Chujowa ta twoja pani psychiatra. - Stwierdziła Howl i objęła ją ramieniem. - Jak chcesz polecę ci kogoś zaufanego i bardziej, w moim skromnym mniemaniu, kompetentnego. I mi to się zdaje, że ja łapię smutek innych ludzi. Na przykład teraz, to co mi powiedziałaś o swoim bracie, jak zacznę o tym myśleć to mi serce o mało nie pęknie. Noszę cudze problemy i smutki jakby to im miało jakoś ulżyć. Cierpię jak pomyślę, że można żyć w taki sposób. Chciałabym dawać ludziom coś, co zapełnia pustkę, jakąś nadzieję, a przy tobie, przy kapeli, zaczęłam sama oddychać na nowo. To chyba jest coś warte, prawda?
- Myślę, że jesteś mądra i znajdziesz wiele sposobów żeby robić coś dobrego dla świata. Muzyka to tylko jedna z dróg. Wiesz, to mnie zastanawia. Masz kasę, wykształcenie, rodzinę która cię kocha a mimo wszystko przydarzyło ci się tyle, kurwa złych rzeczy. Śmierć tego nastolatka, ci goście w akademiku, tamten napad z nożami… Ja dla odmiany miałam jakieś niedojebane szczęście, wiesz, że robiłam to co robiłam, przebywałam w takich miejscach… i jeszcze w ogóle żyje i nic wielkiego mi sie nie stało. To jakby pieprzony cud.
Howl wykorzystała chwilę milczenia, na jaką mogła sobie pozwolić, kiedy podniosła się żeby puścić znowu jakąś muzykę.
- To kawałek, który zaśpiewałam twojemu bratu. - Uśmiechnęła się kącikiem ust. - Ogólnie, ta playlista która teraz poleci, nazywa się “Do not go gentle into that good night”. To z takiego wiersza, napisał go koleś który nazywał się Dylan Thomas, to od niego Bob Dylan wziął sobie nazwisko. No, ale ogólnie chodzi, w tym wierszu, o to żeby żyć odważnie, walczyć, nie poddawać się, tylko... "Rage, rage against the dying of the light".

Liz wytarła nos wierzchem dłoni. Trochę z niego ciekło bo nie oszczędzała go ostatnimi dniami.
- Nie wiem, Howl. Nie znam się na poezji.
- Wyślę cię na korepetycje do brata. - Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nie wiedzieć czemu, zdawała się unikać wymawiania jego imienia, jakby to było w jakiś sposób niewygodne lub niestosowne. - Chodziło mi o to, że chyba zawsze szukałam wrażeń i nie chciałam życia z zapiętym pasem bezpieczeństwa, z ogranicznikami, kto wie, może miałam za dużo ufności w to że nie stanie się nic złego? Może to prowokowałam. Tamten… - Przełknęła ślinę. - No, to akurat ściągnęłam na siebie. Po prostu nie wiem, czemu niektórym ludziom tak odbija na moim punkcie, nie wiem, co takiego mam w sobie, że tak się dzieje.
- To nie twoja wina. Każdy po prostu, prędzej czy później trafia na kogoś takiego. Kogoś kto chce usrać mu życie. Olej. - Niektóre sytuacje Liz potrafiła szalenie uprościć. - Ale miałaś powiedzieć - wskazała końcówką fajki poniżej ściągacza golfa. - Pocięli cię tam? Jakoś mocno?
Skinęła głową.
- Tylko obiecaj, że nic nie powtórzysz. Bratu, bo… Nie pomimo, tylko… Chyba właśnie dlatego, że coś do niego czuję, już teraz.
- Ja pierdolę, ale ci sie zmienia jak w kalejdoskopie. Obiecuję. Ale bądź konsekwentna. Nie, że dzisiaj kochasz jego a jutro znów będzie: „Simon i ja nadajemy na takich kurwa samych falach” - przedrzeźniła głos i ruchy Howl.
- Co? - Zamrugała, żeby powstrzymać to że zaszkliły się jej oczy. - Nie, u mnie to jedno nie przeszkadza drugiemu. Chyba można czuć coś do więcej niż jednej osoby jednocześnie, nie?
- Noooo, chyba można. Ale trzeba wszystkie strony wtedy uprzedzić. Miałam takiego kumpla co miał trzy laski i wiesz, im wszystkim to pasowało. Poliamoria, mówił, chociaż mnie się to kojarzy z jakąś kurwa zakaźną chorobą. Ale jak też to wyznajesz to spoko, ja rozumiem ale podstawa to szczerość, nie?
- Dla mnie jedna osoba naraz to aż nadto. Wiesz co… Czekaj, przecież mam coś lepszego. - Rzuciła się do schowka auta żeby wygrzebać zielsko i zaczęła z wprawą skręcać blanta. - A jak kogoś kocham, to już na zawsze. - To akurat zabrzmiało ponuro. - Niestety. Tak myślę. Tylko czasem się już, no, nie może dłużej być przy kimś i z kimś. Od tego się zaczęło, to co chcesz usłyszeć, bo… - Zapaliła skręta, drugiego podała Liz. - Wiesz, nadal w sumie nie wiem, z którego miejsca zacząć. Może od tego, że to było na takim parkingu, jak ten. Tylko nie pod marketem, tylko pod hotelem. Jest taki jeden, który przerobili na dość luksusową imprezownię, mają tam burdel z najdroższymi panienkami w mieście, klub nocny, wszystko. Nazywa się “U Jezebel”. - Opowiadała jakby streszczała jakąś historię z książki, owszem taką która ją zaangażowała, ale jakby jednak snuła cudzą opowieść.
- Od kiedy od niej odeszłam, od kiedy wyprowadziłam się z mojego mieszkania, bałam się, że ją gdzieś zobaczę. Nie to, że oglądałam się na każdy cień, po prostu mignęły czasem kątem oka włosy podobnie długie i tej samej, ognisto-rudej barwy. Podobny stukot obcasów na bruku, nagle zbyt znajomy głos. Nie spodziewałam się tego, że żeby przekazać swoją wiadomość nie przyjdzie osobiście, tylko przyśle pięciu rosłych gości z gangu, którego nazwy nawet nie znam. Wiesz, tatuaże, ćwieki, skórzane kurtki, ogolone łby, łańcuchy, motocykle. Graliśmy wtedy z paczką znajomych “U Jezebel”, ale zostałam dłużej, imprezowałam wtedy właściwie nieprzerwanie. - Przez chwilę w zamyśleniu paliła skręta. - W końcu zeszłam na ten podziemny parking, do motoru. Głupia, sama. Kiedy zobaczyłam pierwszego, było już za późno żeby wiać, szybko odcięli mi wszystkie drogi ucieczki. Jeden z nich wyciągnął nóż, coś mówił, co już docierało do mnie jak przez mgłę. Że to pozdrowienia od niej, wiesz, śmiali się, leciały różne harde teksty, ale to, że ona ich wysłała, to była po prostu czerwona kurtyna. Rozumiesz? - Westchnęła i dopaliła szybko skręta.
Liz wypuściła chmurę dymu i przez moment tępo gapiła sie przed siebie.
- Kuuurwa - nagle jakby ją olśniło. - Ty wiesz, jak to jest u psycholi. Najpierw męczą zwierzątka, potem napastują sąsiadki, w ramach ćwiczeń, dopiero po latach zabijają. Nie czaisz podobieństwa? Twój przypadek i Meloman?
- Co? - Howl popatrzyła na nią tylko, nie rozumiejąc.
- No… pociął ci klatkę piersiową, nie? A co robi Meloman? Może to jeden z nich tylko… się rozwinął.

- Nie sądzę. Nie widzę tych powiązań co ty. - Howl zabrała się za zwijanie kolejnego skręta, którego póki co wepchnęła za ucho. Podniosła się, przeciągnęła. - To był jej pomysł, nie wiem co dokładnie, na początku padły tylko podśmiechujki, że ogolą mi łeb i to mnie nauczy pokory, takie tam harde gadanie, odpowiedziałam bluzgami, wierz mi, zjechałam ich równo jak tylko potrafiłam, a jak jeden znalazł się na tyle blisko, to kopnęłam go w jaja. Nie wiem do tej pory, czy od początku mieli zrobić to co zrobili, czy sama się doigrałam, wiesz, nie zdziwiłabym się gdyby było ich tylu dlatego, że jeszcze kazała im się zabawić. - Skrzywiła się brzydko. - To działo się tak błyskawicznie, kiedy teraz o tym myślę, pamiętam głównie ten jeden moment, kiedy dwóch już mnie trzymało, i jeden koleś, żaden z nich nie ma dla mnie twarzy, wsuwa mi nóż pod koszulkę, przytrzymuje dłonią materiał, a potem rozcina go, jeszcze tak upiornie powoli. Potem to są slajdy. Pamiętam myśli, idiotko nie zasłaniaj się rękami, jak je potną to długo nie weźmiesz gitary do tych rąk jeśli w ogóle, to dobrze że mnie trzymają bo nie zasłonię się odruchowo rękami. Potem takie wiesz, że muszę się wydostać z tego parkingu, bo nie mogę tu wezwać policji, pod “Jezebel” nikt nie przyjedzie. Wiesz, w takich chwilach nawet twoje AI do ciebie nie mówi. - Uśmiechnęła się w sposób który stanowił zaprzeczenie wesołości. - Ale myślę, że człowieka nie da się okaleczyć na głowie, jeśli nie pozwoli, jeśli właściwie sam sobie tego nie zrobi. A teraz, kurwa mać. - Nagle obróciła się i ze złością walnęła w maskę auta, kopnęła jego bok. Niespodziewany dźwięk rozszedł się po parkingu. - Wiesz co mnie najbardziej wkurwia?
Odwróciła się z powrotem do Liz, oparła plecami o auto i jakby nigdy nic zapaliła skręta.
- Niby gadamy o tamtym zdarzeniu, powinnam jakoś przeżywać czy coś, ale nawet teraz myślę głównie o twoim bracie, kurwa mać, to co powiedziałaś, jakie to musi być samotne straszne uczucie, jak chciałabym zrobić coś żeby ono zniknęło, ale nie mogę.
Z głośników auta popłynęła, trochę niepokojąca a jednocześnie pasująca melodia kolejnego utworu.
- No, ale niedługo wymyślę, i zrobię coś. - Podsumowała i zdeptała rzuconego na ziemię skręta. - Wszyscy będziecie, kurwa tacy szczęśliwi, czy tego chcecie czy nie, że aż się porzygacie z tego szczęścia. Na tęczowo.
- Jeśli chcesz żebym rzygała tęczą, spraw żeby John wrócił. - Liz po kolejnym buchu miała oczy świecące jak dwie nocne latarnie. - Z Dalem sie po prostu umów, nie myśl kurwa nad tym za dużo. Myślenie strasznie utrudnia niektóre sprawy. I powiedz co zrobimy tej Paris? Może ktoś powinien jej połamać nadgarstki? John, zanim pójdzie siedzieć może mógłby to jakoś zorganizować. Co prawda nic za darmo, pewnie byłybyśmy winne przysługę jakiemuś drabowi z krzywymi zębami ale jestem w stanie się poświecić.
Liz mogła znać Howl już na tyle, żeby wiedzieć, że po tym co usłyszała, to ona tego biednego brata Liz zamęczy na śmierć jak tylko będzie miała okazję.
- Ją na razie zlewam. - Wzruszyła ramionami. - John, hmm, co z tym Amuse, że mieli się zastanowić czy rozszerzą pomoc prawną na bliskich, nie?
- Najpierw trzeba zagadać z zespołem czy ten kontrakt nas interesuje, potem negocjujemy warunki. Gadałam z Chrisem i on wstrzyma się od głosu. Jeśli reszta będzie za, a według mnie reszta powinna być za, to sprawa przechodzi. - Liz sztachnęła się końcówką jointa, wtarła żar w beton. - I mysle, ze nie powinnismy tego olewać. Ona kazała cię sponiewierać, zgwałcić i pochlastać ci cycki, kurwa mać. A ty rozważasz czy porysować jej kluczami samochód? Jezu, Howl! Spuśćmy dziwce taki wpierdol, że przez miesiąc nie spojrzy w lustro!
- A nie lepiej zająć się życiem tu i teraz? Wiesz, pozytywnymi sprawami, ludźmi którzy są warci żeby im poświęcać uwagę? Dla niej to póki co mam piosenkę. Całkiem dobra wychodzi nawet. Poza tym… To, co powiedziałaś wczoraj. Jak ty z Johnem, przez pół roku z nią byłam taka szczęśliwa… - Zapatrzyła się gdzieś w przestrzeń. - Nie chcę eskalacji, co dalej? Niech zdechnie gdzieś zapomniana.
-Właśnie tak, to się nazywa zemsta. Ona skrupułów nie miała, nie? - Liz zaplotła ręce na piersi. - Powinnyśmy coś zrobić.
- A z tym mi już pomoże Steve Silver. - Howl zmarszczyła czoło, w jej głosie pojawiła się ponura, wręcz groźna nuta. - Tylko nikomu tego nie powtarzaj. Ale to zrobi dopiero jak pójdziemy do nich na kontrakt. Tylko taka zemsta wydaje mi się adekwatna, lepsza nawet, niech straci jakiekolwiek znaczenie, przestanie istnieć medialnie. Przy okazji już nikomu nie będzie powtarzać złych rzeczy o mnie. Życzę jej miłego, nudnego życia jako nikt.
Uśmiechnęła się kpiąco. W sumie dla laski która wydawała się mieć dość mocne parcie na szkło, coś takiego zdawało się bardziej wyrafinowaną i może i boleśniejszą karą.

- Nie czaję. Ok, wyłączenie jej z obiegu może być dodatkową satysfakcją ale powinna zapłacić bólem i strachem. Oko za oko, nie? - Liz zaczynała robić się senna, mowa zwalniała. - Ja to załatwię, dobra? Ty jesteś za dobra z natury, rosłaś w dostatku, nie musiałaś się rozpychać łokciami. Ja nie mam skrupułów, jak Paris. Będzie sprawiedliwie.
- Ale czemu właściwie tak się na ten temat nakręciłaś? Tego nie ogarniam. Robiłaś w ogóle kiedyś coś takiego?
- Nie. Ale mnie to wkurwia, że jest bezkarna. Zrobiła straszną rzecz i szczerzy się do kamery jak cholerna księżniczka sceny country. Jak nie chcesz to rzecz oleję ale dużo mnie to będzie kosztować siły woli. Jakby jakaś suka zrobiła coś takiego Rasco, to bym jej wydrapała oczy i zasadziła je w doniczce na parapecie. O swoich się dba, nie?
- No to już się szczerzyć nie będzie, jak podpiszemy kontakt to jak mówiłam, Silver to załatwi. Zrobiła co zrobiła, ale ja o niej zapomnę i tyle. W sumie może jednak pójdę do tej kliniki znów. - Przysiadła się znowu do Liz i objęła ją po koleżeńsku ramieniem. - Naprawdę wolę skierować energię w myślenie o ludziach dla których chciałabym dobrze, a nie źle. Dawać od siebie jednak te pozytywne rzeczy. Jak z twoim bratem. Nie nazwałabym tego takim wielkim słowem jak ty, ale wiesz… Teraz cię lepiej rozumiem. Wcześniej byłam zła, ale dopiero teraz wiem czemu robiłaś co robiłaś. Mam nadzieję że ty też mnie rozumiesz trochę lepiej.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz - Liz pozwoliła by jej głowa opadła na ramię Howl. - Zrobiłam co? Na co byłaś zła? Co się zmieniło względem Dale’a?
- Oj wkurwiłaś mnie tym telefonem wczoraj rano. Tymi tekstami czy chciałabym żeby jakaś zdzira tak się zabawiła moim bratem i tak dalej. - Howl przechyliła się tak że zetknęły się głowami. - Raczej sprawił na mnie wrażenie gościa który może mieć każdą, bierze czego chce i w relacje zmienia jak rękawiczki, bo może przebierać. No, poza tym często żartuje, a nie mówi co on myśli czy czuje. Poza tym jak się jasno nie mówi czego się chce to... No, ja staram się mówić albo pokazywać. Nie miałam pojęcia, że, yyy... Tak to u niego wygląda.
- Nie każdy jest tak oczywisty. Zwykle ludzie otwierają się powoli, zrzucają warstwy. - Liz spojrzała kątem oka na Howl. - Inna kwestia. Wiem, że masz uczulenie na gangerów. Z Johnem się jakoś dogadacie, prawda?
- No, domyśliłam się wtedy, że jest z Los Locos. - Westchnęła. - O dziwo, jakoś czułam, że przy nim wszystko jest w porządku. To irracjonalne - zaśmiała się. - Ale już zdobył moją akceptację jako członek stada. Tylko powiedz, że mogę zostać druhną na waszym ślubie, nawet jeśli nie założę sukienki, co?
- To chyba nie będzie takie proste - Liz wyglądała znów jakby miała się rozryczeć. - Ja bardzo chciałabym ci wyjaśnić ale nie mogę. Chcę tylko żebyś wiedziała, ze on nie jest taki. Czasami ludzie muszą robić to co robią. Nie mają, kurwa, wyjścia.
- Ta. - Howl pogłaskała ją po czole, pod pozorem odgarniania jakiegoś zbłąkanego kosmyka. - Czasem trzeba pobrudzić sobie ręce.
- Intuicja Dale’a nie zawiodła, co? - Liz lubi skakać z tematu na temat, szczególnie na haju. - Było coś między tobą a starszym panem?
- Taaa, kurwa. - Zaśmiała się całkiem szczerze. - Wszystkie pieprzone pozycje Kamasutry.
- Czyli nie?
- Nie, Liz, to jest facet mojego ojca. Ale to ich prywatne życie, z moją matką sprawa jest skomplikowana, poza tym wiesz jakie żarty czasem latają chociażby wśród chłopaków w zespole. - Howl westchnęła. - W sumie powinnam Patricka nienawidzić, rozbił małżeństwo moich rodziców, przez niego ojciec wyprowadził się z domu jak byłam jeszcze gówniarą, mój brat to ojca nadal za to nienawidzi, ale… Masz obraz na ile jest ważny i dobry po tym, że to do niego dzwoniłam wtedy ze szpitala.

Do Liz chyba to dotarło.
- Powinnaś Dale’owi powiedzieć. Ponoć jesteś otwarta i lubisz klarowne sytuacje.
- Okej, powiem. Jasne. Chociaż moja sytuacja rodzinna to, no… Delikatna i osobista sprawa. Właśnie. A jaka opcja w ogóle była z tym twoim ojcem? Jeśli chcesz o tym gadać. Że jak niby podobno spieprzył ci życie? No, poza tym że go nie było, bo to był skok w bok i tak dalej.
-Właśnie tak. Nie było go. Amelia się zadurzyła, łudziła się że zostawi żonę i do niej wróci. Tym chyba miałam być, kartą przetargową. A jak sie okazało, ze to nic nie da… - Liz zamilkła, odpaliła fajkę. Jej ciałem wstrząsnął brzydki kaszel. - Widziałam go kilka razy w życiu, na rozprawach alimentacyjnych. Bulił kasę, fakt, ale nigdy nie zabiegał o kontakt ze mną. Ot, cała historia.
- No, odejść jak się ma dzieci z inną osobą pewnie nie jest łatwo, mojemu ojcu na pewno nie było. Chociaż matka ułatwiła mu sprawę, bo jak się dowiedziała że ma romans, to w pewnym momencie po prostu go spakowała i wystawiła walizki za drzwi. Zresztą mnie też wyjebala. - Howl sądząc po tym jak mówiła o rodzicach, zdecydowanie ojca kochała bardziej i mimo wszystko jakoś podziwiała. - No i co? Teraz, jak jesteś dorosła, nie jesteś ciekawa jakim jest człowiekiem tak naprawdę a nie w opowieściach matki?
- Dlaczego miałabym być? On miał mnie w dupie przez całe życie, a ja mam być jego ciekawa? Nie oczekiwałam, że z nami zamieszka czy coś, ale do kurwy, miał dziecko. I zostawił je pod jednym dachem z wariatką. To dość co muszę o nim wiedzieć.
- Niby tak, ale to nigdy nie jest takie czarno-białe. Miał też dwójkę innych dzieci, nie? - Zdawała się być dość dobrze zorientowana.
- Dla mnie to bardzo kurwa czarno-białe. Mógł nam pomagać. Mógł mnie zabierać na weekendy. Mógł mnie opierdalać, że zawalam szkołę, że włóczę się z chłopakami, że ćpam… - zamilkła jakby zrobiło jej się głupio. - Właściwie to ostatnie z powodzeniem robiła Amelia. Wiesz… ona nie była zła, tylko taka kurewsko natarczywie męcząca i wkurwiająca na przemian.
- No dobrze, ale teraz jest teraz, masz brata z którym masz no, wspólnego ojca. - Jak na zjarana osobę, Howl zachowywała jeszcze jakaś spójność wypowiedzi. - Chociaż nie wiem w sumie, jaką twój brat ma z nim relację? Z tego co wiem to on akurat twojemu ojcu wiele zawdzięcza.
-Nie wiem. Chyba też ma do niego żal, głownie za to, że słowem nie wspomniał im o mnie. Mój ojciec to rasowy korposzczur, patrzy tylko na koniec swojego ogona. Nie chcę o nim gadać - Liz wysupłała ostatnią fajkę z paczki. Przypaliła jakby w zwolnionym tempie. - Idziemy do reszty? Siedzimy tu chyba milion minut.
- Tylko pół miliona. - Howl zaśmiała się ciepło. - Nie mam ochoty na wspólne posiadówy i gadki o niczym, muszę coś załatwić z szefostwem tutaj a potem pogadać z policją. - Znów się zaśmiała. - Powiem Ci tylko jedno. Nie widzimy rzeczy jakimi są, widzimy je takimi, jakimi my jesteśmy. Może warto przyznać przed sobą pewne rzeczy. To może też pomoc odjąć ciężaru, oczyścić pas startowy. Jak chociażby to, że to człowiek którego nie znasz, nie wiesz w jakiej był sytuacji bo to wie tylko on sam, nie wiesz co czuł. I jakie podjął decyzje i jaki to był ciężar. Mój ojciec odszedł i teraz uważam, że dobrze zrobił. Gdy zabrakło go w domu straciłam to poczucie bezpieczeństwa, które dawała sama świadomość, że jest za ścianą w swoim gabinecie. Ale to jego wybór i jego życie i tylko on ma prawo o nim decydować. Ja o swoim. Ty o swoim. Nie warto żyć w nienawiści do kogoś czy gorzej, samego siebie. Tyle mądrości w stanie zjarania. - pochyliła się i pocałowała Liz w policzek, po siostrzanemu.

Papieros zawisł w kąciku ust Delaney.
- Nie jestem siostrą Teresą, Howl. Nie będę się wczuwać w jego sytuację ani wybaczać. Zresztą, nie sądzę aby on tego nawet chciał. Ty masz wewnętrzną potrzebę zbawienia świata i to jest OK. Ja nie mam. Pójdę, kurwa do piekła. Pogódź się z tym.
- Ja nic takiego nie mówiłam, że masz wybaczać czy wczuwać się. - Howl nagle drgnęła, jakby coś ją zaniepokoiło, jakaś nuta w jej zachowaniu zabrzmiała fałszywie, jakby nie była do końca szczera. W końcu jednak otrząsnęła się z tego, o czymkolwiek myślała.
- Piekło jest puste, wszystkie diabły są tutaj. Chodzi o to, czemu pozwolisz, żeby cię definiowało. To co sama o sobie mówisz, nie? Ja nie myślę o sobie jako o córce Alicii czy Petera. Jeśli już, to powiem, że trochę uważam się za duchowego spadkobiercę Boba Dylana. On bardzo szybko pojął, że samego siebie można zawsze wymyślić, takiego jakim się chce być. Chyba to mamy im zagrać dziś, tutaj, nie? Że przychodzi moment, kiedy czas powstać z kolan.
- Myślisz, że rodzice nas nie definiują? - Liz potarła nasadę nosa. Dostała kataru, od klimatyzacji albo nadużycia dragów, najpewniej zawiniło to drugie. - Mam taką piosenkę, gdzieś w szufladzie. O mojej matce. Nie pokazuję jej nikomu właśnie dlatego, że to osobiste. Rodzice to jak rycie paznokciami po skórze. Chcesz czy nie, zostają blizny.
Howl odsunęła się, żeby pogrzebać w kieszeni spodni, i po chwili podała jej chusteczkę.
- Rodzice są ważni na początku, ale potem wychodzisz w świat, tworzysz nowe więzi. Uczysz się od ludzi i wiele rzeczy się zmienia.
- Moja matka kojfnęła zanim weszłam w świat - Liz wysmarkała się mało elegancko. - A wcześniej jakby jej nie było. Miewała stany depresyjne, kiedy leżała bez ruchu przed holowizją połączone z napędowymi aktami weny i wtedy malowała jak opętana. A gdzieś pomiędzy zmieniali się wujkowie, którzy robili mi lunch do szkoły. Albo po prostu rżnęli moją matkę nie zamykając choćby drzwi od pokoju. Zajefajnie, co?
- Nie, kurwa, nie - Howl otoczyła ją znów ramionami jakoś tak wyjątkowo delikatnie i czuło, nawet jak na nią. - Ale to się skończyło. I jest wiele osób, które zrobią co mogą żeby otaczały cię dobre rzeczy, teraz - podkreśliła. - A nie coś takiego. John, Rasco, ja, twój brat. I powiedziałabym, że do mnie możesz dzwonić i o czwartej rano, jak ja wtedy do tego chłopca, ale generalnie to mieszkamy razem. - Uśmiechnęła się. - I przyłazić zawsze możesz. Poza tym myślisz, że jeśli się z tym nie uporasz, to będziesz tak naprawdę szczęśliwa z Johnem? Takie rzeczy mają brzydki zwyczaj wracać. Ostatnio chyba trochę wraca, nie?
- Wraca? - zapytała Liz nie do końca przekonana.
- Takie mam wrażenie, bo zaczęło się pojawiać w tym co mówisz.
- To nie tak. Mówimy o sobie. Ja chcę poznać bliżej ciebie, ty mnie. Przyjaźnimy się.
- Ach. Okej. Wiesz, takie zaufanie jest bardzo miłe. Tylko nie chciałabym, żeby gadanie o tym to niepotrzebnie przywoływało. No, że ja mogę z tobą pogadać wiesz o czym, to w sumie… - Howl się na chwilę zawiesiła. - Ulga. Ale też to że to ostatnio zaczęło wychodzić mnie trochę przeraża i trochę przeżywam rzeczy, których wcześniej chyba nie przeprocesowałam.
- Mówisz o napadzie? Jakby coś to przepraszam, ze o to pytałam.
- Nie, to nie dlatego. To raczej wyszło przez Melomana i tę piosenkę Anastazji, pośrednio.
Liz poczuła jakby nagle rozmowa sie wyczerpala. Albo ona była ugrzana wszystkimi używkami tego świata. Od rana alko, proszek, zioło.
- Wracajmy, co?
 

Ostatnio edytowane przez Selyuna : 13-02-2018 o 22:44.
Selyuna jest offline